Pokrewne Namiętności i inne archiwalia

wtorek, 22 czerwca 2021

Phillips, Butcher & Solberg! We met - and then!


Jedna z pomnikowych postaci muzyki improwizowanej, amerykański kontrabasista Barre Phillips, w roku 2018 opublikował solowe nagranie End To End, czym de facto ogłosił przejście na emeryturę. Muzyk urodzony w roku 1934 (!), jak wielu znakomitych muzyków zza Wielkiej Wody, silnie związany ze sceną europejską i tutejszymi wydawcami, zdawał się zatem delikatnie sugerować, iż to koniec jego artystycznych aktywności.

Ale, co oczywiste, ciągnie wilka do lasu! Z radością zatem zapowiadamy, iż do zaplanowanej emerytury muzyk dociera bardzo okrężną drogą! Na dowód w sprawie, fantastyczny album nagrany w trio, nad którym dziś głęboko się pochylamy i przy okazji, bez zbędnej zwłoki zgłaszamy do listy best of roku bieżącego!

Barre Phillips na ogół kojarzony jest z muzyką improwizowaną, która lubi zahaczać o współczesną kameralistykę, graną bystrze brzmiącym smyczkiem na jakże post-jazzowym kontrabasie. Nowa płyta świetnie się w ów główny nurt zainteresowań kontrabasisty wpisuje, ale fundamentalną jakość dają jej także partnerzy sędziwego muzyka, którzy dołączyli do niego na scenach Monachium (Offene Ohren) i Oslo (Blow Out Festival) w latach 2018 i 2019: the one and only John Butcher na saksofonie tenorowym i sopranowym oraz – zapewne inicjator przedsięwzięcia – ultra aktywny improwizator i perkusista norweski, Ståle Liavik Solberg. Na krążku zatytułowanym metaforycznie We met - and then, najpierw dostajemy soczysty koncert z Oslo (trzy odcinki), potem zaś fragmenty koncertu z Monachium, na które składa się incydent solowy Barre’ego, duet Johna i Ståle’ego, wreszcie finałowy utwór improwizowany w trio. To świetne nagranie dostarcza nowojorski label Relative Pitch Records (w tym roku same petardy w katalogu!), w formacie CD, a całość trwa łącznie około 54 minuty. Zapraszamy z silnym mrowieniem w kręgosłupie!

 


Koncert norweski otwiera ponad 18-minutowa improwizacja, z pewnością kluczowa dla odbioru całej płyty. Inicjuje ją smyczek, który niemal rytmicznie uderza po strunach, nie unikając pierwszych dźwięków granych arco. Saksofon produkuje garść suchych dronów rozpoznawczych, a talerze i płaski werbel pięknie dopełniają obrazu introdukcji. Kameralna improwizacja budowana na fundamentach post-barokowego kontrabasu, stylowa, wyczulona na niuanse, niemal sensoryczna, łapiąca źdźbła dźwięków z samego dna tuby, z dużą porcją kreacji i dbałości o dramaturgię ze stronu perkusji. Gra na szczegóły, akustyczne drobiazgi, kreowana na małym suspensie, generująca zaskakujące koincydencje dźwiękowe. W trakcie rozbudowanej ekspozycji muzycy bez trudu sięgają po dźwięki preparowane (zwłaszcza Butcher), czupurne zwroty akcji i perkusyjne stemple, zawsze trafiające w punkt. W dziesiątej minucie schodzą w obszar bezdźwięku, po czym metodą call & responce budują ekspozycję duetową basu i perkusji, po niedługim czasie fantastycznie skomentowaną podmuchami gęstego powietrza wprost z tuby saksofonu. Piękne, jakże kolektywne free impro, które raz za razem zjeżdża w otchłań post-baroku. Oczywiście inicjatorem wydarzenia jest każdorazowo kontrabasista, ale sposób, w jaki saksofonista i perkusista także przechodzą na tryb meta barokowy jest doprawdy imponujący.

Dwie kolejne improwizacje z Oslo są nieco krótsze, kilkuminutowe. Drugą zaczyna kolejna zabawa w pytania i odpowiedzi – saksofonista płynie szerokim korytem, efektownie wgryza się w smyczkowe drony i zdaje się być głównym kreatorem dramaturgii. Kontrabasista koncentruje się w tej sytuacji na uwypukleniu jakości swojej ekspozycji – gra pizzicato, które oddycha jak arco, gra arco, które lepi się z dźwiękami perkusji, miesza wszystkie style, techniki i wątki z entuzjazmem młodzieniaszka. Drummer dba o background, ale to on nadaje improwizacji odpowiednią (choć leniwą!) dynamikę. Znów narracja tria przekształca się w duet bez saksofonu, który na koniec powraca, by świętować kolejny tryumf estetyki barokowej. Trzecia improwizacja schodzi nisko na kolanach i wącha piwniczną stęchliznę. Smyczek żłobi bruzdę w ziemi, talerze rezonują, cisza oddycha głęboko. Saksofon snuje długie frazy, w które ponownie wślizgują się pomiędzy struny kontrabasu, niczym jadowite węże. Meta drumming ciągnie zaś całą opowieść w nieznane. Smyczek trzyma jednak dystans i oddycha barokiem. Przez moment można odnieść wrażenie, iż wszystkie instrumenty na scenie szumią – preparowane dźwięki saksofonu, trzeszczące struny i skrzypiące akcesoria perkusjonalne. Wewnętrzny nerw ekspresji wiedzie jednak muzyków na prawdziwie efektowny szczyt, który kończy norweski wątek płyty.

Cofamy się w czasie i lądujemy w Monachium, by najpierw posłuchać kilkuminutowej ekspozycji solowej kontrabasisty. Muzyk tym razem stosuje wyłącznie technikę pizzicato, ale jest delikatny niczym niedoświadczona baletnica, produkuje drobne dźwięki i nasłuchuje efektów ich wybrzmiewania. Opowieść lekka, ale bynajmniej nie minimalistyczna, pełna metodycznej wręcz zadumy. Po chwili dostajemy się w objęcia duetu sax & drums. Szumiące frazy, półdźwięczne drony, przedechy i szczoteczki – improwizacja lepiona z drobiazgów, pełna niuansów, wystawionych na spojrzenia milczącego kontrabasisty. Zwarta, koherentna, niemal koścista opowieść budowana wedle zasady wet za wet. W połowie improwizacji muzycy zanurzają się w ciszy – suchy, martwy saksofon, matowe tomy i talerze milkną w poświacie preparowanych fraz.

Na zakończenie krążka dostajemy ponownie trio. Tym razem jednak zaczynamy w klimatach całkiem jazzowych – szarpane struny kontrabasu z pewną dozą melodyki, zaczepny saksofon i perkusyjne szczoteczki. Wszystko świetnie tu ze sobą trybi, ale sama narracja pełna jest dramaturgicznego spokoju. Nerw kreacji jednak działa, szczególnie w obszarze jurysdykcji dużo młodszego od reszty perkusisty. Starsi Panowie dla odmiany zdają się być w tej fazie nagrania odrobinę przewidywalni. W połowie nagrania szczęśliwie powraca smyczek! Nastrój robi się oniryczny, brzmienia matowieją, a muzycy stawiają znaki zapytania – innym słowy, jakość eksploduje! Zmysłowe imitacje saksofonu i kontrabasowego smyczka w pięknym duecie, potem komentarz drummera, który brzmi całkiem syntetycznie. Ostatnia prosta, tkana jest z samych drobnych fraz, ale nerwowych i bardzo czupurnych. Brawo!

 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz