Jedna z pomnikowych postaci muzyki improwizowanej, amerykański kontrabasista Barre Phillips, w roku 2018 opublikował solowe nagranie End To End, czym de facto ogłosił przejście na emeryturę. Muzyk urodzony w roku 1934 (!), jak wielu znakomitych muzyków zza Wielkiej Wody, silnie związany ze sceną europejską i tutejszymi wydawcami, zdawał się zatem delikatnie sugerować, iż to koniec jego artystycznych aktywności.
Ale, co oczywiste, ciągnie wilka do lasu! Z radością zatem zapowiadamy,
iż do zaplanowanej emerytury muzyk dociera bardzo okrężną drogą! Na dowód w
sprawie, fantastyczny album nagrany w trio, nad którym dziś głęboko się
pochylamy i przy okazji, bez zbędnej zwłoki zgłaszamy do listy best of roku bieżącego!
Barre Phillips na ogół kojarzony jest z muzyką
improwizowaną, która lubi zahaczać o współczesną kameralistykę, graną bystrze
brzmiącym smyczkiem na jakże post-jazzowym kontrabasie. Nowa płyta świetnie się
w ów główny nurt zainteresowań kontrabasisty wpisuje, ale fundamentalną jakość
dają jej także partnerzy sędziwego muzyka, którzy dołączyli do niego na scenach
Monachium (Offene Ohren) i Oslo (Blow Out Festival) w latach 2018 i 2019:
the one and only John Butcher na
saksofonie tenorowym i sopranowym oraz – zapewne inicjator przedsięwzięcia –
ultra aktywny improwizator i perkusista norweski, Ståle Liavik Solberg. Na
krążku zatytułowanym metaforycznie We met
- and then, najpierw dostajemy soczysty koncert z Oslo (trzy odcinki),
potem zaś fragmenty koncertu z Monachium, na które składa się incydent solowy
Barre’ego, duet Johna i Ståle’ego, wreszcie finałowy utwór improwizowany w
trio. To świetne nagranie dostarcza nowojorski label Relative Pitch Records (w
tym roku same petardy w katalogu!), w formacie CD, a całość trwa łącznie około
54 minuty. Zapraszamy z silnym mrowieniem w kręgosłupie!
Koncert norweski otwiera ponad 18-minutowa improwizacja, z pewnością
kluczowa dla odbioru całej płyty. Inicjuje ją smyczek, który niemal rytmicznie
uderza po strunach, nie unikając pierwszych dźwięków granych arco. Saksofon produkuje garść suchych
dronów rozpoznawczych, a talerze i płaski werbel pięknie dopełniają obrazu
introdukcji. Kameralna improwizacja budowana na fundamentach post-barokowego
kontrabasu, stylowa, wyczulona na niuanse, niemal sensoryczna, łapiąca źdźbła dźwięków
z samego dna tuby, z dużą porcją kreacji i dbałości o dramaturgię ze stronu
perkusji. Gra na szczegóły, akustyczne drobiazgi, kreowana na małym suspensie, generująca
zaskakujące koincydencje dźwiękowe. W trakcie rozbudowanej ekspozycji muzycy
bez trudu sięgają po dźwięki preparowane (zwłaszcza Butcher), czupurne zwroty
akcji i perkusyjne stemple, zawsze trafiające w punkt. W dziesiątej minucie
schodzą w obszar bezdźwięku, po czym metodą call
& responce budują ekspozycję duetową basu i perkusji, po niedługim
czasie fantastycznie skomentowaną podmuchami gęstego powietrza wprost z tuby
saksofonu. Piękne, jakże kolektywne free impro, które raz za razem zjeżdża w
otchłań post-baroku. Oczywiście inicjatorem wydarzenia jest każdorazowo
kontrabasista, ale sposób, w jaki saksofonista i perkusista także przechodzą na
tryb meta barokowy jest doprawdy imponujący.
Dwie kolejne improwizacje z Oslo są nieco krótsze, kilkuminutowe.
Drugą zaczyna kolejna zabawa w pytania i odpowiedzi – saksofonista płynie
szerokim korytem, efektownie wgryza się w smyczkowe drony i zdaje się być
głównym kreatorem dramaturgii. Kontrabasista koncentruje się w tej sytuacji na
uwypukleniu jakości swojej ekspozycji – gra pizzicato,
które oddycha jak arco, gra arco, które lepi się z dźwiękami
perkusji, miesza wszystkie style, techniki i wątki z entuzjazmem młodzieniaszka.
Drummer dba o background, ale to on nadaje improwizacji odpowiednią (choć
leniwą!) dynamikę. Znów narracja tria przekształca się w duet bez saksofonu,
który na koniec powraca, by świętować kolejny tryumf estetyki barokowej.
Trzecia improwizacja schodzi nisko na kolanach i wącha piwniczną stęchliznę.
Smyczek żłobi bruzdę w ziemi, talerze rezonują, cisza oddycha głęboko. Saksofon
snuje długie frazy, w które ponownie wślizgują się pomiędzy struny kontrabasu,
niczym jadowite węże. Meta drumming
ciągnie zaś całą opowieść w nieznane. Smyczek trzyma jednak dystans i oddycha barokiem.
Przez moment można odnieść wrażenie, iż wszystkie instrumenty na scenie szumią
– preparowane dźwięki saksofonu, trzeszczące struny i skrzypiące akcesoria perkusjonalne.
Wewnętrzny nerw ekspresji wiedzie jednak muzyków na prawdziwie efektowny
szczyt, który kończy norweski wątek płyty.
Cofamy się w czasie i lądujemy w Monachium, by najpierw posłuchać
kilkuminutowej ekspozycji solowej kontrabasisty. Muzyk tym razem stosuje
wyłącznie technikę pizzicato, ale
jest delikatny niczym niedoświadczona baletnica, produkuje drobne dźwięki i nasłuchuje
efektów ich wybrzmiewania. Opowieść lekka, ale bynajmniej nie minimalistyczna,
pełna metodycznej wręcz zadumy. Po chwili dostajemy się w objęcia duetu sax & drums. Szumiące frazy,
półdźwięczne drony, przedechy i szczoteczki – improwizacja lepiona z
drobiazgów, pełna niuansów, wystawionych na spojrzenia milczącego
kontrabasisty. Zwarta, koherentna, niemal koścista opowieść budowana wedle
zasady wet za wet. W połowie
improwizacji muzycy zanurzają się w ciszy – suchy, martwy saksofon, matowe tomy
i talerze milkną w poświacie preparowanych fraz.
Na zakończenie krążka dostajemy ponownie trio. Tym razem
jednak zaczynamy w klimatach całkiem jazzowych – szarpane struny kontrabasu z
pewną dozą melodyki, zaczepny saksofon i perkusyjne szczoteczki. Wszystko świetnie
tu ze sobą trybi, ale sama narracja pełna jest dramaturgicznego spokoju. Nerw
kreacji jednak działa, szczególnie w obszarze jurysdykcji dużo młodszego od
reszty perkusisty. Starsi Panowie dla odmiany zdają się być w tej fazie
nagrania odrobinę przewidywalni. W połowie nagrania szczęśliwie powraca smyczek!
Nastrój robi się oniryczny, brzmienia matowieją, a muzycy stawiają znaki
zapytania – innym słowy, jakość eksploduje! Zmysłowe imitacje saksofonu i
kontrabasowego smyczka w pięknym duecie, potem komentarz drummera, który brzmi całkiem syntetycznie. Ostatnia prosta, tkana
jest z samych drobnych fraz, ale nerwowych i bardzo czupurnych. Brawo!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz