Rytuał improwizacji, która wyrasta z gęstej ciszy, zaczyna się pojedynczymi westchnieniami saksofonu tenorowego i delikatnymi uderzeniami w metaliczny stelaż. Narracja na starcie budowana jest z drobiazgów, czasami ochłapów dźwięków, wydzieranych z samych trzewi zastanego instrumentarium. Bywa, że ten typ plecenia strumienia dźwiękowego przypomina duetowe nagrania Paula Lyttona i Evana Parkera z początków lat 70. ubiegłego stulecia, ale tu, w okolicznościach poznańskiej piwnicy, pozbawione elektroakustycznych wtrętów. Saksofon klei z urywanych, ale zrównoważonych emocjonalnie fraz spójną opowieść, a wszechświat metali nieszlachetnych kreuje nad wyraz egzotyczny ceremoniał dźwiękowy.
Muzykom przyświeca idea minimalizmu i skrupulatności.
Wnętrze swojej narracji zdają się sycić pewną, jakże metafizyczną w tym wypadku,
dawką dynamiki. Chętnie sięgają po ciszę, która wyznacza kolejne interwały
improwizacji, równie chętnie po inne zdobycze artystyczne gatunku zwanego free improvised music. Barwią
improwizację incydentalnymi salwami ekspresji (ta pierwsza w okolicach 5-6 minuty),
które z uwagi na rzadkość występowania smakują tu jeszcze dosadniej. W tej
opowieści liczy się każdy szczegół, najdrobniejszy niuans dramaturgiczny.
Choćby ten, gdy saksofon zaczyna prezentować swoje hydrauliczne atrybuty, a gar-kuchnia tuż obok ściele mu akustyczny
dywan do zmysłowych medytacji. Po 10 minucie płynny potok narracji Jońca i
Giżyckiego śmiało możemy już określić mianem mantry, która zdaje się nie mieć
końca. Wiatr kołysze jej dźwiękami i pcha w nieznanym, ale pięknym kierunku, a jej
drobne wzniesienie zdobią cyrkulacyjne oddechy dobrze już rozgrzanego instrumentu
dętego.
W drugiej improwizacji pojawia się klarnet basowy, który
lepi drony z gęstej ciszy w blasku martwych talerzy. Muzycy, boleśnie skupieni,
szukają drogi na drugą stronę rzeki. Metaliczne rozkołysanie post-, a może
pre-perkusjonalii syci atmosferę nagrania niebywałym kolorytem. Klarnet wpada w
medytacyjną repetycję, niemal śpiewa, cedzi frazy przez wyszczerbione
uzębienie, śmiertelnie oddycha. Beauty
headphones music!
Początek kolejnej części albumu wyznacza mechanika saksofonu
i drżącego metalu. Drobne frazy budują gęstą sieć powiązań. Po kilku głębszych
oddechach dęciak z mikro fraz kreśli
smukle, dronowe fale, po czym gaśnie w mroku ciszy. Wszystko zaczyna tu rezonować
- instrumenty, dwa ludzkie ciała i głucha przestrzeń. Tworzy się chmura dark ambientu, która oblepia wszystko i ciągnie
improwizację w nieznanym kierunku. Tymczasem saksofon kreuje coraz dłuższe frazy,
a metaliczny stelaż oplata go niczym stonogi pajęczak. Jego błyszczące
uderzenia zdają się trafiać w samo serce narracji. Cyrkulacyjne drony zaczynają
sięgać nieba, po drodze napotykając na kolejne kaskady ciszy. Pętla narracji
zaciska się jednak na saksofonowym ustniku i prowadzi na ekstatyczny finał.
Ceremonia otwarcia części ostatniej spoczywa na klarnetowych
akcesoriach. Głębokie, na poły dźwięczne oddechy szyją improwizację delikatnym
ściegiem. Towarzyszące im dźwięki przypominają inside percussion, cokolwiek to znaczy w skołatanej głowie
recenzenta. Małe preparacje, matowe półdrony i szklisty rezonans, to elementy,
które wyznaczają ramy tej części podróży. Melancholijna mantra znów przenosi
nas w zgliszcza historii gatunku i czyni użytek ze skojarzeń ze starą, duetową formułą
AMM. Najdłuższa, prawie 17-minutowa opowieść z czasem lekko się nadyma,
subtelnie dynamizuje, ale niespodziewane wpada w bezruch. Klarnet ciężko oddycha,
metal drży. Muzycy znów dobrze czują się w konceptualnym bezdźwięku. Po szybkiej wymianie myśli saksofon zaczyna pulsować, a
metal rubbish things kłębić się całą
szerokością piwnicznej podłogi.
Michał Joniec & Michał Giżycki S#O (TORF Records, DL 2022). Michał Joniec – wszechświat metalowych
śmieci (tubular bells, sheet metal
sheets, chewed drum plates, fan covers, pot lids etc.) oraz Michał Giżycki
– saksofon tenorowy i klarnet basowy. Nagrane w Poznaniu, w niesamowicie brzmiącej piwnicy, 3
stycznia 2022 roku. Cztery improwizacje, ponad 53 minuty.
*) Michał Giżycki zagra w najbliższą sobotę 12 marca w poznańskim
Dragonie, w ramach 24.edycji Spontaneous
Live Series. Pierwotnie jego partnerem miał być Matthias Muller, ale zapadł
na zdrowiu, zatem być może partnerem będzie Michał Joniec, a na pewno ów występ
poprzedzi solowy performance Anny
Jędrzejewskiej (piano i elektronika).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz