Kolejny sezon niekończącego się serialu kameralnych improwizacji w wykonaniu Rodziny Rodrigues czas zacząć! Zapraszamy na cztery najnowsze płyty Ernesto Rodriguesa i jego syna Guilherme, upublicznione minionej jesieni, zarówno w formie wygodnych płyt kompaktowych, jak i plików elektronicznych, dostępnych na bandcampowych stronach obu artystów.
Zestaw ów wydaje się nad wyraz ciekawy, albowiem
altowiolinista i wiolonczelista doprosili do swoich nagrań sporą rzeszę
muzyków, który parają się nie tylko swobodnie improwizowaną kameralistyką, ale
także grywają niekiedy całkiem soczysty free jazz! W tym gronie znajdziemy
zarówno męskich weteranów, jak i kobiece aspirantki, saksofonistów, kontrabasistów,
pianistkę, wokalistkę, puzonistę, perkusjonalistę, a także tropiciela dźwięków
terenowych. Jak na dość hermetyczny
świat Panów Rodrigues, paleta propozycji dalece szeroka.
Mia Dyberg, Ernesto Rodrigues, Guilherme Rodrigues, Johan
Moir & José Oliveira Palimpsest
(Creative Sources, CD 2021)
Przegląd zaczynamy od nagrania najstarszego, zarejestrowanego
w zamierzchłym roku 2018, na dwunastej edycji lizbońskiego festiwalu CreativeFest, w świetnie nam znanym
miejscu O'Culto da Ajuda. Na scenie
kwintet w składzie: Mia Dyberg – saksofon altowy, Ernesto Rodrigues – altówka,
Guilherme Rodrigues – wiolonczela, Johan Moir – kontrabas oraz José Oliveira –
perkusjonalia. Jedna, dramatycznie krótka improwizacja – niespełna 27 minut.
Idea swobodnych improwizacji Rodriguesów opiera się na dwóch
fundamentach. Narracja tworzona jest głównie z drobnych, niekiedy urywanych
fraz, wszyscy zaś uczestnicy spektaklu wyjątkowo uważnie się słuchają, zgodnie
z najlepszymi wzorcami deep listening.
Początek koncertu oczywiście spełnia te wszelkie normy, jakkolwiek od samego startu
improwizacja zdaje się być prowadzona z dużą werwą, pojawia się w niej naprawdę
dużo dźwięków, a kolektywna praca saksofonu, kontrabasu i perkusjonalii nie pozwala
improwizacji zbyt często uciekać w kameralne suspensy. Dynamika ekspozycji
wiedziona jest wprost z bardzo aktywnych perkusjonalii. W podmuchach dęciaka niekiedy czuć woń zmysłowego
free jazzu. Także wiele dobrego dzieje się na strunach kontrabasu, równie
często wykorzysującego technikę pizzicato,
jak i arco. Artyści sumienie odrabiają
lekcję z mechaniki tarcia i szorowania, chętnie też uciekają w mroczne klimaty pogrobowych
westchnień i melancholii. Ten ostatni przypadek trafia im się już po upływie 6
minuty - piękna bojaźń, równie zmysłowe drżenie, nerwowo tłumiona kompulsywność
chwili.
Narracja wije się soczystą strugą dźwięków bez specjalnych
zakrętów. Mamy fazę wyjątkowo urokliwego free
chamber wiolonczeli i altówki, którym za tło robi szum post-jazzowego
instrumentarium. Tuż potem bardziej energiczne podrygi prowadzą muzyków na efektowną
równię pochyłą – oto swobodna kameralistyka, która zdaje się nie mieć
jakikolwiek ograniczeń gatunkowych. Tuż przed upływem 20 minuty narracja
formuje się w efektowny dron, który opada w tumulcie polerowanych strun. Kolejny
kwiatek do kożuszka, to zaśpiewy saksofonu i kilka bardziej kołyszących fraz
wiolonczeli. Ciągle dużo dzieje się w obszarze perkusjonalii. Samo zakończenie koncertu
śmiało uznać możemy za drobną eskalację ekspresji.
Simon Rose, Ernesto Rodrigues, Guilherme Rodrigues &
Meinrad Kneer Birds & Humans (Creative
Sources, CD 2021)
Kolejna porcja swobodnej kameralistyki, to spotkanie kwartetowe
z maja ubiegłego roku, z Berlina. Oto muzycy: Simon Rose – saksofon barytonowy,
Ernesto Rodrigues – altówka, Guilherme Rodrigues – wiolonczela oraz Meinrad
Kneer – kontrabas. Improwizacja sformowana tu została w siedem odcinków, które
trwają ponad 65 minut.
Angielsko-portugalsko-niemiecka opowieść budowana jest na
pewnym dramaturgicznym dysonansie. Z jednej strony dwa kameralnie usposobione strunowce – wiolonczela i altówka, a
drugiej ociekający post-jazzem saksofon i kontrabas, który zdaje się stać w małym
rozkroku. Ten ostatni dość szybko łapie wspólny front z barytonem, ale też
często sięga po smyczek i staje się wtedy dalece kameralnym orężem. Muzycy
czynią wiele kroków w kierunku czupurnej, przesyconej preparowanymi dźwiękami narracji,
z drugiej zaś strony duża część ich aktywności znajduje ujście w czystym, niemal
neoklasycznym frazowaniu. Początkowa faza nagrania stawia dużo znaków zapytania,
ale nade wszystko epatuje bardzo efektownym brzmieniem. Dostarcza sporo
kameralnych emocji, kołysze się na wietrze i nasączona jest masą bystrych interakcji,
serii zwinnych pytań i jeszcze bardziej przebiegłych odpowiedzi. W drugiej
części na strunowych gryfach rodzi się niecierpliwa dynamika, z kolei saksofon buduje
spokojne i wyważone drony, ale potrzebuje jednego głębszego oddechu, by wynieść
improwizacje na poziom niemal freejazzowy. Następna improwizacja koncertuje się
na drobnych, urywanych frazach, też syci się nerwową dynamiką, a pełną
kompatybilność osiąga w końcowej fazie, która emanuje czystymi frazami.
Czwarta i piąta opowieść, to zdaje się crème de la crème całego albumu! Najpierw plejady dętych oddechów i
prychów oraz strunowych szarpnięć. Opowieść płynie drobnym wzniesieniem, po
osiągnięciu którego rozpoczyna się rzewna serenada altówki. Narracja staje się jakby
delikatniejsza, bardziej wystudzona, chwilami urokliwie fermentuje post-barokowym
smyczkiem kontrabasu i ponownie znajduje ukojenie w czystych frazach. W piątej
części muzycy proponują nam trochę mechaniki tarcia i fizyki szarpania. Z
jednej strony baryton w roli mąciciela, z drugiej małe strunowce, które udanie poszukują melodyki. We wnętrzu narracji tli
się intrygujące, nerwowo tempo, które kreuje dodatkową jakość. Szósta
improwizacja zaczyna się rewelacyjnie, budowana dzięki prepared short-cuts, potem przechodzi w dość mdławe rozwinięcie, by
w fazie finałowej schować się za dark ambientową
kotarą i snuć jeden z piękniejszych momentów nagrania. Finałowa improwizacja
zdaje się być bystrą dogrywką swej poprzedniczki. Dużo mrocznych dronów,
wystudzonych reakcji, ale też żywy śpiew ptaków, które być może posadowiły się
w trakcie nagrania na framugach okien, stając się jednym ze składowych tytułu
płyty.
Ligia Liberatori, Ernesto Rodrigues, Guilherme Rodrigues
& Davide Piersanti Radical
Flowers (Creative Sources, CD 2021)
Pozostajemy w majowych okolicznościach przyrody roku
ubiegłego, także miejsce spotkania nie ulega zmianie. Kolejny kwartet, to:
Ligia Liberatori – głos, Ernesto Rodrigues – altówka, Guilherme Rodrigues –
wiolonczela oraz Davide Piersanti – puzon. Tym razem improwizacja ułożona została
w dwanaście odcinków, które trwają ponad 52 minuty.
Włosko-portugalski ansambl postanowił nas permanentnie
zaskakiwać! I tak, po prawdzie, dzieje się w każdej z dwunastu improwizacji. Intrygujący,
kobiecy głos o tysiącu twarzy, który szepce, śpiewa, rży, burczy i skomle,
zdaje się dysponować gamą możliwości nie mniejszą niż mistrz gatunku Phil Minton.
Raz za razem wchodzi on w konstruktywne dialogi i równie piękne, wzajemne
imitacje z puzonem, posadowionym na przeciwległym krańcu narracji. Portugalskie
struny pracują tu w swoim trybie – plenią miliony drobnych fraz i układają je w
jakże efektowną całość. Nastrój improwizacji bywa mroczny, ale też często
szczerzy zęby i figlarnie dygocze na lekkim wietrze. W drugiej części Ligia sięga
po niemal operowe frazy, ale bystrze mutowane jej kreatywnością, a całość sprawia
wrażenie swobodnej kameralistyki uprawianej na sporym rauszu! Trzecia część
pachnie wręcz neofolkiem, budowana w dużej mierze stosunkowo płynnymi frazami
wiolonczeli i puzonu. Muzycy na każdym kroku nie szczędzą nam preparacji, ale w
pierwszej fazie albumu technikę maltretowania instrumentów stosują jedynie w
sytuacjach uzasadnionych dramaturgicznie, choćby w czwartej improwizacji.
Piąta i szósta część zaskakuje jeszcze bardziej. Najpierw niemal
post-klasyczne frazy - zmysłowa, barokowa serenada głosu i altówki, pięknie kontrapunktowana
puzonem i kolejnymi mintonówkami. W następnych,
coraz bardziej intrygujących opowieściach muzycy częściej sięgają po dronowe pasaże
i całe plejady preparowanych dźwięków. Ósma część, to prawdziwa huśtawka
nastrojów, od dołu do samej góry i z powrotem, a wszystko w całkiem niezłym
tempie! Z kolei dziewiąta budowana jest nie tyle z drobnych fraz, co po prawdzie
z dźwiękowych strzępów. Figlarna zabawa w pytania i odpowiedzi kreowana tu jest
dysonansem kameralnych westchnień i wręcz post-industrialnych tarć. Dziesiąta opowieść
trwa najdłużej. Też budują ją kontrasty, zmiany kierunku narracji i dramaturgicznie
niuanse, zaś szczególnie urokliwe zdaje się być samo zakończenie, pełne szmerów
i szeptów. Dwie ostatnie części znów szyte są sami drobiazgami, bogacone zaś wyjątkowo
rozśpiewanym puzonem, który chwilami tanecznie podryguje. Finał płyty eksploduje
urodą. Każdy dokłada tu niespodziewany dźwięk czy frazę, a całość pnie się ku górze
nie bez improwizacji czynionych metodą call
& responce.
Eva Maria Houben/ Ernesto Rodrigues/ Guilherme Rodrigues/ Carlos
Santos Falling into wide spaces
(Creative Sources, DL 2021)
Ostatnie nagranie w dzisiejszym zestawieniu jest dość nietypowe,
ale … jak najbardziej pandemiczne! Czterech muzyków przygotowało separatywne ścieżki
dźwiękowe w różnym czasie i przestrzeni, a czwarty z nich z plejady elektroakustycznych
różnorodności uplótł dwie rozbudowane narracje. Zwał, jak zwał, przed nami
jednak kwartet: Eva Maria Houben (fortepian i organy, Berlin, grudzień 2020),
Guilherme Rodrigues (wiolonczela, Berlin, marzec 2021), Ernesto Rodrigues (zither, Lizbona, kwiecień 2021), Carlos
Santos (field recordings, Gerez,
wrzesień 2018, geophone oraz piezo recordings, Ayamonte, sierpień
2019 oraz Lizbona, 2020, wreszcie mix i mastering). Całość nagrania, to 79
minut i kilka sekund.
Przed nami elektroakustyczna symfonia minimalizmu,
kreatywnego zaniechania i żmudnego budowania wielowątkowej narracji, której na
ogół bliżej jest do gęstej ciszy niż jakichkolwiek pokładów hałasu. Na starcie
mamy wrażenie, że słyszymy świst powietrza. Pojedynczy klawisz fortepianu, echo,
incydentalne szarpanie na struny i głucha, nieokreślona, mroczna przestrzeń, w której
rodzą się ochłapy fonii. Opowieść z czasem formuje się w drony, ale długość ich
życia nie jest przesadnie długa. Oto narracja w trybie stand by, która cedzi dźwięki przez silnie zaciśnięte wargi. O
istnieniu żywego świata wokół świadczą jedynie dźwięki otoczenia, odgłosy ptaków
i zwierząt domowych. Zdaje się, że upływający leniwie czas jest tu także elementem
budowania dramaturgii. W trakcie tej prawie 40-minutowej części pojawiają się
nieco dłuższe frazy strunowe, które brzmią nad wyraz boleśnie. W tle, na dalekim
backgroundzie coś grzmi, ale ma
definitywnie nierealny wymiar.
Druga opowieść toczy się w aurze jeszcze mroczniejszej.
Zapominamy o odgłosach żywej materii, raczej znajdujemy się w bezdennej przestrzeni
martwego kosmosu. Wokół ściele się post-industrialny ambient, ktoś ściska żywe
struny, dołem tli się organowy dron i bardziej delikatne dźwięki strunowe. Te
ostatnie, to zapewne brzmienie zithera,
a może to efekt działań w trybie inside
piano. Sama narracja nasycona jest bardziej płynnymi, nieco dłuższymi
frazami, mniej w niej ciszy i zaniechania. Syntetyczne fonie grzmią od czasu do
czasu, a te akustyczne zdają się pozostawać w głębokiej defensywie.
Wielowątkowy, elektroakustyczny dron zdobią pojedyncze, preparowane dźwięki
strunowe. Kolejne 40 minut upływa bardzo wolno, a samo zakończenie serwuje nam kilka
dodatkowych dźwięków akustycznych, przypominających, iż powoli wracamy do realnego
świata.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz