Pokrewne Namiętności i inne archiwalia

piątek, 2 września 2022

Dirk Serries and A New Wave of Jazz: two trios, quartet and two duos!


Belgijski label A New Wave Of Jazz funkcjonuje artystycznie od roku 2014 i ugruntował już sobie markę nie tylko na europejskiej scenie muzyki improwizowanej. Ironiczna nazwa, kreatywny szef i nieustające morze pomysłów na tworzenie dobrych, muzycznych koincydencji, to recepta na sukces przedsięwzięcia kierowanego przez gitarzystę Dirka Serriesa.

Sięgamy dziś po cztery czerwcowe premiery labelu, wszystkie wydane na CD, które przynoszą nam wiele udanych dźwięków, choć niczym nie zaskakują. Jak zwykle odnajdujemy na nich w pełni swobodną improwizację, na ogół akustyczne brzmienia i całe rzesze znajomym muzyków, widniejące na takich samych szarych okładkach, tworzonych od początku wedle jednej layoutu i zawsze doposażonych w liner notes autorstwa Guya Petersa.

Na nowych albumach (od numeru katalogowego 049 do 052) odnajdujemy nade wszystko dokonania artystyczne szefa wydawnictwa. Pośród nich dwa akustyczne tria – jedno w pełni strunowe, z kolejną gitarą i kontrabasem, drugie z dwoma instrumentami dętymi, wreszcie duet z perkusistą Onno Govaertem (podwójny, albowiem w szranki impro batalii z rzeczonym drummerem rusza także pianistka Martina Verhoeven). Zestaw nowości uzupełnia elektroakustyczny kwartet Gonçalo Almeidy, który w katalogu dość hermetycznych, tak stylistycznie, jak i personalnie, nagrań labelu stanowi definitywnie świeży element. 



 

049: Today And All Tomorrows by Serries/ Thompson/ Verhoeven

9 sierpnia 2019, Sunny Side Inc. Studio, Anderlecht; Dirk Serries – gitara akustyczna, Daniel Thompson – gitara akustyczna oraz Martina Verhoeven – kontrabas. Sześć improwizacji, 44:13

Akustyczne gitary posadowione na przeciwległych flankach i kontrabas na samym środku, doposażony w smyczek, to sytuacja przestrzenna improwizacji. Początek improwizacji, to gra na małe pola - bystre pytania i równie efektowne odpowiedzi. Kameralny zaduch nie przeszkadza budować tu pewnej leniwej dynamiki, ale zdaje się wypełniać też studio grubymi plastrami ciszy. W drugiej opowieści pojawiają się pierwsze preparowane dźwięki. Stonowane zgrzyty i martwe oddechy. Prym wiedzie tu smyczek, który w początkowej fazie szuka dna, zaś w końcowej rwie trio do delikatnego lotu wznoszącego. Kolejna narracja wydaje się bardziej skupiona, minimalistyczna, budowana mikro elementami post-perkusjonalnymi i subtelnymi riffami. Kontrabas przypomina tu leniwego byka, obie gitary kwilące ze strachu owieczki. Całość zostaje bardzo efektownie zgaszona suchym smyczkiem.

Na starcie czwartej opowieści tłumione emocje zdają się przelewać zamkniętymi dyszami. Gitary popiskują, smyczek jęczy z wysiłku. Ciche dźwięki i statutowy minimalizm w połowie improwizacji tracą nagle rację bytu. Muzycy łapią wiatr w żagle i zaczynają budować uroczą gęstwinę tłustych dźwięków. Początek następnego epizodu znów jest bolesny - ukradkowe frazy cedzone przez zaciśnięte zęby, strzępy melodii na lewej gitarze. Narracja systematycznie jednak pęcznieje i lepi się wokół mozolnie konstruowanego pizzicato kontrabasu. Opowieść kipi od emocji, które raz zdają się być uwalniane, innym razem tłamszone do samej podłogi. Finałowe zejście w ciszę jest doprawdy mistrzowskie! Ostatnia improwizacja, to stemple kontrabasu i gitarowe minimalizmy. Brudny barok dużego strunowca szuka tu przyjaciela w post-rockowych westchnieniach obu gitar. Balladowy posmak i źdźbła melodii pomiędzy suchymi strunami nie przeszkadzają muzykom wykreować małego spiętrzenia, po którym smyczek może już gasić płomień improwizacji.

 


050: Translucence by Rennie/ Roberts/ Serries

12 stycznia 2020, Sunny Side Inc. Studio, Anderlecht; Tullis Rennie – puzon, Cath Roberts – saksofon barytonowy oraz Dirk Serries – gitara akustyczna. Cztery improwizacje, 45:19

W kolejnym trio sytuacja sceniczna jest następująca: puzon stacjonuje po lewej, saksofon po prawej stronie, a środkową oś narracji kontroluje gitara. Owo narracyjne centrum i prawa flanka zaczynają na raz, z posmakiem free jazzu, z kolei puzon najpierw bierze kilka głębszych oddechów, a dopiero po chwili rzuca garść niebanalnych fraz. Narracja kołysze się na wietrze, bywa nerwowa, ale i leniwa. Tym, który sieje intrygi jest tu nade wszystko gitarzysta, z kolei dęciaki wolą rozmowy na stronie i cięte komentarze. Część narracji sprawia wrażenie nieco zaplanowanej, całość płynie jednak dość swobodnie, z daleka od kameralnej zadumy, raczej z tendencjami do poszukiwania jazzowych emocji. Każdy z muzyków raz za razem puszcza tu oko i zasiewa dramaturgiczny niepokój ciekawą zagrywką. W drugiej improwizacji pojawiają się dźwięki preparowane, między innymi dzięki akcjom smyczka na gryfie gitary. Trochę śpiewu przez łzy, trochę końskiego parskania i kilka dobrych pytań skonsumowanych jeszcze bystrzejszymi odpowiedziami.

Początek trzeciej opowieści wydaje się niespodziewanie dynamiczny, dyktowany tempem puzonu i saksofonu. Gitara wchodzi w post-jazzowe narracje, ale improwizacja po kilku pętlach jakby traciła lwi pazur. Kilka zakrętów, tudzież zaskakujących rozdroży, z których udaje się wyjść na prostą dzięki, jak zawsze skutecznej, metodzie call & responce. Przy okazji odnotowujemy kolejne intrygujące fraz ze strony puzonu. Finałowa improwizacja syci się pewną melodyką, budowana jest małymi riffami i dętymi zaśpiewami. Najpierw kilka krótkich uderzeń, potem więcej przeciągłych westchnień. Każdy z artystów szuka tu nowych rozwiązań, co dobrze robi całej ekspozycji. Nie brakuje mrocznych zakamarków i dobrze postawionych pytań o kierunek dalszej drogi. Końcowe przebudzenie smakuje post-jazzem, niepozbawione jest także szczypty nostalgii.

 


051: Vistas by Hydra Ensemble

16 kwietnia 2021, Worm; Gonçalo Almeida – kontrabas, Lucija Gregov – wiolonczela, Nina Hitz – wiolonczela oraz Rutger Zuydervelt – elektronika. Pięć improwizacji, 49:42

Swobodna kameralistyka uwikłana w kable współczesnej elektroniki, to idea tej Hydry. Jej drugi album wydaje się być bardzo sprytnie zaprojektowany. Oto bowiem to, co najlepsze, najbardziej frapujące i ekscytujące dostajemy na początku i na końcu nagrania. To, co pomieszczone jest pomiędzy utworami otwarcia i zamknięcia także zdaje się być nad wyraz interesujące, ale chwilami można odnieść wrażenie, jakby muzycy traktowali te fragmenty jako pole do eksperymentów i poszukiwania nowych środków wyrazu.

Pierwszą improwizację buduje dudnienie kontrabasu, szeleszcząca mgła elektroniki i długie, posuwiste frazy obu wiolonczeli. Najpierw artyści serwują nam dużo matowego smutku, potem niemałą porcję emocji nasączonych jakimś stymulującym wywarem roślinnym. Kolejna opowieść bazuje na frazach pizzicato, początkowo głównie ze strony kontrabsu, potem także wiolonczeli. Znów dużo dobrego niesie nam warstwa elektroniczna, która chwilami przypomina live processing. Improwizacja kończy się tu strugami smyczkowych pląsów mniejszych strunowców. W trzeciej części nie brakuje stylowych drobiazgów. Narracja przypomina pajęczynę filigranowych fraz, pomiędzy którymi intrygująco przemykają elektroniczne strugi zaskakujących fonii. W drugiej fazie improwizacji dzieje się już naprawdę dużo, co jest efektem świetnej roboty każdego z muzyków. Czwarta opowieść płynie wyjątkowo nisko przy powierzchni ziemi. Dronowe, post-barokowe ekspozycje kontrabsu najpierw szukają zwady, potem oddają pole minimalistycznym inicjatywom elektroniki i obu wiolonczeli. Finał pnie się ku górze kolektywnymi strugami pizzicato. Anonsowana już wcześniej, ostatnia improwizacja stawia na emocje i całkiem wyszukaną dynamikę. Smutny, molowy początek zwinnie przekształca się w narrację sycącą się energią własną fraz pizzicato i gęstymi plamami elektroniki. Nerwowa, dobrze ugaszona porcja smakowitości. 



052: Twofold by Onno Govaert + Verhoeven/ Serries

18 października 2021, Sunny Side Inc. Studio, Anderlecht; Onno Govaert – perkusja, Martina Verhoeven – fortepian (dysk 1) oraz Dirk Serries – amplifikowana gitara akustyczna (dysk 2). Trzy improwizacje - 45:38 (1), jedna improwizacja - 42:11 (2)

Jeśli duet perkusji i fortepianu zaliczyć moglibyśmy do post-kameralistyki, która zwinnie łapie bakcyla free jazzu, to duet tejże perkusji z gitarą akustyczną (całkiem silnie amplifikowaną) najudaniej byłoby pomieścić w szufladzie nerwowego post-rocka, który równie chętnie wpada w sidła free jazzu, jak toczy boje na skraju avant-rockowej improwizacji. Jedno wszakże nie ulega wątpliwości – podwójny album prezentuje wyjątkowo smakowite oblicze Onno Govaerta, drummera, którego nagrania śledzimy od ponad dekady, a którego artystyczny rozwój zdaje się nie mieć granic.

Improwizacja pierwszego duetu podzielona została na trzy części o nieco zmiennej dramaturgii. Początek zdaje się być nerwowy, a każdy z muzyków niecierpliwy. Narracja, wyzwolona z wszelkich uwarunkowań gatunkowych, ma tu pokrętną dynamikę i buduje emocje w sposób dalece niepowtarzalny. Od free jazzowej furii po post-kameralne subtelności. Te drugie atrybuty zdają się kreować szczególnie dobitnie drugą część. Dużo akcji minimalistycznych, pracy fortepianowego wnętrza i rezonujących talerzy. Zmysłowy chill-out szybko sięga tu free jazzowego nieba, choć każdy ruch muzyków wydaje się być ulotny i nieoczywisty. W podobnej atmosferze toczy się trzecia odsłona tego duetu. Małe porcje preparowanych fraz powstające blisko ciszy i znów zagadkowy rytm, ledwie sugerowany, jakby w zawieszeniu, wokół którego toczy się improwizacja. Zakończenie albumu z jednej strony jest dość dynamiczne, z drugiej nasączone mrokiem i tajemniczością. Sam finisz zaś doprawdy fenomenalny - potężne pokłady energii kinetycznej stają się tu szelestem fortepianowych młoteczków.

Kolejny duet podany zostaje na dysku w jednym traku, choć ewidentnie składa się z czterech epizodów, które trwają po około dziesięć minut. Początek, to bijąca stopa na bębnie basowym i gitara, która rozsiewa meta rockowe zarazki. Chropowata, czerstwa narracja, po pokonaniu kilku zawiłych wiraży efektownie piętrzy się i skrzy free jazzowymi emocjami. Jeśli Onno stawia tu na dynamikę, to Dirk często zwalnia i sięga po dźwięki preparowane. Muzycy jednocześnie stymulują i temperują wzajemne reakcje. Każdy z owych podepizodów wydaje się mieć dość zbliżoną dramaturgię. Celem każdorazowo jest pewne spiętrzenie, metody zaś dojścia do niego subtelnie się od siebie różnią. W trzeciej i czwartej fazie improwizacji gitara frazuje niekiedy dość basowo, a w jej brzmieniu doszukać się możemy fraz godnych pedal steel guitar. Narracja na ogół toczy się kolektywnie, a fragmenty solowe traktować możemy jako incydenty. Ciekawy jest sam finał. Muzycy zdają się tu dawać upust swoim rockowym, by nie rzec punkowym temperamentom. Jest głośno i naprawdę czupurnie.



 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz