Pokrewne Namiętności i inne archiwalia

piątek, 9 września 2022

The Barcelona’ new outfit: Slight Deform! Tàlveg! Tholos Gateway! Les Capelles! Villavecchia Trio!


Tydzień z muzyką improwizowaną z Barcelony zapoczątkowaliśmy w ostatni wtorek, prezentując najnowsze dzieło Liquid Trio. Dziś kontynuujemy omawianie nowych albumów powstałych w Barcelonie, stworzonych przez muzyków szczególnie przez nas cenionych.

Na początek zaprezentujemy dwa nagrania z udziałem gitarzysty Ferrana Fagesa – z nowym duetem i triem, z którym współpracuje już od kilku lat. W dalszej kolejności pochylimy nasze recenzenckie zmysły nad trzema płytami z udziałem kontrabasisty Àlexa Reviriego i perkusisty Vasco Trilli. W pierwszej kolejności będzie to wyprawa do świata mrocznego ambientu (w towarzystwie kanadyjskiego basisty Colina Marstona), potem kwartet elektroakustyczny, w pełni już iberyjski i równie mroczny, a na końcu trio saksofonisty Liby Villavecchii, dla którego mocną, jazzową sekcję rytmu stworzyli dwaj wcześniej wspomniani artyści.

Dodajmy, iż Ferran Fages, Àlex Reviriego i Vasco Trilla będą gośćmi najbliższej edycji Spontaneous Music Festival. I to już za cztery tygodnie, w poznańskim Dragonie! Welcome!



 

Slight Deform  Inside (Bandcamp’ self-released, CD 2022)

14 i 15 listopada 2020, Studios Rosazul, Barcelona; Ferran Fages – gitara elektryczna oraz Clara Lai – fortepian. Szesnaście części, ponad pięć kwadransów minut. 

Fages i Lai zapraszają nas do konceptualnej medytacji. Swoją długą opowieść podzielili na dwie części. Najpierw proponują nam siedem odcinków Inner (wewnętrznych), potem piętnastosekundową pauzę i osiem części Sided (jednostronnych). Jednocześnie w trakcie całego albumu stosują dwa typy instrumentacji – fortepian z klawiatury i gitara w jednej tonacji lub inside piano, tudzież dźwięki preparowane i gitara w tzw. zmiennej tonacji. Dostajemy zbiór kilkunastu improwizacji, od ledwie kilkudziesięciosekundowych do dziesięciominutowych, silnie ustrukturyzowanych, których naczelną konstytucją jest kreatywny minimalizm, ale którym choćby przez ułamek sekundy nie brakuje emocji. Ogromną wartością tego nagrania jest także brzmienie obu instrumentów, szczególnie gitary (typowe dla Fagesa!), choć w wielu momentach brudne i zniekształcone, w każdej sekundzie intrygujące.

Historia zwana Inner w swych pierwszych trzech odcinkach, to jakby kanon zachowań minimalistycznych ze strony obojga artystów. Najpierw oba instrumenty grają z echem, potem ich frazy nabierają większej dźwięczności, wilgotności, tudzież iluzorycznej gęstości. Programowe slow motion z czasem nabywa cechy ledwie dostrzegalnej dynamiki. W epizodzie czwartym i szóstym muzycy zmieniają tryb narracji – efektowne, gęste, dalece nieminimalistyczne frazy inside piano i rozkołysanej, kwaśnej gitary z namiastką sprzężeń. Pomiędzy tymi epizodami mamy jeszcze powrót do klawiatury i chłodnej, flażoletowej gitary. Z kolei część siódma zdaje się być wariantem pośrednim. Piano pracuje na granicy inside i outside, gitara zaś wpada w delikatny rytm, który przypominać może Different Trains Steve’a Reicha.

Historia zwana Sided trzyma się zadanej konwencji, ale z pespektywy całości zbudowana jest z większej ilości dźwięków i częściej udaje się jej wyrwać ze szpon minimalistycznej stylistyki. W dziewiątej opowieści fortepianowe klawisze napotykają gitarowy rezonans, który czerpie moc z mikro sprzężeń. W dwóch kolejnych częściach artyści dostarczają narracje wręcz dynamiczne, które płyną zarówno z klawiatury, jak i rozhuśtanej, niemal post-rockowej gitary. W opowieści dwunastej gitara nabiera kwasowości, a piano startujące na klawiaturze dość szybko schodzi do podziemi instrumentu. W kolejnym epizodzie gitara nabiera onirycznej powłoki, jakby muzyk liczył struny swojego instrumentu, a chwilę potem - dla odmiany - z gryfu płyną post-bluesowe slajsy. Dwie ostatnie opowieści zdecydowanie kwalifikujemy do trybu preparowanego. Ręce pianistki krążą po obudowie instrumentu, z kolei gitarzysta płynie strumieniem zmysłowej post-psychodelii, jego gitara sprzęga się, a nawet dudni.

 


Tàlveg  Live Series III (Bandcamp’ self-released, DL 2022)

21 stycznia 2022, l'Auditori Sala 3, Barcelona; Marcel·lí Bayer – saksofon barytonowy, Ferran Fages – gitara elektryczna oraz Oriol Roca – perkusja. Trzy wybrane fragmenty z koncertu, łącznie 23 minuty.

Tàlveg, to jedna z trzech trzyosobowych formacji, w których regularnie macza palce i struny Fages (obok Phicusa i Isysxae). Być może najbardziej z nich oryginalna, bazująca na swobodnych, chwilami minimalistycznych i nad wyraz refleksyjnych improwizacjach, upstrzona dźwiękami gitary o onirycznym i niezwykle tajemniczym brzmieniu. Od pewnego czasu trio podsyła nam krótkie fragmenty swoich koncertów, które upublicznia pod nazwą Live Series. Trzecia edycja tego minicyklu nie dość, że serwuje nam największą jak dotąd porcję dźwięków, to jeszcze prezentuje na niej, jak na standardy grupy, dość dynamiczne i ekspresyjne improwizacje.

Początek mini albumu nie zwiastuje jeszcze zapowiadanej dynamiki i ekspresyjnych wybuchów. Gitara drzemie na pick-upach, pulsuje głęboka glazura werbla, a saksofon wypuszcza obłoki suchego powietrza. Ów mglisty, spopielony post-rock nabiera delikatnej mocy gitarowymi flażoletami, dętymi półmelodiami i rezonującym talerzem. W kolejnym epizodzie muzycy brudzą brzmienie swoich instrumentów, zniekształcają frazy i po ponad dwóch minutach łapią drive wprost z perkusyjnych tomów. Narracja nabiera free jazzowego posmaku i post-psychodelicznej gracji. To, co definitywnie najlepsze zaczyna się w epizodzie trzecim. Start znów bardzo leniwy - z gitarą, która szkli się lazurowym ambientem i saksofonem, który pod rękę z perkusją snuje meta melodyjne przebiegi. Energia do życia ponownie płynie od strony perkusji. Saksofon sięga głębiej i cedzi coraz bardziej ekspresyjne frazy. Gitara też łapie emocje, choć na swoim, jak zwykle niebywale onirycznym poziomie. Dynamika nagrania osiąga tu drobny szczyt, po czym improwizacja gaśnie, generując dźwięki jedynie z zestawu drummerskiego. 



 

Tholos Gateway  II (Bandcamp’ self-released, DL 2022)

Czas powstania nieznany, dźwięki zarejestrowane w Barcelonie i Kanadzie (tamże dokonano także miksu); Àlex Reviriego – kontrabas, Vasco Trilla – tympani, gong i dzwonki, Colin Marston – elektroniczna perkusja, syntezator gitarowy, mellotron. W roli gości: Mick Barr – gitara w utworze czwartym i Yoshido Ohara – głos w utworze szóstym. Łącznie osiem części, prawie 47 minut.

Druga edycja formacji katalońsko-kanadyjskiej kontynuuje dzieło zapoczątkowane na albumie debiutanckim. To dwuelementowa, niemal dwubiegunowa narracja, która swobodne, gęste, akustyczne improwizacje kontrabasu i perkusjonalii wtłacza w chmurę równie gęstego ambientu, elektronicznej perkusji i syntetycznych plam gitarowego syntezatora. Całość zdaje się być wyjątkowo mroczna, chwilami demoniczna, przesiąknięta aurą godną macierzystej formacji Marstona, czyli deathmetalowego Gorguts.

Pierwsze cztery części są zgrabnie skrojone i wydają się być niedługą ścieżką, prowadzącą do utworów piątego i szóstego, które z pewnością uznać winniśmy za albumową kulminację. Początek, to głęboki, mroczny ambient, skowyt kontrabasu pod zwinnym smyczkiem i perkusjonalne zdobienia. W drugiej części dominują rezonujące dźwięki, a do gry wkracza circle electronic drumming, który stanowić tu będzie o wielu kwestiach i nie zawsze sycić dark ambientową narrację właściwą porcją kreatywności. Trzecia opowieść ma strukturę niemal epickiego marsza, którego dołem płynie gęsta struga kontrabasu, zaś mgliste niego wypełniają plamy syntezatora. W czwartym epizodzie odnotować należy udział żywej gitary, która ponadgatunkowym flow wzbudza całkiem interesujący dysonans brzmieniowy. W kolejnych dwóch częściach, najdłuższych na płycie, zdecydowanie najmroczniejszych, emocje pną się ku górze w każdej fazie nagrania. Szorstka, matowa narracja syci się tu zarówno bolesnymi, kontrabasowymi preparacjami, jak i gęstością syntetycznych strumieni. W szóstym utworze pojawia się wokalistka, a emocje zdają się sięgać zenitu. Śpiew i wokalizy, ale także dzikie wrzaski, które sieją niemal egzystencjalny niepokój. Tu kontrabas budzi się do życia dopiero po kilku minutach i rwie na strzępy dolne warstwy narracji. Ostatnie dwie części sprawiają wrażenie dramaturgicznego rozdroża. Dźwiękowe epizody, które zdają się być repryzą poprzednich części. Dominacja syntetycznych fonii każe tu zadać pytanie o brak (tudzież niesłyszalność) akustycznych fraz Trilli. Szczęśliwie smyczek Reviriego czyni tu swoje z należytą pieczołowitością.



García/ Navas/ Reviriego/ Trilla  Les Capelles (The Tripticks Tapes, CD 2022)

Czas powstania nieznany, nagranie koncertowe, Convent de Sant Agustí, Barcelona; Miguel A. García – elektronika, Garazi Navas – akordeon, Àlex Reviriego – kontrabas, Vasco Trilla – instrumenty perkusyjne. Trzy improwizacje, 43 i pół minuty.

W preambule dzisiejszego zbioru katalońskich nowości kwartet ten obsłużyliśmy epitetem elektroakustycznym i po prawdzie tak dzieje się w rzeczy samej, jakkolwiek nagranie wcale nie leży w jakimś szczególnym oddaleniu od estetyki Tholos Gateway. Sporo długich, rozciągniętych w czasie strumieni dźwiękowych i znów bardzo mroczny nastrój całości, budowany akustyką kontrabasu i perkusjonalii, elektroniczną poświatą i strumieniami akordeonowych fraz, które intrygująco sytuują się na pograniczu brzmień akustycznych i syntetycznych. Cokolwiek by jednak o Les Capelles nie rzec, to trzy kwadranse dużych, niebanalnych emocji i plejada dźwięków, których urodzie naprawdę trudno się oprzeć!

Każda z trzech improwizacji trwa tu kilkanaście minut i sprawia wrażenie świetnie skonstruowanej budowli dźwiękowej. W pierwszej z nich definitywnie króluje akustyka. Trilla generuje rezonans z wielkiego talerza, niczym Eddie Prévost, kontrabas Reviriego burczy i lepi się do tłustej podłogi, z kolei delikatny akordeon Navasa lśni oniryczną syntetyką i szuka powinowactwa z elektroniką Garcii, która pracuje w dalekim tle i wypełnia resztki wolnej przestrzeni. Całość doposażona wydaje się być w post-industrialny smaczek, a akustyka obiektu sakralnego, w którym odbywa się koncert, zdaje się być piątym elementem improwizacyjnej układanki. Spokojnie budowana narracja efektownie narasta, głównie dzięki perkusjonalnej kreatywności Trilli. Druga część śmiało może pretendować do miana koncertowej kulminacji. Wyrasta z ciszy i początkowo przebiera ambientowy kształt. Chmurę rezonansu budują tu chyba wszystkie instrumenty, także nieco aktywniejsza elektronika. Opowieść gęstnieje i lepi się w jednorodny dron niesiony basowym dołem i perkusjonalnymi robaczkami, świetnie rozpoznawalnym brzmieniem z bogatego arsenału Trilli. Bez trudu narracja osiąga tu niemal epicka intensywność, przypomina wielką, filharmoniczną orkiestrę w efektownym crescendo. Trzecia narracja nie jest już tak jednorodna estetycznie jak dwie pierwsze. Tworzy ją wiele, czasami separatywnych akcji poszczególnych muzyków. Dużo do gry wnosi tu akordeon, a także delikatnie preparowany flow kontrabasowego smyczka. W połowie tej części muzyków spotyka małe, dramaturgiczne rozdroże wypełnione ciszą. Po niej budują nową ekspozycję, czerpiąc inspiracje z wielu indywidualnych pomysłów. Samo zakończenie spoczywa na barkach akordeonu i repetującego kontrabasu.



 

Liba Villavecchia Trio  Zaidín (Clean Feed Records, CD 2022)

22 i 23 sierpnia 2021, Underpool Studios, Barcelona; Liba Villavecchia – saksofon altowy, Vasco Trilla – perkusja, instrumenty perkusyjne oraz Àlex Reviriego – kontrabas. Siedem kompozycji, 44 i pół minuty.

Villavecchia kocha kreatywny jazz, czemu daje wyraz w albumowych liner notes, a na samym krążku serwuje nam siedem bystrych kompozycji, z których pięć przygotował osobiście, jedną pożyczył od Thomasa Chapina, a jedną wyimprowizował wspólnie z partnerami. Utwory melodyjne, zadziorne, taneczne, dobrze osadzone w tradycji … brytyjskiego free jazzu (kłania się Trevor Watts!), nade wszystko zaś dające dużo przestrzeni każdemu z muzyków na efektowne improwizacje, zarówno toczone kolektywnie, jak i w duetach, czy wreszcie samotnie. A że Liba wybrał sobie do tria muzyków doskonałych, niebywale kreatywnych, którzy dobrze czują się w każdej stylistyce, efekt całości musi dawać odbiorcy całe mnóstwo przyjemności z odsłuchu.

Pierwszy utwór mówi nam wiele o konwencji całego albumu. Melodyjny temat początkowo grany jest jedynie przez saksofon altowy i kontrabasowy smyczek. Wejście perkusji daje narracji free jazzowy drive. W strefie ekspozycji solowych każdych z muzyków śle nam garść improwizowanych smakołyków. Powrót do tematu – najpierw w trio, potem w duecie - wieńczy dzieło. Druga odsłona budowana jest wedle podobnego schematu, ma wszakże ciekawy, synkopowany flow o delikatnym posmaku latino. Wydaje się lekka, zmysłowa, do śpiewania i swobodnego tańca. Trzecia część, to kolektywna improwizacja, która ukazuje wszelkie walory każdego z muzyków, syci się także dźwiękami preparowanymi i perkusjonalnymi, brzęczącymi robaczkami. Początek czwartej części stawia na bystry, kolektywny, po części agresywny flow, a melodyjny temat pojawia się po pewnym czasie, niejako w efekcie udanego intro. W tej części warto pochylić ucho nad improwizacjami, które smakują tu wyjątkowo wybornie. Piąta odsłona bazuje na kontrabasowym riffowaniu, znów zdobi ją zmysłowa melodia i bardzo swobodne improwizacje. Szósta narracja, to kompozycja Chapina, w swej początkowej fazie bardzo łagodna, potem nabierająca wigoru, a koniec smakująca już, jakby była kompozycją Liby. Finałowa opowieść ma formę ballady, która otwarta zostaje zmysłowym intro kontrabasu i perkusyjnych talerzy. Zakończenie płyty w klimacie slow Ayler zdaje się być tu efektowną wisienką na torcie.

 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz