Tydzień z muzyką improwizowaną z Barcelony zapoczątkowaliśmy w ostatni wtorek, prezentując najnowsze dzieło Liquid Trio. Dziś kontynuujemy omawianie nowych albumów powstałych w Barcelonie, stworzonych przez muzyków szczególnie przez nas cenionych.
Na początek zaprezentujemy dwa nagrania z udziałem gitarzysty
Ferrana Fagesa – z nowym duetem i triem, z którym współpracuje już od kilku
lat. W dalszej kolejności pochylimy nasze recenzenckie zmysły nad trzema
płytami z udziałem kontrabasisty Àlexa Reviriego i perkusisty Vasco Trilli. W
pierwszej kolejności będzie to wyprawa do świata mrocznego ambientu (w towarzystwie
kanadyjskiego basisty Colina Marstona), potem kwartet elektroakustyczny, w
pełni już iberyjski i równie mroczny, a na końcu trio saksofonisty Liby
Villavecchii, dla którego mocną, jazzową sekcję rytmu stworzyli dwaj wcześniej wspomniani
artyści.
Dodajmy, iż Ferran Fages, Àlex Reviriego i Vasco Trilla będą
gośćmi najbliższej edycji Spontaneous Music Festival. I to już za cztery
tygodnie, w poznańskim Dragonie! Welcome!
Slight Deform Inside
(Bandcamp’ self-released, CD 2022)
14 i 15 listopada 2020, Studios
Rosazul, Barcelona; Ferran Fages – gitara elektryczna oraz Clara Lai –
fortepian. Szesnaście części, ponad pięć kwadransów minut.
Fages i Lai zapraszają nas do konceptualnej medytacji. Swoją
długą opowieść podzielili na dwie części. Najpierw proponują nam siedem
odcinków Inner (wewnętrznych), potem
piętnastosekundową pauzę i osiem części Sided
(jednostronnych). Jednocześnie w trakcie całego albumu stosują dwa typy instrumentacji
– fortepian z klawiatury i gitara w jednej tonacji lub inside piano, tudzież dźwięki preparowane i gitara w tzw. zmiennej
tonacji. Dostajemy zbiór kilkunastu improwizacji, od ledwie
kilkudziesięciosekundowych do dziesięciominutowych, silnie ustrukturyzowanych,
których naczelną konstytucją jest kreatywny minimalizm, ale którym choćby przez
ułamek sekundy nie brakuje emocji. Ogromną wartością tego nagrania jest także brzmienie
obu instrumentów, szczególnie gitary (typowe dla Fagesa!), choć w wielu momentach
brudne i zniekształcone, w każdej sekundzie intrygujące.
Historia zwana Inner
w swych pierwszych trzech odcinkach, to jakby kanon zachowań minimalistycznych
ze strony obojga artystów. Najpierw oba instrumenty grają z echem, potem ich
frazy nabierają większej dźwięczności, wilgotności, tudzież iluzorycznej
gęstości. Programowe slow motion z czasem
nabywa cechy ledwie dostrzegalnej dynamiki. W epizodzie czwartym i szóstym
muzycy zmieniają tryb narracji – efektowne, gęste, dalece nieminimalistyczne frazy
inside piano i rozkołysanej, kwaśnej gitary z namiastką sprzężeń.
Pomiędzy tymi epizodami mamy jeszcze powrót do klawiatury i chłodnej, flażoletowej
gitary. Z kolei część siódma zdaje się być wariantem pośrednim. Piano pracuje
na granicy inside i outside, gitara zaś wpada w delikatny
rytm, który przypominać może Different
Trains Steve’a Reicha.
Historia zwana Sided
trzyma się zadanej konwencji, ale z pespektywy całości zbudowana jest z większej
ilości dźwięków i częściej udaje się jej wyrwać ze szpon minimalistycznej stylistyki.
W dziewiątej opowieści fortepianowe klawisze napotykają gitarowy rezonans, który
czerpie moc z mikro sprzężeń. W dwóch kolejnych częściach artyści dostarczają narracje
wręcz dynamiczne, które płyną zarówno z klawiatury, jak i rozhuśtanej, niemal
post-rockowej gitary. W opowieści dwunastej gitara nabiera kwasowości, a piano
startujące na klawiaturze dość szybko schodzi do podziemi instrumentu. W
kolejnym epizodzie gitara nabiera onirycznej powłoki, jakby muzyk liczył struny
swojego instrumentu, a chwilę potem - dla odmiany - z gryfu płyną post-bluesowe
slajsy. Dwie ostatnie opowieści zdecydowanie kwalifikujemy do trybu
preparowanego. Ręce pianistki krążą po obudowie instrumentu, z kolei gitarzysta
płynie strumieniem zmysłowej post-psychodelii, jego gitara sprzęga się, a nawet
dudni.
Tàlveg Live
Series III (Bandcamp’ self-released, DL 2022)
21 stycznia 2022, l'Auditori
Sala 3, Barcelona; Marcel·lí Bayer – saksofon barytonowy, Ferran Fages –
gitara elektryczna oraz Oriol Roca – perkusja. Trzy wybrane fragmenty z
koncertu, łącznie 23 minuty.
Tàlveg, to jedna z trzech trzyosobowych formacji, w których
regularnie macza palce i struny Fages (obok Phicusa i Isysxae). Być może najbardziej
z nich oryginalna, bazująca na swobodnych, chwilami minimalistycznych i nad
wyraz refleksyjnych improwizacjach, upstrzona dźwiękami gitary o onirycznym i niezwykle
tajemniczym brzmieniu. Od pewnego czasu trio podsyła nam krótkie fragmenty
swoich koncertów, które upublicznia pod nazwą Live Series. Trzecia edycja tego minicyklu nie dość, że serwuje nam
największą jak dotąd porcję dźwięków, to jeszcze prezentuje na niej, jak na
standardy grupy, dość dynamiczne i ekspresyjne improwizacje.
Początek mini albumu nie zwiastuje jeszcze zapowiadanej
dynamiki i ekspresyjnych wybuchów. Gitara drzemie na pick-upach, pulsuje głęboka glazura werbla, a saksofon wypuszcza obłoki
suchego powietrza. Ów mglisty, spopielony post-rock nabiera delikatnej mocy
gitarowymi flażoletami, dętymi półmelodiami i rezonującym talerzem. W kolejnym epizodzie
muzycy brudzą brzmienie swoich instrumentów, zniekształcają frazy i po ponad
dwóch minutach łapią drive wprost z
perkusyjnych tomów. Narracja nabiera free jazzowego posmaku i post-psychodelicznej
gracji. To, co definitywnie najlepsze zaczyna się w epizodzie trzecim. Start znów
bardzo leniwy - z gitarą, która szkli się lazurowym ambientem i saksofonem, który
pod rękę z perkusją snuje meta melodyjne
przebiegi. Energia do życia ponownie płynie od strony perkusji. Saksofon sięga głębiej
i cedzi coraz bardziej ekspresyjne frazy. Gitara też łapie emocje, choć na
swoim, jak zwykle niebywale onirycznym poziomie. Dynamika nagrania osiąga tu drobny
szczyt, po czym improwizacja gaśnie, generując dźwięki jedynie z zestawu drummerskiego.
Tholos Gateway II
(Bandcamp’ self-released, DL 2022)
Czas powstania nieznany, dźwięki zarejestrowane w Barcelonie
i Kanadzie (tamże dokonano także miksu); Àlex Reviriego – kontrabas, Vasco
Trilla – tympani, gong i dzwonki, Colin Marston – elektroniczna perkusja,
syntezator gitarowy, mellotron. W
roli gości: Mick Barr – gitara w utworze czwartym i Yoshido Ohara – głos w utworze
szóstym. Łącznie osiem części, prawie 47 minut.
Druga edycja formacji katalońsko-kanadyjskiej kontynuuje
dzieło zapoczątkowane na albumie debiutanckim. To dwuelementowa, niemal
dwubiegunowa narracja, która swobodne, gęste, akustyczne improwizacje
kontrabasu i perkusjonalii wtłacza w chmurę równie gęstego ambientu,
elektronicznej perkusji i syntetycznych plam gitarowego syntezatora. Całość zdaje
się być wyjątkowo mroczna, chwilami demoniczna, przesiąknięta aurą godną
macierzystej formacji Marstona, czyli deathmetalowego Gorguts.
Pierwsze cztery części są zgrabnie skrojone i wydają się być
niedługą ścieżką, prowadzącą do utworów piątego i szóstego, które z pewnością uznać
winniśmy za albumową kulminację. Początek, to głęboki, mroczny ambient, skowyt
kontrabasu pod zwinnym smyczkiem i perkusjonalne zdobienia. W drugiej części dominują
rezonujące dźwięki, a do gry wkracza circle
electronic drumming, który stanowić tu będzie o wielu kwestiach i nie
zawsze sycić dark ambientową narrację właściwą porcją kreatywności. Trzecia opowieść
ma strukturę niemal epickiego marsza, którego dołem płynie gęsta struga kontrabasu,
zaś mgliste niego wypełniają plamy syntezatora. W czwartym epizodzie odnotować
należy udział żywej gitary, która ponadgatunkowym flow wzbudza całkiem interesujący dysonans brzmieniowy. W kolejnych
dwóch częściach, najdłuższych na płycie, zdecydowanie najmroczniejszych, emocje
pną się ku górze w każdej fazie nagrania. Szorstka, matowa narracja syci się tu
zarówno bolesnymi, kontrabasowymi preparacjami, jak i gęstością syntetycznych
strumieni. W szóstym utworze pojawia się wokalistka, a emocje zdają się sięgać
zenitu. Śpiew i wokalizy, ale także dzikie wrzaski, które sieją niemal
egzystencjalny niepokój. Tu kontrabas budzi się do życia dopiero po kilku
minutach i rwie na strzępy dolne warstwy narracji. Ostatnie dwie części
sprawiają wrażenie dramaturgicznego rozdroża. Dźwiękowe epizody, które zdają
się być repryzą poprzednich części. Dominacja syntetycznych fonii każe tu zadać
pytanie o brak (tudzież niesłyszalność) akustycznych fraz Trilli. Szczęśliwie
smyczek Reviriego czyni tu swoje z należytą pieczołowitością.
García/ Navas/ Reviriego/ Trilla Les Capelles (The Tripticks Tapes, CD 2022)
Czas powstania nieznany, nagranie koncertowe, Convent de Sant Agustí, Barcelona;
Miguel A. García – elektronika, Garazi Navas – akordeon, Àlex Reviriego –
kontrabas, Vasco Trilla – instrumenty perkusyjne. Trzy improwizacje, 43 i pół
minuty.
W preambule dzisiejszego zbioru katalońskich nowości kwartet
ten obsłużyliśmy epitetem elektroakustycznym i po prawdzie tak dzieje się w
rzeczy samej, jakkolwiek nagranie wcale nie leży w jakimś szczególnym oddaleniu
od estetyki Tholos Gateway. Sporo długich, rozciągniętych w czasie strumieni
dźwiękowych i znów bardzo mroczny nastrój całości, budowany akustyką kontrabasu
i perkusjonalii, elektroniczną poświatą i strumieniami akordeonowych fraz,
które intrygująco sytuują się na pograniczu brzmień akustycznych i
syntetycznych. Cokolwiek by jednak o Les
Capelles nie rzec, to trzy kwadranse dużych, niebanalnych emocji i plejada
dźwięków, których urodzie naprawdę trudno się oprzeć!
Każda z trzech improwizacji trwa tu kilkanaście minut i
sprawia wrażenie świetnie skonstruowanej budowli dźwiękowej. W pierwszej z nich
definitywnie króluje akustyka. Trilla generuje rezonans z wielkiego talerza,
niczym Eddie Prévost, kontrabas Reviriego burczy i lepi się do tłustej podłogi,
z kolei delikatny akordeon Navasa lśni oniryczną syntetyką i szuka powinowactwa
z elektroniką Garcii, która pracuje w dalekim tle i wypełnia resztki wolnej przestrzeni.
Całość doposażona wydaje się być w post-industrialny smaczek, a akustyka
obiektu sakralnego, w którym odbywa się koncert, zdaje się być piątym elementem
improwizacyjnej układanki. Spokojnie budowana narracja efektownie narasta, głównie
dzięki perkusjonalnej kreatywności Trilli. Druga część śmiało może pretendować
do miana koncertowej kulminacji. Wyrasta z ciszy i początkowo przebiera ambientowy
kształt. Chmurę rezonansu budują tu chyba wszystkie instrumenty, także nieco aktywniejsza
elektronika. Opowieść gęstnieje i lepi się w jednorodny dron niesiony basowym dołem i perkusjonalnymi robaczkami, świetnie rozpoznawalnym
brzmieniem z bogatego arsenału Trilli. Bez trudu narracja osiąga tu niemal
epicka intensywność, przypomina wielką, filharmoniczną orkiestrę w efektownym crescendo. Trzecia narracja nie jest już
tak jednorodna estetycznie jak dwie pierwsze. Tworzy ją wiele, czasami
separatywnych akcji poszczególnych muzyków. Dużo do gry wnosi tu akordeon, a także
delikatnie preparowany flow
kontrabasowego smyczka. W połowie tej części muzyków spotyka małe,
dramaturgiczne rozdroże wypełnione ciszą. Po niej budują nową ekspozycję, czerpiąc
inspiracje z wielu indywidualnych pomysłów. Samo zakończenie spoczywa na
barkach akordeonu i repetującego kontrabasu.
Liba Villavecchia Trio Zaidín (Clean Feed Records, CD 2022)
22 i 23 sierpnia 2021, Underpool
Studios, Barcelona; Liba Villavecchia – saksofon altowy, Vasco Trilla –
perkusja, instrumenty perkusyjne oraz Àlex Reviriego – kontrabas. Siedem
kompozycji, 44 i pół minuty.
Villavecchia kocha kreatywny jazz, czemu daje wyraz w
albumowych liner notes, a na samym
krążku serwuje nam siedem bystrych kompozycji, z których pięć przygotował
osobiście, jedną pożyczył od Thomasa Chapina, a jedną wyimprowizował wspólnie z
partnerami. Utwory melodyjne, zadziorne, taneczne, dobrze osadzone w tradycji …
brytyjskiego free jazzu (kłania się Trevor Watts!), nade wszystko zaś dające
dużo przestrzeni każdemu z muzyków na efektowne improwizacje, zarówno toczone
kolektywnie, jak i w duetach, czy wreszcie samotnie. A że Liba wybrał sobie do
tria muzyków doskonałych, niebywale kreatywnych, którzy dobrze czują się w
każdej stylistyce, efekt całości musi dawać odbiorcy całe mnóstwo przyjemności
z odsłuchu.
Pierwszy utwór mówi nam wiele o konwencji całego albumu. Melodyjny
temat początkowo grany jest jedynie przez saksofon altowy i kontrabasowy
smyczek. Wejście perkusji daje narracji free jazzowy drive. W strefie ekspozycji solowych każdych z muzyków śle nam
garść improwizowanych smakołyków. Powrót do tematu – najpierw w trio, potem w duecie
- wieńczy dzieło. Druga odsłona budowana jest wedle podobnego schematu, ma
wszakże ciekawy, synkopowany flow o delikatnym
posmaku latino. Wydaje się lekka, zmysłowa,
do śpiewania i swobodnego tańca. Trzecia część, to kolektywna improwizacja, która
ukazuje wszelkie walory każdego z muzyków, syci się także dźwiękami preparowanymi
i perkusjonalnymi, brzęczącymi robaczkami.
Początek czwartej części stawia na bystry, kolektywny, po części agresywny flow, a melodyjny temat pojawia się po pewnym
czasie, niejako w efekcie udanego intro. W tej części warto pochylić ucho nad
improwizacjami, które smakują tu wyjątkowo wybornie. Piąta odsłona bazuje na kontrabasowym
riffowaniu, znów zdobi ją zmysłowa melodia i bardzo swobodne improwizacje.
Szósta narracja, to kompozycja Chapina, w swej początkowej fazie bardzo
łagodna, potem nabierająca wigoru, a koniec smakująca już, jakby była
kompozycją Liby. Finałowa opowieść ma formę ballady, która otwarta zostaje
zmysłowym intro kontrabasu i perkusyjnych talerzy. Zakończenie płyty w klimacie
slow Ayler zdaje się być tu efektowną
wisienką na torcie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz