Tour de Bras, wydawnictwo z kanadyjskiego Quebecu nie gości
u nas zbyt często, ale jak wiemy z niejednej opowieści, warte jest naszego
permanentnego zainteresowania. Kilka płyt z przepastnego katalogu labelu, prowadzonego
przez Érica Normanda, omawialiśmy tu niemal dokładnie rok temu. Dziś czas na
kolejną prezentację.
Przed nami pięć albumów, które ukazały się w trakcie
minionego roku. Jak to często bywa w przypadku TdB rozstrzał stylistyczny jest niebywały,
zawsze wszakże gwarantujący jakość i wyłącznie dobre emocje płynące z odsłuchu.
Na początek duet szefa labelu z pewnym bardzo znanym w
awangardowych szeregach francuskim klarnecistą, potem wielobarwny, niemal
wodewilowy sekstet, a po nim dwie propozycje elektroniczne, z których pierwsza
wsparta jest także pewną czeską trąbką. Wreszcie na finał konceptualny duet
klarnetu i perkusji, który wiedzie żywot na zaciągniętym ręcznym i zdaje się kierować
nasze zainteresowania na mniej eksplorowane na tych łamach przestrzenie świata
doczesnej muzyki.
Xavier Charles & Éric Normand Balises (LP)
Rimouski, luty 2022: Xavier Charles – klarnet oraz Éric
Normand – bas elektryczny. Siedem improwizacji, 35 minut.
Spotkanie z nowościami francuskojęzycznej Kanady
rozpoczynamy z naprawdę wysokiego C. Z
jednej strony wyśmienity klarnecista, który zdolny jest wydobyć z drobnego
instrumentu dętego doprawdy każdy, nawet najbardziej niespodziewany dźwięk, a
tzw. techniki rozszerzone ma w małym palcu, z drugiej strony niezwykle
kreatywny basista, który traktuje swój instrument bardziej jako źródło
budowania nieoczywistych sytuacji elektroakustycznych niż narzędzie do
tworzenia linearnej narracji gitarowej.
Pierwsze dźwięki albumu idealnie wprowadzają nas w klimat
nagrania - chmura zgrzytających fonii z basowych pick-upów i klarnetowe, post-hałaśliwe westchnienia. Z jednej
strony o pół kroku od estetyki noise,
z drugiej mnóstwo fonicznych drobiazgów i stylowa faza dronowa. W drugiej odsłonie
dominują basowe sprzężenia i klarnetowe, nerwowe spazmy. Przez moment można odnieść
wrażenie, że nad głowami kołują nam samoloty. W kolejnej części klarnet serwuje
dronową ekspozycję z odrobiną melodii, a bas – co niezwykle rzadkie na tym
albumie – frazuje gitarowym post-jazzem. Czwarta ekspozycja budowana jest
elektroakustycznymi szumami i szmerami. Bas preferuje teraz dłuższe frazy,
klarnet syczy na niego niczym tygrysica. Piąta improwizacja zdaje się przynosić
chwile oddechu. Bas frazuje, jakby ktoś odłączył mu prąd, klarnet, nieco
strwożony, wypuszcza wysuszone strumienie powietrza. W tle dzieją się już same
cuda – definitywny spektakl fake sounds,
zapewne głównie z basowego oprzyrządowania. Szósta narracja syci się mrokiem, zdaje
się być kolejną odsłoną dźwięków preparowanych, na koniec pachnie zmysłowym
post-industrialem. Jest odrobina rytmu i plejady niezdefiniowanych
post-dźwięków. Ostatnia improwizacja sprawia wrażenie dość delikatnej.
Rezonujące śpiewy klarnetu i drobne prace ręczne na gryfie basu, także kilka
dalece czystych fraz. Długie, dogasające drony snują się w smudze delikatnych
sprzężeń basówki.
Allochtone Plaît-il?
(CD)
Studio Desjardins du
Camp, Saint-Alexandre, kwiecień 2022: Rémi Leclerc – perkusja, instrumenty
perkusyjne, elektronika i inne urządzania, Cathy Heyden – saksofon, obiekty i
efekty, Alexandre Dubuc – bas elektryczny, kontrabas, wokoder i elektronika,
André Pelletier – fortepian, klawikord, melodica
i programowanie, Robin Servant – akordeon i elektronika oraz Olivier D'Amours –
gitara elektryczna. Osiem utworów, 44 minuty.
Bardzo bogate instrumentarium, głowy pełne pomysłów i zornowskich
inspiracji, wreszcie odrobina szaleństwa, to elementy składowe, które budują
sekstetową ekspozycję muzyków, z których część dobrze znamy z orkiestry Le
GRRIL. Brawurowa, niekiedy groteskowa zabawa w dobrze uporządkowaną
improwizację, w ramach której nie ma rzeczy zabronionych!
Dynamiczny, połamany rytm, kabaretowy retusz i gatunkowa
żonglerka – od startu Allochtone ostrzega, że będzie się dużo działo. W
momentach spokojniejszych nie brakuje tu post-francuskiej melancholii
zatopionej w chmurze elektroakustycznych zdarzeń, a w trakcie finalizacji
strzępów post-electro i ambientu. W
drugim utworze elektronika serwuje tu sporo – sample, pulsujące plamy i szumiące
strumienie mocy. Część akustyczna i elektryczna dokładają kolejne elementy, sprawiając,
że gęste zakończenie pachnie zornowskim Naked City. Zaraz potem wracamy do na
poły groteskowej dynamiki. Emocje kipią z każdego instrumentu, a bogata
narracja nie skąpi rockowych emocji i bystrej ekspozycji akordeonowej. Czwarta opowieść
trwa najdłużej, płynie ambientem i ciekawymi interakcjami pomiędzy fortepianem,
gitarą i syntezatorem, nie brakuje w niej kolejnych rockowych wtrętów. W następnych
trzech utworach muzycy do bogatego arsenału środków i stylistyk dokładają
jeszcze elementy fussion-rocka i free jazzu. Znów wszystko toczy się wedle
połamanej dynamiki, zasady ciągłej zmiany i permanentnego stymulowania emocji
rockowymi zdobieniami. Finałowa odsłona zdaje się łączyć nostalgię zakończenia
z nerwową dramaturgią. Z jednej strony ciepłe plamy akordeonu i piana, z
drugiej swobodnie usposobiony sakaofon.
ErikM & vrrrbitch L'horizon des événements (DL)
Rimouski, Punctum,
grudzień 2021: ErikM - elektronika, urządzenia różne oraz vrrrbitch (Petr Vrba)
– elektronika, trąbka. Siedem utworów, 24 minuty.
Doskonały francuski eksplorator brzmień elektronicznych i
czeski trębacz, którego znamy zarówno z wyśmienitych improwizacji na
akustycznym blaszaku, jak i ich kreatywnej dekonstrukcji za pomocą oceanu
narzędzi elektronicznych - takie spotkanie intryguje już po przeczytaniu
albumowego credits. Samo nagranie nie
trwa nawet dwóch kwadransów, definitywnie wszakże zasługuje na wysoką ocenę.
Także mimo nerwowej dramaturgii i wrażenia, że część utworów została tu powycinana
z większej całości wyjątkowo tępym skalpelem.
Nagranie rodzi się w chmurze nerwowego ambientu, po której
ślizga się elektronicznie przetworzona trąbka. Narracji towarzyszą ślady rytmu,
zdaje się, że kreowane przez obu artystów i plejady drobnych dźwięków
elektronicznych. Część druga stawia na moc elektroniki i niekiedy wręcz
usterkowych, zgrzytliwych fraz, z kolei trzecia wraca do wątku początkowego i
snuje się ambientem doposażonym w post-akustyczne dźwięki trąbki, niepozbawione
dubowego echa. Część czwarta bazuje na pewnej dynamice, to prawie electro z jasno zarysowanym beatem. W części kolejnej napotykamy na dużą
porcję mroku, a także dźwięków i post-dźwięków trąbki. Pojawiają się sample i elektroniczne
zdobienia. Wszystko przypomina tu oniryczny taniec na bazie snujących się po
podłodze zarysów rytmu. Szósta opowieść jest tu najdłuższa i przekracza sześć
minut. Sporo w niej akcentów percussion i
post-beatowych eksploracji. Bogato
zrytmizowana narracja pachnie tu zarówno krautrockiem, jak i niemiecką
elektroniką końca ubiegłego stulecia. Na tym tle harcuje rozśpiewana trąbka.
Finałowa opowieść jest gęsta, ocieka hałasem, serwuje zmutowane głosy ludzkie,
które przekazują nam nieznane treści.
Érick d'Orion & Martin Tétreault Vigiles (CD)
Saint-Benoît-Labre, Beauce, wrzesień 2022: Érick d'Orion –
elektronika, syntezatory, miksowanie oraz Martin Tétreault – turntable, płyty
winylowe, syntezator, miksowanie. Trzy utwory (dwa studyjne, jeden koncertowy),
42 minuty.
Kolejna z elektronicznych propozycji TdB zrealizowana
została za pomocą instrumentarium już w pełni syntetycznego. Bogata paleta dźwięków w niekiedy wyjątkowo bystrych
koincydencjach uformowana tu została w dwa nagrania studyjne (krótsze i dłuższe)
i ponad 20-minutowy odcinek koncertowy.
Podstawowymi elementami pierwszego utworu są głęboko osadzony,
siarczyście brzmiący beat i plejady
drobnych, usterkowych fonii, pełne zgrzytów i elektronicznych przepięć. W tle snuje się plama
ambientu. Gęsta narracja nie wydaje się być jednak nadmiernie przeładowana
pomysłami. Druga opowieść trwa tu więcej niż kwadrans, a zaczyna się suchym,
matowym beatem, który płynie na
powierzchni nerwowego, nieco hałaśliwego ambientu. Opowieść jest mroczna, czasem
przybiera postać wielowarstwowych pulsacji o różnej masie krytycznej. Po
śmierci beatu narracja lepi się w
dron plamiony mikro usterkami. Epizod koncertowy w fazie początkowej formuje
się z szumów, szmerów i wysamplowanych śpiewów sakralnych pod które podłącza
się syntetyczny rytm. Narracja ma tu kilka faz – najpierw toczy się niczym
mantra post-elektronicznych dźwięków, potem przybiera postać dronu, którego warstwa
rytmiczna łamie się niemal na każdym zakręcie. Nie brakuje też definitywnie noise’owych incydentów. W połowie
nagrania pojawia się gęsty, czerstwy ambient, a całość przepoczwarza się w połamany
drum’n’bass. Na finał zostajemy w
towarzystwie stojącego drona, który
gaśnie w kolejnym, gęstym strumieniu szumów.
Philippe Lauzier & Carlo Costa Interspace (CD)
Nieokreślone lokalizacje, październik-grudzień 2022:
Philippe Lauzier – klarnety oraz Carlo Costa – perkusja, instrumenty
perkusyjne. W nagraniu użyto także dźwięków syntetycznych oraz nakładano
ścieżki w procesie post-produkcji. Pięć kompozycji, 49 minut.
Interspace, to spotkanie
dwóch muzyków, którzy zagrali razem nie jedną improwizacje, a którzy w czasach
covidowego lockdownu postanowili
popracować nad kompozytorską wersją swojej współpracy. Na album przygotowali
dwie kompozycje, z których ta pierwsza składa się z czterech części. Klarnet i
perkusja w celebrowanym w najdrobniejszych szczegółach, minimalistycznym,
wystudzonym marszu, w trakcie którego idea powtórzenia, czy twórczego
rozwinięcia poprzedniej myśli zdaje się być ważniejsza od budowania
emocjonalnej narracji. Muzycy są w swym dziele wyjątkowo konsekwentni i chwała
im za to, choć po prawdzie ostatnia, wielominutowa ekspozycja, prawdopodobnie
zawierająca post-produkcyjne nakładki (overlapped),
mogłaby być odrobinę krótsza.
Suche brzmienie klarnetu i perkusjonalne zdobienia - rytuał kompozytorskiego
zamysłu już na wejściu studzi emocje, ale rysuje obraz konsekwentnej, manierycznej,
na swój sposób urokliwej narracji. Muzycy sięgają po techniki rozszerzone, ale
i w tej materii trzymają wszystko pod absolutną kontrolą. Klarnet potrafi budować
zmysłowe drony i szukać rezonansu, perkusjonalia od czasu do czasu sięgają po bogatszy
arsenał artystycznych środków wyrazu. W kolejnej części ceremoniał generowania
dźwięków zdaje się być jeszcze silnej zaprogramowany. Każdy z artystów z czasem
wyciąga jednak zza pazuchy pogłębione oddechy, tudzież bardziej rozbudowane
ekspozycje przedmiotów kołyszących się na werblu. W trzeciej części mamy
wrażenie, że poziom interakcji pomiędzy artystami delikatnie się pogłębia, co
niezmiernie cieszy nasze ucho. W ostatniej części pierwszej kompozycji w grze
pojawiają się bliżej niezidentyfikowane dźwięki syntetyczne, który wprowadzają
ciekawy dysonans do dotychczasowego świata stuprocentowej akustyki. Ostatnia część,
czyli druga kompozycja albumu, szyta jest dość bogatym ściegiem. Na starcie
dużo dętych szumów i kolejne nowe frazy wprost z dygoczącego werbla. Rytuał nagrania
zdaje się teraz nabierać sakralnego wymiaru. Cisza huczy, a dźwięki instrumentalne
wchodzą z nią w ciekawe interakcje. Jest odrobina melodii, jest siła
tysiąckrotnego powtórzenia. Aż do ostatniej sekundy tej wystudzonej ponad miarę
mantry.