środa, 30 sierpnia 2023

Mark Sanders! CollapseUncollapse: Time In Images!


Doskonały brytyjski perkusista Mark Sanders, muzyk wymieniany jednym tchem z legendami gatunku, artysta, który współtworzył tysiące free jazzowych, tudzież swobodnie improwizowanych płyt … nigdy nie nagrał jeszcze albumu jako lider. Tak przynajmniej zeznaje w opisie wydawnictwa, które firmują co prawda trzy nazwiska, ale osoba drummera definitywnie jest tu postacią centralną.

Sanders dzieli i rządzi w procesie dość swobodnej, acz z pewnością predefiniowanej improwizacji, samotnie wykonuje dwa z pięciu utworów zamieszczonych na płycie. Kolegów (keybordzistę i gitarzystę basowego) sobie dobrał mniej znanych, za to niezwykle bystrych, energetycznych i budujących bogaty, post-psychodeliczny flow, który zdaje się maczać palce w post-jazzowym fussion, ale po prawdzie czerpie inspiracje z każdego niemal gatunku muzyki kreatywnej. Świetny, gęsto usiany dźwiękami album, obok którego trudno przejść obojętnie. Murowany kandydat na listę najlepszych płyt roku ukazuje się właśnie w amerykańskim labelu 577 Records!



Pierwsza improwizacja trwa prawie dwadzieścia i podobnie jak trzecia, ponad trzynastominutowa, zdaje się stanowić o artystycznej sile albumu. Muzycy od startu tyczą stylistyczne ramy pierwszej odsłony spektaklu – klawiszowe post-fussion, zapętlony, skłębiony bas i żwawe circle drums nastawione na budowanie linearnej, gęstej, acz dość zwiewnej narracji. Z czasem flow zyskuje delikatnie kwaśny posmak, o co dba szczególnie klawiszowiec, który lubi pohałasować i zazgrzytać zębami. Perkusista trzyma rytm, który zdobi incydentami na werblu, z kolei basista lubi zanurzać się po czubek głowy w basowych przetwornikach i towarzyszącej im elektronice. Pierwszy krok w mgłę spowolnienia i preparacji muzycy wchodzą już po kilku minutach. Wynurzają się z niej dość leniwie, inspirowani melodyjnymi frazami z klawiatury. Ostatnie kilka minut opowieści przykryte jest już sporą chmurą psychodelii. Wszystko nabiera masy właściwej, charczy, pnie się ku górze, by ostatecznie skonać w post-ambiencie i rezonansie.

Druga opowieść trwa tu kilka minut i jest solową ekspozycją Sandersa, który wspiera się gęstym, sączącym się niczym ciepła krew ambientem. Deep drums i werblowe zdobienia budują tu skupioną narrację. Początek trzeciej opowieści także należy do perkusisty, który tworzy ją niewielkim nakładem środków. Rytualny minimalizm w oczekiwaniu na wybudzenie się bogów psychodelii, postępujące echo i rezonans talerzy. Klawisze stają tu z martwych, bas zgrzyta i bluzga ochłapami post-industrialu, a perkusja kreuje połamany, twardy, kanciasty, dość leniwy rytm. Artyści szukają wytrwale zagubionej dynamiki, zwłaszcza, gdy bas zaczyna frazować post-jazzem.

Czwarta odsłona rodzi się w strumieniu basowego dark ambientu. Sanders bez zbędnej zwłoki kreuje tu zwarty, monotonny, na poły rockowy, na poły hip-hopowy rytm. Jego towarzysze skupiają się na budowaniu mrocznej, definitywnie dronowej faktury dźwiękowej. Równy flow perkusji sprzyja tu zagęszczaniu się owej chmury mroku i zła. Bas nie unika gitarowych sprzężeń i trzasków, klawisze plamią narrację mglistymi ochłapami post-melodii. Opowieść narasta, pęcznieje. Rytm ciągnący drony zdaje się nabierać pewnej meta taneczności, a całość pulsować mocą niskich częstotliwości. Emocje sięgają teraz góry niezbawienia, zatem końcową, kilkuminutową, solową ekspozycję Sandersa przyjmujemy niczym dopust boży. Mroczny, metaliczny ambient talerzy i perkusyjna stopa, której beat zanurza się w gęstym pogłosie, tworzą narracje, która wspaniale reasumuje ten doskonały album. Finał ma coś z rytuału, nie jest potokiem radosnych zdarzeń.

 

Mark Sanders, Chris Mapp & Andrew Woodhead CollapseUncollapse: Time In Images (577 Records, CD 2023). Mark Sanders – perkusja, instrumenty perkusyjne, Chris Mapp – bas, elektronika oraz Andrew Woodhead – instrumenty klawiszowe, elektronika. Nagrane w Sansom Studios, maj-czerwiec 2021. Pięć utworów, 50 minut. 

 


 

niedziela, 27 sierpnia 2023

Silence/Noise 7. Spontaneous Music Festival startuje w pierwszy weekend października!


(informacja pre-prasowa)


W ramach siódmej edycji imprezy prezentujemy poznańskiej publiczności – zgodnie z tradycją tego wyjątkowego wydarzenia – kolejnych znaczących i uznanych na scenie międzynarodowej artystek i artystów muzyki improwizowanej.

W tym roku stawiamy na bezwzględną świeżość naszej oferty. W programie rozbudowane, w tym także solowe, prezentacje dwóch „rising stars” sceny free impro w Europie – rezydującej w Amsterdamie, polskiej pianistyki Marty Warelis i katalońskiego saksofonisty Dona Malfona. Ich ostatnie dokonania zarówno solowe, jak i zespołowe wzbudziły respekt nie tylko po naszej stronie Atlantyku. Wystąpią również dwa ekscytujące składy trzyosobowe, których debiutanckie płyty stały się w roku ubiegłym jednymi z najważniejszych wydarzeń fonograficznych Starego Kontynentu – Der Dritte Stand i A Tiny Bell. W drugim z nich zobaczymy wspomnianego przed momentem Dona Malfona!

Poza autorskimi występami nasi goście festiwalowi będą łączeni w tzw. składy „ad hoc”, czyli spotkania muzyków, którzy nigdy ze sobą jeszcze nie grali. Do udziału w tych zestawieniach personalnych zaprosiliśmy krajowych artystów – pianistkę Aleksandrę Chciuk i basistę Marcina Bożka.

Każdego dnia czekają nas cztery koncerty, na początek występ solowy, potem dwa składy „ad hoc”, wreszcie finał w wykonaniu tria. Pośród ogromu swobodnie improwizowanych dźwięków usłyszymy dużo ciszy, ale i nie mało hałasu.




Pierwszą z zapowiadanych formacji trzyosobowych będzie A Tiny Bell. To efekt spotkania artystów z Katalonii i Szwajcarii, prawdziwych mistrzów swobodnej improwizacji – saksofonisty Dona Malfona, gitarzysty Floriana Stoffnera i perkusisty Vasco Trilli. Muzycy ci nagrali w ubiegłym roku album uznany za jeden z najciekawszych w gatunku, zatytułowany „A Tiny Bell and Its Restless Friend”. Wydawcą płyty jest lokalna, poznańska kooperatywa Multikulti Project i Trybuny Muzyki Spontanicznej, która już od 2017 roku promuje najciekawszą muzykę swobodnie improwizowaną z Półwyspu Iberyjskiego.

Drugim ważnym triem, które zagości na deskach poznańskiego Dragona, będzie Der Dritte Stand. Tworzą go wybitni niemieccy improwizatorzy – puzonista Matthias Müller i kontrabasista Matthias Bauer oraz austriacki perkusista Rudi Fischerlehner. Ich debiutancka płyta „Der Dritte Stand” to, wedle najważniejszych mediów związanych z muzyką improwizowaną, jedno z najlepszych wydawnictw roku 2022.

Kolejni muzycy, którzy wezmą udział w tegorocznej edycji Festiwalu, to persony związane z Amsterdamem i tamtejszą sceną muzyki improwizowanej – wspomniana już wcześniej Marta Warelis oraz urugwajski basista i gitarzysta Miguel Petruccelli. Warelis nagrała w poprzednim roku wspaniale przyjęty album solowy „A Grain Of Earth”, którego wydawcą jest renomowany amerykański label The Relative Pitch Records. Z kolei basista jest ważnym uczestnikiem multikulturowej i multigatunkowej sceny stolicy Holandii, współtwórcą wielu intrygujących, międzynarodowych przedsięwzięć artystycznych. Razem Marta i Miguel tworzą także dalece ponadgatunkowy duet Dirty Laundry.

 

Dragon Social Club, Poznań, Polska, Europa, Świat

06.10. Piątek - start 18:00

Set 1 Marta Warelis – piano solo

Set 2 Ad hoc: Aleksandra Chciuk – piano, Don Malfon – saksofony

Set 3 Ad hoc: Dirty Laundry Plus: Marta Warelis – syntezator, Miguel Petruccelli – gitara basowa, Marcin Bożek – akustyczna gitara basowa

Set 4 A Tiny Bell: Don Malfon – saksofony, Florian Stoffner – gitara, Vasco Trilla – perkusja

 

07.10. Sobota - start 18:00

Set 1 Don Malfon – saksofon solo

Set 2 Ad hoc: Marta Warelis – piano, Florian Stoffner – gitara, Rudi Fischerlehner – perkusja

Set 3 Ad hoc: Aleksandra Chciuk – piano, Vasco Trilla – perkusja, Marcin Bożek – akustyczna gitara basowa, Miguel Petruccelli – gitara

Set 4 Der Dritte Stand: Matthias Müller – puzon, Matthias Bauer – kontrabas, Rudi Fischerlehner – perkusja

 

Bilety i karnety:

Bilet I dzień 06.10. - 70 zł

Bilet II dzień 07.10. - 70 zł

Karnet na oba dni 06/07.10. - 120 zł

Bilety dostępne pod tym linkiem: https://tiny.pl/cwnn4

 

Organizatorzy:

Trybuna Muzyki Spontanicznej / Dragon Social Club / Fundacja Mały Dom Kultury

Patron Festiwalu:

Maciej Lewenstein

Patroni medialni:

Radio Afera

Radio Kapitał

Glissando

Jazzarium.pl

Dofinansowano ze środków budżetowych Miasta Poznań. #poznanwspiera



 

piątek, 25 sierpnia 2023

Benedict Taylor and his Decade!


Jak pisze w albumowym credits brytyjski altowiolinista Benedict Taylor, wzmagania z solowymi projekcjami dźwiękowymi prowadzi już pełną dekadę. Dziś pragnie nam zaprezentować album, który niejako podsumowuje ową dekadę, a może bardziej – otwiera kolejną. Brzmienie, faktura dźwięku, struktura improwizacji – to elementy, nad którymi artysta niezwykle wytrwale pracuje.

Kto zna wcześniejsze dokonania tego muzyka, a także jego koncertowy wizerunek (grywał przecież w poznańskim Dragonie nie raz!), ten wie, że efekt tych dźwiękowych eksploracji jest prawie zawsze doskonały. Wybitna technika, niebywała wyobraźnia i kreatywność, wreszcie owo kompulsywne piękne bijące z każdego nagrania.

Nowa solowa płyta Benedicta trwa ponad godzinę, jest dostępna od roku, ale dla nas to prawdziwa, ożywcza świeżynka. Welcome!




Taylor rozpoczyna swoją opowieść niezwykle delikatnie, w bezpośredniej bliskości ciszy. Post-klasyczne westchnienia altówki formuje w minimalistyczny szyk, który z czasem nabiera nieco gęstości i głębi brzmienia. Smyczek ledwie ślizga się po strunach. Narracja jest jednak linearna, progresywna, emocjonalnie rozhuśtana. Wraz z rozwojem improwizacji pojawiają się dłuższe frazy, którym artysta nadaje jeszcze więcej akustycznej bolesności. Szuka post-barokowych inspiracji, śpiewa, krzyczy, zwalnia i przyspiesza. Na koniec wypuszcza drobne fonie na pastwę rosnącego echa. W drugiej odsłonie swojej wypowiedzi nadaje więcej wigoru i pewnej ulotnej taneczności. Jakby grywał skoczne mazurki na lokalnym weselu. Dynamika, gęstniejące brzmienie, garść zadziornych, zawadiackich fraz. Muzyk wspina się na drobne wzniesienie, w środkowej fazie przez moment oddaje się ciszy, ale wciąż dba o poziom emocji. Przez moment dźwięk jego altówki przypomina kocie piski o poranku.

W trzeciej opowieści dominują drobne akcenty perkusjonalne i dźwięki preparowane. Cisza, rwane, mikro melodie, prawdziwy poemat drobiazgów. W kolejnej części powracamy do bardziej płynnej narracji. Śpiewnie, post-barokowo, z odrobiną zadumy, ale i figlarności. Emocje rosną tu z każdą sekundą, nie brakuje bardziej zadziornych fraz, ale efektem prac muzyka jest mroczna cisza i bolesne konanie. W piątej improwizacji dominuje dysonans. Z jednej strony jęki i spazmy, z drugiej siarczyste riposty. Brud i mrok, ale i dźwięczne post-melodie. Na finał zgrabne pizzicato, które egzystencjalne troski bierze tu w nawias dobrego humoru. Dwie kolejne narracje, to niemalże miniatury na tle innych opowieści. Ta szósta przypomina swobodne wariacje na temat burzliwego Lata z Czterech Pór Roku. Nerwowa, post-dynamiczna opowieść, wykrzyczana, wyszarpana strunom. Z kolei siódma część, to szum ciszy i odrobina repetującego, delikatnego pizzicato.

Ostatnia opowieść na płycie jest najdłuższa, a w swej końcowej części zaskakująco performatywna. Początkowo przypomina tempem, emocjami i brzmieniem muzykę dawną. Minimalistyczna, repetytywna, niebywale piękna. Matowe półdźwięki, drobne boleści, szumy i szmery. Frazy grane jednocześnie arco i pizzicato. Na etapie rozwinięcia opowieść nabiera post-barokowego posmaku. Muzyk wpada w mantryczne rozkołysanie, po czym w dość szybkim czasie powraca do początkowego, wystudzonego minimalizmu. W dziesiątej minucie nagrania scenę opanowuje cisza zupełna. Muzyk przechodzi do owego performatywnego zakończenia. Chodzi po scenie, gwiżdże, pociąga zawadiacko za struny, chrząka i szeleści różnymi przedmiotami. Bierze swój spektakl w nawias prawdziwego, post-muzycznego życia. 

 

Benedict Taylor Decade (HYG Actuel Recordings, CD 2022). Benedict Taylor – altówka. Nagrane w Hundred Years Gallery, Londyn, maj 2022. Osiem improwizacji, 63 minuty. 



wtorek, 22 sierpnia 2023

Marcelo dos Reis & Luís Vicente in (Un​)​Prepared Pieces for Guitar and Trumpet!


Marcelo Dos Reis i Luis Vicente należą do niemałej już grupy artystów, których wszystkie albumy zostały na tych łamach skomentowane. By je sobie przypomnieć, wystarczy przeszukać zawartość Trybuny używając do tego tagów z danymi personalnymi muzyków, które dostępne są w wersji na komputer, w kolumnie po prawej stronie, na samym jej dole.

Portugalscy wirtuozi improwizującej gitary i trąbki muzykują razem od ponad dekady, jak sami wyliczyli, mają za sobą już więcej niż dziesięć wspólnych płyt, ale jeszcze nigdy nie zarejestrowali nagrania w duecie. Dziś ta drobna luka w ich muzycznym życiorysie zostaje wypełniona pierwszym albumem. Zapewne z przekory zawiera ona w dużej mierze materiał skomponowany, wszakże sposób, w jaki muzycy owe kompozycje rozpuszczają w magmie wspaniałych improwizacji, dany jest tylko nielicznym. Zatem nad albumem zawierającym (nie)preparowane kawałki na gitarę i trąbkę pochylamy się z należytym szacunkiem, i co tu okrywać, niegasnącym zachwytem. Zapraszamy do poznania szczegółów!




Portugalczycy są nie tylko mistrzami improwizacji, ale także wybitnymi kreatorami formy i budowania dramaturgii. Ich album otwierają i zamykają dwie części tej samej kompozycji. Na wstępie to trzyminutowa introdukcja, na końcu wielominutowe resume gitarowo-trębackich wzmagań. Syci się piękną melodią płynącą zarówno z delikatnego gryfu gitary, jak i niezmierzonych otchłani trębackich wentyli. W jej tle snuje się gitarowy dron, którego zawieszony w czasie i przestrzeni ambient dodaje kompo-improwizacji posmaku egzystencjalnego lęku. W części otwarcia flow bazuje na dysonansie masy – gitara zdaje się tu być płatkiem róży, trąbka masywnym uchem słonia. Gitara podaje prostą melodię, trąbka preparuje. Drugi utwór jeszcze silniej sięga do estetyki melodii. Jego temat, skutecznie zatopiony w lizbońskim saudade, grany jest unisono, a w dalszej fazie przybiera postać pozornie leniwej ballady.

Od części trzeciej muzycy zaczynają pokazywać lwi pazur. Najpierw Marcelo preparuje gitarę smyczkiem, a Luis śpiewa tłumioną przetwornikami pieśń żałobną. Gdy gitara łapie rytm, trąbka wciąż rozmyśla. Kolejne trzy utwory, to już prawdziwe perły tego albumu. Początek czwartej przypomina poranne pianie koguta przy blasku wschodzącego na gryfie gitary słońca. Muzycy oddychają tu świeżym powietrzem, pięknie dynamizują swoje poczynania. Z jednej strony post-rockowa, z drugiej post-folkowa melodyka i ekspresja czynią tu estetyczne cuda. Z kolei część piąta rodzi się z ciszy upalnego popołudnia. Frywolna, filigranowa parada dźwięków preparowanych. Podczas gdy gitara zaczyna majstrować z zalążkiem rytmu, trąbka urokliwie rechocze. Szósta narracja z jednej strony bazuje na melodii trąbki, w które Luis wplata drobne, preparowane interludia, z drugiej płynie rytmicznymi akcjami gitary. Przypomina tętent koni na prerii, skąpany w smutku zachodzącego słońca.

W siódmym utworze Marcelo znów sięga po rytm godny jego rockowych korzeni. Kreuje plejadę riffów, na powierzchni których tli się nieco tłumiona melodia trąbki. Narracja rozkwita, syci się ciepłem promieni słonecznych, a niemal każda akcja gitary znamionuje wyjątkową urodę chwili. Na finał tej niebywale emocjonalnej i pięknej po portugalsku płyty wracamy do kompozycji otwarcia, która tu, na sam koniec, rozkwita do prawie dwunastu minut. Początek słodki, melodyjny, wytłumiony. Narracja łyka tu bakcyla pewnej ulotnej taneczności. Trębacki śpiew, melodia gitary, rosnące z każdą chwilą emocje, a w tle znany już dron niepokojącego ambientu. Jeśli Marcelo kipi tu energią chwili, Luis łagodzi go spokojem uśmiechu. Po chwili sytuacja ulega odwróceniu. Dwaj przyjaciele, pełni artystycznej autoironii, kończą podróż kolejnym bukietem dźwiękowych wspaniałości. 

 

Marcelo dos Reis & Luís Vicente (Un)Prepared Pieces for Guitar and Trumpet (Cipsela Records, CD 2023). Luís Vicente – trąbka oraz Marcelo dos Reis – gitara elektryczna. Nagrano w Grémio Operário, Coimbra, styczeń 2022. Osiem utworów, 46 minut.

 


piątek, 18 sierpnia 2023

Tour de Bras’ new outfit: Balises! Plaît-il?! L'horizon des événements! Vigiles! Interspace!


Tour de Bras, wydawnictwo z kanadyjskiego Quebecu nie gości u nas zbyt często, ale jak wiemy z niejednej opowieści, warte jest naszego permanentnego zainteresowania. Kilka płyt z przepastnego katalogu labelu, prowadzonego przez Érica Normanda, omawialiśmy tu niemal dokładnie rok temu. Dziś czas na kolejną prezentację.

Przed nami pięć albumów, które ukazały się w trakcie minionego roku. Jak to często bywa w przypadku TdB rozstrzał stylistyczny jest niebywały, zawsze wszakże gwarantujący jakość i wyłącznie dobre emocje płynące z odsłuchu.

Na początek duet szefa labelu z pewnym bardzo znanym w awangardowych szeregach francuskim klarnecistą, potem wielobarwny, niemal wodewilowy sekstet, a po nim dwie propozycje elektroniczne, z których pierwsza wsparta jest także pewną czeską trąbką. Wreszcie na finał konceptualny duet klarnetu i perkusji, który wiedzie żywot na zaciągniętym ręcznym i zdaje się kierować nasze zainteresowania na mniej eksplorowane na tych łamach przestrzenie świata doczesnej muzyki. 



 

Xavier Charles & Éric Normand  Balises (LP)

Rimouski, luty 2022: Xavier Charles – klarnet oraz Éric Normand – bas elektryczny. Siedem improwizacji, 35 minut.

Spotkanie z nowościami francuskojęzycznej Kanady rozpoczynamy z naprawdę wysokiego C. Z jednej strony wyśmienity klarnecista, który zdolny jest wydobyć z drobnego instrumentu dętego doprawdy każdy, nawet najbardziej niespodziewany dźwięk, a tzw. techniki rozszerzone ma w małym palcu, z drugiej strony niezwykle kreatywny basista, który traktuje swój instrument bardziej jako źródło budowania nieoczywistych sytuacji elektroakustycznych niż narzędzie do tworzenia linearnej narracji gitarowej.

Pierwsze dźwięki albumu idealnie wprowadzają nas w klimat nagrania - chmura zgrzytających fonii z basowych pick-upów i klarnetowe, post-hałaśliwe westchnienia. Z jednej strony o pół kroku od estetyki noise, z drugiej mnóstwo fonicznych drobiazgów i stylowa faza dronowa. W drugiej odsłonie dominują basowe sprzężenia i klarnetowe, nerwowe spazmy. Przez moment można odnieść wrażenie, że nad głowami kołują nam samoloty. W kolejnej części klarnet serwuje dronową ekspozycję z odrobiną melodii, a bas – co niezwykle rzadkie na tym albumie – frazuje gitarowym post-jazzem. Czwarta ekspozycja budowana jest elektroakustycznymi szumami i szmerami. Bas preferuje teraz dłuższe frazy, klarnet syczy na niego niczym tygrysica. Piąta improwizacja zdaje się przynosić chwile oddechu. Bas frazuje, jakby ktoś odłączył mu prąd, klarnet, nieco strwożony, wypuszcza wysuszone strumienie powietrza. W tle dzieją się już same cuda – definitywny spektakl fake sounds, zapewne głównie z basowego oprzyrządowania. Szósta narracja syci się mrokiem, zdaje się być kolejną odsłoną dźwięków preparowanych, na koniec pachnie zmysłowym post-industrialem. Jest odrobina rytmu i plejady niezdefiniowanych post-dźwięków. Ostatnia improwizacja sprawia wrażenie dość delikatnej. Rezonujące śpiewy klarnetu i drobne prace ręczne na gryfie basu, także kilka dalece czystych fraz. Długie, dogasające drony snują się w smudze delikatnych sprzężeń basówki.



Allochtone  Plaît-il? (CD)

Studio Desjardins du Camp, Saint-Alexandre, kwiecień 2022: Rémi Leclerc – perkusja, instrumenty perkusyjne, elektronika i inne urządzania, Cathy Heyden – saksofon, obiekty i efekty, Alexandre Dubuc – bas elektryczny, kontrabas, wokoder i elektronika, André Pelletier – fortepian, klawikord, melodica i programowanie, Robin Servant – akordeon i elektronika oraz Olivier D'Amours – gitara elektryczna. Osiem utworów, 44 minuty.

Bardzo bogate instrumentarium, głowy pełne pomysłów i zornowskich inspiracji, wreszcie odrobina szaleństwa, to elementy składowe, które budują sekstetową ekspozycję muzyków, z których część dobrze znamy z orkiestry Le GRRIL. Brawurowa, niekiedy groteskowa zabawa w dobrze uporządkowaną improwizację, w ramach której nie ma rzeczy zabronionych!

Dynamiczny, połamany rytm, kabaretowy retusz i gatunkowa żonglerka – od startu Allochtone ostrzega, że będzie się dużo działo. W momentach spokojniejszych nie brakuje tu post-francuskiej melancholii zatopionej w chmurze elektroakustycznych zdarzeń, a w trakcie finalizacji strzępów post-electro i ambientu. W drugim utworze elektronika serwuje tu sporo – sample, pulsujące plamy i szumiące strumienie mocy. Część akustyczna i elektryczna dokładają kolejne elementy, sprawiając, że gęste zakończenie pachnie zornowskim Naked City. Zaraz potem wracamy do na poły groteskowej dynamiki. Emocje kipią z każdego instrumentu, a bogata narracja nie skąpi rockowych emocji i bystrej ekspozycji akordeonowej. Czwarta opowieść trwa najdłużej, płynie ambientem i ciekawymi interakcjami pomiędzy fortepianem, gitarą i syntezatorem, nie brakuje w niej kolejnych rockowych wtrętów. W następnych trzech utworach muzycy do bogatego arsenału środków i stylistyk dokładają jeszcze elementy fussion-rocka i free jazzu. Znów wszystko toczy się wedle połamanej dynamiki, zasady ciągłej zmiany i permanentnego stymulowania emocji rockowymi zdobieniami. Finałowa odsłona zdaje się łączyć nostalgię zakończenia z nerwową dramaturgią. Z jednej strony ciepłe plamy akordeonu i piana, z drugiej swobodnie usposobiony sakaofon.



 

ErikM & vrrrbitch  L'horizon des événements (DL)

Rimouski, Punctum, grudzień 2021: ErikM - elektronika, urządzenia różne oraz vrrrbitch (Petr Vrba) – elektronika, trąbka. Siedem utworów, 24 minuty.

Doskonały francuski eksplorator brzmień elektronicznych i czeski trębacz, którego znamy zarówno z wyśmienitych improwizacji na akustycznym blaszaku, jak i ich kreatywnej dekonstrukcji za pomocą oceanu narzędzi elektronicznych - takie spotkanie intryguje już po przeczytaniu albumowego credits. Samo nagranie nie trwa nawet dwóch kwadransów, definitywnie wszakże zasługuje na wysoką ocenę. Także mimo nerwowej dramaturgii i wrażenia, że część utworów została tu powycinana z większej całości wyjątkowo tępym skalpelem.

Nagranie rodzi się w chmurze nerwowego ambientu, po której ślizga się elektronicznie przetworzona trąbka. Narracji towarzyszą ślady rytmu, zdaje się, że kreowane przez obu artystów i plejady drobnych dźwięków elektronicznych. Część druga stawia na moc elektroniki i niekiedy wręcz usterkowych, zgrzytliwych fraz, z kolei trzecia wraca do wątku początkowego i snuje się ambientem doposażonym w post-akustyczne dźwięki trąbki, niepozbawione dubowego echa. Część czwarta bazuje na pewnej dynamice, to prawie electro z jasno zarysowanym beatem. W części kolejnej napotykamy na dużą porcję mroku, a także dźwięków i post-dźwięków trąbki. Pojawiają się sample i elektroniczne zdobienia. Wszystko przypomina tu oniryczny taniec na bazie snujących się po podłodze zarysów rytmu. Szósta opowieść jest tu najdłuższa i przekracza sześć minut. Sporo w niej akcentów percussion i post-beatowych eksploracji. Bogato zrytmizowana narracja pachnie tu zarówno krautrockiem, jak i niemiecką elektroniką końca ubiegłego stulecia. Na tym tle harcuje rozśpiewana trąbka. Finałowa opowieść jest gęsta, ocieka hałasem, serwuje zmutowane głosy ludzkie, które przekazują nam nieznane treści.



 

Érick d'Orion & Martin Tétreault  Vigiles (CD)

Saint-Benoît-Labre, Beauce, wrzesień 2022: Érick d'Orion – elektronika, syntezatory, miksowanie oraz Martin Tétreault – turntable, płyty winylowe, syntezator, miksowanie. Trzy utwory (dwa studyjne, jeden koncertowy), 42 minuty.

Kolejna z elektronicznych propozycji TdB zrealizowana została za pomocą instrumentarium już w pełni syntetycznego. Bogata paleta dźwięków w niekiedy wyjątkowo bystrych koincydencjach uformowana tu została w dwa nagrania studyjne (krótsze i dłuższe) i ponad 20-minutowy odcinek koncertowy.

Podstawowymi elementami pierwszego utworu są głęboko osadzony, siarczyście brzmiący beat i plejady drobnych, usterkowych fonii, pełne zgrzytów i elektronicznych przepięć. W tle snuje się plama ambientu. Gęsta narracja nie wydaje się być jednak nadmiernie przeładowana pomysłami. Druga opowieść trwa tu więcej niż kwadrans, a zaczyna się suchym, matowym beatem, który płynie na powierzchni nerwowego, nieco hałaśliwego ambientu. Opowieść jest mroczna, czasem przybiera postać wielowarstwowych pulsacji o różnej masie krytycznej. Po śmierci beatu narracja lepi się w dron plamiony mikro usterkami. Epizod koncertowy w fazie początkowej formuje się z szumów, szmerów i wysamplowanych śpiewów sakralnych pod które podłącza się syntetyczny rytm. Narracja ma tu kilka faz – najpierw toczy się niczym mantra post-elektronicznych dźwięków, potem przybiera postać dronu, którego warstwa rytmiczna łamie się niemal na każdym zakręcie. Nie brakuje też definitywnie noise’owych incydentów. W połowie nagrania pojawia się gęsty, czerstwy ambient, a całość przepoczwarza się w połamany drum’n’bass. Na finał zostajemy w towarzystwie stojącego drona, który gaśnie w kolejnym, gęstym strumieniu szumów.



Philippe Lauzier & Carlo Costa  Interspace (CD)

Nieokreślone lokalizacje, październik-grudzień 2022: Philippe Lauzier – klarnety oraz Carlo Costa – perkusja, instrumenty perkusyjne. W nagraniu użyto także dźwięków syntetycznych oraz nakładano ścieżki w procesie post-produkcji. Pięć kompozycji, 49 minut.

Interspace, to spotkanie dwóch muzyków, którzy zagrali razem nie jedną improwizacje, a którzy w czasach covidowego lockdownu postanowili popracować nad kompozytorską wersją swojej współpracy. Na album przygotowali dwie kompozycje, z których ta pierwsza składa się z czterech części. Klarnet i perkusja w celebrowanym w najdrobniejszych szczegółach, minimalistycznym, wystudzonym marszu, w trakcie którego idea powtórzenia, czy twórczego rozwinięcia poprzedniej myśli zdaje się być ważniejsza od budowania emocjonalnej narracji. Muzycy są w swym dziele wyjątkowo konsekwentni i chwała im za to, choć po prawdzie ostatnia, wielominutowa ekspozycja, prawdopodobnie zawierająca post-produkcyjne nakładki (overlapped), mogłaby być odrobinę krótsza.

Suche brzmienie klarnetu i perkusjonalne zdobienia - rytuał kompozytorskiego zamysłu już na wejściu studzi emocje, ale rysuje obraz konsekwentnej, manierycznej, na swój sposób urokliwej narracji. Muzycy sięgają po techniki rozszerzone, ale i w tej materii trzymają wszystko pod absolutną kontrolą. Klarnet potrafi budować zmysłowe drony i szukać rezonansu, perkusjonalia od czasu do czasu sięgają po bogatszy arsenał artystycznych środków wyrazu. W kolejnej części ceremoniał generowania dźwięków zdaje się być jeszcze silnej zaprogramowany. Każdy z artystów z czasem wyciąga jednak zza pazuchy pogłębione oddechy, tudzież bardziej rozbudowane ekspozycje przedmiotów kołyszących się na werblu. W trzeciej części mamy wrażenie, że poziom interakcji pomiędzy artystami delikatnie się pogłębia, co niezmiernie cieszy nasze ucho. W ostatniej części pierwszej kompozycji w grze pojawiają się bliżej niezidentyfikowane dźwięki syntetyczne, który wprowadzają ciekawy dysonans do dotychczasowego świata stuprocentowej akustyki. Ostatnia część, czyli druga kompozycja albumu, szyta jest dość bogatym ściegiem. Na starcie dużo dętych szumów i kolejne nowe frazy wprost z dygoczącego werbla. Rytuał nagrania zdaje się teraz nabierać sakralnego wymiaru. Cisza huczy, a dźwięki instrumentalne wchodzą z nią w ciekawe interakcje. Jest odrobina melodii, jest siła tysiąckrotnego powtórzenia. Aż do ostatniej sekundy tej wystudzonej ponad miarę mantry.



wtorek, 15 sierpnia 2023

Butcher, Lash & Karlsen definitely Here and How!


Powrót legendarnego Bead Records do świata żywych i aktywnie funkcjonujących wydawnictw obwieściliśmy na tych łamach kilka tygodni temu, publikując recenzję trzech świeżych albumów z soczystą muzyką ze Zjednoczonego Królestwa Wolnej Improwizacji.

Dziś czas na kolejną nowość, znów z udziałem młodego, norweskiego drummera Emila Karlsena, który – o czym także informowaliśmy – stał się artystycznym impulsem dla reaktywacji Bead Records. Na najnowszym albumie Karlsen improwizuje z Johnem Butcherem i Dominikiem Lashem, zatem płyta Here and How nie wydaje się wymagać jakichkolwiek rekomendacji. 



 

Studyjna rejestracja tria podzielona została na albumie na dziewięć zwartych opowiadań (od minutowej miniatury do historii trwającej prawie dwanaście minut), ale po prawdzie, w wielu wypadkach sprawia wrażenie, jakby była nieprzerwanych strumieniem dźwiękowym. Artyści zaczynają ją dwiema krótkimi improwizacjami, które prowadzą w spokojnym, nieco wystudiowanym tempie. Kameralnej zadumie pomaga tu często używany przez kontrabasistę smyczek, a podmuchy z saksofonu, tu głównie tenorowego, umiejętnie wypełniają przestrzeń nagrania, ale nie wzniecają pożarów. Od startu aktywny jest drummer, który na ogół koncentruje się na utrzymywaniu linearnej narracji, ale zdobi ją raz za razem perkusjonalnymi ornamentami. Muzycy pracują na dużej swobodzie, dobrze na siebie reagują (call & responce!), a jeśli decydują się na żwawsze podrygi, tempo ich opowiadania pozostaje pod pełną kontrolą. W trzeciej odsłonie Butcher sięga po saksofon sopranowy, a narracja szuka mroku i z rozwagą stawia każdy krok. Z czasem energia improwizacji rośnie, w czym zasługa zarówno kontrabasowego pizzicato, jak i rozśpiewanych fraz dęciaka. Przez moment mamy tutaj także prawdziwie filigranowy duet saksofonu i perkusji, a wraz z powrotem kontrabasu improwizacja nabiera perkusjonalnych emocji. W części czwartej muzycy zbliżają się do ciszy na wyciągnięcie ręki. Rezonujące talerze, echo dronowych ekspozycji saksofonu i delikatny smyczek. Narracja pęcznieje w umiarkowanym tempie, a prawdziwą jej ozdobą jest efektowna, dość już dynamiczna narracja arco & pizzicato kontrabasu. Melodyka zakończenia pachnie tu zdrowym post-jazzem. Piąta część nie trwa nawet minuty i zdaje się być swoistym interludium pomiędzy pierwszą i drugą częścią albumu.

Szóstą improwizację otwiera wystudzony kontrabas. Saksofon i perkusja szumią i szemrają po kątach. Owa dynamiczna cisza wydaje się tu być szczególnie urokliwa. Narracja nabiera mocy dzięki kontrabasowemu pizzicato i melodii, jak rodzi się w samym sercu tuby saksofonu. Emocje rosną z każdą chwilą, także dzięki frazom smyczkowym i wyjątkowo zwinnej perkusji. Kolejna opowieść startuje w pełni kolektywnym strumieniem dźwiękowym, wspartym ma kanciastym pizzicato. Pachnie nam tu przednówkiem free jazzu. Doposażoną w melodię, ptasie preparacje saksofonu i smyczkowe inkrustacje improwizację wieńczy efektowne, kontrabasowe solo. Ósma opowieść stawia na dźwięki preparowane, rodzące się – nie po raz pierwszy – w bezpośredniej bliskości ciszy. Muzycy z drobiazgów lepią tu zgrabną narrację, której wszystkie elementy świetnie się zazębiają. Tym, który wznieca ogień niemal free jazzowy jest kontrabasowy smyczek. Tenor Butchera nie idzie tu w tango, co do zasady, ale urokliwe zagęszcza ścieg opowiadania. Przez moment śle nam efektowne, dronowe, siarczyście brzmiące solo. Tuz po nim Lash i Karlsen kreują zwarty drum’n’bassowy szyk. Saksofon wraca w typowej dla Butchera stylistyce melodyjnej post-preparacji i zgrabnie dopowiada wszystkie wątki improwizacji. Końcowe opowiadanie zasadza się na gitarowo brzmiącym pizzicato kontrabasu. Muzycy pracują w ciszy i skupieniu. Każdy dokłada tu ziarno kreatywności, każdy także odrobinę finałowej ekspresji. Kończą nagle, jakby w pół słowa.

 

John Butcher/ Dominic Lash/ Emil Karlsen Here and How (Bead Records, CD 2023). John Butcher – saksofony, Dominic Lash – kontrabas oraz Emil Karlsen – perkusja. Nagrane w Antenna Studios (Londyn?), grudzień 2022. Dziewięć improwizacji, 49 minut.



piątek, 11 sierpnia 2023

A New Wave Of Jazz: PlusEtage’ triple live story


A New Wave Of Jazz, nasz ulubiony belgijski wydawca muzyki improwizowanej, nie ustaje w dostarczaniu nowych nagrań, permanentnie dba także o wachlarz oferty produktowej w zakresie nośników dźwięku i nowych inicjatyw edytorskich.

Nowa Fala Jazzu wystartowała dekadę temu jako sublabel holenderskiej stajni Tonefloat, w początkowej fazie koncentrując się na wydawnictwach winylowych i kasetowych. Po usamodzielnieniu wydawnictwo przez lata dostarczało nam płyty kompaktowe w jednolitym, szarym layoucie. W czasach pandemii powróciły wydawnictwa winylowe, teraz dedykowane jedynie nagraniom solowym. Wkrótce potem powróciły kasety, a w roku bieżącym pojawiły się nowe serie wydawnicze oferowane na kompaktach.

W ramach jednej z ich, zatytułowanej Axis, otrzymaliśmy wiosną nagranie Kodian Plus, czyli flagowego tria labelu poszerzonego do rozmiarów kwintetu. Teraz debiutuje kolejna seria, tym razem dedykowana nagraniom koncertowym, zarejestrowanym w jednym miejscu, ulokowanym w Holandii, a zwanym PlusEtage. Na początek potrójny dysk, a na nim trzy koncerty z roku ubiegłego. Personalnie bez zaskoczeń, sami nasi ulubieńcy z obu stron kanału La Manche i Zagłębia Ruhry! Welcome!




Charlotte Keeffe & Andrew Lisle

Spotkanie trąbki i perkusji rozpoczyna się krótką introdukcją na werblu i kilkoma pocałunkami wprost z trębackiego ustnika. Początek zdaje się być nad wyraz minimalistyczny, płynie swobodą niezobowiązującego post-jazzu. Andrew syci opowieść subtelnymi synkopami, Charlotte nie stroni od drobnych śpiewów i wystudzonych westchnień. Muzycy precyzyjnie sterują tu poziomem ekspresji, czasami idą w tango, czasami długo rozmyślają, ale zawsze świetnie na siebie reagują. Trębaczka zdaje się tu mieć nieco więcej inicjatywy, ale jazzowa czujność perkusisty godna jest permanentnego podkreślania. Gdy ta pierwsza oddaje inicjatywę, ten drugi od razu pichci nam bystre, nieprzegadane solo, efektownie podpierając się na blaszanych preparacjach partnerki. Potem role się odwracają, a trębackie solo syci się smakiem rezonujących talerzy. Na finał pierwszego seta artyści powracają do post-jazzowego nurtu głównego, realizowanego na dobrej dynamice.

Drogą odsłonę koncertu otwierają smukłe, rezonujące frazy i wydawane półgębkiem trębackie oddechy. Muzycy budują intrygujący suspens używając wyjątkowo skromnej palety dźwięków. Ten moment koncertu kreują wyjątkowo spokojnie i skrupulatnie. Z czasem wchodzą na dobrze sobie znaną ścieżkę post-jazzu i dają się ponieść konsekwentnie uwalnianym emocjom. Trębaczka płynie tu środkiem sceny, ale rozbudowane macki perkusisty efektownie oplatają strumień jej narracji. Intensywność improwizacji delikatnie faluje, a szczególnie podobać się w momencie delikatnego spowolnienia, gdy trąbka subtelnie preparuje, wspomagając się prowadzonym w wolnym tempie drummingiem. Na koniec Andrew przyspiesza, a Charlotte nadaje swojej opowieści dużo melodyjności.

 

Stefan Keune, Dirk Serries & Benedict Taylor

Tym razem do scenicznego boju ruszają saksofon (najczęściej w najbardziej filigranowej odmianie), akustyczna (archetypowa) gitara i altówka. Początek, to definitywnie gra rozpoznawcza, zawieszony w próżni kreatywny minimalizm. Muzycy reagują na siebie dobrze nam znaną metodą call & responce. Szukają ciszy, prowadzą krótkie, urywane w pół słowa dialogi. Całkiem im teraz blisko do estetyki strunowej odmiany Spontaneous Music Ensemble. Z czasem spirala narracji nakręca się, ale nikt tu nie szuka zbędnych eskalacji – dominuje skupienie, dbałość o drobiazgi, dużo ciszy pomiędzy sekwencjami zdarzeń fonicznych. Dopiero przed dwudziestą minutą saksofon próbuje wciągnąć rozleniwione trio na drobne wzniesienie. Piękny moment nie trwa zbyt długo, a opowieść szybko napotyka na pocałunek ciszy. Pod koniec seta muzycy serfują na falach dość spokojnego oceanu, lekko wszakże wzburzanego zadziornymi frazami altówki. Najwięcej emocji przynosi tu chyba ostatnia prosta.

Drugi set otwiera plejada jęków i westchnień. Leniwe interakcje i programowy minimalizm. To znamy już z części pierwszej. Znów altówka zdaje się dawać sygnał do bardziej żwawych akcji. Zgrzyta, popiskuje, syczy drobnymi półmelodiami. Po upływie ósmej minuty artyści postanawiają sformować szyk i definitywnie podnieść emocje koncertu. Prowodyrem zdarzenia saksofon! Za kilka chwil sytuacja powtarza się, choć w międzyczasie muzycy fundują nam urokliwą porcję dronów i szumów. Improwizacja nabiera intensywności, ale pozostaje cicha. W połowie seta dostajemy się w chmurę strunowego ambientu i pomruków milczącego dęciaka. Gdy na powrót mamy tu trio, narracja klei się z wyjątkowo krótkich epizodów. Muzycy spoglądają sobie głęboko w oczy, brocząc po kolana w gęstej ciszy. Świszczą, skrzypią, szeleszczą, trą metalem i metal. Z tych odprysków dźwiękowych tworzą zwartą, linearną, choć niebywale filigranową opowieść. Napięcie rośnie, sycone coraz większymi partiami post-melodii, głównie ze strony altówki. Na cztery minuty przed końcem nagrania opowieść zamiera do poziomu ciszy. Ostatnie chwile, to parada strunowych półdźwięków i saksofonowych zaśpiewów.


Martina Verhoeven & Gonçalo Almeida

Na trzecim dysku koncertowego boxu spotkanie dwóch kontrabasów! W pierwszej fazie ponad 40-minutowego koncertu artyści pracują smyczkami. Ich pierwsze frazy są dalece perkusjonalne, ale i definitywnie delikatne. Rozdygotany suspens buduje tu pierwsze emocje. Naczelną konstytucją tej części spektaklu jest wzajemne imitowanie się obu kontrabasów. Dzieje się tak zarówno wtedy, gdy wspinają się na wzniesienie, jak i wtedy, gdy po rockowemu riffują lub schodzą bardzo nisko, niemal do poziomu podłogi. Improwizację charakteryzuje też ciągła zmiana. Bywa, że jeden smyczek zgrzyta zębami, a drugi śpiewa post-barokowe melodie. Wpadają w dynamiczny taniec, albo melancholijnie kołyszą się na wietrze. Nie stronią od ciszy, dbają o drobiazgi, donikąd się nie śpieszą, ale lubią pohałasować.

Dopiero w okolicach połowy seta mamy na scenie sytuację konfrontacji – arco vs. pizzicato! Ten moment koncertu zdaje się być szczególnie udany. Tuż potem naciśnięty zostaje klawisz ekspresji, a będące ponownie w grze dwa smyczki z radością zdzierają glazurę strun. Znów pojawiają się akcenty perkusjonalne i post-barokowe śpiewy żałobne. Narracja wchodzi tu w wyjątkowo delikatną, wręcz filigranową fazę, a potencjometr jakości znów skacze do samego nieba. Przed upływem trzydziestej minuty następuje faza kreatywnego minimalizmu, a napięcie budowane jest repetycją. Po nich kolejna eksplozja ekspresji – wzajemne pyskówki, uderzenia strun mocą pólmelodii. Nim koncert wyzionie ducha artyści serwują nam jeszcze wiele zmian. Znów grają subtelnie, choć nie bez kantów i zadziorów, szorują struny, ale hamują z piskiem opon, wreszcie efektownie śpiewają. Na koniec dygoczą z zimna, ale pod ostatnią prostą podchodzą z wyjątkową pieczołowitością. Gasną w poświacie minimalistycznych post-dźwięków.

 

Various Artists Live at Plus-Etage. Volume 1 (A New Wave of Jazz, 3CD 2023). Zbiór nagrań koncertowych zarejestrowanych w Plus-Etage (Baarle-Nassau, Holandia).

Dysk pierwszy: Charlotte Keeffe – trąbka, flugelhorn oraz Andrew Lisle – perkusja. Kwiecień 2022, dwie improwizacje, 49:49.

Dysk drugi: Stefan Keune – sopranino, saksofon altowy, Dirk Serries – gitara akustyczna oraz Benedict Taylor – altówka. Wrzesień 2022, dwie improwizacje, 56:24.

Dysk trzeci: Martina Verhoeven – kontrabas oraz Gonçalo Almeida – kontrabas. Listopad 2022, jedna improwizacja, 41:28.

 

 

wtorek, 8 sierpnia 2023

Pray For Your Prey by di Domenico, Almeida, Pándi & Damianidis!


Włoch, Portugalczyk i Węgier debiutowali cztery lata temu pod nazwą własną Cement Shoes. Ich debiutancka płyta Opus Caementicium powstała w warunkach studyjnych Brukseli. Zapewne wtedy zagrali także kilka koncertów. Przynajmniej na jednym z nich uczynili to w kwartecie, z udziałem pewnego greckiego gitarzysty. Ów koncert trafia dziś do nas za pośrednictwem greckiego wydawcy, pomieszczony na czarnym krążku. Nie trwa nawet dwóch kwadransów, ale zdolny jest zmiażdżyć nasze receptory słuchu pięknym, kwaśnym, rozdygotanym, pełnym emocji, efektownie rozimprowizowanym post-fussion. Rozhuśtane piano Fendera, post-punkowy bas elektryczny, masywna perkusja i silnie unerwiona rockowymi spazmami gitara elektryczna. Prawdziwy ogień! Welcome to!



Opowieść rodzi się w mrocznym echu piana i gitary, ledwie sugerowanego drummingu i ambientowych plam basu. Kwaśny posmak rocka, delikatnie synkopowane pętle basu - wszystko z czasem nabiera tu masy i improwizowanej bezwładności. Muzycy nie wpadają jednak w sidła nadekspresji, świetnie dawkują nam emocje. Piano wybiera drogę wzgórzem onirycznego brzmienia, gitara najpierw pokazuje spektrum swoich możliwości, dopiero potem ciśnie na gaz. Bas tymczasem systematycznie rysuje pierwsze ślady bardziej linearnej narracji, z kolei perkusja perfekcyjnie dba o dynamikę i moc kwartetowego przekazu. W prawdziwe tango idą dopiero po piątej minucie. Flow jest tu gęsty, definitywnie psychodeliczny, ale wcale nie stawia na eskalację poziomu głośności. Druga improwizacja rodzi się w smudze kurzu, szumów i szmerów grzejącego się amplifikatora. Gitarowe struny początkowo giną w gęstym echu, potem zdają się jednak łapać kontakt z rzeczywistością. Spokojny, acz nerwowy strumień fonii nabiera tu masy dzięki intensywnej pracy basu i gitary. Ten pierwszy szuka melodyki, ta druga odpowiedniego poziomu kwasowości. Obrazu dopełnia coraz bardziej zuchwałe piano. Narracja cudownie pętli się, a kontakt z podłożem gwarantują twarde reguły gry sekcji rytmu.

Na starcie trzeciej opowieści pracują gitarowe i basowe pick-up’y. Piano mruczy pod nosem i cedzi dźwięki przez zaciśnięte zęby. Bas stawia na brudne brzmienie, a perkusja na rockowo konstruowaną strukturę rytmiczną, której nie brakuje jednak synkopowanych zdobień. Fussion rock & jazz rusza w marsz po złote runo. Gitara też brudzi brzmienie, a fender łapie kolejne garście ciepłego kwasu. Środkiem sali miarowo przemieszcza się sekcja rytmu, a posadowione na flankach gitara i piano dają do wiwatu. Koncert zdaje się teraz osiągać szczyty swojej ekspresji. Ostatnia improwizacja też stawia na zagęszczony szyk bojowy, ale toczy się w nieco bardziej ospałym tempie. Na początek ambientowe piano, gitara zagubiona w pogłosie i dalece wyważony drumming. Bas pracuje na drugim plamie, snuje zwinne, dość delikatne pętle. Narracja nabiera mocy, ale toczy się na dość dużej wysokości. Piano szuka tu oniryzmu, a gitara porzuca rockowe szaty dla kolejnej dawki powabnej psychodelii. Opowieść bardziej płynie niż galopuje. Bas burczy i trzyma się bliżej podłogi, perkusja dba o rosnącą dynamikę. Oleista improwizacja gaśnie tu wyjątkowo stylowo – w mrok piana, w palenisko gitary, w blask perkusyjnych talerzy.

 

Giovanni di Domenico, Gonçalo Almeida, Balázs Pándi & Giotis Damianidis Pray For Your Prey (Defkaz Records, LP 2023). Giovanni di Domenico – fender Rhodes, Gonçalo Almeida – bass elektryczny, Balázs Pándi – perkusja oraz Giotis Damianidis – gitara. Nagranie koncertowe, Bruksela 2017. Cztery improwizacje, 28 minut z sekundami.



piątek, 4 sierpnia 2023

Sawt Out! Black Current!


Z berlińskim (po części libańskim) triem Sawt Out zetknęliśmy się w roku ubiegłym przy okazji ich nagrania z gościnnym udziałem libańskiego basisty Tony Elieha. Nagranie udostępnił krajowy Bocian Records, a jego brzmienie mieniło się najprzeróżniejszymi odmianami elektroakustycznego post-noise. Nagranie to z pewnością głęboko wryło się w nasze narządy słuchu.

Sawt Out powraca teraz w składzie bazowym i prezentuje swoją drugą studyjną płytę w takimż układzie personalnym. W przeciwieństwie do płyty popełnionej we czterech, ta mieni się wyłącznie blaskiem dźwięków akustycznych. Ale wcale nie z tego powodu zdaje się być niemalże doskonała. O szczegółach czytaj poniżej, tu zaznaczmy jedynie, że rzeczona hałaśliwa płyta także nam się niebywale podobała.



Permanentnie preparowana trąbka Mazena Kerbaja i dwa, posadowione na flankach, zestawy perkusjonalne pod władaniem Burkharda Beinsa i Michaela Vorfelda, którzy także cenią sobie tzw. techniki rozszerzone, to obraz studyjnej sytuacji scenicznej. Od szmeru do delikatnego hałasu, z niebanalną dramaturgią, z wielobarwną feerią talerzowych i post-perkusyjnych dźwięków instrumentalnej natury. Improwizacja otwarcia trwa tu niemal całą pierwszą stronę czarnego krążka. Artyści od startu budują efektowny, ale wcale nie masywny dron. Rezonujące talerze, świszcząca trąbka, ślady drobnych akcji drummingowych – wszystko to lepi się w jeden strumień fonii, która z czasem nabiera nieco post-industrialnego posmaku. Choć w użyciu jest tu doprawdy niewiele instrumentów, tudzież przedmiotów, spektrum narracji wydaje się być wyjątkowo bogate w dźwięki. Improwizacja jest definitywnie linearna, czasami nasycona tajemniczą rytmiką, a incydentalne wycieczki w poprzek głównego nurtu tylko dodają jej jakości. Na zakończenie utworu wszystko zdaje się tu szumieć lub śpiewać. Druga opowieść jedynie uzupełnia pierwszą stronę winyla w aspekcie czasowym, wnosi wszakże do albumu kolejną porcję akustycznych cudowności. Filigranowa, mroczna, na poły dark ambientowa historia toczy się tu trzema separatywnymi strumieniami fonii, które formują się w efektowne crescendo.

Na drugiej stronie czarnego krążka mamy dwie improwizacje o zbliżonym czasie trwania. Pierwsza z nich zdaje się być dość energiczna. Każdy z muzyków pracuje tu w swoim tempie, ale wszystkie dźwięki wydają się być idealnie do siebie dopasowane. Małe uderzania, zgrzytania i chrobotania, syntetycznie brzmiące wyziewy z trębackich wentyli. Niespodzianka goni tu niespodziankę. Przez moment trąbka brzmi niczym mały silnik elektryczny, a na perkusjonalnych zestawach dzieją się już same cuda. Narracja ma swoje tempo, ma swoje drummingowe oblicze. Pod koniec muzycy delikatnie spowalniają, ale nadają improwizacji zdecydowanie bardziej mroczny klimat. Na zakończenie trąbka chrobocze niczym niedźwiedź. Finałowa improwizacja w fazie początkowej pracuje na echu. Rytualny suspens buduje tu jednak niebywałe emocje. Z czasem każdy strumień fonii osiąga separatywną fakturę, a to, co je łączy, to lewitujące tempo. Drobne, niekiedy urywane frazy formują się w zaskakująco zwartą i niemal rytmiczną narrację. Znów mamy wrażenie, że dalece ograniczone zasoby instrumentalne kreują tu niezwykle bogatą w wydarzenia opowieść. Ostatnia prosta przynosi powrót do początkowego rytuału – dzwonki, gongi, trębackie oddechy pełne tajemniczości, także kilka krótkotrwałych ekspozycji dronowych.

 

Sawt Out Black Current (Al Maslakh Records, LP/DL 2023). Burkhard Beins – instrumenty perkusyjne, Mazen Kerbaj – trąbka oraz Michael Vorfeld – instrumenty perkusyjne. Nagrane w Ausland, Berlin, lipiec 2020. Cztery improwizacje, 41 minut.



wtorek, 1 sierpnia 2023

Cirera, Brice & Field as The Acrylic Rib! As far as November!


Katalońskiego saksofonistę Alberta Cirerę, brytyjskiego kontrabasistę Olie Brice’a i szwajcarskiego perkusistę Nicholasa Fielda spotykamy w okolicznościach koncertowych szwajcarskiej Genewy. Panowie fundują nam pełnowymiarowy, free jazzowy spektakl, który zarejestrowany został w trakcie dwóch dni, zatem stanowi wyciąg z dwóch wydarzeń koncertowych.

Dla Cirery i Fielda to już trzecie spotkanie na kompaktowym dysku. W swym portfolio mają albumy koncertowe w trio z Rafałem Mazurem z krakowskiej Alchemii oraz w duecie z poznańskiego Dragona. Pierwszą wydało krajowe Not Two, drugą brytyjskie FMR Records. Na potrzeby spotkania z Bruce’em trio przyjęła nazwę własną, zatem jego długowieczność zdaje się być całkiem możliwa. To bardzo dobra wiadomość!



 

Pierwsza improwizacja trwa tu pełne dwa kwadranse, a muzycy zaczynają ją bez zbędnych ceregieli. Jazzowy drive idzie tu z rozśpiewanego saksofonu sopranowego, masywnego kontrabasu i wszędobylskiej perkusji. W stadium free jazzu artyści znajdują się w mgnieniu oka. Cirera skrzeczy, Brice atakuje ogniem krzyżowym, a Field wpada w okazjonalne furie. Pierwsze spowolnienie następuje już po pięciu minutach. Zdaje się, że muzycy pracują teraz jeszcze precyzyjniej. Kontrabas prezentuje małą ekspozycję solową, a powrót saksofonu oznacza dużo melodii i post-balladowe tempo. Tymczasem energia koncertu zaczyna niepostrzeżenie rosnąć, w czym zasługa kompulsywnego saksofonu sopranowego. W trakcie eskalacji do gry wchodzi jeszcze smyczek, powodując, iż ów moment pierwszego seta śmiało możemy uznać za jego najlepszy moment. Narracja z gracją kameleona raz za razem zmienia teraz swoje oblicze. Drobne incydenty solowe są tu okazją do wzięcia oddechu i pretekstem do kolejnej dynamicznej marszruty. W międzyczasie Cirera sięga po tenor, w jego tubie upycha przedmioty i charcząc jak gruźlik rzuca partnerom kolejne wyzwanie. Tuż przed końcem improwizacja wpada w szpony swobodnego chamber, które syci się mnogością dźwięków preparowanych ze strony każdego z artystów. Samo zakończenie jest jednak znów dość żwawe, głównie za sprawą kontrabasowego pizzicato.

Druga opowieść trwa kilka minut krócej, ale mimo to wydaje się jeszcze ciekawsza. Zaczyna się bardzo kameralnie - rozśpiewanym smyczkiem, kocim zawodzeniem sopranu i pałeczkami, które liczą krawędzie zestawu perkusyjnego. I tu improwizacja ma wiele twarzy. Najpierw jest dość dynamicznym duetem sax & drums, potem, po wejściu kontrabasowego smyczka, nabiera rumieńców i stwarza przestrzeń dla popisowych ekspozycji Cirery. W kolejnej odsłonie najpierw mamy solo perkusji, potem wyjątkowo głęboki bas i trzeszczącą tubą tenoru. Instrumenty rezonują, pokrzykują, proszą o łyk chłodnej wody. W połowie seta narracja zwalnia i przekształca się w swobodne dialogi szyte krótkimi, urywanymi frazami – dętymi preparacjami, perkusyjnymi szczoteczkami i smyczkiem. Z kolei przejście kontrabasisty w tryb pizzicato buduje nowy wątek koncertu. Narracja nabiera swingowych emocji, efektownie kołysze się na silnym wietrze. Przez moment Cirera milknie, Brice ma krótkie solo, po czym trio w komplecie wieńczy spektakl piękną, dronową ekspozycją.

 

The Acrylic Rib: Albert Cirera, Olie Brice, Nicolas Field As far as November (Fundacja Słuchaj!, CD 2023). Albert Cirera – saksofon sopranowy i tenorowy, Olie Brice – kontrabas oraz Nicolas Field – perkusja i instrumenty perkusyjne. Nagranie koncertowe, AMR Genewa, listopad 2021. Dwie improwizacje, 56 minut.

 

*) niniejsza recenzja powstała na potrzeby portalu jazzarium.pl i tamże została pierwotnie opublikowana