Pokrewne Namiętności i inne archiwalia

piątek, 29 września 2023

John Butcher in three bodies: Angles Of Enquiry! Fanthom! The Very Fabric!


John Butcher, to muzyk, który w mediach związanych z muzyką kreatywną, improwizowaną, czy free jazzową nie wymaga introdukcji, ani podkreślenia, jak ważnym jest artystą dla historii gatunku. To wspaniała sprawa, iż ciągle dostarcza nam nowych płyt. Raz jest ich więcej, innym razem mniej, ale zawsze jego nowy album jest powodem do eksplozji naszych endorfin.

Dziś trzy albumy, które ujrzały światło dzienne w trakcie minionego lata. Każde nagranie jest inne – najpierw post-jazzowe zabawy z dźwiękiem prowadzone w gronie prawdziwych weteranów brytyjskiego free impro (tu blisko 70-letni Butcher zdaje się być doprawdy młodziakiem), potem rasowy free jazz kwartetu gorących nazwisk sceny jak najbardziej współczesnej, wreszcie pierwsze od dekady nagranie solowe, poczynione w gigantycznej wieży ciśnień. Welcome!



 

Max Eastley/ Terry Day/ John Butcher  Angles of Enquiry (Confront Records, CD 2023)

Iklektic, Londyn, wrzesień 2022: Terry Day – perkusja, Max Eastley – elektroakustyczny monochord, instrumenty perkusyjne, bird call oraz John Butcher – saksofony. Sześć improwizacji, 48 minut.

Nagranie trzech improwizatorów, którzy w momencie rejestracji mieli łącznie ponad 200 lat na karku, skrzy się intrygującą narracją, budowaną niekiedy dość nieoczywistymi metodami i nade wszystko brzmieniem, generowanym przez monochord, instrument zbudowany z jednej struny, czasami brzmiący niczym kontrabas, czasami, podłączony pod niewielkie zasilanie przypominający uszkodzony syntezator modularny. Trochę ponad trzy kwadranse zaskakujących sytuacji dramaturgicznych, dużo jakości i kilka chwil delikatnie przegadanych w najdłuższej improwizacji. Sam koncert wydaje się być nieprzerwanym ciągiem zdarzeń fonicznych, choć co do tego, nie mamy stuprocentowej pewności.

Muzycy zaczynają smukłą, dystyngowaną narracją w klimatach post-jazzu. Małe perkusjonalia, saksofonowe przedechy i monochord, który pracuje nisko na nogach, sycąc opowieść elektroakustyką swojego arco. Drugi fragment koncentruje się na dramaturgicznych detalach, budowany drobnymi, ale urokliwymi interakcjami. Sporo preparowanych subtelności dętych, trochę zjazdów i podjazdów strunowca, perkusyjne dodatki. Narracja z czasem nabiera tu mroku, po czym zostaje spuentowana, z inicjatywy saksofonisty, całkiem emocjonalnym spiętrzeniem. W trzeciej odsłonie monochord brzmi jak syntetyzator modularny tuż przed wizytą serwisanta. Produkuje rozbudowane intro, które zostaje udanie skomentowane przez dęte drony i błyszczące perkusjonalia. I znów puentą jest opowieść nasycona jazzowymi atrybutami. Czwarta część zdaje się być nerwową, lekko zdeformowaną emocjami post-balladą. Preparacje, drobne wzniesienia i rozkołysane powroty. Udanie kontrapunktuje tu swobodnie frazujący perkusista. Piąta opowieść trwa ponad trzynaście minut, a jej pierwszą połowę wypełnia solowa ekspozycja monochordu. Day pracuje tu dużo na talerzach, Butcher budzi się dopiero o pięciu minutach, ale niekoniecznie ma pomysł na ciąg dalszy, skupia się na prostej melodyce. Dopiero po perkusyjnej solówce narracja nabiera życia, najpierw tworzona w duecie, potem już w dość energetycznym trio. Koncert wieńczy pożegnalna trzyminutówka, w początkowej fazie dość filigranowa, potem nasączona sporą intensywnością, niepozbawiona melodii i strunowego rozhuśtania.



 

John Butcher/ Pat Thomas/ Dominic Lash/ Steve Noble  Fathom (577 Records, CD/LP 2023)

Cafe Oto, Londyn, październik 2021: John Butcher – saksofon tenorowy i sopranowy, Pat Thomas – fortepian, Dominic Lash – kontrabas oraz Steve Noble – perkusja. Trzy improwizacje, 37 minut.

Współczesny, brytyjski free jazz w modelowym wydaniu! Ciekawa dramaturgia albumu - każdy wydzielony fragment koncertu jest dłuższy od poprzedniego, każdy wnosi do obrazu całości nowe intrygujące elementy. Choć być może całość jest tu nieprzerwanym ciągiem dźwiękowym, przynajmniej połączenie drugiej i trzeciej części na to wskazuje. Artyści wchodzą w pierwszą narrację całkiem dynamicznym krokiem. Dbają o detale, są bardzo precyzyjni, a ogień free jazzu wypada im zza pazuchy już na pierwszym zakręcie. Roztańczony tenor, piano zarówno w formule inside, jak i outside, świetna, punktowa gra kontrabasu i bystrej perkusji. Muzycy doskonale panują nad dramaturgią, od czasu do czasu folgują sobie kameralnymi interludiami wspartymi na soczyście brzmiącym smyczku kontrabasu. Bywa, że pianista zdaje się być zaskakująco liryczny, bywa, że akcje tenoru nabierają zmysłowej filigranowosci.

W trakcie drugiej części koncertu można odnieść wrażenie, że noga mniej dociska gaz, przynajmniej w fazie początkowej. Na starcie mały festiwal preparowanych dźwięków, w wielu momentach z trudnym do umiejscowienia źródłem ich pochodzenia. Smyczek jęczy, a punktowe inside piano buduje nieoczywisty suspens. Jedni rezonują, drudzy wznoszą kocie lamenty. Dźwięki lepią się do siebie, a rosnący poziom ich intensywności sprawia, że improwizacja szybko staje się free jazzowa. Butcher pracuje teraz na sopranie i krzyczy wniebogłosy! Kwartet wspina się na efektowne wzniesienie, ale faza opadania spoczywa wyłącznie na kontrabasie i perkusji. W trzeciej części znajdujemy się dość płynnie. Ostre klawisze piana i sekcja, która stawia stemple mocy, rysują tu nerwowy i energetyczny ścieg. Tenorzysta powraca w porcją cmoknięć i westchnień. Świetne momenty serwuje nam kontrabasista – gra jednocześnie pizzicato i arco! Improwizacja nabiera free jazzowych rumieńców – wszyscy idą w tango z uśmiechem na ustach. Życiodajną mocą kipi Butcher, Lash generuje czarny groove wspierany ekspresją Thomasa, a Noble wpada w ogień piekielny. W połowie ponad 15-minutowej, trzeciej odsłony koncertu narracja stylowo wyhamowuje. Smyczek w krótkiej, ale dosadnej ekspozycji solowej, swobodny drumming, nieco balladowe śpiewy saksofonu. Opowieść przez moment zdaje się stawać w miejscu i pytać o kierunek dalszej drogi. Na szczęście jazz wyciąga tu pomocą rękę i pcha improwizację ku szczęśliwemu zakończeniu, bazując na wybitnych preparacjach saksofonisty. Z kolei sama finalizacja jest dziełem dogasającego smyczka.



John Butcher  The Very Fabric (hittori by Ftarri, CD 2023)

Brønshøj Water Tower, Kopenhaga, czerwiec 2022: John Butcher – saksofon tenorowy i sopranowy, feedback tenorowy w utworze czwartym. Jedenaście improwizacji, 46 minut.

Jeśli chce się poznać miejsce powstania tego nagrania, wystarczy zajrzeć na bandcampową stronę muzyka i obejrzeć zdjęcia, jakie ilustrują album. Masywny, owalny, betonowy budynek, którego naturalna akustyka jest pełnoprawnym uczestnikiem spektaklu, który zwie The Very Fabric. Dodajmy, iż w trakcie jedenastu improwizacji muzyk sześciokrotnie sięga po saksofon tenorowy, czterokrotnie po sopranowy, a raz mamy do czynienia we wspomnianym wcześniej, tenorowym feedbackiem.

W pierwszych trzech utworach Butcher improwizuje na tenorze. Charakterystyczne brzmienie, lekko zabrudzone, precyzja każdego oddechu, każdej porcji dźwięków. Te ostatnie tuż po opuszczeniu tuby dostają się w wir pogłosu – czystego, naturalnego, definitywnie nieskończonego. Muzyk dawkuje nam emocje, dba o adekwatną melodyjność. W drugiej części cedzi przez ustnik prawdziwie mikroskopijne dźwięki. Pogłos z każdego z nich robi małe arcydzieło akustyki. To jakby rozmowa z ciszą. Kolejna tenorowa zagrywka ma już charakter dalece medytacyjny. Mantra śpiewu, prostej melodyki. W części czwartej pojawia się oniryczny ambient tenorowego feedbacku. Aura jak z horroru. Tu każda, najdrobniejsza porcja fonii może być tą ostatnią. Nagranie skrzy się nierealną syntetycznością.

W kolejnej części muzyk po raz pierwszy sięga po sopran. Kreuje filigranowe frazy, które budzą pogłos, żyjący już teraz własnym życiem. Akcje nabierają z czasem pewnej taneczności, niczym płatki księżycowego puchu w locie wznoszącym. W dwóch kolejnych improwizacjach powraca tenor. Najpierw jest brudny, tłusty, ociekający potem. Wznosi lamenty ku niebu. Zaraz potem ten sam tenor frazuje wyjątkowo wysoko, zdaje się być lekki, niemal niematerialny. Zaraz po ekspozycjach tenorowych dwa epizody sopranowe, znów zderzone dysonansem ekspresji. Pierwszy szybuje bardzo wysoko, drugi tapla się w mroku i każdy jego dźwięk wydawany jest jakby półgębkiem. Na końcu przypomina szmer. W przedostatnim utworze powraca sopran i szyje nam melodyjną opowieść, która nabiera emocji dzięki oddechowi cyrkulacyjnemu. Finałowa opowieść, to rozmarzony tenor, który skrawkami melodii buduje dość gęstą, jak na kanony tego albumu opowieść.



 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz