John Butcher, to muzyk, który w mediach związanych z muzyką kreatywną, improwizowaną, czy free jazzową nie wymaga introdukcji, ani podkreślenia, jak ważnym jest artystą dla historii gatunku. To wspaniała sprawa, iż ciągle dostarcza nam nowych płyt. Raz jest ich więcej, innym razem mniej, ale zawsze jego nowy album jest powodem do eksplozji naszych endorfin.
Dziś trzy albumy, które ujrzały światło dzienne w trakcie
minionego lata. Każde nagranie jest inne – najpierw post-jazzowe zabawy z
dźwiękiem prowadzone w gronie prawdziwych weteranów brytyjskiego free impro (tu blisko 70-letni Butcher
zdaje się być doprawdy młodziakiem), potem rasowy free jazz kwartetu gorących
nazwisk sceny jak najbardziej współczesnej, wreszcie pierwsze od dekady
nagranie solowe, poczynione w gigantycznej wieży ciśnień. Welcome!
Max Eastley/ Terry Day/ John Butcher Angles of Enquiry (Confront Records,
CD 2023)
Iklektic, Londyn,
wrzesień 2022: Terry Day – perkusja, Max Eastley – elektroakustyczny monochord, instrumenty perkusyjne, bird call oraz John Butcher – saksofony.
Sześć improwizacji, 48 minut.
Nagranie trzech improwizatorów, którzy w momencie
rejestracji mieli łącznie ponad 200 lat na karku, skrzy się intrygującą
narracją, budowaną niekiedy dość nieoczywistymi metodami i nade wszystko
brzmieniem, generowanym przez monochord,
instrument zbudowany z jednej struny, czasami brzmiący niczym kontrabas,
czasami, podłączony pod niewielkie zasilanie przypominający uszkodzony
syntezator modularny. Trochę ponad trzy kwadranse zaskakujących sytuacji
dramaturgicznych, dużo jakości i kilka chwil delikatnie przegadanych w
najdłuższej improwizacji. Sam koncert wydaje się być nieprzerwanym ciągiem
zdarzeń fonicznych, choć co do tego, nie mamy stuprocentowej pewności.
Muzycy zaczynają smukłą, dystyngowaną narracją w klimatach
post-jazzu. Małe perkusjonalia, saksofonowe przedechy i monochord, który pracuje nisko na nogach, sycąc opowieść
elektroakustyką swojego arco. Drugi fragment
koncentruje się na dramaturgicznych detalach, budowany drobnymi, ale urokliwymi
interakcjami. Sporo preparowanych subtelności dętych, trochę zjazdów i podjazdów
strunowca, perkusyjne dodatki. Narracja z czasem nabiera tu mroku, po czym
zostaje spuentowana, z inicjatywy saksofonisty, całkiem emocjonalnym spiętrzeniem.
W trzeciej odsłonie monochord brzmi
jak syntetyzator modularny tuż przed wizytą serwisanta. Produkuje rozbudowane intro,
które zostaje udanie skomentowane przez dęte drony i błyszczące perkusjonalia.
I znów puentą jest opowieść nasycona jazzowymi atrybutami. Czwarta część zdaje
się być nerwową, lekko zdeformowaną emocjami post-balladą. Preparacje, drobne
wzniesienia i rozkołysane powroty. Udanie kontrapunktuje tu swobodnie frazujący
perkusista. Piąta opowieść trwa ponad trzynaście minut, a jej pierwszą połowę
wypełnia solowa ekspozycja monochordu.
Day pracuje tu dużo na talerzach, Butcher budzi się dopiero o pięciu minutach,
ale niekoniecznie ma pomysł na ciąg dalszy, skupia się na prostej melodyce.
Dopiero po perkusyjnej solówce narracja nabiera życia, najpierw tworzona w
duecie, potem już w dość energetycznym trio. Koncert wieńczy pożegnalna
trzyminutówka, w początkowej fazie dość filigranowa, potem nasączona sporą
intensywnością, niepozbawiona melodii i strunowego rozhuśtania.
John Butcher/ Pat Thomas/ Dominic Lash/ Steve Noble Fathom (577 Records, CD/LP 2023)
Cafe Oto, Londyn,
październik 2021: John Butcher – saksofon tenorowy i sopranowy, Pat Thomas –
fortepian, Dominic Lash – kontrabas oraz Steve Noble – perkusja. Trzy
improwizacje, 37 minut.
Współczesny, brytyjski free jazz w modelowym wydaniu! Ciekawa
dramaturgia albumu - każdy wydzielony fragment koncertu jest dłuższy od
poprzedniego, każdy wnosi do obrazu całości nowe intrygujące elementy. Choć być
może całość jest tu nieprzerwanym ciągiem dźwiękowym, przynajmniej połączenie
drugiej i trzeciej części na to wskazuje. Artyści wchodzą w pierwszą narrację
całkiem dynamicznym krokiem. Dbają o detale, są bardzo precyzyjni, a ogień free
jazzu wypada im zza pazuchy już na pierwszym zakręcie. Roztańczony tenor, piano
zarówno w formule inside, jak i outside, świetna, punktowa gra kontrabasu
i bystrej perkusji. Muzycy doskonale panują nad dramaturgią, od czasu do czasu folgują
sobie kameralnymi interludiami wspartymi na soczyście brzmiącym smyczku
kontrabasu. Bywa, że pianista zdaje się być zaskakująco liryczny, bywa, że
akcje tenoru nabierają zmysłowej filigranowosci.
W trakcie drugiej części koncertu można odnieść wrażenie, że
noga mniej dociska gaz, przynajmniej w fazie początkowej. Na starcie mały
festiwal preparowanych dźwięków, w wielu momentach z trudnym do umiejscowienia źródłem
ich pochodzenia. Smyczek jęczy, a punktowe inside
piano buduje nieoczywisty suspens. Jedni rezonują, drudzy wznoszą kocie
lamenty. Dźwięki lepią się do siebie, a rosnący poziom ich intensywności sprawia,
że improwizacja szybko staje się free jazzowa. Butcher pracuje teraz na
sopranie i krzyczy wniebogłosy! Kwartet wspina się na efektowne wzniesienie, ale
faza opadania spoczywa wyłącznie na kontrabasie i perkusji. W trzeciej części znajdujemy
się dość płynnie. Ostre klawisze
piana i sekcja, która stawia stemple mocy, rysują tu nerwowy i energetyczny ścieg.
Tenorzysta powraca w porcją cmoknięć i westchnień. Świetne momenty serwuje nam kontrabasista
– gra jednocześnie pizzicato i arco! Improwizacja nabiera free
jazzowych rumieńców – wszyscy idą w tango z uśmiechem na ustach. Życiodajną mocą
kipi Butcher, Lash generuje czarny groove
wspierany ekspresją Thomasa, a Noble wpada w ogień piekielny. W połowie ponad
15-minutowej, trzeciej odsłony koncertu narracja stylowo wyhamowuje. Smyczek w
krótkiej, ale dosadnej ekspozycji solowej, swobodny drumming, nieco balladowe śpiewy saksofonu. Opowieść przez moment
zdaje się stawać w miejscu i pytać o kierunek dalszej drogi. Na szczęście jazz wyciąga
tu pomocą rękę i pcha improwizację ku szczęśliwemu zakończeniu, bazując na wybitnych
preparacjach saksofonisty. Z kolei sama finalizacja jest dziełem dogasającego
smyczka.
John Butcher The Very Fabric (hittori by Ftarri, CD 2023)
Brønshøj Water Tower,
Kopenhaga, czerwiec 2022: John Butcher – saksofon tenorowy i sopranowy, feedback tenorowy w utworze czwartym.
Jedenaście improwizacji, 46 minut.
Jeśli chce się poznać miejsce powstania tego nagrania,
wystarczy zajrzeć na bandcampową stronę muzyka i obejrzeć zdjęcia, jakie
ilustrują album. Masywny, owalny, betonowy budynek, którego naturalna akustyka
jest pełnoprawnym uczestnikiem spektaklu, który zwie The Very Fabric. Dodajmy, iż w trakcie jedenastu improwizacji muzyk
sześciokrotnie sięga po saksofon tenorowy, czterokrotnie po sopranowy, a raz
mamy do czynienia we wspomnianym wcześniej, tenorowym feedbackiem.
W pierwszych trzech utworach Butcher improwizuje na tenorze.
Charakterystyczne brzmienie, lekko zabrudzone, precyzja każdego oddechu, każdej
porcji dźwięków. Te ostatnie tuż po opuszczeniu tuby dostają się w wir pogłosu
– czystego, naturalnego, definitywnie nieskończonego. Muzyk dawkuje nam emocje,
dba o adekwatną melodyjność. W drugiej części cedzi przez ustnik prawdziwie
mikroskopijne dźwięki. Pogłos z każdego z nich robi małe arcydzieło akustyki.
To jakby rozmowa z ciszą. Kolejna tenorowa zagrywka ma już charakter dalece
medytacyjny. Mantra śpiewu, prostej melodyki. W części czwartej pojawia się oniryczny
ambient tenorowego feedbacku. Aura
jak z horroru. Tu każda, najdrobniejsza porcja fonii może być tą ostatnią. Nagranie
skrzy się nierealną syntetycznością.
W kolejnej części muzyk po raz pierwszy sięga po sopran.
Kreuje filigranowe frazy, które budzą pogłos, żyjący już teraz własnym życiem. Akcje
nabierają z czasem pewnej taneczności, niczym płatki księżycowego puchu w locie
wznoszącym. W dwóch kolejnych improwizacjach powraca tenor. Najpierw jest brudny,
tłusty, ociekający potem. Wznosi lamenty ku niebu. Zaraz potem ten sam tenor frazuje
wyjątkowo wysoko, zdaje się być lekki, niemal niematerialny. Zaraz po
ekspozycjach tenorowych dwa epizody sopranowe, znów zderzone dysonansem ekspresji.
Pierwszy szybuje bardzo wysoko, drugi tapla się w mroku i każdy jego dźwięk
wydawany jest jakby półgębkiem. Na końcu przypomina szmer. W przedostatnim utworze
powraca sopran i szyje nam melodyjną opowieść, która nabiera emocji dzięki
oddechowi cyrkulacyjnemu. Finałowa opowieść, to rozmarzony tenor, który skrawkami
melodii buduje dość gęstą, jak na kanony tego albumu opowieść.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz