Listopadowa zbiorówka świeżych recenzji jeszcze świeższych płyt gotowa do czytania! To edycja o dużym ciężarze gatunkowym, pełna zacnych i jakże rozpoznawalnych w świecie muzyki improwizowanej nazwisk. Obok nich znajdziemy także pokaźne grono naszych dobrych znajomych z południowo-zachodniego krańca Europy, i jak zwykle przy tej okazji, kilka nowych person do zapamiętania!
Będzie dużo jazzu w jak najbardziej swobodnym wydaniu, zarówno
akustycznych zabaw, jak i psychodelicznych tripów
godnych klasyki fussion, będzie kilka
oceanów improwizacji wyzwolonej ze wszelkich ram gatunkowych, a także odrobina
post-jazzowej kameralistyki.
Nasza marszruta zaczyna się w Londynie. Potem zagramy pod dyktando
naszych ulubionych improwizatorów z Półwyspu Iberyjskiego, nie bez przestrzennych
akcentów polskich, a zaraz po nich pojawi się wątek amsterdamski i austriacki, ten
drugi także w akcentami zamorskimi. Na koniec dwa międzynarodowe duety –
pierwszy zakotwiczony w Łodzi, drugi w Kopenhadze.
So, welcome to heaven
& hell of improvised music!
Alex Bonney/ Paul Dunmall/ Mark Sanders The Beholder's Share (Bead Records, CD 2023)
Sansome Studios,
Londyn, listopad 2022: Alex Bonney – trąbka, syntezator modularny, laptop, Paul
Dunmall – saksofony oraz Mark Sanders – perkusja. Trzy improwizacje, 40 minut.
Brytyjskie spotkanie trzech muzycznych pokoleń, ubrane w
szaty swobodnie improwizowanego jazzu, intryguje nie tylko z uwagi na klasę
muzyków i dramaturgię, ale także wyjątkowo udane łączenie brzmień syntetycznych
z akustyką dwóch dęciaków i perkusji. Każda z trzech opowieści budowana jest na
starcie przez syntezator modularny i elektronikę, które aranżują przestrzeń ambientowym
tłem i sekwencją drobnych, syntezatorowych plam. Dodajmy, iż ów background pozostaje z muzykami na ogół
do końca danej ekspozycji. Dopiero na tak przygotowany grunt wchodzi trąbka i
czyni interesujące dialogi z saksofonem, wsparte na niebywale kompetentnym drummingu.
Początek nagrania jest prowadzony w wolnym tempie. Elektronika
buduje mroczne tło, saksofon snuje melodie, a perkusja formuje stelaż narracji.
Smak post-fussion pojawia się dość szybko,
choć sama trąbka wydaje pierwsze dźwięki dopiero po upływie kilku minut. Z
czasem muzycy osiągają stan stabilnego, nieprzeładowanego emocjami free jazzu.
Drugą opowieść otwiera drummer, który
inicjuje delikatny rytm. Wokół niego snują się plamy syntetyki i saksofonowe preparacje.
Wraz z upływem minut narracja nabiera tempa. W połowie wielominutowej
improwizacji muzycy zdają się opadać na samo dno. Przez moment słyszymy jedynie
czysto brzmiące dęciaki. W dalszej części nagrania dużo do powiedzenia ma kreatywny
perkusista, ale trzeba zauważyć, iż warstwa syntetyczna nie ogranicza się
jedynie do budowania tła. Podobnie rzecz się ma w trzeciej odsłonie, gdy kreatywność
Bonneya koncertuje się na brzmieniach nieakustycznych. Narracja ma tu wiele
twarzy, bywa pokrętna, oniryczna, tajemnicza, bywa też ekspresyjna, stymulowana
świetną robotą Sandersa. Finał należy do Dunmalla, który sięga po saksofon
sopranowy i nadaje całości jakże dla niego charakterystyczny, post-folkowy
sznyt.
The Bridge (Rodrigo Amado, Alexander von Schlippenbach, Ingebrigt Haker Flaten, Gerry Hemingway) Beyond the Margins (Trost Records, CD 2023)
Pardon To Tu,
Warszawa, październik 2022: Rodrigo Amado – saksofon tenorowy, Alexander von
Schlippenbach – fortepian, Ingebrigt Haker Flaten – kontrabas oraz Gerry
Hemingway – perkusja, głos. Trzy improwizacje, 56 minut.
Kolejne – po kwartecie This
Is Our Language - międzynarodowe spotkanie mistrzów gatunku zaaranżowane i poprowadzone
przez portugalskiego tenorzystę. Choć wiemy z wielu historii, że nazwiska same
nie grają, a zaawansowani wiekowo artyści potrafią muzykować na pół gwizdka, przywary
te nie dotyczą kwartetu The Bridge! Prawie godzinny zapis koncertu z Warszawy
sprzed roku, to kosmiczna jakość free
silnie osadzonego w jazzowym idiomie. Całość składa się z
czterdziestominutowego seta głównego i dwóch, ponad siedmiominutowych encores.
Faza otwarcia trwa ledwie kilka chwil. Kwartet bez zbędnej
zwłoki wpada w strumień kolektywnych improwizacji, które przebierają różne
formy, ale stronią od czysto solowych ekspozycji. Świetna komunikacja i bystre
interakcje tworzą tu niebywały koloryt. Nie brakuje udanie porcjowanego swingu
i melodii, ale nade wszystko free jazzowej ekspresji, którą dostarczają tu wszyscy.
W połowie seta ma miejsce kameralne interludium (ze smyczkiem na kontrabasie),
a kolejna wspinaczka na free jazzowy szczyt wiedzie bardziej krętą, wyboistą
drogą i wydaje się być jeszcze bardziej urokliwa. Improwizacja incydentalnie
prowadzona jest w trio, ale tym, który milknie nie jest bynajmniej niemiecki pianista,
ale prawie trzy dekady od niego młodszy portugalski saksofonista. Oczywiście
wyborną robotę czyni tu sekcja rytmu, która rzadko wychodzi z roli akompaniatora,
znajduje jednak kilka znaczących chwil tylko dla siebie. Dwie dodatkowe
improwizacje także skrzą się melanżem udanych akcji. Pierwszy epizod nabiera
dynamiki z woli saksofonisty, a gaśnie kreatywnością pianisty. Druga dogrywka
startuje z pozycji post-swingowej ballady, ale eksploduje prawdziwie aylerowskimi
emocjami, jest bowiem rodzajem repryzy nieśmiertelnego Ghosts. Szczególnie zjawiskowy jest dronowy finał, zdobiony
wokalizami perkusisty.
Marcelo dos Reis Flora (JACC Records, CD 2023)
Blue House Studio,
Portugalia, maj 2023: Marcelo Dos Reis – gitara i kompozycje, Miguel Falcão –
kontrabas oraz Luis Felipe Silva – perkusja. Sześć utworów, 41 minut.
Marcelo Dos Reis sprawia wrażenie artysty, który w ostatnich
latach przesunął ciężar zainteresowań z muzyki swobodnie improwizowanej na
ekspozycje ubrane w kształtne i powabne kompozycje własne. Najpierw był
precyzyjnie skonstruowany album solowy, potem dobrze zaaranżowany duet z Luisem
Vicente, teraz muzyk z Coimbry proponuje nam autorskie trio, wykonujące
kompozycje, które śmiało możemy określić mianem jazz-rocka! Ów trend nie budzi
może nadmiernego entuzjazmu pośród zwolenników free impro, ale przyznać trzeba, że wszystko, czego tknie się
Marcelo jest najwyższej jakości.
Pierwsza piosenka
ma tu rockowy sznyt, niemal taneczny, acz nasączony jazzem rytm i niewyczerpane
zasoby melodii. Zdobią ją efektowna solówka gitarzysty, realizowana na dużej
dynamice. Druga i trzecia kompozycja są połączone. Opowieść zaczyna się
dwustrumieniową gitarą, zaczerpniętą z duetowej płyty z Vicente. Ambient w tle
i swobodna, na początku łagodnie frazująca gitara, której towarzyszy równie precyzyjny
motyw basu. Na tym tle swoje małe przełomy realizuje perkusja, a całość
pretenduje do miana post-ballady w stanie nieważkości. Po rozwinięciu w
rockowy, tudzież jazz-rockowy motyw całość przypomina nagrania Mahavishnu Orchestra
i piękne lata 70. ubiegłego stulecia. Czwarta część sprawia wrażenie komentarza
do drugiej kompozycji, ma podobną strukturę, wieńczy ją jednak dość ekspresyjne
zakończenie. W przedostatnim utworze sekcja rytmu pracuje niemal funkowo.
Dynamiczna, na poły taneczna ekspozycja mieni się tu wieloma kolorami, pośród których
znów doszukać się można klimatów fussion
sprzed niemal pół wieku. Ostatnia opowieść startuje w estetyce bluesowej.
Zgrabnie uformowany, wytłumiony motyw idealnie wpisuje się w konwencję farewell song. W drugiej fazie nagrania
emocje biorą jednak górę, a melanż jazzu i rocka spina album niebanalną klamrą
stylistyczną.
Almost Invariably (Luciano Bagnasco, José Lencastre, João
Valinho) Almost Invariably (Bandcamp’ self-released, DL 2023)
Estúdio Namouche,
Lizbona, styczeń 2023: José Lencastre – saksofon altowy i tenorowy, Luciano
Bagnasco – gitara oraz João Valinho – perkusja. Pięć improwizacji, 32 minuty.
Hiszpański Argentyńczyk i para Portugalczyków w
post-jazzowym tańcu, który syci się mnóstwem ponadgatunkowych inspiracji. Lubimy
takie sytuacje, a nagrania całej trójki śledzimy na tych łamach na bieżąco.
Synkopowana estetyka jest tu jedynie punktem wyjścia, bowiem kreatywność
muzyków, umiejętność budowania dramaturgii i zdolność kooperacji sprawiają, iż
całe nagranie mieni się wyjątkowo efektowną paletą barw.
Słowo się rzekło, otwarcie albumu płynie spokojną strugą
lekkiej, jazzowej gitary, masą śpiewnego saksofonu i dobrze konstruowanej
narracji drummingowej. Artyści nie
idą jednak w tango, szukają ciekawszych dźwięków, preparują i interferują. Już
na początku drugiej odsłony gitarzysta włącza mroczny, ambientowy tryb, a
narracja nabiera dalece nieoczywistego wymiaru. Swobodna, dość leniwa opowieść
szyta jest jednak nerwowym pulsem perkusji, a z czasem nabiera mocy niemalże
free jazzowej. Emocje rosną tu wraz z każdym pokonanym kilometrem. W trzeciej
części energia wewnętrzna tria zdaje się systematycznie przybierać na wartości.
Dynamiczna gitara łapie post-rockowe fluidy, dubowe echa i psychodeliczne naleciałości.
Saksofon dba o linearność narracji i odpowiednia dawkę melodyki, nie szczędząc
nam oryginalnych przedechów, a perkusja klei wszystko w zwartą całość. Czwarta
opowieść delikatnie tonuje emocje, płynie od gęstej post-ballady do open-jazzowej, melodyjnej ekspozycji. Końcowa
improwizacja świetnie reasumuje cały album. Na starcie mieni się bystrymi preparacjami,
potem formuje w efektowny dron i łapie zarówno dubowe, jak i post-bluesowe zdobienia.
Akcja goni tu akcję, a ostatnia prosta kipi od niebywałych emocji.
Zyft (Henk Zwerver, Ziv Taubenfeld, Maya Felixbrodt) Triangle Moments (Creative Sources, CD
2023)
Splendor,
Amsterdam, czerwiec 2023: Henk Zwerver – gitara akustyczna, Ziv Taubenfeld –
klarnet basowy oraz Maya Felixbrodt – altówka. Sześć improwizacji, 37 minut.
Swobodna improwizacja, które czerpie inspiracje z wielu źródeł,
która zaskakuje zarówno dramaturgią, jak i brzmieniowymi subtelnościami, zdaje
się być każdorazowo zbiorem wyjątkowo atrakcyjnych dźwięków. Drugi album
międzynarodowego (i jakże wielopokoleniowego) tria Zyft idealnie wpisuje się w
ów model.
Artyści zaczynają swą podróż z dużym ładunkiem energii,
sycąc improwizację pewną drapieżnością, czy wręcz hałaśliwością – oto prawdziwe
free chamber na sterydach! Narracja
zdaje się być efektownie rozkołysana, frywolna, pełna emocji i niemal wirtuozerskich
popisów instrumentalnych. W tym tyglu zdarzeń gitarzysta przemyca nam kilka bystrych,
post-klasycznych fraz. Druga opowieść budowana jest drobnymi, rwanymi dźwiękami,
ma swoją taktyczną dynamikę, ale bywa też mroczna i zamyślona. Muzycy panują
nad ekspresją, ale definitywnie lubią puszczać wodze fantazji i wpadać w niemal
chocholi taniec. W trakcie długiej narracji jest tu miejsce na urokliwe preparacje
violi, strunowe pląsy gitary i
klarnetowe pojękiwania. W następnej części pojawiają się kolejne nowe elementy
– drony, smyczkowe akcje na gryfie gitary i bolesne śpiewy altówki. Na koniec
tego fragmentu narrację tworzą wyłącznie strunowce, a całość smakuje
neoklasycznie. Podobnie brzmi część czwarta, w całości pozbawiona brzmienia
klarnetu, doposażona jednak akcentami perkusjonalnymi. Dla opisu piątej odsłony
śmiało możemy ukryć określenia post-barok, a nawet post-renesans - wszystko wszakże
skapane jest tu w nieskończonej kreatywności muzyków. Końcowa improwizacja bazuje
na minimalistycznej gitarze, delikatnie roztańczonym klarnecie i kolejnych
akcentach percussion, tym razem
prawdopodobnie realizowanych rękoma altowiolinistki. Ostatnia prosta, to plemienny
rytuał dźwięku – drobne frazy z wielu źródeł połączone swobodnym tańcem,
wieńczącym jakże piękną podróż.
Mia Zabelka feat. Alain Joule & Tracy Lisk Duos
(Setola Di Maiale, CD 2023)
Klanghaus Untergreith/
Sankt Johann, Espace/ Montreal, Dauphin Street Studio/ Philadelphia, maj
2023: Mia Zabelka – skrzypce, głos, kompozycje oraz Alain Joule - violoncello z perkusjonalnym
rozwinięciem, kompozycje (utwór pierwszy) i Tracy Lisk – perkusja, instrumenty
perkusyjne, kompozycje (utwór drugi). Dwa utwory, 53 minuty.
Austriacka skrzypaczka, kompozytorka i improwizatorka, chętnie
korzystająca z własnego głosu, jest ważną postacią europejskiej sceny muzyki
eksperymentalnej od dawna. Swoje wydawnictwa upublicznia jednak niezbyt często,
zatem nad każdą propozycją pochylamy się z należytą uwagą. Nowa płyta jest
zbiorem dwóch duetów w sytuacjach koncertowych (podwójne miejsca ich
rejestracji nie do końca są tu zrozumiałe) i przynosi wyjątkowo pokaźną porcję
ekspresyjnych, dość jednak hałaśliwych improwizacji. Brzmienie obu koncertów
jest definitywnie punkowe, ale nie wiemy, czy to efekt jakości nagrania, czy
też … masteringu Lasse Marhauga, który lubi brud i noise.
Pierwszy duet, to taniec dwóch instrumentów strunowych, przy
czym zestaw Alaina Joule jest doposażony perkusjonalnie. Brudne brzmienie, pokaźny
ładunek ekspresji, gęsta, interaktywna narracja i kilka definitywnie noise’owych incydentów. Oba strunowce sprawiają
wrażenie, jakby były amplifikowane, przez co opowieść nie jest pozbawiona quasi rockowych naleciałości, choć jednocześnie
nie stroni od post-barokowych uniesień. Gdy Zabelka sięga po wokal, wydaje się,
że przepuszcza go przez jakieś urządzenie elektroniczne. W dalszej fazie tej
części albumu muzycy zdają się wkładać w swoje wypowiedzi odrobinę więcej melodyjności
i subtelności. Druga improwizacja prowadzona jest w towarzystwie pełnowymiarowego
zestawu perkusyjnego. Mimo, iż obraz całości nie przestaje nosić znamion hałasu,
opowieść wydaje się bardziej przyswajalna fonicznie. Także głos skrzypaczki
jest tu bardziej czysty, choć równie ekspresyjny – czasami przypomina scat, innym razem zdeformowany beat box. Perkusja czasami płynie
rockowym szlakiem, bywa też bliska emocji free jazzu. Narracja w wielu momentach
sprawia wrażenie bokserskiej wymiany ciosów. Emocji mamy tu doprawdy mnóstwo.
Jakub Gucik & Tilen Kravos Infuzja (Antenna Non
Grata, CD 2023)
Ignorantka, Łódź,
Lipiec 2022: Jakub Gucik – wiolonczela oraz Tilen Kravos – gitara elektryczna. Cztery
improwizacje, 48 minut.
Łódzka Ignorantka
i jej piwniczna scena, to miejsce spotkania polskiego wiolonczelisty i
słoweńskiego gitarzysty, dodajmy, w trakcie jednego z bardziej upalnych dni
ubiegłorocznego lata. Spotkania z założenia improwizowanego, nastawionego na
wymianę dźwięków nasyconych dużymi porcjami ekspresji. Choć to gitara jest tu
amplifikowana, bywa, że z natury akustyczna wiolonczela jest instrumentem
głośniejszym i bardziej temperamentnym. W każdym razie blisko
pięćdziesięciominutowy koncert wypełnia sporo dobrych emocji i ciekawych zwarć
w półdystansie.
Już na starcie muzycy sycą narrację dużym ładunkiem mocy.
Rockowe wiosło wiolonczeli płynie po gęstej strudze czerstwego ambientu gitary.
Improwizacja ma wyjątkowe szerokie spektrum dźwiękowe, od basowej podłogi po
dubowy sufit. Muzycy bardzo chętnie wchodzą w dialog, który często bywa tu serią
efektownych kuksańców. Na zakończenie pierwszego epizodu dostajemy garść fraz
preparowanych. W podobnym klimacie budowany jest początek drugiej odsłony
koncertu. Narracja przybiera tu szaty na poły taneczne - gitara dostarcza
strzępy jazzu i bluesa, cello nie
stroni od post-barokowych zdobień. Po fazie tłumienia i rozkołysania, opowieść
wraca do ekspresji rocka i delikatnie zanurza się w psychodelii. Część trzecia
jest bardziej mroczna, odrobinę minimalistyczna. Gucik sięga tu po tryb pizzicato, potem płynie rozśpiewanym arco, co Kravos konkluduje siłą dobrego
rocka. Całość dogorywa w mroku ambientu. Czwarta historia, podobnie jak druga, bazuje
na pewnej ulotnej rytmice. Trochę fraz imitacyjnych, garść preparacji, szczypta
zdrowej psychodelii. Natrafiamy też na całkiem hałaśliwe interludium. Bo tego wieczoru
w Ignorantce post-barok zbliżył się do
noise-rocka na wyciagnięcie ręki.
Calum Builder & Matt Choboter Locusts and Honey (ILK
Records, CD 2023)
St. Augustines Church,
Kopenhaga, jesień 2020 (?): Calum Builder – saksofon oraz Matt Choboter –
fortepian. Dziewięć utworów, 37 minut.
Dzisiejszą marszrutę kończymy w obiekcie sakralnym w
Kopenhadze. Delikatnie brzmiący saksofon sopranowy Buildera płynąć tu będzie
szeroką strugą pogłosu, a w rolę bystrego interlokutora wcieli się Choboter i
jego niebanalny fortepian, traktowany naprzemiennie metodą inside i outside. Dwaj
artyści z różnych części świata, zakotwiczeni w stolicy Danii, wtedy otoczeni
drutem lockdownu, budują dramaturgię spektaklu z niebywałą precyzją. I bywa, że
największe emocje wzbudzają w sytuacji, gdy decydują się pozostawić niektóre
dźwięki w sferze ciszy.
Album otwiera fortepianowa introdukcja, budowana zarówno na
klawiaturze, jak i gołych strunach. Oniryczna, odrobinę rytmiczna narracja napotyka
na romantyczny śpiew saksofonu. Zaraz potem dęciak zdaje się wpadać w stan trwogi,
którą implikuje preparowane piano. W kolejnej części saksofonista otwiera szeroko
oczy i płynie głębokim, sakralnym oddechem. Post-barokowe początki są tu
zaczynem bardzo ekspresyjnego rozwinięcia. Piano pozostaje w roli komentatora.
Czwarta część stoi dysonansem – piano dobywa frazy jakby z głębi ziemi,
saksofon tańczy w chmurach. Mroczny minimalizm versus post-folkowa melodyka. Piąta historia zdaje się być repryzą
drugiej, z kolei szósta nasycona jest melancholijnymi frazami z klawiatury. Saksofon
pojawia się tu jedynie na czas puenty. Siódma opowieść należy z kolei niemal
wyłącznie do dęciaka. Taniec wokół własnej osi, tajemnicza wokaliza (pianisty?)
i nad wyraz dużo kreatywności. W odsłonie przedostatniej mroczne, minimalistyczne
piano najpierw budzi trwogę, potem sprawia, iż barwa saksofonowego strumienia
robi się wyjątkowo matowa. Na zakończenie podróży muzycy jakby zyskiwali drugie
życie. Ich improwizacja zdaje się być bardziej żwawa, intrygująco zagęszczona
rozśpiewanymi frazami obu instrumentalistów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz