Zbiorówka świeżych recenzji jeszcze świeższych płyt z muzyką
improwizowaną, to crème de la crème
naszych werbalnych uniesień muzycznych! W tym roku ta zacna inicjatywa trochę
kuleje (czas płynie zdecydowanie zbyt szybko!), ale lipiec będzie miesiącem, w
którym ów fakt edytorski ma miejsce!
Przed nami dziesięć soczystych, mięsistych albumów jak zwykle
z całego świata, choć tym razem przeważnie w wymiarze europejskim. W ujęciu
gatunkowym dużo swobodnie improwizowanego jazzu, garść równie frywolnej
kameralistyki, a na koniec trochę eksperymentów, zarówno elektroakustycznych,
jak i … wokalnych. Będzie dużo Portugalii, trochę Belgii, Polski, Węgier,
Anglii i Francji, a także trzy dalece międzynarodowe duety. Welcome!
Linae Continuum - Live at Smup (Phonogram
Unit, DL 2024)
SMUP, Parede,
Portugalia, 2023: João Almeida- trąbka, Rodrigo Pinheiro – fortepian oraz Vasco
Furtado – perkusja. Trzy improwizacje, 44 minuty.
Międzypokoleniowe trio portugalskiego post-jazzu debiutowało
fonograficznie całkiem niedawno. Teraz powraca z nagraniem koncertowym i zdaje
się zaspokajać potrzeby zarówno miłośników free jazzu, jak i zwolenników
swobodnej, ponadgatunkowej improwizacji. Muzycy świetnie budują dramaturgię,
wchodzą w niekończące się, zwinne interakcje, osadzając opowieść na żywym,
jazzowym groove, jaki kreuje
perkusista.
Koncert składa się z trzech wielominutowych improwizacji, z
których ta środkowa trwa pełne dwadzieścia minut. Minimalistyczna, kolektywnie lepiona
na starcie opowieść dość szybko nabiera tu rumieńców. Perkusja szyje gęsty ścieg,
dzięki czemu piano i trąbka mogą płynąć bardzo swobodnym strumieniem. Jeśli narracja
syci się dynamiką, ekspozycja tria przyjmuje postać soczystego free jazzu, gdy
muzycy hamują, studzą emocje, ich kameralistyka potrafi nabrać walorów wręcz
post-klasycznych. Najdłuższa z improwizacji budowana jest niezwykle skrupulatnie,
ma wiele faz, a każdy z muzyków możliwość do reprezentacji swej nieograniczonej
kreatywności. Frazują na ogół czystym brzmieniem, a jeśli sięgają po dźwięki preparowane,
czynią to w momentach uzasadnionych dramaturgicznie, choćby w trzeciej, pozornie
najspokojniejszej opowieści wieczoru. Ale i ta historia ma swoje dynamiczne rozwinięcie,
pięknie osadzone w tradycji muzyki free.
Hugo Costa/ Dirk Serries/ Friso Van Wijck Live
At Oude Klooster Kapel Brecht (Subcontinental Records, CD 2024)
Oude Klooster, Kapel,
Brecht, wrzesień 2023: Hugo Costa – saksofon altowy, Dirk Serries – gitara
akustyczna oraz Friso Van Wijck – instrumenty perkusyjne. Dwie improwizacje, 48
minut.
Kolejne dziś trio łączy Portugalię i Belgię, przy okazji
zdaje się być pierwszym spotkaniem artystów w zadanej konfiguracji personalnej.
Improwizacja ponownie balansuje pomiędzy free jazzem, a swobodną kameralistyką,
wszakże nieosadzona rytmicznie, ani dynamicznie w kontekście gatunkowym,
częściej dryfuje w kierunku kameralnym. Opowieść miewa momenty ekscytujące, nie
unika wszakże chwil dramaturgicznego zastoju i pytań o dalszą drogę.
Koncert jest nieprzerwanym ciągiem dźwiękowym, podzielonym na
dwie wielominutowe ścieżki. Otwarcie, to duet saksofonisty i spokojnie
usposobionego gitarzysty. Perkusjonalista wchodzi do gry po kilku minutach i
zdaje się koncentrować na budowaniu tła, jakby bez ingerencji w ciąg
przyczynowo skutkowy improwizacji. Muzycy sięgają zarówno po frazy czyste, jak
i preparowane - wszystko osadzone jest jednak w głębokim pogłosie i niekiedy
traci walory brzmieniowe. Po upływie kwadransa improwizacja zastyga w pozie
post-balladowej, szczęśliwie gitarzysta sięga wtedy po smyczek i nadaje całości
inny, ciekawszy wymiar. Kolejne fazy koncertu, to kilkuminutowa, perkusjonalna celebracja,
a potem efektowne, niemal free jazzowe spiętrzenie, które rekompensuje tu
wiele. Na etapie wytłumienia narracja osadza się na drobnych, ale bystrych
interakcjach, przy okazji stając się drugim trakiem
na dysku. Tym razem opowieść klei się dramaturgicznym dysonansem – saksofonista
zdaje się brnąć w kierunku open
jazzu, z kolei gitarzysta i perkusjonalista tłumią jego zapędy i szukają
bardziej kameralnych rozwiązań. Znów wiele dobrego daje tu gitara, która udanie
szuka akustycznego ambientu. Zakończenie jest kolejnym spiętrzeniem, ale tym razem
dalece mniej intensywnym.
Alma Tree (Ra Kalam Bob Moses/ Vasco Trilla/ Pedro Melo
Alves) Sonic Alchemy Suprema (Self-released, CD 2024)
CARA OJM Studios,
Porto, maj 2022: Ra Kalam Bob Moses (kanał prawy), Vasco Trilla (środek), Pedro
Melo Alves (kanał lewy) – wszyscy perkusja, instrumenty perkusyjne. W utworach
2, 5, 8, 13, 15: João Pedro Brandão – saksofon altowy i flet (środek), José
Soares – saksofon altowy (kanał prawy), Julius Gabriel – saksofon tenorowy
(kanał lewy). Piętnaście utworów, 56 minut.
Moses i Trilla nagrali płytę w duecie w roku ubiegłym i
bardzo nam ona przypadła do gustu. W ramach kontynuacji współpracy doprosili do
wspólnego muzykowania jeszcze jednego perkusistę i by całość ubarwić prawdziwie
free jazzowym sosem – w kilku utworach jeszcze trzech saksofonistów. Efekt jest
więcej niż bardzo dobry – prawdziwy kalejdoskopów polirytmicznego drummingu, narracyjnej zwiewności,
kreatywności i nade wszystko świetnej zabawy. Album podzielono aż na piętnaście
kilkuminutowych epizodów, zatem nudy nie uświadczymy tu choćby przez ułamek
sekundy. Równie ciekawy jest układ przestrzenny – na flankach grają Alves i
Moses, skoncentrowani na wielowymiarowym drummingu,
z kolei na środku sceny posadowiony jest Trilla, którymi długimi fragmentami
preparuje swoje instrumentarium – innym słowy uprawia nasz ulubiony no drumming percussion.
Album otwiera spokojny, trójwymiarowy drumming, która ubogacają podawane przez Trillę plamy rezonansu. Na
podobnej zasadzie zbudowanych jest jeszcze kilka innych utworów, choćby
wyważona czwórka, czy też dynamiczna dwunastka. W drugiej odsłonie płyty muzycy
efektownie drżą i szeleszczą, a emocje budują saksofonowe drony. Goście
pojawiają się także w części piątej i ósmej, nadając perkusyjnej narracji prawdziwie
aylerowskiej melodyki. W kilku momentach albumu Moses nie tylko rytualnie
bębni, ale także śpiewa. Tak dzieje się choćby w utworze trzecim i bodaj
najlepszym na płycie – trzynastym, który zdaje się być mantrą tanecznej podróży.
Na albumie mamy też trzy utwory, których tytuły noszą w sobie nazwiska muzyków.
Tu lider inicjuje każdy z epizodów, a partnerzy wchodzą do gry na palcach i
pięknie podłączają się pod główny wątek ekspozycji. Nagranie podsumowuje
sekstet. Saksofony i flet śpiewają free jazzowe hymny. Strumień narracji jest zrównoważony
emocjonalnie, ale ma swój rytm i intrygującą intensywność. Z czasem całość
nabiera kolorytu, po czym zastyga w poczuciu dobrze zrealizowanego przedsięwzięcia
artystycznego.
Skerebotte Fatta & Olgierd Dokalski Molting (Creative
Sources, CD 2024)
Quality Studio,
Polska, czerwiec 2023: Jan Małkowski – gitara elektryczna, saksofon altowy,
Dominik Mokrzewski – perkusja oraz Olgierd Dokalski – trąbka. Siedem utworów,
48 minut.
Krajowy duet free jazzowy uderza po raz trzeci! Tym razem w
formule rozszerzonej, jak to często bywa w przypadku working duetów. Przy tej okazji następuje jeszcze jedna zmiana –
Małkowski sięga także po gitarę elektryczną i zdaje się, że w wymiarze czasowym
gra na niej częściej niż na saksofonie. Każda zmiana bywa rozwojowa, zwłaszcza,
gdy do stałego duetu sax & drums
dochodzi drugi instrument dęty, ale czy służy efektowi końcowemu, to już
pytanie retoryczne.
Początek albumu jest spokojny, post-jazzowy, z nutą barwionego
dubem swingu na gryfie gitary. Ciekawie
frazuje trąbka - nie wychodzi przed szereg, ale zdaje się zdobić każdy fragment
opowieści. Narracja często staje się tu opowieścią duetu trąbka i perkusja, a
ów zabieg nierzadkim zjawiskiem także dla innych epizodów płyty. W połowie
drugiej odsłony do gry wchodzi saksofon, który w mgnieniu oka podrywa trio do
free jazzowego lotu i sprawia, że emocje rosną jak słupek rtęci w trakcie upału.
Podkreśleniem tego stanu rzeczy jest intensywna, ostra przebitka, która wypełnia
część trzecią. Kolejne trzy utwory, to powrót gitary. Raz jest to jazzowa post-ballada,
innym razem umiarkowanie dynamiczna jazda w estetyce … country and western, wreszcie garść intrygujących preparacji na
dobrze zaciągniętym ręcznym. Album finalizuje najdłuższa, ponad 10-minutowa opowieść,
która mieni się wszelkimi kolorami tęczy. Jej jakość buduje saksofonista i zmysł
dramaturgiczny trębacza i perkusisty. Początek jest dość krzepką introdukcją trąbki
i perkusji. Saksofon wchodzi na gry wyjątkowo wystudzony. Narracja interesująco
rozwija się, sięga po kolejne, free jazzowe atrybuty, pachnie dobrym Aylerem na
kilometr. W ramach wieloczęściowej kulminacji przez kilka chwil Skerebotte Fatta
znów jest ognistym duetem sax & drums!
I takim chcemy go zapamiętać!
Cosmic Cluster Live Ruin EP (Bandcamp’
self-release, DL 2023)
Szimpla Kert,
Budapeszt, czas nieznany: Christopher Cox – amplifikowany puzon, loops, instrumenty klawiszowe, Heidrich
– gitara elektryczna, Zoltán Kovács – kontrabas oraz Attila Gyárfás – perkusja.
Pięć utworów, 42 minuty.
Czas na rzadki na naszych łamach wątek węgierski.
Amerykański rezydent Budapesztu na amplifikowanym puzonie wraz z gronem
rdzennych mieszkańców tamtych ziem zaprasza na intrygujący, psychodeliczny trip, który przynosi sporo emocji, dużo
ciekawych brzmień i figur stylistycznych. Ów koncept muzyczny śmiało mógłby
popłynąć w kierunku ekspresji godnej Die
Like A Dog Petera Brotzmanna, gdyby muzycy kwartetu choć przez moment zechcieli
stracić kontrolę nad strumieniem generowanych przez siebie dźwięków.
Swobodne otwarcie koncertu, budowane przez puzon na lekkim pogłosie,
masywną sekcję rytmu i jazz-rockową gitarę, obiecuje tu wiele i zdaje się, że w
ostatecznym rozrachunku kwartet dowozi nam spory bagaż zadowolenia. Muzyka Cosmic
Cluster z łatwością ucieka w bezmiar kwaśnego
fussion, ale równie bezceremonialnie
tłumi się i koncentruje na brzmieniowych niuansach. Potrafi nabrać gęstości,
niemal namacalnej smolistości, ale też oddychać dubem, soczystym ambientem,
odrobiną dramaturgicznego westchnienia. Szczególnie ciekawie robi się w dwóch
ostatnich utworach, gdy rytmiczny, silnie brzmiący kontrabas zaczyna budować
niemal polirytmiczną fakturę rytmu i nieść wszystko wprost w objęcia zdrowej
psychodelii. Dalece ekspresyjne jest samo zakończenie albumu, implikujące
retoryczne pytanie, czy cały koncert nie mógłby być tu jedną strugą ognistej,
niekończącej się the way of no return.
Warto taki wariant przerobić przy okazji kolejnej, równie udanej,
improwizowanej wycieczki w nieznane.
Massimo Magee Live at the Paint Factory (Lurker
Bias, Kaseta 2024)
The Old Paint Factory,
Brisbane, Australia, grudzień 2023: Massimo Magee – saksofon altowy. Jedna
improwizacja, 23 minuty.
Artystyczne losy tego angielskiego saksofonisty śledzimy na
bieżąco. Słyszeliśmy onegdaj fantastyczne trio, obcowaliśmy z kilkoma solowymi
eksperymentami, teraz zaś czas na występ solowy, ale zagrany na setkę, bez eksperymentów, w okolicznościach
koncertowych dalekiej Australii. Duża sala koncertowa, naturalny, niezbyt przyjazny
pogłos, to trudna sytuacja dla instrumentu akustycznego. Magee dmie jednak w swój
altowy przyrząd z dużą determinacją i plecie nam free jazz najwyższych lotów.
Szkoda, że tylko przez 23 minuty.
Massimo zaczyna spokojnym, wyważonym strumieniem altowych
fraz, nasyconych melodią i drobną dawką swingu, ale znamionujących burze, która
może za chwilę nastąpić. Z dużą gracją i swobodą muzyk wpada w cyrkulacyjny trans
i zdaje się pozostawać w nim niemal przez cały spektakl. Czasami zwalnia,
incydentalnie nabiera powietrza, ale czyni to wyłącznie z pobudek
dramaturgicznych. Potem rusza w tango z jeszcze większą dynamiką. Tańczy, śpiewa,
pokrzykuje, nieznacznie tylko modyfikując tembr saksofonu. W połowie opowieści
przez kilka chwil muzyk pnie się ku górze, preparuje, a potem hamuje z piskiem
opon. Cyrkulacja rządzi sceną w Brisbane, a pierwsze przejawy finalizacji
pojawiają się 3-4 minuty przez końcem. Muzyk nabiera powietrza w płuca i …
serwuje nam pożegnalny wydech pełen emocji, krzyku i lekko zmutowanego brzmienia.
Constellative Trio Constellative Trio (Label Rives, CD
2024)
The Maison,
Francja, czerwiec 2023: Gaël Mevel – violincello, Gianni Mimmo - saksofon
sopranowy oraz Thierry Waziniak – perkusja. Jedenaście utworów, 43 minuty.
Constellative Trio, to bodaj najłagodniejsza propozycja w dzisiejszym
zestawie – włosko-francuska, kameralna, delikatna w brzmieniu, chwilami bardzo
melodyjna, choć w rzewny, dalece melancholijny sposób. Nie oznacza to jednak,
iż nagranie pozbawiane jest emocji typowych dla muzyki swobodnie
improwizowanej. Wręcz przeciwnie!
Opowieść na sopran, małą
wiolonczelę i perkusję składa się z siedmiu rozbudowanych improwizacji oraz
czterech miniatur (na ogół krótszych niż minuta), które sprawiają się wrażenie
delikatnie zaaranżowanych. Improwizacje bazują często na post-barokowej figurze
granej arco, smutnym, wystudzonym saksofonie
i nerwowej perkusji, która raz po raz kruszy kameralne odium opowieści. Gdy Mevel
przechodzi w tryb pizzicato narracja
momentalnie nabiera post-jazzowej krwistości i intrygująco zagęszcza ścieg. Tak
dzieje się choćby w trzeciej i piątej odsłonie. W szóstej sopran urokliwie
preparuje i sieje rezonujące obłoki. Z kolei opowieści numer siedem i osiem to
perełki w zestawie. Konsumują one wszelkie walory albumu – z jednej strony
niesione są melodyką dęciaka i strunowca, która smakuje muzyka dawną, estetyką
niemalże żałobną, z drugiej kryją w sobie nerw jazzu, wreszcie na etapie rozwinięcia
pokazują nowe, jeszcze piękniejsze oblicze tria – mroczne, wystudzone, pełne
podskórnych emocji. Dziesiąta improwizacja zaczyna się wyjątkowo leniwie, wręcz
przynudza, ale później, bogacona soczystymi frazami każdego z artystów, zdaje
się pretendować do miana jedno z najlepszych momentów albumu.
de type inconnu onze.correspondances (Elli Records,
DL 2024)
CIRMMT, Montréal,
sierpień 2023 i listopad 2021 (utwory 8,9,11): Sylvain Pohu - gitara
elektryczna i elektronika oraz Pierre Alexandre Tremblay – gitara basowa i
elektronika. Jedenaście utworów, 36 minut.
Przed nami kanadyjskie spotkanie dwóch gitar – basowej i
elektrycznej, rozsądnej porcji elektroniki i odrobiny pracy na rozbudowanych
zestawach pick-ups. Jedenaście
zgrabnych, nieprzegadanych improwizacji, które szukają zarówno intrygujących
brzmień, jak i dramaturgicznych niuansów – w obu przypadkach ze świetnym
skutkiem.
Album otwierają dwie chmury gitarowych sprzężeń, wokół których
skwierczy elektronika. Wraz z rozwojem sytuacji scenicznej przybywa strunowych,
niemal akustycznych brzmień. Wątek kontrolowanego frazowania na pograniczu akustyki
kontynuuje odcinek drugi, ciekawie doposażony w rytm. W kolejnych opowieściach nie
brakuje akcji definitywnie elektrycznych i elektronicznych, ale jakość nagrania
tylko na tym zyskuje. Wylistujmy najciekawsze incydenty – elektroakustyczna gra
na małe pola, śpiewne, na poły dynamiczne akcje post-fussion, dialogi szemrzącej elektroniki i roztańczonych,
gitarowych przetworników, wreszcie garść soczystego, korpulentnego post-electro. Druga część albumu wydaje
się nieco spokojniejsza – niesie ze sobą plamy ambientu, garść gitarowych
subtelności, a także smakowicie brzmiące preparacje ze strony obu muzyków. Ostatnie
dwie opowieści przynoszą spore porcje melodii. Najpierw duet rozśpiewanego basu
i przesterowanej gitary rockowej, a potem pożegnalna post-ballada na dwa czysto
frazujące strunowce.
Jacek Chmiel & Daniil Gorokhov Withering Rituals
(Grisaille, Kaseta 2024)
Poschiavo, Szwajcaria, czas nieznany: Jacek Chmiel -
elektronika, field recordings, singing
bowls, cytra oraz Daniil Gorokhov – puzon basowy. Dwie improwizacje, 47
minut.
Dokonania Jacka Chmiela, elektroakustycznego
post-perkusjonalisty (określenie własne redakcji), śledzimy na tych łamach na bieżąco.
Tym razem proponujemy duet z bliżej nam nieznanym artystą Daniilem Gorokhovem i
jego basowym puzonem. Dwie rozbudowane improwizacje skrzą się tu bezkresnymi
paletami ciekawych brzmień, świetnie wkomponowanymi w całość nagraniami field
recordings, bystrymi interakcjami i co ważne, całkowitym brakiem dramaturgicznych
przestojów. Jeśli pierwsza z opowieści zdaje się być rodzajem pokrętnej
medytacji, o tyle druga jątrzy, nie stroni od dynamicznych incydentów i dba o
odpowiedni poziom adrenaliny u słuchacza.
Linearna, zwarta, subtelnie skonfigurowana pierwsza część koncertu
przypływa do nas z oddali, niczym fale odrobinę wzburzonego oceanu. Wyważona
post-elektronika, oddychający puzon i drobne pulsacje o syntetycznym odcieniu.
W roli ozdobnika frazy cytry oraz śpiewających
kul, których brzmienie zdolne jest przywrócić do świata żywych nawet tych
najdotkliwiej umarłych. Te ostatnie, już po upływie szóstej minuty, pięknie wystudzają
początkowy impuls życia improwizacji i sprowadzają ją niemal wyłącznie do
wymiaru akustycznego. Dwudziestokilkuminutowa opowieść ma swoje mroczne, ale i bardziej
słoneczne fazy, które podkreślają dźwięki przyrody – wiatru i lejącej się wody.
Wiele dobrego wnosi tu puzonista, który czasami pracuje na pograniczu ciszy,
ale raz za razem śle porcje preparowanych dźwięków. Druga opowieść, obok akcentów
znanych już z części pierwszej, przynosi szczyptę zaskakująco dynamicznej elektroniki,
a także frazy puzonu, który zdają się łapać zabłąkane porcje prądu elektrycznego.
Gdy emocje rosną, do akcji znów wkraczają śpiewające
kule i kładą nas na łopatki zabójczym suplesem. W końcowej fazie improwizacji
w grze pojawiają się … dziecięce cymbałki. Opowieść umiera w potoku
repetujących fraz obu artystów.
Jason Kahn & Alice Hui-Sheng Chang I Smile When the Sound Is Singing
Through the Space (Bandcamp’ self-release, CD 2024)
Ting Shuo Hear Say,
Tainan, Taiwan, wrzesień 2023: Jason Kahn & Alice Hui-Sheng Chang – głosy.
Osiem utworów, 38 minut.
Amerykańskiego artystę Jasona Kahna znamy głównie z ujawnień
elektronicznych. Tutaj spotyka się z artystką z dalekiego Tajwanu i proponuje
nam improwizowany dwugłos, nasycony dźwiękami, które trudno czasami zakwalifikować
do fraz wydawanymi ludzkimi narządami mowy. W trakcie ośmiu zgrabnie
skonstruowanych opowieści bywa naprawdę frapująco, a porównanie całości do
spotkania Phila Mintona i jego kobiecego odpowiednika zdaje się być nad wyraz
intrygującą metaforą.
Kobieta mówi, deklamuje i sylabizuje, potem krzyczy i
złorzeczy, w opozycji mężczyzna, który znęca się nad strunami głosowymi i
wydaje onomatopeje w trybu tłumaczenia. Czasami artyści śpiewają imitacyjnie,
innym razem wznoszą kocie lamenty, tudzież czynią tygrysie zaloty – pracują ich
rzężące gardła i zdarte do krwi przełyki. W potoku niekończących się emocji
natrafiamy także na garść odgłosów prawdziwie folwarcznych, nawet owadzich.
Jeśli muzycy znów lamentują, to czynią to z dbałością o najdrobniejszą frazę.
Jeśli słyszymy śpiewy żałobne, to i odgłosy tortur, jeśli kołysanki i
mruczenia, to i mroczne frazy z najgłębszych pokładów przewodu głosowego.
Jeszcze tylko chwila melodii i finał, w którym ona śpiewa, a on frazuje niczym zepsuta
trąbka na nieistniejącym pogłosie.