Pokrewne Namiętności i inne archiwalia

wtorek, 13 sierpnia 2024

Dirk Serries in Defiance Of Self & At Future Dawn!


Pięć lat temu belgijski gitarzysta Dirk Serries gościł na spontanicznym festiwalu w Poznaniu i został poproszony o zagranie koncertu solowego. Muzyk wyraził zgodę, aczkolwiek zastrzegł, iż robi to jedynie z uwagi na sympatię do organizatorów, albowiem on sam, choć jest legendą dark ambientu, postanowił nie eksplorować już tego wątku swojej twórczości i skupić się na muzyce improwizowanej, którą uprawia od kilku lat z dużym powodzeniem i takąż osobistą satysfakcją.

Miłość artysty do mrocznych, niekończących się epopei ambientowej gitary okazała się jednak silniejsza i Serries w kolejnych latach kontynuuje ten wspaniały proceder nie tylko grając koncerty, ale także regularnie dostarczając dowodów fonograficznych, zarówno na nośnikach fizycznych, jak i elektronicznych.

Z perspektyw połowy dekady, jaka upłynęła od koncertu w poznańskim Pawilonie, trudno nie dostrzec, iż decyzja muzyka była dalece uzasadniona. Z nieukrywaną radością zaglądamy zatem na dwa nowe krążki dark ambientowego Serriesa, z miejsca dostrzegając, iż owa od lat jednorodna i stabilna dramaturgicznie estetyka ulega w ostatnim czasie intrygującym deformacjom i twórczym rozwinięciom.



 

Defiance Of Self

Zbiór nagrań poczynionych od kwietnia do grudnia ubiegłego roku otwierają frazy, którego zdają się pochodzić z samego dna kosmicznej czarnej dziury. Z jednej strony wystudzona warstwa czystego dark ambientu, z drugiej strumienie szmerów. Opowieść już po kilku chwilach ma bardzo bogatą fakturę – niskie, niemal basowe pasmo delikatnie chrobocze, z kolei wysokie śpiewa niczym chór anielski. Narracja płynie coraz szerszym korytem, a do jej gęstego już wnętrza przedostają się drobne frazy usterkowe. Całość umiera w wiecznym szumie herbertowskiej pozaprzestrzeni. Owe zniekształcenia, fałszywe dźwięki, usterki, mikro sprzężenia stanowią wątek główny kolejnej opowieści. W kilka chwil po starcie na backgroundzie plejady usterek zaczyna formować się szeroka struga ambientu, wysoko posadowiona, w brzmieniu dalece mało subtelna, wręcz groźna, która z czasem systematycznie zawłaszcza obszar usterkowy, aż po stan pełnej dominacji. Na etapie finalizacji ambient gaśnie, a na powierzchnie zaczynają powracać strzępy fonii, które poznaliśmy już wcześniej. Przypominają robactwo, które po rzęsistej ulewie wychodzi z bulgoczącej ziemi.

Trzecie opowiadanie, to rodzaj skupionej, mroczej modlitwy. Czyste pasmo płynie środkiem, a na jego obrzeżach zaczyna mościć się interlokutor, który ma nieco zabrudzone brzmienie. Z jednej strony post-melodyjna nostalgia, z drugiej porcja gęstniejącego brudu. Na górze śpiewy, po środku taniec, na flankach tumany szumu. Na zakończenie epizodu pojawiają się kolejne porcje usterek – tym razem brzmią jak pasma zdezelowanego syntezatora.

Kolejna opowieść staje w dramaturgicznej opozycji do poprzedniczki. Nerwowa, jazgotliwa, wręcz demoniczna struga ambientowych wywiewów na etapie rozwinięcia zostaje uzupełniona o wyższe pasmo, jakoby niosące źdźbło nadziei. Tymczasem w tle zaczyna się już toczyć mała wojna światów. Nerwowe frazy umierają tu w prawdziwych konwulsjach. Finałowa ekspozycja podejmuje nie do końca skuteczną próbę uspokojenia sytuacji scenicznej. Drobne, basowe pulsacje, strumień czystego ambientu, ale i kolejna porcja usterek, tym razem dość drobnych. Opowieść toczy się umiarkowanie spokojnie, ale w jej wnętrzu budują się pasma gęstego, niemal bolesnego smutku. W głowie recenzenta budzą się teraz skojarzenia z post-elektronicznymi dekonstrukcjami Matta Elliota czynionymi pod jego epokowym szyldem Third Eye Foundation dwie dekady temu z okładem. Na choćby odrobinę ukojenia musimy tu czekać niemal do ostatnich sekund.



 

At Future Dawn

Pierwsza opowieść trwa tu ponad osiemnaście minut i konstytuuje jakość całego przedsięwzięcia. Pozornie leniwy poranek dość szybko przyobleka się brudem, usterkującą pulsacją, brzmieniem, któremu zastanawiająco blisko do Fear Falls Burning, etykiety, której wierny był Serries w poprzedniej dekadzie. Flow syci się tym razem nie tyle smutkiem, co trwogą, niemal egzystencjalnym lękiem. Narracja pęcznieje – górą ścielą się fale ambientowego krzyku, w trzewiach narasta rozdygotany smutek, któremu po drodze z wrażliwością wspominanego przy okazji poprzedniego albumu Third Eye Foundation. Finał utworu oblepiony jest plejadą gitarowych post-dźwięków.

Kolejne dwie opowieści są znacznie krótsze, ale równie dosadne emocjonalnie. Najpierw, to chmura usterek, zgrzytów, napięć elektrycznych, które formują się w balladę pełną złych mocy. W głębi znów rodzi się smutek, który rozrywa trzewia gęstymi porcjami rozpaczy. Na ratunek płynie teraz szeroki strumień czystego ambientu, ale nie niesie on ukojenia, raczej kolejne porcje niepokoju. Szczęśliwie dla naszego zdrowia psychicznego kolejna opowieść daje garść wytchnienia. Basowe post-melodie, szum dogorywającej przyrody, nowe porcje emocji, docierające wszakże spoza grubej kotary teatralnej.

Czwarta część rodzi się w oparach szemrzącej ciszy. Narasta dość szybko, nie bez prawdziwie demonicznej poświaty. Na froncie tlą się iskierki brudu, we wnętrzu rozpacz zapomnianych melodii. Opowieść łyka także porcje post-elektronicznych zgrzytów, a w fazie finałowej niepokojąco zbliża się do ściany dźwięku. Puenta, to złowrogo skrzeczące gawrony. W piątej historii znajdujemy się w strudze brzmienia, które przypomina syntezator konsekwentnie udeptujący plejady skwierczeń i drobnych usterek. Na to wszystko opada chmura rozdygotanego, brudnego, szeleszczącego post-ambientu. Hałas ponownie czai się za rogiem, a programowy smutek zdaje się być na stale zastępowany niekończącymi się porcjami lovecraftowskiej grozy.

Ostatnia opowieść śmiało zaksięguje na miano diabelskiej kołysanki. Budowana jest usterkami i pulsacjami brzmiącymi niczym organy. W sploty nerwowe narracji muzyk wkleja intrygującą, niemal dubową poświatę. Nie brakuje kolejnej strugi rozpaczy godnej Matta Elliotta. I tak już bogata faktura opowieści raz za razem uzupełniana jest kolejnymi elementami – coś tyka jak zegar, coś zgrzyta zębami. Zbawienna chmura ambientu z czasem wygładza ów chropowaty flow, topiąc jego kolejne elementy. Opowieść umiera w kałuży drobnych usterek.

 

Defiance Of Self (Silentes/13, CD 2024). Studio domowe, styczeń 2024: Dirk Serries – gitara elektryczna, efekty. Pięć utworów, 57 minut.

At Future Dawn (Cloudchamber Recordings, CD 2024). Studio domowe, od kwietnia do grudnia 2023. Dirk Serries – gitara elektryczna, efekty. Sześć utworów, 68 minut.

 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz