Pokrewne Namiętności i inne archiwalia

wtorek, 17 września 2024

Frédéric Blondy in two Relative Pitch’ drones!


Francuski pianista Frédéric Blondy nie często bywa gościem mediów skoncentrowanych na muzyce improwizowanej. To artysta na tyle wszechstronny, zorientowany ponadgatunkowo, iż poszukiwanie go w jakiejkolwiek szufladzie stylistycznej wydaje się być z góry skazane na niepowodzenie.

Szczęśliwie nowojorski The Relative Pitch Records letnim czasem dostarczył nam aż dwa nowe albumy z udziałem rzeczonego artysty, dla których improwizacja jest główną metodą pracy. Jeden z nich, to Onceim - orkiestra nowych kreacji, eksperymentów i improwizacji, której Blondy jest szefem (dyrektorem artystycznym), drugi album, to ekspozycja pracującego wspólnie od lat kwintetu Hubbub, którego jedną piąta potencjału stanowi osobowość artystyczna pianisty.

Co niezmiernie intrygujące, obie formacje mają pod względem estetycznym wiele ze sobą wspólnego. Prowadzą żmudne, skupione, równie post-kameralne, jako i post-eksperymentalne improwizacje, które tylko od czasu do czas popadają w spazm nadekspresji. Rozbudowana, ponad 30-osobowa orkiestra potrafi być niebywale subtelna, z kolei kwintet w stadium rozbłysku bywa efektowny, niczym wielka orkiestra symfoniczna. Oba albumy łączy jeszcze jedna cecha – są doprawdy wyśmienite i już teraz - z niemal stuprocentową pewnością - trafiają na naszą coroczną listę best-off.



 

Onceim

Trzynaście instrumentów strunowych (w tym dwie gitary), trzynaście instrumentów dętych, fortepian, akordeon, trzy zestawy perkusyjne i dwa wyposażone w elektronikę, wreszcie osoba dyrektora artystycznego, który jedynie czuwa na całością wykonu, albowiem nic nie wskazuje, by pełnił rolę instrumentalisty lub dyrygenta. Oto Onceim w pełnej krasie, którego moc rażenia wydaje się przeogromna. Album zawiera trzy utwory – ten pierwszy trwa prawie pięćdziesiąt minut, dwa kolejne to już krótsze formy. Nagrania pochodzą z lat 2018-2020, czyli swoje odczekały, by ujawnić światu swe niewątpliwe powaby.

Otwarcie lepi się z fonii, którym nie sposób w każdym przypadku nadać miano instrumentalnych – plejada szmerów i szumów, pojedyncze szarpnięcia za struny, delikatnie drżące smyczki, akcenty percussions i zatrwożone, dęte wyziewy jeszcze nieuformowane w drony. Wielka machina w uśpieniu, dyszy i leniwie dygocze. Gdy flow zaczyna niewinnie narastać, zdaje się od razu eksplodować wielowarstwową urodą i zmysłową linearnością. Pięknie zgrzyta, pojękuje, ale i kąsa mikro melodiami. Nim wybije kwadrans opowieść zaczyna piąć się ku górze niesiona rytmicznymi dźwiękami gongu. Całość nabiera pewnej ptasiej ulotności, przypomina mewy w locie wnoszącym i tupot gęsich stóp, ale i grzmoty nadchodzącej letniej burzy, piąta pora roku Vivaldiego po przedawkowaniu. Po upływie dziesięciu minut orkiestra zaczyna szukać ciszy. Proces skutkuje jednak plejadą nerwowych, także elektroakustycznych incydentów i po ledwie kilku minutach opowieść formuje się w efektowne crescendo. Ale i tu w końcu artystów dopada mrok ciszy. Wzdychają, nucą strzępy melodii, kołyszą się na wietrze. Dobijają do końca w stanie niemal ceremonialnego rozmodlenia.

Druga część tego niezwykłego albumu nie trwa nawet dziesięciu minut. Dociera do nas z gęstej mgły, obleczona poranną rosą, nasycona dramaturgicznym zawahaniem. Tworzą ją oniryczne pasaże dętych, skrzypienia i szelest talerzy. Ta kołysanka ma jednak prawdziwie złowieszczy background. Buduje linearną narrację korzystając z minimalistycznych fraz kontrabasów. Dość szybko wchodzi w stan finalizacji, który zdaje się być trudnym, górskim podejściem realizowanym w trakcie szybko nadchodzącego zmierzchu. Trzecia improwizacja, choć powstała w tej samej lokalizacji, co pierwsza, brzmi inaczej, bardziej przestrzennie, operuje jeszcze szerszym spektrum dźwięku, choć jako całość wydaje się dość matowa. Instrumenty dęte preparują, perkusje pracują tuż przy podłodze, strunowce gaworzą z elektroakustyką i zgrzytają zębami. Kilkuminutowy proces narastania sprawia, iż Onceim przez moment sprawia wrażenie wielkiej, freejazzowej maszyny śmierci. Po czasie krzyki, lamenty, demoniczne westchnienia szyją niemal monumentalną, dronową ekspozycję. Po upływie dziesiątej minuty narracja zaczyna przygasać. Pozostaje jednak kłębowiskiem nerwowych akcji i równie kompulsywnych interakcji. Dopiero ostatnia prosta niesie iskierkę nadziei, post-melodyjnego uspokojenia.



 

Hubbub

Na spotkaniu kwintetowym odnajdujemy trójkę muzyków, którzy uczestniczyli w ekscesach orkiestrowych. To samo miejsce, zbliżony punkt na osi czasu. Piano, dwa saksofony, gitara i perkusja w dwóch rozbudowanych improwizacjach – ta pierwsza trwa prawie czterdzieści minut, ta druga prawie dwadzieścia.

Rezonujące, saksofonowe drony, talerze eksponowane skromnym drummingiem, drobne incydenty wprost z klawiatury piana i gryfu gitary tworzą kameralne otwarcie, pełne echa utraconych melodii i mantry niedopowiedzenia. Dość sprawnie uformowany, linearny flow zdaje się tu być czteroramiennym dronem, upstrzonym minimalistycznym, perkusyjnym stepem. Dużo dobrego w tle czyni gitara – rezonuje, pulsuje basowo. Gdy kwintet narasta na pełnym wydechu, mamy wrażenie, że znów znaleźliśmy się na koncercie Onceim. Ale tu, w małej grupie improwizatorów, zamiana w źdźbło ciszy następuje w ułamku sekundy. Narracja w dalszej fazie utworu jest nade wszystko dronowym up & down. Gitara stawia na minimalizm, ale jakże twórczy, kontrapunkty piana i perkusji stymulują emocje, dęte westchnienia koją nerwy. W połowie opowieści pojawia się śladowy rytm wprost z gitary, a flow zdaje się być bardziej intensywny. Po kilku minutach energia zdaje się jednak opuszczać muzyków. Improwizacja wchodzi w stadium onirycznej lewitacji. Nim ostatecznie skona, nabiera jeszcze krwi i efektownie pęcznieje mocą ludzkich mięśni. Na gryfie gitary pojawia się smyczek, drżą czarne klawisze piana, dęte nadymają się, a perkusja stawia nerwowe stemple.

Drugą opowieść otwiera dęty dron płynący z samego dna. Szeroko, ze szczebiotem dysz i rezonującymi tubami. W tle sączy się szum gitarowej amplifikacji i rezonują talerze. Narracja pęcznieje dzięki kolektywnym preparacjom, wydaje się być bardziej intensywna niż w pierwszej odsłonie albumu. Zgiełkliwa, prawdziwie diabelska kołysanka szuka hałasu i niemal go odnajduje. Improwizacja wchodzi teraz w fazę dramaturgicznego zawahania. Są ślady rytmu perkusji, ale nie podjęte przez resztą załogi. Drony nabierają trwogi, ale stają się dość minimalistyczne. Dygocząca, ale powolna narracja chłostana bywa perkusyjnymi blastami, które brzmią niczym grom z jasnego nieba. Po upływie kwadransa opowieść pnie się jednak ku górze. Ów kompulsywny dygot podkreślają smyczek i drżące tuby. Tracenie mocy obydwa się w bardzo nerwowej aurze. Wszystko przypomina tu agonię wielkiego zwierza w ciemnym lesie.

 

Onceim Laminaire (CD, 2024). Onceim (Orchestre de Nouvelles Créations, Expérimentations et Improvisations Musicales): Frédéric Blondy – dyrektor artystyczny, Patricia Bosshard, Prune Bécheau – skrzypce, Cyprien Busolini, Elodie Gaudet, Julia Robert – altówki, Félicie Bazelaire, Anaïs Moreau, Deborah Walker – wiolonczele, Sébastien Beliah, Benjamin Duboc, Frédéric Marty – kontrabasy, Giani Caserotto, Jean-Sébastien Mariage – gitary, Xavier Charles, Jean Dousteyssier, Jean-Brice Godet, Joris Rühl – klarnety, Pierre-Antoine Badaroux, Bertrand Denzler, Benjamin Dousteyssier, Stéphane Rives – saksofony, Louis Laurain, Franz Hautzinger – trąbki, Alexis Persigan – puzon, Jean Daufresne, Vianney Desplantes – saxhorns, Alvise Sinivia – fortepian, Pierre Cussac – akordeon, Rémi Durupt, Antonin Gerbal, Julien Loutelier – perkusje, instrumenty perkusyjne, Arnaud Rivière, Diemo Schwarz – elektronika. Nagrane w Eglise Saint-Merry, Paryż, październik 2020 (utwór 1), La Muse en Circuit, Alfortville, styczeń 2020 (2) oraz Eglise Saint-Merry, Paryż, kwiecień 2018 (3). Łącznie 75 minut.

Hubbub abb abb abb (CD, 2024). Frédéric Blondy – fortepian, Bertrand Denzler – saksofon tenorowy, Jean-Luc Guionnet – saksofon altowy, Jean-Sébastien Mariage – gitara elektryczna, Edward Perraud – percussion – instrumenty perkusyjne. Nagrane w Eglise Saint-Merry, Paryż, sierpień 2019. Dwie improwizacje, 57 minut.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz