Po piątkowej nowości FOU Records czas na kolejne spotkanie z francuską muzyką improwizowaną. Tym razem wypełnione w całości dźwiękami muzyków tamtych ziem. Legenda lekkich saksofonów Michel Doneda, muzyk nieustannie przekraczający granice tzw. technik rozszerzonych i tego, co można wydobyć z krótkiej, wąskiej, metalowej rury wyposażonej w drewniany ustnik i perkusjonalista Thierry Waziniak, o muzycznym portfolio dalece mniej epokowym, ale śledzonym przez nas od pewnego czasu z należytą starannością.
Panowie zapraszają na swobodnie improwizowaną podróż po
meandrach typowej dla free jazzu formuły sax
& drums, definitywnie myląc jednak tropy i sięgając po wiele ponadgatunkowych
rozwiązań. Ich opowieść jest dalece niespieszna, zbilansowana dramaturgicznie i
emocjonalnie, wyposażana częściej we frazy kameralne niż jazzowe, dodatkowo pięknie
bogacona dźwiękami preparowanymi, powstającymi zarówno w tubie saksofonu, jak i
na gładkim, perkusyjnym werblu, tudzież talerzach. Album podzielony jest na
trzy separatywne części z francuskimi tytułami, z których ta środkowa jest
najdłuższa i przekracza dwadzieścia minut. Dwie pozostałe trwają po około
piętnaście minut.
Muzycy rozpoczynają spektakl pojedynczymi dźwiękami
wyrwanymi z kontekstu wszechogarniającej ciszy. Ich mikro akcje są spokojne,
ale nieco strwożone, jakby każdy z nich bał się naruszyć foniczny ekosystem.
Saksofon oddycha, szumi, delikatnie wibruje, z werbla i tomów sączy się
filigranowa pulsacja. Ów kind of post-jazz
jest wszakże zdecydowanie interaktywny. Muzycy reagują na każdy ruch współpartnera,
komentują, chętnie wchodzą w dysputę. Gdy dęciak pnie się ku górze, perkusja szeleści
i rozpościera wielki spadochron. I może tu liczyć na wzajemność. W połowie
improwizacji muzycy zapraszają do oceanu dźwiękowych subtelności – blasków
talerzy, rezonansu i saksofonowych dronów. Pod koniec tej fazy podróży artyści
poruszają się nieco żwawiej, jakby szukali kameralnego jazzu.
Druga odsłona także rodzi się w ciszy, pleciona ciągiem
drobnych, reaktywnych fraz. Prym wiedzie tu saksofon, akcje perkusji, to tylko delikatne
stemple na skraju drogi. Na etapie rozwinięcia opowieść pozostaje leniwa, ale
podszyta jest wewnętrzną nerwowością. W tubie pojawia się więcej melodii, akcję
na poły rytmiczną sugerują perkusyjne szczoteczki. Po kilku minutach muzycy schodzą
do mrocznego podziemia. Szumią, szeleszczą, rezonują, wpadają w tajemnicze
imitacje. Z jeszcze większą gracją wychodzą na powierzchnię i formują niemal
free jazzowy strumień fonii, delikatnie bogacony kameralnym sznytem. Po
adekwatnym dla sytuacji scenicznej wystudzeniu przechodzą do fazy molekularnych
interakcji. Saksofon szumi i jęczy, z kolei perkusja buduje subtelny, post-drummerski
rytm, czyniąc finał drugiej historii bodaj najpiękniejszym momentem całego
albumu.
Start trzeciej odsłony niczym nie zaskakuje. Znów zrodzony z
ciszy, pełen lęku o to, co przyniesie kolejny dźwięk. Leniwe rozciąganie
zwiotczałych mięśni, łapanie pierwszych promieni słonecznych i delikatnego wiatru
od morza. Akcja nabiera rumieńców, ale daleka jest od jakiejkolwiek eskalacji. Doneda
stawia się teraz w roli inspiratora. Gdy wzywa i pokrzykuje, reakcją Waziniaka
jest olimpijski spokój, gdy zagaja melodią, na werblu natychmiast pojawia się całkiem
dynamiczna reakcja. Kolejna faza nagrania, to wejście w głąb dźwiękowych tajemnic.
Frazy saksofonu przypominają tu zwierzęce pomrukiwanie, akcje perkusji dźwięk
łamania leśnych gałązek. Zakończenie albumu jest dalece dynamiczne, owite wokół
circle drums & dancing sax i
zwinie ugaszone wprost w zastygłą ciszę.
Michel Doneda & Thierry Waziniak Le Chemin Du Jour (Intrication Label, CD 2024). Michel Doneda –
saksofon sopranowy, sopranino oraz Thierry Waziniak – perkusja. Nagrane w marcu
2024, zapewne we Francji. Trzy improwizacje, 51 minut.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz