Dziś krótka zbiorówka z muzyką improwizowaną z ukochanej Portugalii. Przed nami sześć albumów, z których aż cztery zarejestrowano w słynnym klubie SMUP w podlizbońskim Parede. Dokładnie tyle razy pojawi się na omawianych płytach basista i kontrabasista Hernâni Faustino. Dodajmy, iż trzy z prezentowanych albumów są wydawnictwami Phonogram Unit, labelu prowadzonego przez samych muzyków, a jedno nagranie zostało upublicznione w Belgii, pod szyldem, który także doskonale kojarzymy.
Zaczynamy od dość kameralnej, ale intensywnej impro-dramy, w
której bierze udział pewien amerykański wiolonczelista (acz osiadły w Lizbonie)
i równie nam znany szwajcarski gitarzysta. Potem, jak to często bywa w
portugalskich produkcjach, będzie dużo jazzu (nawet z kompozycjami legend
gatunku), odrobina gitarowo-saksofonowej abstrakcji i krótki, acz dosadny set
solowy na kontrabas. Wśród wykonawców bez zaskoczeń – wszyscy znamy się jak
łyse konie. So, welcome to the portuguese
impro way of live!
Zíngaro, Stoffner, Lonberg-Holm & Madeira Na
Parede (4DaRECORD, CD 2025)
SMUP, Parede, marzec 2023: Carlos Zíngaro – skrzypce,
Florian Stoffner – gitara elektryczna, Fred Lonberg-Holm – wiolonczela oraz
João Madeira – kontrabas. Cztery improwizacje, 42 minuty.
Zaczynamy od nagrania, które zostało upublicznione dość
szybko po jego rejestracji, ale jedynie w plikach elektronicznych. Na trwały
nośnik trafia dopiero teraz i to jest doprawdy wspaniała wiadomość. Swobodnie
improwizowana opowieść na cztery instrumenty strunowe, to bowiem album
wyśmienity.
Delikatne introdukcje z błyskiem post-baroku, deformowanego kreatywnością
i pokrętną melodyką, kreślone są tu zarówno czystymi frazami, jak i tymi
skąpanymi w błocie preparacji. Wszystkie, wyśmienicie unerwione, pozostają w stanie
permanentnej interakcji. Trzy instrumenty akustyczne potrafią frazować w tak nieoczywisty
sposób, brzmieć tak niecodziennie, iż w wielu momentach trudno jest wskazać,
czy to dźwięk skrzypiec, wiolonczeli, czy wysoko zawieszonego, kontrabasowego
smyczka. Niestandardowa gitara elektryczna buduje, co oczywiste, intrygujący
kontrapunkt, niekiedy dysonans, ale potrafi też idealnie wklejać się w
akustyczne strumienie dźwięków. Muzycy płyną w potoku ciągłych zmian - od spokojnego
spaceru zielonym wzgórzem, przez ogniste spiętrzenia, aż po mroczne medytacje w
głębokiej krypcie. W drugiej improwizacji osiągają doprawdy imponujące tempo, a
wiele akcji nasączonych jest zaskakującą dynamiką. Z kolei w trzeciej odsłonie,
najdłuższej, bodaj najpiękniejszej, pozwalają sobie dokładnie na wszystko. Z jednej
strony jednoczą się w chóralnym śpiewie, z drugiej jęczą pod ciężarem wyjątkowo
kreatywnych preparacji. W szczególnie intensywnych spiętrzeniach ratunkiem
zdaje się być melodia, którą jest w stanie generować każdy, a która nadaje
improwizacji wręcz uloty wymiar. Finałowa opowieść, która początkowo zdaje się płynąć
w chmurach, nabiera intrygującej dynamiki, po czym grzęźnie w mule nerwowej
nostalgii. Tu wyjściem z impasu jest efektowne, pożegnalne spiętrzenie. Brawura,
emocje, nieskończone pokłady ekspresji – wszystkie gaśnie w sposób równie zmysłowy,
jak efektowny.
Uivo Zebra Deus Montanha (Phonogram Unit, DL
2025)
SMUP, Parede, styczeń 2021: Hernâni Faustino – bas
elektryczny, instrumenty perkusyjne, głos, João Svayam – perkusja, instrumenty
perkusyjne (także egzotyczne), głos oraz Jorge Nuno – gitara elektryczna, głos.
Sześć improwizacji, 53 minuty.
Formacja Uivo Zebra dwie pierwsze płyty wydała w Polsce, w bocianiej inicjatywie wydawniczej. Teraz
wraca pod portugalską flagą edytorską. W przeciwieństwie do poprzednich
albumów muzyka tria intrygująco uspokaja się, artyści głębiej sięgają do
psycho-rockowych medytacji, wielokrotnie płynąc pod prąd naszych oczekiwań i
estetycznych skojarzeń. Efekt jest zaskakująco udany, co więcej Deus Montanha śmiało kandydować może do
miana najlepszej płyty portugalskiego tria.
Początek albumu jest wręcz ambientowy, budowany czystym
pasmem o syntezatorowym posmaku i tym brudnym, który ściele się po podłodze. W
tle błyszczą tajemnicze perkusjonalia, a bas zaznacza swoją obecność
flażoletami, z których po czasie kleci coś na kształt linearnej narracji.
Perkusja i gitara biorą się do pracy dopiero pod koniec utworu, powodując, iż
zakończenie się gęste i dość gorące. W drugiej części od startu zarysowany jest
powolny rytm basu i perkusji. Gitara nie jest zainteresowana współuczestniczeniem,
hebluje na boku i łyka coraz większe porcje kwasu. W drugiej części utworu pojawia
się zaskakująca wokaliza, która wytrąca narrację z martwego marszu. W kolejnej odsłonie
leniwy flow zdaje się trzymać artystów
w gęstym mule. Prowadzi ich od mrocznej inicjacji wprost w smugę kosmicznego pyłu,
który smakuje soczystą psychodelią. W czwartym utworze intensywnie pracują gitarowe
przetworniki. Opowieść intrygująco pulsuje, nabiera kwasowej mocy i odpływa w niebyt
niesiona perkusyjną pętlą. Otwarcie przedostatniej części spoczywa na etnicznie
brzmiących perkusjonaliach. Gitara i bas stawiają na minimalizm, a rozkołysana opowieść
pięknie ginie w mroku pogłosu. Finałowa improwizacja trwa ponad dziesięć minut
i jest piękną, trzymaną na dramaturgicznym suspensie opowieścią pożegnalną –
bas swobodnie pulsuje, gitara nabiera dubowej poświaty, a perkusja krąży nad
nimi niczym sęp nad gnijącym trupem.
Hernâni Faustino Hide and Seek (Robalo Music, CD
2025)
Penh Asco Arte
Cooperativa, listopad 2023: Hernâni Faustino – kontrabas. Jedna
improwizacja, 25 minut.
Najsłynniejszy portugalski, improwizujący basista przesiada
się teraz na kontrabas i prezentuje nam krótkie, acz nasiąknięte jakością i
kreatywnością dzieło solowe. Jednotrakowe nagranie pokazuje pełne oblicze
artystyczne Faustino, który równie dobrze czuje się w post-jazzowym pizzicato, jak i w abstrakcyjnym,
niekiedy siarczyście melodyjnym arco.
Na starcie artysta pokazuje szeroką paletę swoich możliwości – jego brudny smyczek skacze po strunach, głaszcze je, uderza i poleruje, a on sam, raz za razem, owe struny szarpie palcem wskazującym. Także portfolio fraz silnie preparowanych jest tu bardzo bogate – struny skomlą, poddawane są bolesnym otarciom, a wszędzie wokół panoszą się strzępy zapomnianych melodii, szorstkich, matowych, dojmująco pięknych. Pudło rezonansowe potrafi cierpieć, a smyczek być ostrym jak brzytwa. Od swobodnej agresji po kompulsywną mozolność, od krzyku po odgłos mrocznej ciszy. Po sześciu minutach muzyk zapada się w tej ostatniej, po czym wynurza na powierzchnię soczystym, tanecznym post-barokiem, który natychmiast macza w gęstym oleju. Hernâni świetnie dawkuje tempo, odpowiednio porcjuje emocje i choć lubi zmiany, struktura jego opowieści jest dramaturgicznie stabilna. Nie brakuje w niej post-jazowych westchnień, filigranowych flażoletów, ale także wybuchów ekspresji i mrowia soczystych preparacji. W końcowej fazie nagrania, które jest koncertem, nie brakuje melodii granych obiema technikami. Samo zakończenie uformowane jest w dron, który odbywa drogę od minimalizmu do tanecznej, masywnej mięsistości.
Motian & More Gratitude (Phonogram Unit, DL 2025)
SMUP, Parede, styczeń 2022 (utwory 1-2), BOTA, Lizbona,
marzec 2023 (3-5): José Lencastre – saksofon tenorowy, Pedro Branco – gitara
elektryczna, Hernâni Faustino – kontrabas oraz João Sousa – perkusja. Pięć
kompozycji (Thelonious Monk, Paul Motian), 53 minuty.
Portugalia kocha jazz! Wiemy to z niejednej opowieści. Tym
razem bez dróg na skróty – jeden evergreen
Monka i cztery kompozycje Motiana. Tematy, improwizacje, rozciągnięte
niekiedy do nastu minut i kody. Rzecz definitywnie dla fanów gatunku, ale my,
starzy wyjadacze free impro, śmiało możemy pochylić nad nią nasze zmęczone
receptory słuchu. Zwłaszcza, że personalnie mamy tu prawdziwy kwiat
portugalskiego jazzu i stylistyk pokrewnych.
Misterioso Monka
szyte jest zgrabną synkopą, a nasączone dziarskim bluesem na każdym etapie
narracji. Pierwszy z utworów Motiana muzycy rozciągają do dwóch dziesiątek minut.
Saksofonowe otwarcie, dynamiczne rozwinięcie, a potem zejście w kameralny minimal z intrygująco wystudzonymi melodiami.
Dobrze unerwiony finał sporo tu rekompensuje. Trzecią historię otwiera
efektowne solo kontrabasu. Rozwinięcie znów jest dynamiczne, podane z zębem, a potem
… ponownie zatopione w nieco przydługiej balladzie. W kolejnym Motianie króluje połamany rytmicznie
blues. W ostatniej kompozycji muzycy pomieścili chyba najwięcej jakości. Opowieść
osadzona jest w rytmie samby, gitarzysta gra soczystego rocka, a akcje pozostałych
muzyków też noszą znamiona ekspresyjnych. Zdrowe emocje towarzyszą nam tu do ostatniej
sekundy.
José Lencastre & Flak Cloudy Skies (Phonogram
Unit, CD 2025)
Studio Alfarim, czas nieznany: José Lencastre – saksofon
altowy i tenorowy, Flak – gitara. Czternaście utworów, 39 minut.
Pozostajemy w towarzystwie Lencastre’a, który tym razem
swobodnie improwizuje z gitarzystą o pseudonimie Flak, którego znamy także z
licznych eksploracji elektronicznych. Muzycy na albumie pomieścili aż
czternaście opowieści, w większości sprawiających wrażenie fragmentów większych
całości. Mnożą zatem wątki, nie brakuje im pomysłów, ale nagranie z pewnością byłoby
bardziej interesujące, gdyby z owych czternastu opowieści wybrać 5-6 i ciekawie
rozwinąć pod względem dramaturgicznym.
Lencastre jest definitywnie zwierzem jazzowym i pokazuje to
na każdym kroku – lubi melodię, po frazy preparowane sięga rzadko, ale gdy już to
czyni, mają one smak i są dobrze posadowione w strumieniu narracji. Flak jako gitarzysta
wydaje się kolorowy, niczym dziecięcy kalejdoskop. Nie stroni od ambientu, na
których sadowi intrygujące frazy, niekiedy preparowane, niemal
elektroakustyczne, bardzo skromnie sięga po jazz, czasami blues, równie rzadko kieruje
się w kierunku ekspresji rocka. Dobrze dba o dramaturgię, daleki jest od
nadmiaru ekspresji, udanie kontrapunktuje melodyjnego saksofonistę. W tyglu 2-4
minutowych opowieści na rozwinięcie zasługiwałoby kilka z nich. Trzecia wprowadza
elementy percussion, które budują
ciekawy, gitarowy flow. W ósmej
narracja ma dalece nerwową powłokę, a minimal
gitary skonfrontowany jest z zadziornym dęciakiem. W dziesiątej części muzycy
kreują opowieść ze strzępów fonii - najpierw imitują się, a potem niesieni
melodią nabierają wigoru. W odcinku jedenastym frazują wysoko, dbają o tempo i
hamują z piskiem opon. Wreszcie w opowieści dwunastej gitarzysta stawia na
drobiazgi, flażolety, a saksofon cedzi frazy na efektownym wdechu.
Garuda Trio & Rodrigo Pinheiro Live at SMUP (A New Wave
Of Jazz, DL 2025)
SMUP, Parede, marzec 2024: Hugo Costa – saksofon altowy,
Rodrigo Pinheiro – fortepian, Hernâni Faustino – kontrabas oraz João Valinho –
perkusja. Dwie improwizacje, 51 minut.
Na zakończenie krótkiej, portugalskiej zbiorówki kolejna
porcja jazzu, ale tym razem w bardzo swobodnej, rozimprowizowanej formie, który
w wielu momentach koncertu przybiera szaty godne free music. Funkcjonujące od pewnego czasu trio koncertuje tu z
gościem, który po prawdzie powoli staje się już czwartym do brydża w tym
układzie personalnym. Same gorące iberyjskie nazwiska, zatem wszelką
introdukcję uznać należy za zbędną. Koncert składa się z dwóch wielominutowych
opowieści, z których ta pierwsza trwa dwa kwadranse z sekundami.
Muzycy budują narrację kolektywnie, bazując na szorstkim
brzmieniu saksofonu, zrównoważonym, niekiedy post-klasycznym strumieniu piana z
klawiatury i dobrze unerwionej sekcji rytmu, którą niesie melodyjny drive basu, śmiało kojarzący się ze estetyką
Williama Parkera. Kierunek drogi artystów zdaje się wskazywać na free jazz, ale
de facto do stanu gorącej kipieli nigdy nie dochodzi. W roli strażnika emocji występuje
tu nade wszystko pianista, który dobrze kontroluje emocje i często wprowadza narrację
w bezmiar spokojnego, kameralnego frazowania, zapraszany do akcji przez saksofonistę,
który lubi schodzić na drugi plan lub całkowicie milknąć. Szczególnie udane
jest drugie kameralne interludium pierwszego seta, gdy akcja kwartetu niesiona lekkim pianem staje się delikatnie rozmarzona.
Finał pierwszego seta jest wyłącznym udziałem kontrabasu i perkusji. Z kolei
otwarcie drugiej części spoczywa na saksofonie i kontrabasowym smyczku.
Narracja kwartetowa formuje się na dobre dopiero po pięciu minutach. Drugi set
na etapie rozwinięcia wydaje się bardzo stabilny pod względem dramaturgicznym.
Znów melodyjny drive basu, kontrolujące
piano, zadziorny saksofon i ogarniająca dynamikę perkusja. Dodatkowe emocje na
etapie finalizacji dostarcza powracający smyczek, który schodzi nisko na kolanach,
łapie brud w szprychy i wiedze kwartet na finałowe zatracenie.






Brak komentarzy:
Prześlij komentarz