Pokrewne Namiętności i inne archiwalia

piątek, 5 września 2025

Derek Bailey & John Stevens in The Duke of Wellington!


Derek Bailey i John Stevens – na dźwięk tych personaliów serca każdego wielbiciela muzyki swobodnie improwizowanej drżą w posadach. Rok temu obchodziliśmy trzydziestą rocznicę śmierci tego drugiego, w tym roku, w grudniu, minie dwadzieścia lat od śmierci tego pierwszego. Każdy z nich jest posągową legendą gatunku. Grywali razem wielokrotnie, szczególnie udanie pod szyldem Spontaneous Music Ensemble. Grywali też w triach bez nazwy i duetach (w pamięci mamy nade wszystko epizod pod nazwa Playing).

Dziś naczelny kustosz spuścizny po Johnie Stevensie, wiolonczelista i perkusjonalista Mark Wastell, tu w roli wydawcy Confront Recordings, dostarcza nam nieznane dotąd nagranie koncertowe Dereka i Johna, popełnione wczesną wiosną 1989 roku. Mały londyński klub, soczysta, swobodnie improwizowana narracja, która trwa ponad pięćdziesiąt minut. Nasze szczęście nie ma granic.

  


Pierwsze dwie improwizacje trwają po dwadzieścia minut, ta trzecia około dziesięciu. Na starcie struny gitary są wyjątkowe suche, pozbawione choćby krzty wzmocnienia, akcje perkusjonalii za to soczyste i nasiąknięte wewnętrzną dynamiką. Muzycy znają się doskonale, nie potrzebują jakiejkolwiek rozgrzewki, tudzież zbierania sygnałów od partnera o stanie jego nastroju. Frazy Stevensa są nerwowe, riposty Baileya jak zwykle w poprzek, refleksyjne, ale niepozbawione agresji i drobnych prowokacji. Narracja ma swoje zagęszczenia i efektowne poluzowania, czasami przypomina radosne podskoki, czasami syci się dramaturgicznym dysonansem, gdy na werblu płonie ogień, a ze strun gitary sączą się leniwe, niemal kojące flażolety. Na koniec utworu muzycy wchodzą w fazę small games okraszoną urokliwymi didaskaliami.

Drugi utwór rozpoczyna się w aurze definitywnie minimalistycznej. John dzierży w dłoniach małą trąbkę i dmie w nią niezobowiązująco. Derek ma w zanadrzu kolejną porcję szklistych flażeoletów. Zdaje się, że jego gitara łapie teraz drobne wzmocnienie sygnału. Gdy na scenę wracają perkusjonalia, improwizacja niespodziewanie przechodzi w stan medytacji. W dalszej fazie wpada w stan swobodnego rozkołysania. Miewa dynamiczne spiętrzenia, niesione siłą repetycji, ale także chwile na poły refleksyjne. Małe interakcje raz za razem stemplują fałdy opowieści, szczególnie, gdy chmura delikatnych flażoletów napotyka na cięte riposty percussion. Na ostatniej prostej na gryfie gitary pojawia się intrygująca plama bluesa.

Finałowa ekspozycja na starcie sugeruje nieco romantyczny i pożegnalny ton, ale to tylko pozór. Flow szybka łapie byka za rogi i skrzy się dużymi emocjami. Artyści szukają dynamiki w każdym zakamarku sceny, a ich interakcje znamionują najwyższą jakość. John znów bardziej w kłębie emocji, Derek w nucie refleksji. To jakby psycho-ballada, którą podsumowuje drobny, kompulsywny szczyt nadpobudliwego perkusjonalisty.

 

Derek Bailey & John Stevens The Duke of Wellington (Confront Recordings, CD 2025). Derek Bailey – gitara akustyczna, także amplifikowana oraz John Stevens – instrumenty perkusyjne, kieszonkowa trąbka. Nagrane w The Duke of Wellington, Londyn, marzec 1989.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz