Letni festiwal jazzowy w Kopenhadze, to wydarzenie monstrualnych rozmiarów, dające przestrzeń dla tysiąca spektakli dźwiękowych i tyluż okazji, by na scenie zetknąć ze sobą artystów rzadko lub nigdy wcześniej nie muzykujących w zadanej konfiguracji personalnej. Z taką sytuacją mamy zapewne do czynienia w przypadku koncertu, nad którego dokumentacją fonograficzną pochylamy właśnie nasze receptory wzroku i słuchu.
Trzy znamienite postaci europejskiej sceny free jazzowej i improwizowanej, artystki i artysta, którzy nie wymagają jakichkolwiek rekomendacji grają tu intrygujący koncert, który śmiało możemy usytuować w estetyce post-jazzowej, silnie nasączonej klimatem temperamentnej kameralistyki. Tę ostatnią charakterystykę zawdzięczamy nade wszystko francuskiej kontrabasistce, która nie rozstaje się ze smyczkiem, nie skąpi nam także swojego zawadiackiego głosu. Dunka i Duńczyk nie pozostają jej dłużni, czyniąc ów koncert wydarzeniem dalece spektakularnym. Składa się on z półgodzinnej części głównej i dwóch dogrywek - pierwszej dziesięciominutowej, drugiej pięciominutowej.
Od pierwszej sekundy nagrania w dłoni Léandre ląduje smyczek
i plecie drobne, zalotne, niepozbawione ukrytej melodyki frazy. Anker cedzi
suche, saksofonowe westchnienia, z kolei Osgood sprawdza naciągi zestawu
perkusyjnego i kreuje pierwszą, drummingową
zajawkę. Narracja jest kolektywna, skupiona, odrobinę filigranowa nie tylko
z uwagi na obecność saksofonu sopranowego. Artyści zdają się być gotowi na
wszystko, ale celem nadrzędnym tej części koncertu jest chyba kontrolowanie emocji.
Po kilku minutach schodzą w ciszę i skupiają się na polerowaniu perkusjonalnych
akcesoriów. Po wymianie kilku uprzejmości budują nowy wątek, który wydaje się odrobinę
bardziej zadziorny i prowadzi na pierwszy tego wieczoru dramaturgiczny szczyt.
Po nim narracja na dłuższy czas wchodzi stan rozkołysania, a jej intensywność
faluje. Saksofon śpiewa post-aylerowskim tembrem, świetnie lepiąc się do
estetyki równie melodyjnego smyczka i kontrapunktujących, wokalnych zdobień. W okolicach
dwudziestej minuty opowieść znów zbliża się do ciszy. Tym razem w roli głównej występuje
kontrabas prowadzący małe gierki. Po zaintonowaniu smyczkowej melodii,
improwizacja rusza dziarsko do przodu. Łapie intrygującą intensywność, ale
niesie też w sobie dużo swobody i dobrze wyregulowanego oddechu. Finałowa faza
seta zasadniczego przybiera postać niemalże post-barokową, bogaconą mantryczną wokalizą
Francuzki.
Pierwsza z dogrywek w fazie początkowej formuje się ze szmerów,
delikatnych otarć i drobnych post-dźwięków wystudzonej tuby saksofonu. Pojawiają
się smukłe melodie, które inwokują wzrost aktywności wyprowadzający artystów na
krótki, ale wyjątkowo emocjonalny szczyt. Na etapie studzenia narracji znów piękne
frazy gwarantuje kontrabasowy smyczek, który nieustannie dba o ponadgatunkowy kontekst.
Po czasie swoje dokładają saksofon i perkusja, dzięki czemu ta część spektaklu prowadzona
jest w formie radosnych podskoków. Końcowa odsłona koncertu toczy się od melodyjnej
melancholii, po efektowny, dynamiczny taniec z fajerwerkami, niesiony na
barkach dobrze rozgrzanego perkusisty. Na ostatniej prostej muzycy nie tracą koncentracji
i precyzyjnie kończą wieczór w burzy oklasków.
Joëlle Léandre/ Lotte Anker/
Kresten Osgood Trio Worlds (FSR
Records, CD 2024). Joëlle Léandre – kontrabas, głos, Lotte Anker – saksofony
oraz Kresten Osgood – perkusja. Nagrane w Kopenhadze, The Playhouse Copenhague Jazz Festival, lipiec 2024. Trzy
improwizacje, 44 minuty.
*) niniejsza recenzja
powstała na potrzeby portalu jazzarium.pl i tamże została pierwotnie
opublikowana

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz