Formacja Full Sun, dowodzona przez klarnecistę basowego Ziva Taubenfelda, debiutowała fonograficznie kilka lat temu za sprawą … pewnej polskiej, ale jakże iberyjskiej serii wydawniczej. Dziś powraca z kolejnym już albumem, pierwszym wydanym pod szyldem Full Sun Records, labelu, którego założycielem jest, co nie dziwi, sam Taubenfeld.
Jeśli lubimy swobodny jazz, dobrze osadzony w tradycji
gatunku, delikatnie zadumany, bazujący na dobrze udramatyzowanych kompozycjach
lidera, dających muzykom dużą przestrzeń do improwizacji (na ogół
kolektywnych), nie mogliśmy trafić pod lepszy adres.
Welcome to Nomads!
Trzy instrumenty dęte, wibrafon i pełnowymiarowa sekcja
rytmiczna, to narzędzia pracy septetu. Początek płyty jest dalece kameralny, by
nie rzecz trzecionurtowy. Spokojna praca perkusji, stabilny flow basu,
garść dętych inkrustacji i intrygująca wymiana fraz pomiędzy wibrafonem, a fortepianem.
Pierwsza kompozycja trwa ponad siedemnaście minut i dedykowana jest Jimmy’emu
Lyonsowi. Na etapie rozwinięcia pachnie niebanalnym cool-jazzem, w fazie finalizacji
nie szczędzi nam niemal free jazzowych emocji. Wszystko jest tu świetnie zbilansowane,
ekspresja zdaje się być pod pełną kontrolą, a na etapie kolektywnych improwizacji
nie brakuje jakości. Melodyka jest stonowana, czasami miewa semicki posmak,
wydaje się smutna, acz na przekór wszystkiemu niespodziewanie relaksacyjna.
Druga odsłona albumu trwa niewiele ponad cztery minuty. Otwiera
ją kontrabasowy smyczek, wokół fraz którego zaczyna rozciągać się ocean brzmieniowych
subtelności, krótkich oddechów, dźwięków wypowiadanych z filozoficzną zadumą, wchodzących
w nieustanne interakcje. Trzecia kompozycja definitywnie bazuje na rytmie, na
poły polifonicznym. Tu zdaje się, że każdy z artystów ma w ręku coś, czym można
wybijać rytm. Melodyjny temat podany przez instrumenty dęte pięknie koegzystuje
z ciekawym, tanecznym tempem kreowanym przez resztę formacji. Po kilku minutach
gęsta, soczysta narracja zaczyna się rozmywać, ginąć w feerii talerzowych błyskotek.
Septet zwalnia, nabiera powietrza i zdaje się pogrążać w chmurze dźwięków o
tajemniczym, wręcz psychodelicznym posmaku. Tu powrót do tematu i wcześniej
ukształtowanego tempa smakuje jeszcze bardziej.
Finałowa część albumu bazuje na aktywności pianisty. On
inwokuje album niemal klasycznie brzmiącym flow, a potem, już na etapie
rozwinięcia, prezentuje intrygującą ekspozycję solową. Temat utworu wydaje się
być schowany za strumieniem interakcji, w jakie wchodzą wszyscy muzycy. Dobrze
ukształtowana rytmicznie narracja ma zdecydowanie bluesową fakturę. Muzycy nie
eskalują emocji, wiele fraz zdają się grać na wdechu. Obok ekspozycji pianisty
odnotowujemy także wielowymiarowe solo kontrabasu, świetnie spuentowane akcją
dęciaków. Z albumem żegnamy się paradą melodii podaną dalece kolektywnym strumieniem
dętego śpiewu.
Ziv Taubenfeld Full Sun Nomads (Full Sun Records, CD
2025). Ziv Taubenfeld - klarnet basowy, gongi, Michael Moore - saksofon altowy,
klarnet, Joost Buis - puzon, instrumenty perkusyjne, Yung-Tuan Ku - wibrafon,
instrumenty perkusyjne, Nico Chientaroli - fortepian, obiekty, Rozemarie Heggen
- kontrabas oraz Onno Govaert - perkusja, instrumenty perkusyjne. Nagrane w Bimhuis,
Amsterdam, czas nieznany. Cztery utwory, 48 minut.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz