Pokrewne Namiętności i inne archiwalia

wtorek, 28 października 2025

Daniel Thompson in Violet and Duo!


Artystyczne losy brytyjskiego gitarzysty Daniela Thompsona są doskonale znane stałym bywalcom tych łamów. Próżno jest bowiem szukać nagrania tego muzyka, które nie zostało w tym miejscu opatrzone stosownym, na ogół pełnym zachwytów komentarzem.

Thompson gościł na ostatniej edycji Spontanicznego Festiwalu, czym sprawił ogromną radość niżej podpisanemu, a także licznej, dragonowej publiczności. Potwierdził przy okazji wszelkie walory swoich improwizowanych narracji, o których donosiliśmy w tysiącu recenzji jego albumów.

Dziś czas na dwie tegoroczne świeżynki, które trafiły do odtwarzaczy redakcji tuż po październikowej wizycie muzyka w Poznaniu. Najpierw zapraszamy na nagranie solowe, potem na duet z Johnem Edwardsem. Same smakołyki!

  


Violet

Nagranie solowe składa się z pięciu rozbudowanych (kilku lub kilkunastominutowych) improwizacji i … ośmiosekundowej kody, rodzaju nieakustycznego żartu wprost ze studia nagraniowego. W trakcie gemu otwarcia muzyk koncentruje się na umiarkowanie dynamicznym skakaniu do strunach i rozsiewaniu sucho brzmiących, ale bardzo dźwięcznych akordów. Potem wchodzi w stadium kontemplowanego minimalu, ale wraca do akcji, wpada nawet w swobodny pół galop. Druga improwizacja, to prawdziwa epopeja minimalizmu. Gitarowy Becket, symfonia dźwięków zagranych i tych, których muzyk unika, budując niezwykłą dramaturgię spektaklu zaniechania i wyczekiwania. Gitarzysta rozmawia z ciszą, śle filigranowe flażolety, jakby stąpał gołą stopą na wysuszonej trawie.

Dla odmiany trzecia improwizacja jest krótka, ostra, zadziorna, niczym pozbawiony tekstu punkowy protest-song. Na etapie rozwinięcia muzyka zdaje się rozkładać tę pieśń na czynniki pierwsze. Czwarta improwizacja jest tą najdłuższą na albumie. Leniwy, medytacyjny, minimalistyczny początek z oddechem ciszy na plecach. Ledwie głaskane struny, znów plejada mikro flażoletów. Z czasem artysta zaczyna jednak energicznie szarpać za struny, szukać zagubionych melodii i czerstwego echa. Powtarza frazy i buduje pokrętną dynamikę. Preparuje, chwilami schodzi do pojedynczego obtarcia, ale zaraz potem eksploduje i rezonuje intensywną polerką. Piąta improwizacja w fazie wzbudzania przypomina martwą balladę. Muzyk skupiony jest na pojedynczych frazach, dotyka każdą strunę po kolei. Medytuje, spogląda w ciemność, ale w tej tajemniczej aurze zdaje się odnajdywać nowe porcje energii. Plącze się w zeznaniach, cedzi frazy zarówno na wdechu, jak i wydechu, wreszcie powraca do prymarnego minimalizmu. No, a potem rzeczone osiem sekund, rodzaj pulsującego post-dźwięku.

  


Where the Butterflies Go

Duet z legendą brytyjskiego kontrabasu, to Thompson w nieco innej pozie artystycznej. Muzyk temperamentny, daleki od minimalizmu, wojownik, który chętnie wchodzi w dynamiczne zwarcia i intrygujące, niekiedy szalone interakcje. No, ale z Edwardsem trudno sobie wyobrazić inną wymianę uprzejmości. Tu naczelną zasadą jest permanentna zmiana.

Trzy długie improwizacje (ta druga ponad dwudziestominutowa) i trzyminutowe resume, to zawartość tej strunowej potyczki. Początek grany jest w rytmie. Bas płynie wysoko, gitara wręcz przeciwnie, oba strumienie fonii są wszakże bardzo blisko siebie posadowione. Potem na gryfie kontrabasu pojawia się smyczek, który nurkuje, z kolei gitara wznosi się pod nieboskłon. Opowieść faluje jak wzburzony ocean, bywa nawet taneczna. Początek drugiej odsłony, to imitacyjne szorowania strun na nisko ugiętych kolanach. Najpierw intensywne, potem dużo spokojniejsze. Przez moment artyści zbliżają się do ciszy, a improwizacja jeszcze zyskuje na urodzie. Pojawiają się preparacje, ale także post-bluesowy oddech na przemian z rockowym temperamentem. Na koniec tej części płyty muzycy wpadają w oniryczny rezonans. Struny ich instrumentów niemal śpiewają.

Początek trzeciej części dzieje się w głębokiej krypcie. Wszystko skrzypi i szeleści. Potem niespodzianka – małe zawody, kto szybciej i bieglej szarpie za struny. Tempo rośnie, hałas wzmaga się. Ale i tu czeka nas niespodziewany zwrot akcji – muzycy popadają w minimalistyczną medytację, a potem, na ostatniej prostej wspinają się na drobne wzniesienie. Finałową improwizacje otwiera pasmo drżenia. Szemrzące struny zadają  pytania, dla których odpowiedzią jest zaskakujący wzrost intensywności. Definitywnie moc jest z nimi do ostatniego dźwięku.

 

Daniel Thompson Violet (Empty Birdcage, CD 2025). Daniel Thompson – gitara akustyczna. Nagrane w Stamford Brook, Londyn, listopad 2024. Sześć improwizacji, 44 minuty.

John Edwards & Daniel Thompson Where the Butterflies Go (Earshots, CD 2025). John Edwards – kontrabas oraz Daniel Thompson – gitara akustyczna. Nagrane w Stamford Brook, Londyn, wrzesień 2024. Cztery improwizacje, 43 minuty.

 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz