Music! Music! Music! Improwizowany
przewodnik w czasach nadprodukcji dźwięków pracuje nieprzerwanie z pełną mocą.
Dziś kolejna porcja nowych nagrań i znów garść nowych
nazwisk do zapamiętania. Listopadowa zbiorówka aż kipi od emocji, jest
bezczelnie wielogatunkowa, a każdy jej fragment naznaczony wielką muzyczną wolą
improwizowania. Zaczniemy od Francji i nowości Dark Tree Records, potem
kameralny wątek brytyjski, trochę awangardy krajowego Bociana, w jak najbardziej
międzynarodowym towarzystwie, nowości Multikulti Project, wyjątkowo
psychodeliczny wątek w twórczości belgijskiego perkusisty Dirka Wachtelaera, a na
finał swobodna improwizacja z Argentyny. What a game!
Sylvain
Kassap/ Benjamin Duboc Le
Funambule (Dark Tree, CD 2019)
Styczeń bieżącego roku, miejsce zwane Le Comptoir, Fontenay-sous-Bois, Francja. Na scenie: Sylvain Kassap
na klarnecie i klarnecie basowym oraz Benjamin Duboc na kontrabasie, używał
będzie także głosu. Pięć swobodnych improwizacji, 48 minut i kilkanaście
sekund.
Le Funambule, to niebanalna,
bardzo kameralna opowieść na klarnet i kontrabas. Dwie dłuższe improwizacje i trzy
drobne, zmysłowe perełki. Wszystkie one zdają się być podszyte dramaturgicznym niepokojem
oczekiwania na nadejście niemożliwego. Wybitny kontrabasista Duboc, która długo
kazał sobie czekać na nowe nagrania, tu każdym dźwiękiem potwierdza klasę i wysoki
poziom kreatywności. Gra głównie smyczkiem, szuka najniższych częstotliwości,
buduje dramaturgię nagrania od pierwszej do ostatniej minuty. Towarzyszący mu
klarnecista Kassap niestrudzenie stara się dotrzymywać mu kroku, nie rzadko z
sukcesem, zwłaszcza wtedy, gdy sięga po klarnet basowy.
Pierwszą (długą) improwizację zdobi melorecytacja Duboca,
która przysparza nagraniu dodatkowej porcji tajemniczości. Narracja toczy się w
niemalże ślimaczym tempie, pełna jest kameralnej zadumy, minimalistycznej
kontemplacji. Kolejna długa improwizacja (trzecia) bazuje na ciemnym brzmieniu
klarnetu basowego. Muzycy nieustannie szukają kontaktu z ciszą, nie brakuje
brzmieniowych niuansów, flażoletów, klarnetowych półdronów, tanecznych
przebieżek smyczka. Duża zmienność akcji, użytych technik i poziomu emocji. Gdy
Duboc proponuje bardziej oczywiste frazowanie pizzicato, czar delikatnie pryska, jakkolwiek takie momenty na
płycie, to jedynie incydenty. W
krótszych improwizacjach warto wsłuchać się w minimalistyczną repetycję kontrabasu
i preparacje klarnetu, czynione na dużej wysokości (drugi fragment), akcenty
sonorystyczne plecione na tle wyjątkowo masywnego kontrabasu (czwarty
fragment), wreszcie – w być może najciekawszym, piątym fragmencie płyty - moment
stosunkowo intensywnej improwizacji, gdy klarnet basowy smakuje wschodnimi
skalami, kontrabas tańczy z całkiem południowym temperamentem, a całość grzmi i
łomoce, jakby muzycy tracili zmysły w opętańczym powtarzaniu fraz.
Dunmall/
Gibbs/ Taylor/ John Long Landscapes (FMR Records, CD 2019)
Brytyjska, piorunującą mieszanka doświadczenia i młodości, w
kameralnym kwartecie bez instrumentu perkusyjnego - Paul Dunmall na saksofonie
sopranowym i flecie, Philip Gibbs na gitarze, Benedict Taylor na altówce i
Ashley John Long na kontrabasie. Opowieść w sześciu częściach, 56 minut i 8
sekund (Bristol, Victoria Rooms,
wrzesień 2018r.).
Swobodna improwizacja w wydaniu brytyjskim, to na ogół klasa
sama w sobie. Nie inaczej jest na płycie Landscapes.
Z jednej strony weteran free jazzu, z drugiej trójka młodszych, głodnych wrażeń
i jakże bystrych partnerów. Na płycie prezentują trzy dłuższe improwizacje w
kwartecie i trzy krótsze w tak zwanych podgrupach (duet i dwa tria). Dunmall
zostawia kolegom dużo przestrzeni. Gdy sięga po sopran czasami wypełnia jedynie
tło. Tak, jak w pierwszej części – śpiewa na wezgłowiu, podczas gdy gitara
kreśli zmyślne pętle, kontrabas drży pizzicato
lub płynie umiarkowanie wysokim smyczkiem, a altówka rysuje bruzdy w ziemi i na
ogół cudownie preparuje (Taylor trzyma klasę mistrzowską od pierwszego
ostatniego dźwięku!). W drugiej dłuższej improwizacji (piąty trak), napięcie budowane jest stopniowo.
Najpierw kameralny niepokój sieją kontrabas i altówka. Gitara włącza się po
niespełna dwóch minutach i niesie na gryfie sporą garść psychodelii. Sopran, ze
śpiewem na ustach, pojawia się po kolejnych dwóch minutach. Muzycy budują
zmysłową opowieść często reagując w parach: gitara z saksofonem, kontrabas z
altówką. Po znaczącym spowolnieniu, w środku prawie 17 minutowego utworu, ster
narracji przejmuje Dunmall i pozostaje szefem ekspozycji do samego jej końca. W
ostatnim utworze dużo dobrego robi też mając flet pomiędzy zębami, szczególnie
gdy przez kilka chwil płynie tylko w towarzystwie Taylora.
W tak zwanych mniejszych składach muzycy również ślą do nas
wyłącznie smakowite pozdrowienia dźwiękowe. Druga część, to duet saksofonu i kontrabasu,
który siłą rzeczy najbliższy staje się estetyce free jazzowej. Wyśmienita jest
część trzecia, gdy sceną rządzą trzy strunowce
– świetne reakcje, na ogół metodą call
& responce! Czwarta część to trio fletu, gitary i altówki – stylowa,
umiarkowanie emocjonalna zabawa w wyłącznie udane preparacje, innymi słowy
kameralistyczny szczyt jakże udanej Landscapes.
Trigger
plus Jérôme Noetinger Camera
Obscura (Bocian, CD 2019)
Nils
Ostendorf na trąbce, Matthias Müller ma puzonie i Chris Heenan na klarnecie
kontrabasowym, czyli trio Trigger oraz Jérôme Noetinger - wg opisu na okładce
płyty revox tape recorder, czyli po naszemu,
coś na kształt … live proccesing, reel to
reel time sound deconstructions. Nagranie koncertowe z grudnia 2014
roku (NK, Berlin), cztery akustyczne
improwizacje dewastowane soczystą syntetyką – łącznie 44 minuty i 9 sekund.
Prychające, skrzeczące, drżące i syczące tuby trzech
instrumentów dętych, których brzmienie filtrowane jest na kablach i tamże
zwinnie dekonstruowane - reeds’ slow
dancing in electroacoustic environment, notuje recenzent językiem
Szekspira. Jakby nowy wymiar akustyki puzonu, trąbki i muskularnego klarnetu
kontrabasowego. Dronowe ekspozycje z akustycznymi zdobieniami, modulowane
sercem skwierczącej syntetyki. Gdy potokiem fonicznych wydarzeń rządzi
największy z klarnetów, jakość narracji rośnie wymiernie. Gdy władzę przejmuje syntetyka,
a chwilami potrafi czynić to bardzo niewybrednie, czar opowieści delikatnie
pryska (choćby druga część pierwszej opowieści, a także fragmenty drugiej). Free chamber podłączone pod prąd
wysokiego napięcia zdecydowanie lepiej radzi sobie w momentach dramaturgicznej
równowagi akustyczno-elektronicznej, jak choćby w początkowej fazie utworu
drugiego i w całym piątym. Bywa także, iż syntetyka dominuje, ale nie jest
nadmiernie inwazyjna i udanie kooperuje z akustyką, jak ma to miejsce w utworze
czwartym.
Zdecydowanie najciekawiej na całej płycie walka dobra ze złem wypada w trzeciej, najdłuższej
improwizacji, która trwa niemal 19 minut. Na wejściu odnotowujemy sporo
dźwięków akustycznych. Po podłączeniu pasm grzmiącej syntetyki, flow opowieści lepi się w jeden potok zmysłowej
elektroakustyki. Crème de la crème
tej części ma miejsce w momencie, gdy przestrzeń, jaką stwarza live proccesing nabiera wręcz dubowej
głębi. Równie smakowite są ostatnie dźwięki tej improwizacji, które snują się
zwinną post- akustyką, po czym łapią kilka dronowych pocisków, by po chwili
zgasić płomień narracji w pełni akustycznymi dźwiękami.
Phil
Minton/ David Maranha/ Gerard Lebik Advent
(Bocian, LP 2019)
Pozostajemy w szponach Bocianiej post-awangardy. Znów
nagranie, które czekało na edycję całe pięć lat, ale definitywnie było warto! Phil Minton – głos, David Maranha –
organy i Gerard Lebik – generators. Koncert
w obiekcie sakralnym w Warszawie trwa 34 minuty i 44 sekundy.
Pulsująca ciszą, duża, oddychająca przestrzeń Kościoła, charkot
ust i gardła – tak oto rozpoczyna się intrygująca, płynna, na poły ambientowa,
post-elektroniczna podróż w nieznane z głosem ludzkim, jedynym w swoim rodzaju,
rzec można – post-głosem! Dobra dramaturgia całości, mimo pewnej teatralności
spektaklu i ilustracyjności niektórych partii instrumentalnych, z zaszytą w
głębinach narracji swoistą epickością. Wraz z upływem czasu pierwszej strony
winyla, pozorna kraina łagodności ustępuje elektro-akustycznym zadziorom.
Minton, mistrz wokalny wszystkich epok w historii improwizacji, z każdą sekundą
koncertu wnosi do narracji coraz więcej nowych, niespodziewanych fonii. Po
chwili wyciszenia, w drugiej części pierwszego seta, przebiegle napędza spiralę
improwizacji, a całość zaczyna brzmieć niczym Dead Can Dance na sterydach.
Muzycy sięgają granicy hałasu, a przestrzeń wokół pachnie harshem i wonią upalonego kadzidła. Gaszenie płomienia soczystym
ambientem, który wybrzmiewa niczym deszcz padający na aluminiowy parapet.
Druga opowieść nieco tłumi emocje na wejściu, by po
odpowiedniej dawce rozgrzewki wyeksplodować pięknem głosowych szaleństw Mintona
– muzyk krzyczy, śpiewa operowym głosem, nawet falsetem, śmieje się, wydmuchuje
nos, używa scatu, beatboxingu, gwiździe i rechocze. W tle
organy plotą zwinną opowieść inside/
outside. Tło instrumentalno-elektroniczne koncertu, które czasami zdaje się
być odrobinę monotonne, na ostatniej prostej nabiera wiatru w żagle i niesie
Mintona na sam szczyt najwyższej góry.
Strycharski/ Kacperczyk/ Szpura I love you SDSS J124043.01+671034.68 (Multikulti
Project, CD 2019)
Czas na rozwinięcie w pełni krajowego wątku naszej
dzisiejszej zbiorówki i zaprezentowanie płyty, która z pewnością dzierży palmę
pierwszeństwa w kategorii Najdłuższy Tytuł
Nowoczesnej Europy. Dominik Strycharski – flety proste (Soprano C, Soprano
B, Alto E, Tenor C, Bass F), Łukasz Kacperczyk – syntezatory modularne oraz Paweł
Szpura – perkusja, instrumenty perkusyjne. Nagranie z grudnia 2017 roku
(Ladom), pięć dalece swobodnych improwizacji, 36 minut i 20 sekund.
Szelest i szum drummerskich
szczoteczek, flet wydający puste dźwięki i pomruk rozgrzewającej się maszynerii
syntezatorowej – w ten oto sposób budzi się do życia mała, zgrabna
improwizacja, kreowana w skupieniu, z pewnym artystycznym wyrachowaniem, napędzana
bez brawury, ze świetną komunikacją wewnętrzną. Pełne równouprawnienie dźwięków
żywych i syntetycznych, to kolejna konstytuanta tego nagrania, podobnie jak
zasada kolektywnego tworzenia wszelkich opowieści na nim zawartych, gdyż obraz
całości jest dla każdego z muzyków ważniejszy niż indywidualna, choćby
najbardziej swobodna ekspozycja.
Każdy z utworów ma tu swoją dramaturgię, na ogół budowany
jest nieśpiesznie, często bazuje na zwinnych repetycjach, w czym prym wiedzie
Kacperczyk, który w kilku momentach płyty stwarza aurę czegoś, co moglibyśmy
określić mianem post-techno. Czyni to często zwłaszcza w dwóch końcowych
improwizacjach, które zresztą nie tylko dzięki temu zabiegowi, śmiało uznać
możemy za najlepsze na płycie. Czwarty fragment na wejściu jest bardzo
oniryczny, flet śpiewa czystym tembrem, jest ciekawie wyeksponowany, a
post-syntetyka buduje zmysłowe tło. Pogłos tworzy nastrój permanentnie, dobrą
robotę czyni perkusja. Pod koniec tej części flet brzmi bardzo bogato, niemal
barokowo, frywolnie płynąc po nieboskłonie. Finałowa improwizacja rodzi się w
leśnych gęstwinach, pleciona jest z intrygująco brzmiących pasm
elektroakustyki. Bije żywy beat post-techno, a każdemu dźwiękowi
towarzyszy pewien niepokój, aura tajemniczości. Syntetyka brzmi inaczej niż
dotychczas, flet brudzi swoje brzmienie, perkusja stawia stemple niczym
certyfikaty jakości - mamy wrażenie, że każdy z muzyków chciałby jeszcze w tym
nagraniu podokazywać! Do ostatniego dźwięku trio prowadzone jest przez repetującą
syntetykę.
William's Things (Michał Górczyński, Sean Palmer, Tomasz
Wiracki) A Soul Not All of Wood
(Multikulti Project, CD 2019)
Zapraszamy na spektakl poezji śpiewanej! Po intrygującej
przygodzie ze słowem William Blake’a, Michał Górczyński (klarnet kontrabasowy,
kompozytor), Sean Palmer (śpiew) i Tomasz Wiracki (fortepian) biorą na warsztat
lirykę Henry’ego Davida Thoreau’a. Nagranie powstałe w … lesie, w czerwcu
ubiegłego roku, składa się z jedenastu piosenek, które trwają 38 minut i 41
sekund.
Płyta ukazała się w ramach serii Outer Limits, co dobrze oddaje jej wymiar stylistyczny. Warto
jednak dodać, iż w przeciwieństwie do pierwszej płyty formacji, którą od tego
czasu nazywamy Williams’ Things, nowe nagranie usytuowało się także w kategorii
Outer Improvisations. Z punktu
widzenia recenzenta Trybuny stanowi
to pewną niedogodność, ale absolutnie nie odbiera uroku temu nagraniu i nie
deprecjonuje świetnej muzycznej roboty każdego z jego twórców. Piosenki z dużą
klasą – to dobry epitet!
Muzykom w trakcie nagrania towarzyszy nieprzerwanie dźwięk
lasu i śpiewających ptaków. Cała płyta jest jednym trakiem i płynie przez nasze uszy wyjątkowo przyjemnym strumieniem
dźwiękowym. Głos aktora, który potrafi zaśpiewać wszystko, klarnet
kontrabasowy, który zawsze brzmi wyjątkowo dobitnie i fortepian, który w tej
konfiguracji ma zadania głównie rytmiczne. Zwróćmy zatem uwagę na najciekawsze
fragmenty A Soul Not All of Wood. Druga
piosenka budowana jest wrzaskiem, krzykiem, wręcz szczekaniem, a w role
interlokutorów wcielają się wokalista i klarnecista. Równie ekspresyjna jest
także część ósma. Trzecią piosenkę buduje przeszywający nasze zwoje nerwowe
dron klarnetu. Tenże sam instrument w piątej pięknie grzmi i łomocze, podając
zwinnie nobliwą melodię. W siódmej narracja budowana jest przez rytmiczne
klaskanie, a całość pachnie zmysłowym gospel.
Równie emocjonalna jest część dziewiąta, bardzo taneczna, pełna wdechów i wydechów,
nawet z elementami funk i wokalnego scatu. Dwie ostatnie piosenki, to
niemalże kołysanki, zdobione czerstwym, ale i niepowtarzalnym brzmieniem
klarnetu kontrabasowego.
Jonas van
den Bossche/ Alec Ilyine/ Dirk Wachtelaer Double Threat (DW bandcamp, DL 2019)
Przenosimy się do Belgii na dwa spotkania ze stałym gościem
naszych cyklicznych zbiorówek, perkusistą Dirkiem Wachtelaerem. Dodajmy – oba
niezwykłe, skąpane w gitarowej psychodelii! Chwilami będzie bardzo kwaśno,
czasami także bardzo energetycznie! Najpierw Podwójne Zagrożenie: Jonas van den Bossche i Alec Ilyine na
gitarach elektrycznych oraz nasz bohater, oczywiście na perkusji. Nagranie
studyjne z marca br., pięć swobodnych improwizacji, 42 i pół minuty.
Opowieść budują dwie gitary posadowione na przeciwległych
flankach. Ta lewa lubi rockowe zagrywki, przestery, jest w ciągłym ruchu, sieje
ferment, brudzi brzmienie, dekonstruuje niemal każdy napotkany dźwięk. Ta
druga, usytuowana na prawej stronie, częściej sięga po dłuższe wypowiedzi, z ogromną
przyjemnością zanurza się w ambiencie, który w jej wykonaniu przyjmuje
najróżniejsze barwy, od głuchego dark
po ulotne blue. Dwie gitary, jakby
dwa odmienne spojrzenia na swobodną improwizację, kipiącą psychodelią i
post-rockiem. Środkiem narracji pędzi (choć czasami także efektownie stopuje)
wrażliwy i jednocześnie temperamentny perkusista. Zwinnie trzyma obu szalejących
gitarzystów w pionie, dba o dramaturgię całości, ale nie stroni też od
indywidualnych, bardzo swobodnych ekspozycji.
Trudno wskazać w tym doskonałym nagraniu lepsze momenty –
każda minuta zasługuje tu na nasze uznanie.
Krew krąży w naszych żyłach być może najszybciej w trakcie drugiej,
najdłuższej improwizacji. Budowana jest ona z mozołem, na starcie pełna małych,
zwinnych, gitarowych spiętrzeń, świetnie komentowanych przez perkusję. Narracja
rodzi się na brudnych, czerstwych plamach post-gitarowego zgiełku. Po pewnym czasie
obie gitary tańczą i swawolą, perkusja zaś płynie masywnym, dominującym
strumieniem. Po stadium full power,
opowieść długo wybrzmiewa pięknymi, gitarowymi pętlami. Trzeci fragment
kreowany jest na jeszcze silniejszym dysonansie – lewa gitara preparuje post-rockowo,
prawa zanurza się w czystym deep blue
ambiencie. Mały drumming dopełnia
obrazu całości. Oddychająca post-cisza, która z czasem nabiera niebywałej mocy
i przekształca się w coś, co zgrabnie można by określić jako full psychodelic disaster! Wreszcie
finałowa improwizacja, budowana na rockowym drummingu,
pełna gitarowych fuzzów i zrogowaceń na obu gryfach. Mantra rytualnych
powtórzeń, która doprowadza opowieść pod ścianę dźwięku, tworzoną już przez wszystkich
uczestników szalonego Double Threat. Na
ostatniej prostej na scenie zostają już tylko samotne gitary. Ta lewa sprzęga
się w konwulsjach, ta druga lewituje ciszą.
Farida
Amadou/ Cécile Broché/ Alec Ilyine/ Dirk Wachtelaer Face Dial (DW bandcamp, DL 2019)
Pozostaje z nami dwie-trzecie Double Threat (Ilyine, Wachtelaer), dochodzą: Farida Amadou na
basie elektrycznym i Cécile Broché na skrzypcach oraz elektronice (nie zagra w
pierwszym utworze). Luty br., to samo studio, znów pięć improwizacji, tym razem
jednak prawie 80 minut muzyki.
Face Dial, choć
nagrane miesiąc wcześniej niż Double
Threat, możemy potraktować jako pewnego rodzaju rozwinięcie wątków
podjętych na płycie, którą omówiliśmy piętro wyżej. Elektryczny bas i rozchełstane
elektroniką skrzypce bardzo udanie zastępują lewego gitarzystę. Ten prawy,
ambientowy, wciąż jest z nami, nadal czyni niemal same cuda. Równie dobrą
robotę wykonuje perkusista. Jeśli mielibyśmy wskazać mankament Face Dial, to z pewnością jest nią … długość
nagrania. Jak za chwilę wykażemy, omawiając płytę bardziej szczegółowo, całkiem
śmiało mogłaby się ona zakończyć po trzeciej improwizacji, czyli mniej więcej
po 52 minutach.
Face Dial otwiera
aura intensywnej stagnacji – warkot basu, brudna pulsacja gitary, okrężny,
aktywny drumming. Prawdziwie post-rockowa
rzeźnia, narracja pełna psychodelicznych wdechów i wydechów bardzo swobodnej improwizacji.
Bas rysuje pętle, bywa, że frazuje na jazzowo, gitara stawia płaszczyzny
ambientu o niezliczonej ilości barw, dodaje narracji przestrzeni i
odpowiedniego pogłosu. Od drugiego utworu do gry włączają się skrzypce, raz za
razem ciekawie rozwijane przez nienachalną elektronikę. Opowieść toczy się
gęstym, masywnym ściegiem. Kind of psycho
acid fussion as well! Muzycy często osiągają stan ognistej erupcji, ale bez
problemu łapią też oddech w rejonach bliższych ciszy. Wiele doskonałych
momentów odnotowuje gitarzysta, drummer
zaś trzyma wszystko w dramaturgicznych ryzach. Trzecia improwizacja startuje z
poziomu intrygujących, małych preparacji. Ze strzępów dźwięków muzycy budują
bardzo zwinną i gęstą opowieść. Umiejętność symbiotycznego łączenia się
czterech instrumentów w potok swobodnej improwizacji, to niewątpliwie siła tej
płyty. No i właśnie, od czwartej improwizacji, ta przywara kwartetu zaczyna
słabej działać, jakby formuła dotychczasowej improwizacji delikatnie się
wyczerpała. Nie brakuje indywidualnych, bardzo udanych fraz, ale całość nie
lepi się już tak zgrabnie w spójną opowieść. Sam finał łapie wszakże ognistą
poświatę i w 80 minucie nie czujemy się znużeni Face Dial. Co nie zmienia faktu, iż płyta jest odrobinę zbyt długa.
Pablo
Vazquez/ Hernan Sama El
Nombre Del Ritual (Creative Sources, CD 2019)
Na finał dzisiejszych zbiorowych szaleństw zaglądamy do
Buenos Aires. Kwiecień 2018 roku, Estudio
Libres, a w nim Pablo Vazquez na kontrabasie i Hernan Sama na saksofonie.
Trzynaście improwizacji, łącznie 47 i pół minuty.
Nazwa Rytuału, to absolutnie
bezpretensjonalna, swobodna improwizacja, silnie zakorzeniona w jazzie. Niektóre
utwory są bardzo krótkie, inne, dłuższe mają nieco ponad 5 minut. Różne
techniki gry, melodyjne frazy open jazzu,
ale i sonorystyczne zabawy czynione w świetnej komunikacji wzajemnej. Gdy
trzeba muzycy z Argentyny śmiało wchodzą w świat zawsze bardzo udanych
preparacji. Oto kolejny dowód na to, iż świetna muzyka powstaje w każdej części
świata i mówi nieskończoną ilością języków.
Choćby klimat otwarcia – proste akordy kontrabasu, ogrywane
przez suchy tembr saksofonu. Wyrazista narracja, świetna akustyka studia, czyste,
wyzwolone ze schematów brzmienie, dobry warsztat muzyczny. Gdy trzeba saksofon
brudzi swój sound, a palce kontrabasisty
zwinnie tańczą na gryfie (drugi odcinek). Już tylko krok, by utonąć we wzajemnej
imitacji i płynąć jednym, zwartym strumieniem. W kolejnej części bystre preparacje
obu instrumentów, wspierane są głosami muzyków, którzy burczą i melorecytują
teksty w nieznanym języku. W piątym utworze pięknie trzeszczy tuba saksofonu, a
w ósmym pojawia się wysoko zestrojony smyczek na gryfie kontrabasu, który
zmysłowo śpiewa na tle saksofonowych dronów. Podobna sytuacja ma miejsce w
utworze dziesiątym, dwunastym i trzynastym. Ale przed nimi, w utworze dziewiątym,
dzieją się chyba rzeczy najpiękniejsze – najpierw garść preparacji, także z
użyciem gardła, potem zabrudzony walking kontrabasu
i saksofon, który szuka dna tuby, wreszcie gardłowe melorecytacje, jakby żywcem
przeniesione z dalekiego wschodu, z jakiejś tybetańskiej wioski zasypanej
śniegiem. Piękny moment! Płytę uzupełnia kilka bardziej jazzowych fragmentów,
które są okazją do wykazania się przez obu instrumentalistów, iż w tej,
bardziej melodyjnej dziedzinie życia, radzą sobie równie doskonale.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz