„Muzyka z tego albumu była komponowana poprzez improwizację”
– konstatuje Evan Parker, na pozór przewrotnie, w liner notes jednej ze swych najpiękniejszych
solowych płyt ”Six Of One”.
Intro
My zaś skonstatujmy na samym początku tej opowieści, by nie
zostawić cienia wątpliwości – oto blisko 72-letni dziś Evan Parker, pochodzący
z angielskiego Bristolu, to bez wątpienia najważniejsza postać europejskiej muzyki
improwizowanej, z jednej strony mocno osadzonej we freejazzowej estetyce, z
drugiej zaś, pozostającej pod silnym wpływem nowocześnie pojmowanej muzyki
współczesnej. Ta istotna dwubiegunowość artystycznych influencji w muzyce
Parkera towarzyszy mu od zarania jego muzycznych eksploracji. Można, w pewnym
uproszczeniu, ten muzyczny dualizm sprowadzić do instrumentów, po jakie sięga w
swej artystycznej podróży. Jeśli dzierży w dłoniach saksofon tenorowy, słyszymy
prawdziwie freejazzowe rozszalałe zwierze (czerpiące pełnymi garściami z
późnego Johna Coltrane’a), gdy sięga po sopran, odkrywamy wiecznego
eksploratora muzyki współczesnej, wychowanego na doświadczeniach muzycznej
awangardy wywodzącej się wprost ze szkoły Darmstadzkiej lat 60tych ubiegłego
stulecia (Boulez, Stockhausen, Schoenberg). A bywa, że korzysta z obu
instrumentów w trakcie tej samej partii improwizacji.
W dalszej części tej skromnej rozprawki, listować będę przykłady
konstytuujące tezę o wyjątkowości postaci, jaką jest Evan Parker, za główne
kryterium selekcji przyjmując formy jego muzycznej aktywności, przechodząc od
działalności solowej do rozbudowanych formacji multiinstrumentalnych.
Zaprezentowane niżej kilkanaście wątków twórczości Evana, które autorytarnie
uznałem za najistotniejsze, nie wyczerpuje rzecz jasna tematu, bowiem wielu kolejnych
ważnych pozycji płytowych nawet nie zasygnalizowałem. Ciekawych świata dźwięków
dalece niepokornych już teraz odsyłam do bardzo precyzyjnej dyskografii
http://efi.group.shef.ac.uk/mparker.html
i odkrywania tegoż świata na własną odpowiedzialność.
Improwizacja,
bezkompromisowość, wrażliwość akustyczna
Nim omówimy jego przebogatą płytotekę (skrupulatni
statystycy z pewnością zakończą wyliczankę powyżej liczby 250), kilka hipotez,
które próbują opisać człowieka, jakim jest, aktywny od pół wieku muzyk.
Zatem na sam początek słowo klucz, czyli improwizacja.
Improwizacja stanowi bowiem jedynie akceptowaną formę muzycznej wypowiedzi
Evana Parkera. Jest środkiem i celem wszelkich muzycznych poszukiwań.
Próżno szukać równie jak Parker bezkompromisowej postaci tej
sfery ludzkiej aktywności artystycznej. Rzec można, iż mamy tu do czynienia z
prawdziwie modelową bezkompromisowością. I jestem przekonany, iż nigdzie nie
znajdziemy przykładu nawet śladowego uczestnictwa Parkera w muzyce prostszej,
bardziej banalnej, bardziej oczywistej (co zdarzało się największym tuzom
muzycznego anarchizmu).
Skrajnie indywidualna forma artykulacji (m.in. słynny
„oddech okrężny”) i fundamentalna artystyczna niezgoda dla stosowania dróg na
skróty (kto słyszał Parkera grającego melodię, niech pierwszy rzuci kamieniem),
to kolejne atrybuty bogatej osobowości artystycznej Evana. A zatem melodia,
jako przeciwległy biegun poszukiwań twórczych środków wyrazu. Wszystko poparte
perfekcyjną biegłością techniczną, bo skoro potrafię zagrać wszystko, gram
tylko to, co chcę.
Niebywała wrażliwość akustyczna sprawia, iż dbałość o
komfort przestrzeni muzycznej, ciągłe poszukiwania idealnych miejsc do prezentacji
muzyki (częste, zwłaszcza sopranowe występy w obiektach sakralnych), to niemal
idee fixe Anglika. Albowiem dźwięk zawsze powstaje w określonym środowisku
akustycznym. Ważne jest, by docierał do słuchacza z uwzględnieniem okoliczności
przestrzennych, w jakich powstaje (mikrofony winny zbierać dźwięki w
odpowiednim oddalenia od źródła ich powstawania).
Oczywista dla często obcujących z tą muzyką słuchaczy jest
rozpoznawalność dźwięków granych przez Evana Parkera, nawet w dużych formacjach
instrumentalnych. Nie pomylimy tej muzyki z jakąkolwiek inną porcją dźwięków.
Solo soprano – w drodze
do absolutu
Jeśli nie lubicie nagród za całokształt twórczości, niechże
ten przejaw artystycznej aktywności Evana będzie wystarczającym dowodem na tezę
postawioną w preambule tego tekstu. Oto bowiem chyba dla nikogo, kto choć
trochę liznął muzycznego anarchizmu kanonu free, nie jest zaskoczeniem
twierdzenie, iż najważniejszym wkładem naszego bohatera w rozwój muzyki XX
wieku są solowe dokonania na saksofon sopranowy. Dzięki niebanalnej i niczym
nieskrępowanej wyobraźni muzycznej, wspartej techniką „oddechu okrężnego”
(innymi słowy, jednocześnie oddycha i gra, co skutkuje możliwością generowania
nieprzerwanego dźwięku przez wiele minut, tyle ile sił po prostu w płucach
starcza), potrafił wnieść solowy występ na tym drobnym instrumencie dętym do
rangi bliskiej absolutu w swoim gatunku.
Sopranowe wycieczki w głąb parkerowskiej wyobraźni, swoiste
strumienie muzycznej świadomości (trochę per analogia do literackich zainteresowań
Evana; często tytuły jego improwizacji czerpią inspiracji właśnie z tej muzy)
udokumentowane są jak do tej pory na 10 pełnowymiarowych LP/CD. Ta historia ma
swe początki w połowie lat 70ych (
Saxophone Solos, Incus 1975
), a kończy ją – jak dotąd - nagranie sprzed
ponad siedmiu lat (
Whistable Solo, Psi 2008). Jeśli szukacie surowości i
drapieżności bliskiej
For Alto Anthony Braxtona,
sięgnijcie po
Monoceros (Incus, 1978), jeśli szukacie liryzmu i swoiście
pojmowanego piękna solowego sopranu, posłuchajcie koniecznie
Six
Of One (Incus, 1980). Gdy chcecie uciec w kosmiczny trans i wpleść się
w zwoje mózgowe Evana, odpalcie bezwzględnie
Conic Section (Ah Um,
1989), a gdy wasz intelekt inspiruje, poza samymi dźwiękami, także rewolucyjna
(na tamte czasy) koncepcja solowego wielośladu bez odsłuchu wersji
poprzedzającej, rzućcie się bez opamiętania na
Process and Reality (FMP,
1991). W końcu, gdy poczujecie już wszystko, co poczuć powinniście obcując z
absolutem, sięgnijcie po nieco „spokojniejsze” nagrania z minionej dekady
Lines
Burnt In Light (Psi, 2001).
Kluczem do zrozumienia tej opowieści jest oddanie się
całkowicie we władanie dźwięków, jakie docierają do naszych uszu. Jeśli stać
nas na tę odrobinę szaleństwa, nagroda będzie wielka.
Duety z Lyttonem –
archetyp poszukującej improwizacji
Evan Parker i Paul Lytton poznali się przypadkiem w 1969r.,
raczej na polu towarzyskim, by po roku wspólnych prób zdecydować się wystąpić
publicznie po raz pierwszy. Szukali wspólnego języka, by odnaleźć go pośród zgiełku
tradycyjnych instrumentów akustycznych, tych stricte jazzowych (saksofony i
perkusjonalia), jak i tych nieco odległych od tej stylistyki (np. okaryna),
wspartych zarówno sporą porcją elektroniki i preprodukcji, jak i przedmiotami
własnej produkcji (np. lyttonphone).
W trakcie 7 lat wspólnych muzycznych
poszukiwań stworzyli swoisty archetyp współczesnej muzyki improwizowanej.
Jednocześnie doprowadzili do nieosiągalnego dla zwykłych śmiertelników poziomu
wzajemnego zrozumienia i generowania ekstremalnej synergii, jaka może powstać
ze spotkania dwóch muzyków. Nie byłoby takiego tria jak Parker/Guy/Lytton,
gdyby nie te lata budowania wzajemnych relacji pomiędzy genialnym saksofonistą
i wiecznie poszukującym perkusistą. Za „życia” duet doczekał się trzech LP -
Collective
Calls (Urban) (Two Microphones) (Incus, 1972),
At The Unity Theatre (Incus,
1975) i
RA (Ring, 1976), które po prawie dwóch dekadach zostały
uzupełnione o dwa zestawy nagrań z różnych miejsc i okazji koncertowych, wydane
przez Martina Davidsona w jego niezastąpionym EMANEM –
Three Other Stories i
Two
Octobers (rejestracje z lat 1971-75).
Parker/Guy/Lytton,
czyli trio jako formuła doskonała
W pięć dni po swoich 50 urodzinach, Evan Parker zorganizował
(lub mu zorganizowano, nie pora to roztrząsać) niezwykły koncert,
zarejestrowany i wydany jako 50th Birthday Concert (Leo, 1994).
Na scenie londyńskiego Dingwalls pojawiły się dwa tria, które z pespektywy
blisko półwiecznej artystycznej aktywności Evana, z pewnością stanowić mogą
esencję jego muzycznej świadomości. A zatem - Alex Von Schlippenbach/Evan Parker/Paul Lovens
Trio (zwane co do zasady Schlippenbach Trio) oraz Evan Parker/Barry Guy/Paul
Lytton Trio (okazjonalnie nazywane Evan Parker Trio) zagrali po secie trwającym
godzinę lekcyjną i podzielili się dyskami wydawnictwa, którego nazwę wymieniam
kilka wersów wyżej. Czas teraz na dłuższą epistołę o obu tych formacjach.
Wróćmy zatem do ciągu przyczynowo-skutkowego naszej
evanowskiej rozprawki. Jeśli do wszystkiego tego, to co powiedzieliśmy dotąd o
Parkerze, dodamy kilka istotnych faktów wynikających z koincydencji jego
wspólnych muzycznych przygód z Lyttonem, a całość uzupełnimy osobą Barry Guya,
wirtuoza kontrabasu, ambitnego kompozytora (London Jazz Composers Orchestra),
aktywnie i twórczo uprawiającego muzykę barokową (już wiemy dlaczego strój jego
instrumentu jest tak czysty i brzmi tak nieziemsko pięknie, w tym absolutnie
bachowskim rozumieniu tego słowa), otrzymamy Trio, które niezależnie od wielu
nieprzewidzianych okoliczności, musi być czymś konkretnie wyjątkowym. Synergia,
sonorystyka, semantyka improwizacji znów o krok od muzycznego absolutu.
Trio, egzystujące wspólnie blisko 35 lat, ma swym dorobku
dziesięć pozycji nagranych w wersji „saute” (a zatem bez gości) i kolejne dziesięć
w formule trio plus jeden, a nawet trio plus dwa. Wskazanie tych szczególnie
wartych uwagi jest przedsięwzięciem całkowicie karkołomnym, zatem tylko kilka
nieśmiałych sugestii bardzo subiektywnego recenzenta. Jeśli kryterium wyboru ma
być intensywność i bolesna bezkompromisowość przekazu, połączona z surowym,
wręcz ascetycznym brzmieniem – koniecznie
The Redwood Session, z Joe McPhee na
dokładkę w jednym utworze
(CIMP, 1995), jeśli dodatkowo
skąpana w koncertowym żarze – niechybnie
At The Vortex (EMANEM, 1996), bądź
At
Les Instants Chavirés (Psi, 1997). Gdy mamy odrobinę czasu do
zmarnowania i nieobca nam jest konieczna chwila zadumy – bezwzględnie studyjna
przygoda
Breaths and Heartbeats (Rastascan 1994), a gdy nasze uszy
pragną pławić się w bezmiarze akustyki gaudijskich przestrzeni – rewelacyjnie
zarejestrowany koncert z Barcelony
Zafiro (Maya, 2006). A ponieważ
wiemy, nie tylko z tej opowieści, jak twórcza bywa odrobina pokory, sięgajmy
garściami po nagrania w wersji 3+1. W tych właśnie przypadkach dobitnie słychać,
jak trzech wybitnych muzyków w spotkaniu z gościem, bez cienia dyskusji, w
ciężkim mozole kolektywnej improwizacji, ustępuje mu miejsca i daje się wieść
jego wyobraźni -
After Appleby z Marilyn Crispell na fortepianie (Leo, 1999),
Topos
z Agusti Fernandezem także na fortepianie (Maya, 2006), czy
Scenes
In The House Of The Music z Peterem Evansem na trąbce
(Clean
Feed, 2009). Nie zapominamy także o polskim wątku w historii tria i występach w
ramach wielodniowych zmagań Małych Formacji Barry Guy’ New Orchestra, w
Krakowie w latach 2010 i 2012, udokumentowanych jako fragment większej całości
na
Mad
Dogs (Not Two, 5 CD) i
Mad Dogs On The Loose (Not
Two, 4 CD).
Schlippenbach Trio,
czyli trio inaczej
Nawiązując na nazewnictwa kluczowych w dorobku Parkera
formacji trzyosobowych (patrz: rozdział wyżej), nazwę tej formacji przypisać
można jedynie tupetowi i megalomani Alexandra Von Schlippenbacha. A może to
żart lub jedynie kaprys hrabiowski. Zwał, jak zwał, równie dobrze tę formację
możnaby tytułować „Parker Trio”, czy też „Lovens Trio”. Kilkadziesiąt lat
wspólnego grania zrosło tych trzech dżentelmenów w jedno ciało i cokolwiek by
nie uczynili, tak będzie już po sam koniec ich dni. Z drugiej wszakże strony,
pianistyczne natręctwa Alexa powodują na niejednym nagraniu, iż trio idzie,
gdzie mu piano drogę wskaże i na odrobinę swobody pozwoli.
Choć na przełomie roku 2009/10 dostojni Panowie 60+ grali
trasę z okazji 40-lecia istnienia formacji, to ich pierwsze wydawnictwo nagrane
zostało nieco później, a ukazało się w zacnym berlińskim FMP jako
Pakistani
Pomade (1972). Ostatnie lata poszerzyły dorobek artystyczny tria o
jeszcze wcześniejszą rejestrację
First Recordings (Trost, 1972).
Przez kolejne prawie cztery dekady zagrali tysiące
koncertów, a ich katalogowy dorobek powiększył się o kolejne dziesięć wydawnictw.
I znów mam problem ze wskazaniem tych szczególnie wartościowych, albowiem
trudno doszukać się w historii free improv formacji o równie jednorodnym i
stabilnym „repertuarze”. Płyty Schlippenbach Trio jakkolwiek podzieliłbym na
nagrania koncertowe i będące w mniejszości studyjne rejestracje. Gdy w
pierwszych panuje duch konsekwentnej do bólu improwizacyjnej galopady, o tyle
nagrania studyjne idą bardziej w kierunku poszukiwania nowych środków wyrazu i
stanowią oczywisty oddech pomiędzy publicznymi występami, wskazując kierunki przyszłych
koncertowych erupcji. Wśród tych pierwszych szczególnie udanymi znajduję Detto
Fra Di Noi, (Po Torch, 1981, do dziś bez edycji cyfrowej) i podwójny Swinging
the BIM (FMP, 1998), zaś wśród nagrań bez oklasków misterne Elf Bagatellen
(FMP, 1990) i akustycznie perfekcyjne Gold Is Where You Find It (Intakt,
2007).
Dumną historię obu trzyosobowych formacji Evana Parkera wdzięcznie
puentują dwa inne wydawnictwa - 2X3=5 (Leo 1999), stanowiące wspólny,
wręcz konwulsyjny koncert obu formacji, czyli dwa tria to jednak tylko pięciu
muzyków i America (Psi, 2003), koncert z amerykańskiej trasy tria
Parker/Guy/Lytton, w którym nieobecnego z powodów osobistych kontrabasistę
zastępuję ….Alex Von Schlippenbach! A o płycie łączącej na dwóch niezależnych
dyskach oba tria wspomniałem na początku poprzedniego rozdziału.
Kwartety – synteza
improwizacji w małej grupie
Nie czas na akademickie dysputy, jaka formuła osobowa jest
najbardziej adekwatna dla swobodnej improwizacji, jednakże wiele znaków na
niebie i ziemi wskazuje na skład czteroosobowy, szczególnie, gdy improwizacja
ma korzenie silnie jazzowe. A jeśli kwartet, to z pewnością z udziałem sekcji
rytmicznej (kontrabas, perkusja). Nie brakuje takich nagrań w portfelu Parkera.
Z uwagi na ich wysoką wartość artystyczną, a także uwzględniając osobiste
preferencje (moje uszy dobrze odnajdują się w formule kwartetowej), pozwalam
sobie przywołać te wyjątkowe cenne spotkania z muzyką tworzoną we czworo (oczywiście
pamiętamy o kwartetach wymienionych wcześniej, ale miały one na ogół formułę
3+1, zatem w tym miejscu ciągu dramatycznego tej wypowiedzi mniej nas
interesują).
The Ayes Have It (Emanem, 1983/1991) – dysk w pierwszej części
zawiera nagrania tria Parker/Rogers/Muir, z wczesnych lat 80ych, które z uwagi
na nazwisko perkusisty polecam szczególnej uwadze (aktywny free improviser z
przełomu lat 60 i 70ych, tym nagraniem w zasadzie pożegnał się z muzyką
improwizowaną), w drugiej zaś już pełnowymiarowy kwartet Parker/Wierbos/Rogers/Sanders.
Koncert szczególny, bo puzonista Wierbos gra tylko do 20 minut i odpada (jak
czytamy, z powodu wysokiej temperatury w klubie), zaś pozostała trójka otwiera
okno i gra dalej przy zgiełku londyńskiej ulicy (co słychać). Prawdziwa torpeda
dla wytrwałych.
Waterloo 1985 (Emanem, 1985) – wspaniałe połączenie tenorowych
erupcji Parkera z subtelnymi, puzonowymi pląsami nieodżałowanego Paula Rutherforda.
Pierwotnie na kontrabasie miał grać Barry Guy, ostatecznie na koncercie
słyszymy Hansa Schneidera. Sekcję uzupełnia Paul Lytton. Perła w dorobku
każdego z wymienionych muzyków.
Birmingham Concert (Rare Music, 1993) – koncert tego składu
rzadko bywa przywoływany w pamięci wiernych fanów Evana Parkera, a szkoda (z Barry
Guyem, Paulem Dunmallem na saksofonach i Tony Levinem na perkusji). W tym
zestawie kwartetów może najmniej wybitny, ale zasługujący na godzinę naszego
cennego czasu, from time to time.
London Air Lift (FMP,1996) – oto kwartet, który chciałbym
polecić szczególnie, głównie z uwagi na udział świetnego i bardzo
niedocenianego gitarzysty sceny londyńskiej – Johna Russella (wyobraźnia jak u
Baileya, za to potrafi słuchać tych, z którymi gra). Składu dopełniają John
Edwards i Mark Sanders. Najbardziej wyważona, chwilami wręcz kontemplacyjna,
swobodna improwizacja o niepoliczalnych płaszczyznach piękna.
Foxes Fox (Emanem, 1999),
Naan Tso (Psi, 2004) i
Live
At The Vortex (Psi, 2007) – ten kwartet doczekał się aż trzech
wydawnictw. Bardzo jazzowy, zarówna z uwagi na wręcz mainstreamową (ale oszczędną!) pianistykę Steve’a Beresforda,
jak i „czarną”, nawet lekko swingującą grę perkusisty Louisa Moholo (skład
uzupełnia John Edwards, na płycie koncertowej także gościnnie Kenny Wheeler).
Gdybym miał wybrać jedną z nich, opowiadam się za tą pierwszą. Bardzo
szlachetny free jazz w mistrzowskim wykonaniu.
Kolaboracje z AMM
Choć historie absolutnie ponadgatunkowej muzyki AMM i
europejskiej freely improvised music miały swój początek w drugiej połowie lat
60ych ubiegłego stulecia, w tymże samym Zjednoczonym Królestwie, do wzajemnych
kontaktów nie dochodziło zbyt często.
Nasz bohater nie był tu wyjątkiem, bowiem pierwsze wspólne
nagranie z muzykami AMM popełnił dopiero w osiemnaście lat po debiutanckiej
„żółtej ciężarówce” (
ammmusic), za to było to
zdecydowanie wielkie otwarcie.
Supersession (Matchless, 1984), bo to
nagranie mam na myśli, sygnuje kwartet o tej samej nazwie, który zgrabnie
konfrontuje najważniejsze postaci AMM – Eddie’go Prevosta i Keitha Rowe z
gigantami free improv – Barrym Guyem, no i rzeczonym Evanem Parkerem. Zarejestrowana
na koncercie w Londynie swobodna improwizacja czterech wybitnych muzyków w
silnej interakcji dźwiękowej, to z pewnością jedno z bardziej znaczących
pozycji muzyki lat 80ych minionego stulecia. Sopran i tenor Parkera cudownie
oplata gitarowa elektronika Rowe’a, a ramy opowieści zgrabnie kreśli perkusja
Prevosta, widowiskowa niczym noworoczne fajerwerki na Placu Czerwonym.
Kontrabas Guya znajdujemy gdzieś pomiędzy, który niczym rozpuszczony urwis
psoci na placu zabaw i zmusza współbiesiadników do znaczącej aktywności.
Wybitna płyta, która ma tylko jedną wadę – trwa ledwie 36 minut.
Świetnym uzupełnieniem Supersesji jest ponowne spotkanie
Parkera z Rowe, już tylko w duecie –
Dark Rags (Potlatch, 1999/2000).
Wyciszeni po wyżej opisanym koncercie, mistrzowie niepokojącego nastroju tulą
się wzajemnie do snu, tkając ponad 70-minutową misterną opowieść bez odrobiny
przynudzania.
Duety Evana z Eddie Prevostem, choć estetycznie dalece
odległe od dwu wyżej wspomnianych nagrań, cechują się wszakże podobną
charakterystyką – należą bowiem w mojej ocenie do jednych z najciekawszych
zarówno w dorobku Parkera, jak i perkusisty - i chyba najistotniejszego - członka
kolektywu AMM. Panowie wydali nakładem Matchless trzy sesje nagraniowe, na
trzech dyskach dwóch pozycji katalogowych - Most Materiall (2CD,1997) i
Imponderable Evidence (2003). Nie
mam cienia wątpliwości, iż zwłaszcza pierwsza z wymienionych pozycji, to
najwyższa półka kanonu muzyki improwizowanej. Piękne, głównie tenorowe, frazy
Parkera konfrontowane są z bardzo transowym, chwilami wręcz rockowym bębnieniem
Prevosta. Muzyka zyskuje niespodziewany, medytacyjny wymiar, choć punktem
wyjścia dla tych improwizacji jest zdecydowania freejazzowa estetyka.
Wspólne nagrania Parkera i Prevosta zgrabnie uzupełniają
inne, trzyosobowe wydawnictwa, które ujrzały światło dzienne już w bieżącej
dekadzie. Pierwsze z nich zawiera nagrania z Johnem Edwardsem -
All
Told. Meetings With Remarkable Saxophonists,
Volume 1 (Matchless, 2011), drugie z
Johnem Coxonem -
Cinema (Fataka, 2008), trzecie zaś z
Sebastianem Lexerem
Tri-Borough Triptych (Matchless, 2013). W trakcie ostatnich kilkunastu
miesięcy dokumentacja tej kolaboracji rozbudowała się także o uroczy trójpak
3
Nights At Cafe Oto (Matchless, 2013), z suplementem w formacie DVD. Tu
naszych bohaterów wspomagają John Edwards, Alexander Von Schlippenbach i
Christof Thewes, w formule tria i kwartetów.
AMM-owski wątek twórczości Parkera wyczerpuje duet z pianistą
Johnnym Tilbury Two Chapters and an Epilogue (Matchless, 1998). Bardzo
minimalistyczna, współcześnie pojmowana pianistyka Tilbury’ego dominuje w tym
nagraniu i jeśli któryś z partnerów bardziej tu chyli czoła wobec interlokutora,
to jest nim Parker. Dodatkowa uwaga –
większość nagrań naszego bohatera z pianistami ma wyciszony, chwilami
nostalgiczny charakter, wszakże przywołana tu nieco prowokacyjnie nostalgia
bywa upiornie przewrotna i niech nie będzie kojarzona z muzyką zbyt łatwych
podróży i nadmiernie doświetlonych wind.
Elektroakustyka –
poszerzanie horyzontu wyobraźni
Już w pierwszej połowie ostatniej dekady XX wieku, Evan
Parker zapragnął rozszerzyć możliwości brzmieniowe swojego modelowego tria z
Guyem i Lyttonem, o ciekawe kontrasty akustyczne, jakie stwarza uprawiana ad
hoc, w trakcie koncertu, czy studyjnej improwizacji, elektroniczna
dekonstrukcja dźwięków generowanych przez żywe instrumenty.
I tak, początkowo jako podwójne trio (każdy z „żywych”
dostał partnera pośród „procesorów” dźwięku, czy elektroników pracujących na
żywo), powstał Electro-Acoustic Ensemble, jedno z najistotniejszych
przedsięwzięć artystycznych muzyka z Bristolu. Formacja z biegiem lat
systematycznie się rozrastała, by w ostatnich edycjach osiągnąć już skład
14-osobowy. Warto dobitnie podkreślić, iż tym muzycznym kontekście Parker
korzysta jedynie z saksofonu sopranowego, albowiem, jak sam twierdzi,
dekonstruowany elektronicznie tenor brzmi „dziwnie, ciężko i niezdarnie”.
Jak do tej
pory EAE doczekał się sześciu edycji - Toward the Margins (ECM,1996), Drawn
Inward (ECM, 1998), Memory/Vision (ECM, 2002), The
Eleventh Hour (ECM, 2004), The Moment’s Energy (ECM, 2007) i Hasselt (Psi, 2010). Wszystkie one
śmiało zniosą ciężar najgorętszej rekomendacji – koniecznie do słuchania
chronologicznie, tak by móc w pełni docenić proces twórczy, jaki dokonał się na
przestrzeni kilkunastu lat istnienia formacji. Jeśli pierwsza płyta jest
jeszcze próbą nowego ujęcia „klasycznego” free improv, a druga i trzecia
pogłębia element twórczej dekonstrukcji (m.in. poprzez wzrost liczebności
procesorów dźwięku), coraz silniej dryfując w kierunku muzyki współczesnej, to
czwarta jest już bezkompromisową ucieczką w świat bardzo nowocześnie pojmowanej
elektroniki. Piąta edycja na tyle znacząco poszerza udział żywych instrumentów
(np. trąbka Petera Evansa, czy klarnety Neda Rothenberga), aby proces
„degeneracji” dźwiękowej zyskał nowy, zaskakujący kontekst. Póki co,
artystyczną podróż EAE wieńczą koncertowe nagrania z Hasselt, gdzie najpierw
improwizacja odbywa się w trzech mniejszych składach, by w finale rozbrzmieć
rozbudowanym arsenałem dźwięków granym przez komplet muzyków.
Jako uzupełnienie tej porcji dźwięków całkiem niedawno
ukazał się koncert z kanadyjskiego Victoriaville, sygnowany nazwą Electro-Acoustic
Septet, a zatytułowany Seven (Victo, 2014). Został on
zarejestrowany w składzie wyłącznie amerykańskim (poza Parkerem, rzecz jasna),
zatem choćby z tego punktu widzenia, nie należy tej edycji traktować jako
pełnoprawnej kontynuacji w/w projektów.
Świetnym uzupełnieniem powyższej epopei niech będzie wydawnictwo
SET
(Psi, 2003). To jakby kolejna elektro-akustyczna wariacja na temat tria
Parker/Guy/Lytton, procesowana aż przez pięciu muzyków, w tym weteranów
europejskiej improwizującej elektroniki, duet FURT (są oni zresztą także
częścią ostatnich dwóch edycji EAE).
London Improvisers Orchestra/Strings
- idea improwizacji zbiorowej
Przypisywanie autorstwa Londyńskiej Orkiestry Improwizatorów
Evanowi Parkerowi byłoby oczywiście jawnym nadużyciem, jakkolwiek zapewne nikt
nie będzie deprecjonował czynnego udziału sprawczego tego jegomościa w
powołaniu tej niebywałej inicjatywy do życia, jeszcze pod koniec ostatniej
dekady XX-ego stulecia.
Oto po latach doświadczeń i podejmowania szeregu ryzykownych
przedsięwzięć artystycznych, Parker wraz z kolektywem aktywistów londyńskiej
sceny free improv postawił ucieleśnić ideę całkowicie wyzwolonej, w pełni
kolektywnej improwizacji. Oczywiście LIO, jako muzyczne ciało na ogół w liczbie
ponad dwudziestu muzyków, korzysta czasami z klasycznych form komunikacji wewnątrz
dużej grupy podmiotów wykonawczych (notyfikacja, zarysy kompozycji, okazjonalni
dyrygenci), wszakże pozostaje bezwzględnie fenomenem komunikacji międzyludzkiej
(szczególnie w partiach stuprocentowo kolektywnych improwizacji – każdy koncert
składa się z przynajmniej jednego takiego interwału). Choć LIO od lat
regularnie ćwiczy (pierwsza sobota miesiąca od lutego do listopada, choć
ostatnimi laty bywa z tym gorzej, nad czym ubolewa Parker w liner notes Improvisations
for George Riste, Psi, 2003-07) i koncertuje (choćby do niedawna na
festiwalu Freedom Of The City), składa się w dużej części z muzyków z ogromnym
doświadczeniem (także spoza sceny free improv), to fenomen ów pozostaje
niepodważalny i budzi mój gigantyczny szacunek.
LIO w trakcie tych kilkunastu lat twórczej egzystencji
doczekała się dziewięciu pełnowymiarowych muzycznych rejestracji na nośnikach
cyfrowych. Poza pozycją wyżej przywołaną, a także wyśmienitym nagraniem
Lio
Leo Leon (Psi, 2010), wszystkie ukazały się dzięki inicjatywie EMANEM,
a Waszej szczególnej uwadze polecam trzy z nich –
Proceeding (1999),
Responces,
Reproduction and Reality (2003-04) i
Freedom Of The City 2001 – Large
Groups (2001). Pierwsza z nich warta jest grzechu z uwagi na to, że…. jest
pierwsza, przeto niebanalnie surowa i pełnokrwista, druga - z uwagi na uczestnictwo Keitha Rowe (nawet w
tak dużym kolektywie gitarzysta potrafi wieść prym w pewnych fragmentach
koncertu), trzecia zaś, bo jest dyskiem dzielonym z innym, równie błyskotliwym
projektem Evana Parkera, a mianowicie formacją Strings.
Oto bowiem Strings to jakby mała wersja LIO, składająca się,
zgodnie z nazwą, wyłącznie z instrumentów strunowych, z udziałem, nie w każdym
nagraniu, sopranu Evana Parkera. Prawdziwie „filharmonijna” improwizacja, czerpiąca
swe niezaprzeczalne korzenie z muzyki współczesnej, budująca naturalny pomost
między dwubiegunowością muzycznych zainteresowań naszego bohatera (wróć do
preambuły tego tekstu). Koncertowe ujawnienie Strings, o którym mowa wyżej,
uzupełnia jedyna studyjna rejestracja jej nagrań –
Strings with Evan Parker
(EMANEM, 3CD, 1998/2000).
Free Zone Appleby’s –
modlitwy o akustykę idealną
Trudno przecenić wagę, jaką przywiązuje Evan Parker do
walorów akustycznych swojej muzyki. Nie dziwią zatem ciągłe poszukiwania miejsc
o akustyce dalece rozszerzającej możliwości instrumentów i odnajdywanie ich na
przykład w dużych obiektach sakralnych. Takim, zapewne bardzo ulubionym
miejscem Evana jest kościół St.Michell’s w Appleby, we wschodniej Anglii. Tam
też corocznie od roku 2002 odbywają się (odbywały się?) jednodniowe spotkania
improwizatorów, które jako cykl zyskały nazwę własną Free Zone Appleby.
Siedem dysków (rok pierwszy doczekał się edycji 2CD)
wydanych przez Psi jest edytorskim skutkiem tych spotkań (póki co, ostatnia
publikacja pochodzi z roku 2007). W odróżnieniu od znacznie większego
londyńskiego Freedom Of The City (którego współtwórcą jest także Parker), FZA
jest raczej skromnym spotkaniem przyjaciół, którzy w ramach popołudniowej
herbatki postanowili wspólnie poimprowizować. Raz są to grupy 8/9-osobowe (w
formule improwizacji od składów małych ku większym), innym razem 5, czy nawet
3-osobowe. Za każdym razem ważny jest kontekst, a zatem skonfrontowanie
muzycznej wyobraźni muzyków, dla których spotkanie w danej konfiguracji
osobowej jest czymś nowym i daje szansę na stworzenie nowej płaszczyzny do
ciekawej improwizacji.
Spotkania w Wolnej Strefie interesująco uzupełniają wiele
wątków twórczości Evana Parkera i całej europejskiej sceny free improv, a
personalnie są m.in. próbą przywrócenia w pamięci słuchaczy takich postaci
sceny free z dawnych lat, jak Kenny Wheeler, Gerd Dudek (edycja 2005), czy Aki
Takase (2006).
Perły w koronie
innych konstelacji personalnych
Wątki artystycznych aktywności Evana Parkera możnaby ciągnąć
w nieskończoność, wszakże umiar niech pozostanie także cechą tych parających
się free improvise beletrystyką. Poniżej zatem kilka dodatkowych rekomendacji,
niemieszczących się w dotychczas zaprezentowanych wątkach:
Synergetics - Phonomanie III (Leo, 1992) – dwupłytowy zestaw nieznajdujący
porównania z czymkolwiek w dyskografii Parkera; udana próba odnalezienia saksofonu
sopranowego w dalekowschodnim wietrze mnisich improwizacji, częściowo poddanych
elektronicznej dekonstrukcji.
Bush Fire (Ogun, 1995) - niebywały, choć niestety jednokrotny kwintet,
łączący brytyjski free improv z południowo afrykańskim free jazzem, pełen smakowitych
niuansów sonorystycznych (w składzie Louis Moholo, Barry Guy i bracia Pheto).
Monkey Puzzle (Leo, 1997) – płytoteka Evana zawiera mnóstwo
duetów, także z saksofonistami; dla mnie ten, z Nedem Rothenbergiem, jest
jednak szczególny, z uwagi na liryzm i szczerość wspólnych improwizacji – uwaga,
ten liryzm potrafi kąsać!
Birds and Blades (Intakt, 2002) – kolejny duet, tym razem z
Barry Guyem – ich ostatnie jak dotąd wspólne nagranie, zdecydowanie najlepsze –
jeden dysk to eksploracje studyjne, drugi - koncertowe.
La lumière de pierres (Psi 2005) – jednorazowa inicjatywa
zmierzenia się boga europejskiego free improv z Kanadyjczykami z Quebeku (François
Houle, Benoît Delbecq). Saksofony Evana skonfrontowane z klarnetem i
nienachalnym piano brzmią bardzo ludzko i koją zszargane nerwy recenzenta –
piękne nagranie.
House Full of Floors (Tzadik, 2009) – rzadka okazja posłuchania
Parkera w składzie z gitarzystą Johnem Russellem; dodatkowo nagranie ma
niesamowite walory akustyczne.
Vivaces (Tour de Bras, 2011) – wizyta Parkera we francuskiej
części Kanady kilka lat temu zaowocowała pięknym koncertem, poczynionym w
towarzystwie elektroakustycznego ansamblu Le Grand Groupe Regional
d’Improvisation Liberee.
Ninth Square (Clean Feed, 2014) – bodaj najlepsze nagranie z
udziałem Parkera, poczynione w bieżącej dekadzie. Partnerują mu bardzo
kolektywnie Nate Wooley i Joe Morris.
Zamiast outro: Topografia
płuc, czyli należało zacząć od początku
Topography Of The Lungs (Incus, 1970) - pierwsza płyta sygnowana
nazwiskiem Evana Parkera, pozostaje do dziś znaczącym wydarzeniem europejskiego
free improv. Spotkanie trzech wyjątkowych ludzi – osobnego gitarzysty, twórcy
kanonu swobodnej improwizacji Dereka Baileya, wyjątkowego sprawnego
perkusjonalisty Hana Benninka oraz początkującego i znacznie od kolegów
młodszego saksofonisty Evana Parkera.
Do kolejnego spotkania w tym składzie nigdy już potem nie
dojdzie, co też Topografii Płuc dodaje znamion wyjątkowości. I choć późniejsze
trzy duety z Baileyem zasługują na wieczną uwagę (
The London Concert, Incus
1975;
Arch Duo, Rastascan 1980;
Compatibles, Incus 1985), należy w tym miejscu głośno zapytać,
dlaczego tych opublikowanych spotkań było tak niewiele.
Oceniając fakt wznowienia przez Parkera Topografii jedynie
pod swoim nazwiskiem, a także niektóre jego komentarze medialne, odnoszę wrażenie,
że Panowie, pomimo wielkiego wzajemnego szacunku, nie byli osobowościami zbyt
zgodnymi, co w ryzykownej wolnej improwizacji ma czasami kluczowe znaczenie.
Z Benninkiem Parker nagrał potem ledwie jedno wydawnictwo (Grass
Is Greener, Psi 2000) i nikogo ono na kolana nie powaliło. Tym większa
zatem szkoda, że Topografia jest tylko jedna.
Wielkie otwarcie wspaniałej muzycznej historii Evana Parkera
– i niech tak już zostanie po wszeczasy.
Tekst niniejszy w
wersji pierwotnej powstał w roku 2011 i ukazał się drukiem w nr 4/5 magazynu
m/i, maj-czerwiec 2011. W roku 2013 – po pierwszej aktualizacji - został
zamieszczony na portalu jazzarium.pl. Obecna wersja artykułu - umieszczona na
tym blogu - została przeze mnie
zaktualizowana w lutym 2016r.
Płyty, których okładki ilustrują niniejszy artykuł zostały przeze mnie określone jako 21 Kamieni Milowych Evana Parkera i pod takim tytułem zostały reprodukowane w wersji papierowej magazynu m/i.
każdorazowo po
tytule płyty podaję nazwę wydawnictwa edycji pierwotnej oraz rok powstania
nagrania, nie zaś jego wydania