Pokrewne Namiętności i inne archiwalia

środa, 9 marca 2016

Anthony Braxton – usłyszeć wszystkie kompozycje jednocześnie


Pisząc na Trybunie kilka tygodni temu o czteropaku GTM (Iridium) 2007, niejako przy okazji przypomniałem swoiste idee fixe Anthony’ego Braxtona, iż chciałby on dożyć momentu, gdy usłyszy wykonanie wszystkich swoich kompozycji jednocześnie.

Braxton to umysł ścisły (wszak nauczycielem jest akademickim), zatem wie doskonale, że jeśli naprawdę chcemy, by ziściło się nasze największe marzenie, trzeba się ostro wziąć do pracy i dać temu marzeniu szansę na zaistnienie.

Oczywiście powód dla powstania idei/koncepcji Echo Echo Mirror House Music mógł być całkowicie inny, nie mniej, jeśli zagłębimy się w tenże pomysł, to okaże się, że proces myślowy u genialnego saksofonisty przebiegać mógł właśnie wedle scenariusza z poprzedniego akapitu.

Echo Echo Mirror House to bowiem system muzyczny (określenie Braxtona), polegający na tym, że wszyscy muzycy uczestniczący w nagraniu podłączają do swoich instrumentów ipody (pełne kompozycji naszego bohatera z całego okresu jego kariery) i korzystając z nawigacji lidera, a także przygotowanych już wcześniej graficznych notacji, kreują improwizowaną rzeczywistość, łącząc gotowe sample z występem na żywo. By dać sobie odrobinę szansy na zrozumienie koncepcji, do opisu załączam zdjęcia z sesji nagraniowej płyty, o której za chwilę kilka słów. Wnikliwa analiza dokumentacji fotograficznej wydaje się w tym wypadku absolutną koniecznością.




Jaki jest praktyczny efekt realizacji tego systemu muzycznego, możemy doświadczyć słuchając dwóch wydawnictw. Najpierw sięgnijmy po Echo Echo Mirror House (NYC) 2011 (New Braxton House, 2012).

W październiku 2011 roku, w klubie Roulette, na Brooklynie, spotkało się piętnastu muzyków. Prawie w całości byli to uczniowe Braxtona (bo kto inny pojąłby w lot koncepcję?), przy okazji także jego wieloletni współpracownicy (może jedynie saksofonista Steve Lehmann na miano takie nie zasługuje). Przedmiotowo analizując to istotne spotkanie, powiedzmy, iż na scenie pojawiło się sześć dęciaków „drewnianych”, trzy blaszane (w tym oczywiście tuba), cztery instrumenty strunowe (w tym gitara), no i rzecz jasna bas z perkusjonaliami. Cały ansambl w godzinę z sekundami wykonał Kompozycję nr 376, a nam pozostaje wsłuchać się w efekt fonograficzny opublikowany przez wydawnictwo New Braxton House (tu wersja – do wyboru – FLAC lub mp3, do ściągnięcia za dychę bez jednego centa, ze strony tricentricfoundation.org).


Trudno, co oczywiste po tym co napisałem już w tej opowieści, w dwóch, trzech zgrabnych zdaniach opisać wrażenia po godzinie dość jednak szalonej muzyki, nie mniej bardzo chciałbym zachęcić, byście poświęcili temu potokowi wzajemnych inspiracji (także na linii człowiek-maszyna) tę drobną sześćdziesięciominutową chwilę. To nic wobec wieczności, a istnieje duża szansa, że dacie się temu konceptowi świadomie uwieść. Założenie wszakże jedno – absolutne skupienie (dobre słuchawki konieczne) i odrobina dobrej woli.

Piętnaście instrumentów, tyleż ipodów, zatem być może niejeden z nas zagubi się w tym potoku wrażeń i skojarzeń. Dla tych, którzy wolą bardziej kameralnie, a także dla tych, którym po nowojorskim spotkaniu mało – drugie wydawnictwo: Echo Echo Mirror House (Les Disques Victo, 2013). Tu sam tytuł płyty niewiele nam powie, ale już nazwa wydawnictwa znacznie więcej. Koncert Septetu Braxtona na Festiwalu w kanadyjskim Victoriaville, w maju 2011 roku; standardowy skład: Taylor Ho Bynum (tr), Jay Rosen (tuba), Jessica Pavone (vl), Mary Halvorson (g), Carl Tesla (b), Aron Siegel (p), Anthony Braxton (reeds). Skupienie, wrażliwość, empatia i dyscyplina. To cechy konstytuujące istotną jakość tego nagrania. Na okładce opis – Kompozycja 347+, czas trwania 62:37.




Zapomniałem dodać – nie przywiązujcie wagi do numeracji kompozycji Braxtona. Każde wykonanie jest inne, każde dostarcza wrażeń inaczej. A gdy wrócicie do początku tej opowieści i przywołanego tam idee fixe, a także zarysu koncepcji Echo Echo Mirror House, kwestia ta stanie się już całkowicie nieistotna.

Publikując ponad siedem lat temu relację z koncertu Septetu Anthony’ego Braxtona z krakowskiej Mangghi (zamieszczoną wówczas na diapazon.pl, 2008), spotkałem się z komentarzami, iż po pierwsze dobrze oddała ona atmosferę wydarzenia, ponadto stanowić może źródło wiedzy, jak rozumieć i jak czerpać przyjemność ze współczesnej muzyki Braxtona. Zatem teraz przypomnienie tej relacji, jako uzupełnienie opowieści o Echo Echo i zachęta do zanurzenia się w tej muzyce po same uszy.

Ps. W zakładce "Pokrewne namiętności i inne archiwalia" (prawa strona bloga), zamieściłem moją skromną monografię Braxtona, opublikowaną po raz pierwszy na diapazon.pl na początku roku 2008. Zapraszam do lektury.

-------------------


Anthony Braxton in Manggha

Koncert najważniejszej postaci współczesnej muzyki improwizowanej - Anthony’ego Braxtona - dwa miesiące temu w Gdańsku, przeszedł prawie bez echa. Teraz stało się jednak inaczej. Oto od dawna zapowiadany Septet, w stolicy polskiego free jazzu, pięknym Krakowie, naprzeciwko Wawelu, w okowach ośrodka kultury japońskiej, wywołał spore zainteresowanie, przekładające się na wypełnioną kilkuset widzami i słuchaczami salę (widzieli wszyscy, nie wszyscy chyba słyszeli – vide inne komentarze dostępne w sieci).
Po pierwszym secie uciekło tylko kilku Francuzów z trzeciego rzędu, ale muzyka na tym nie ucierpiała. Wasz diapazonowy reporter siedział zaś w rzędzie drugim, na wprost sceny. Widział i słyszał bardzo dobrze. A oto zapiski powstałe w jego oszołomionej głowie.

Aktorzy. Siedmiu wspaniałych

Anthony Braxton operujący czterema rurami, ale skoncentrowany na sopranie i sopraninie (to właśnie z tego najmniejszego instrumentu wydobywa dźwięki najbardziej drapieżne). Po alt sięga rzadziej, gra bardziej plamami, buduje klimat, podpowiada, mniej improwizuje. Klarnetem kontrabasowym w kluczowych momentach zapętlającej się opowieści, wprowadza twórczy ferment, zgrzyt, estetyczny dysonans. Taylor Ho Bynum na pięciu instrumentach - czterech trąbkach i puzonie, na którym gra chyba tego wieczoru najpiękniej. Aaron Siegel na perkusji i wibrafonie - wytrawny pałker, bardzo kreatywny wibrafonista. Prowadzi niezwykle ciekawe zabawy sonorystyczne z gitarzystką Mary Halvorson w istotnych momentach setu pierwszego. Mary, intelektualistka, ale ostra jak dobry heavy metalowy szarpidrut. Skrzypaczka Jessica Pavone - liryczna, piękna, zadumana, potrafiąca wszakże pohałasować przesterowanym dźwiękiem. Misiowaty, nieco pocieszny Jay Rozen na tubie i małym instrumencie dmuchanym (okaryna?), niepanujący do końca nad nutowymi papierzyskami. Wreszcie Chris Dahlgren na kontrabasie i wiolonczeli (tylko w secie drugim). Niesamowita mimika, grał każdym mięśniem swojej twarzy. Często używa smyczka, lubi kształtować indywidualnie dźwięk (pamiętamy jego duet "ABCD" z naszym głównym bohaterem).



Założenie fundamentalne

Muzykę tworzą wszyscy muzycy obecni na scenie. Każdy ma być aktywny, kreatywny i współodpowiedzialny za efekt końcowy.

Set pierwszy

Zabawa w dźwięki. Kolaż. Układanki z fragmentów różnych kompozycji. Muzyka jest gęsta. Co chwila łamana, odwracana, wywracana, kontrapunkt goni kontrapunkt. Koncepcja "a gdyby tak...". Tworzą się duety, tercety, kwartety. Co chwila inny odłam Septetu przejmuje na moment władzę nad resztą towarzystwa i słuchaczami, by niedługo potem oddać ją kolejnej grupie, kontrapunktującej improwizowany pasus wyłaniający się z ich fragmentu kompozycji. Radość muzykowania, jednocześnie totalne skupienie. Popisy solowe ograniczone samą koncepcją, enigmatyczne, ale przeto bardzo dosadne, nasycone treścią.

Set drugi

Pojawia się rytm. Koncepcja Ghost Trance Music, raczej ta znana z nagrań pochodzących z drugiej połowy lat 90. (nagrania dla Braxtonhouse, czy też Nonet z "Yoshi"), nie zaś tych ostatnich zgromadzonych na czteropaku wydanym dla Imprec. Rytm staje się zasadniczym wyznacznikiem prowadzonej narracji. Od pierwszego dźwięku zostaje brutalnie nadany, toczy się gwałtownie, czasami zamiera, by po kilku chwilach wrócić ze zdwojoną siłą. Wszystko podlane lekko klasycyzującym sosem. Dużo przestrzeni wypełniają Dahlgren (szaleje ze smyczkiem) i Pavone, która w ważnych momentach wiedzie prym, a muzyka staje się zaskakująco wówczas urocza i nad wyraz liryczna. Oddychamy głęboko. I nie prosimy zbyt nachalnie o bis, bo muzycy dali nam już naprawdę wiele.

Sposoby komunikacji

Ta muzyka opiera się na perfekcyjnej komunikacji pomiędzy muzykami. Sygnalizacje za pomocą kartek z nutami (z daleka wyglądają, jakby nic na nich nie było napisane – nawet bym się nie zdziwił, gdyby tak było naprawdę, znając poczucie humoru naszego bohatera), rysowane rękoma znaki graficzne - trójkąty, koła, otwarte przestrzenie. Nieustanne interakcje. Każdy staje się tu na moment małym kompozytorem, kreującym świat wokół siebie i współpartnerów. Prym wiedzie rzecz jasna Braxton (albo proponuje nowy wątek, albo ocenia propozycje innych, nie zawsze je akceptując), ale równie kreatywni są Ho Bynum i Siegel (ten zwłaszcza, gdy gra na wibrafonie). Dziewczęta raczej w roli inspirowanych, niż inspirujących. Rozen wyraźnie stworzony do wyższych celów niż komunikacja niewerbalna. Dahlgren niezwykle skupiony, szybkim wzrokiem dopadnie każdego. Obserwowanie tej siódemki muzyków przy pracy stanowi przyjemność samą w sobie.



Klepsydra

Klepsydra sterująca procesem improwizacji. Tak. Ta muzyka to improwizacja. Mimo tylu dźwięków podanych wprost z pięciolinii. Improwizacja fragmentami muzyki zapisanej. A klepsydra? Trochę jak żart (ileż jest tego w całym Braxtonie?). W pierwszym secie przesypała się cała (godzina), w drugim zostało jej jeszcze trochę piasku do przesypania (set 50 minutowy).

Szczypta emocji odautorskich

Wspaniały koncert, wyjątkowe zwieńczenie mojej wieloletniej fascynacji muzyką Anthony'ego Braxtona. Dodatkowo możliwość obcowania z nią z tak bliskiej perspektywy (środek drugiego rzędu!), powoduje, że dwie godziny spędzone w Centrum "Manggha" staną się zapewne trwałym elementem mojej muzycznej świadomości.

Coda

63-letni Anthony Braxton, u progu piątej dekady twórczej aktywności, niczego światu udowadniać już nie musi. Ale wciąż tworzy, wciąż jest niebywale kreatywny. Inaczej nie potrafi. Jego życie muzyczne, to ciągła pogoń za nowym, nierozpoznanym, nieprzewidywalnym. Mieliśmy okazję uczestniczyć w kolejnym akcie tej niebywałej podróży. Założenie fundamentalne koncertu zostało spełnione. Siedmiu absolutnie świadomych celu muzyków stworzyło dzieło pt. "Anthony Braxton in Manggha". Jedyne w swoim rodzaju. Kolejny koncert będzie już zupełnie inny.

Krakowska Jesień Jazzowa - Anthony Braxton Septet (Anthony Braxton - composer, saxes, contrabass clarinet; Taylor Ho Bynum - trumpets, trombone; Jessica Pavone - viola, violin; Jay Rozen - tuba, Chris Dahlgren - bass, viola; Aaron Siegel - drums, vibes, gongs; Mary Halvorson - electric guitar)
Kraków, Centrum Sztuki i Techniki Japońskiej "Manggha", 6.12.2008

Kolaż zdjęciowy z koncertu mojego autorstwa, zdjęcia - oczywiście - Krzysztofa Penarskiego. Pozdrowienia!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz