Pisząc na Trybunie kilka tygodni temu o czteropaku GTM (Iridium) 2007, niejako przy okazji
przypomniałem swoiste idee fixe Anthony’ego Braxtona, iż
chciałby on dożyć momentu, gdy usłyszy wykonanie wszystkich swoich kompozycji
jednocześnie.
Braxton to umysł ścisły (wszak nauczycielem jest
akademickim), zatem wie doskonale, że jeśli naprawdę chcemy, by ziściło się
nasze największe marzenie, trzeba się ostro wziąć do pracy i dać temu marzeniu
szansę na zaistnienie.
Oczywiście powód dla powstania idei/koncepcji Echo Echo Mirror House Music mógł być
całkowicie inny, nie mniej, jeśli zagłębimy się w tenże pomysł, to okaże się,
że proces myślowy u genialnego saksofonisty przebiegać mógł właśnie wedle
scenariusza z poprzedniego akapitu.
Echo Echo Mirror House
to bowiem system muzyczny (określenie
Braxtona), polegający na tym, że wszyscy muzycy uczestniczący w nagraniu
podłączają do swoich instrumentów ipody (pełne kompozycji naszego bohatera z
całego okresu jego kariery) i korzystając z nawigacji lidera, a także
przygotowanych już wcześniej graficznych notacji, kreują improwizowaną
rzeczywistość, łącząc gotowe sample z występem na żywo. By dać sobie odrobinę
szansy na zrozumienie koncepcji, do opisu załączam zdjęcia z sesji nagraniowej
płyty, o której za chwilę kilka słów. Wnikliwa analiza dokumentacji
fotograficznej wydaje się w tym wypadku absolutną koniecznością.
Jaki jest praktyczny efekt realizacji tego systemu
muzycznego, możemy doświadczyć słuchając dwóch wydawnictw. Najpierw sięgnijmy
po Echo
Echo
Mirror House (NYC) 2011 (New Braxton House, 2012).
W październiku 2011 roku, w klubie Roulette, na Brooklynie,
spotkało się piętnastu muzyków. Prawie w całości byli to uczniowe Braxtona (bo
kto inny pojąłby w lot koncepcję?), przy okazji także jego wieloletni
współpracownicy (może jedynie saksofonista Steve Lehmann na miano takie nie
zasługuje). Przedmiotowo analizując to istotne spotkanie, powiedzmy, iż na
scenie pojawiło się sześć dęciaków „drewnianych”, trzy blaszane (w tym
oczywiście tuba), cztery instrumenty strunowe (w tym gitara), no i rzecz jasna
bas z perkusjonaliami. Cały ansambl w godzinę z sekundami wykonał Kompozycję nr
376, a
nam pozostaje wsłuchać się w efekt fonograficzny opublikowany przez wydawnictwo
New Braxton House (tu wersja – do
wyboru – FLAC lub mp3, do ściągnięcia za dychę bez jednego centa, ze strony tricentricfoundation.org).
Trudno, co oczywiste po tym co napisałem już w tej
opowieści, w dwóch, trzech zgrabnych zdaniach opisać wrażenia po godzinie dość
jednak szalonej muzyki, nie mniej bardzo chciałbym zachęcić, byście poświęcili
temu potokowi wzajemnych inspiracji (także na linii człowiek-maszyna) tę drobną
sześćdziesięciominutową chwilę. To nic wobec wieczności, a istnieje duża
szansa, że dacie się temu konceptowi świadomie uwieść. Założenie wszakże jedno
– absolutne skupienie (dobre słuchawki konieczne) i odrobina dobrej woli.
Piętnaście instrumentów, tyleż ipodów, zatem być może
niejeden z nas zagubi się w tym potoku wrażeń i skojarzeń. Dla tych, którzy
wolą bardziej kameralnie, a także dla tych, którym po nowojorskim spotkaniu mało – drugie wydawnictwo: Echo Echo Mirror House (Les Disques
Victo, 2013). Tu sam tytuł płyty niewiele nam powie, ale już nazwa wydawnictwa
znacznie więcej. Koncert Septetu Braxtona na Festiwalu w kanadyjskim Victoriaville,
w maju 2011 roku; standardowy skład: Taylor Ho Bynum (tr), Jay Rosen (tuba),
Jessica Pavone (vl), Mary Halvorson (g), Carl Tesla (b), Aron Siegel (p), Anthony
Braxton (reeds). Skupienie, wrażliwość, empatia i dyscyplina. To cechy
konstytuujące istotną jakość tego nagrania. Na okładce opis – Kompozycja 347+,
czas trwania 62:37.
Zapomniałem dodać – nie przywiązujcie wagi do numeracji
kompozycji Braxtona. Każde wykonanie jest inne, każde dostarcza wrażeń inaczej.
A gdy wrócicie do początku tej opowieści i przywołanego tam idee fixe, a także
zarysu koncepcji Echo Echo Mirror House,
kwestia ta stanie się już całkowicie nieistotna.
Publikując ponad siedem lat temu relację z koncertu Septetu
Anthony’ego Braxtona z krakowskiej Mangghi (zamieszczoną wówczas na
diapazon.pl, 2008), spotkałem się z komentarzami, iż po pierwsze dobrze oddała ona atmosferę
wydarzenia, ponadto stanowić może źródło wiedzy, jak rozumieć i jak czerpać
przyjemność ze współczesnej muzyki Braxtona. Zatem teraz przypomnienie tej relacji, jako
uzupełnienie opowieści o Echo Echo i
zachęta do zanurzenia się w tej muzyce po same uszy.
-------------------
Anthony Braxton in Manggha
Koncert najważniejszej postaci współczesnej muzyki
improwizowanej - Anthony’ego Braxtona - dwa miesiące temu w Gdańsku, przeszedł
prawie bez echa. Teraz stało się jednak inaczej. Oto od dawna zapowiadany
Septet, w stolicy polskiego free jazzu, pięknym Krakowie, naprzeciwko Wawelu, w
okowach ośrodka kultury japońskiej, wywołał spore zainteresowanie,
przekładające się na wypełnioną kilkuset widzami i słuchaczami salę (widzieli
wszyscy, nie wszyscy chyba słyszeli – vide inne komentarze dostępne w sieci).
Po pierwszym secie uciekło tylko kilku Francuzów z trzeciego
rzędu, ale muzyka na tym nie ucierpiała. Wasz diapazonowy reporter siedział zaś
w rzędzie drugim, na wprost sceny. Widział i słyszał bardzo dobrze. A oto
zapiski powstałe w jego oszołomionej głowie.
Aktorzy. Siedmiu
wspaniałych
Anthony Braxton operujący czterema rurami, ale skoncentrowany
na sopranie i sopraninie (to właśnie z tego najmniejszego instrumentu wydobywa
dźwięki najbardziej drapieżne). Po alt sięga rzadziej, gra bardziej plamami,
buduje klimat, podpowiada, mniej improwizuje. Klarnetem kontrabasowym w
kluczowych momentach zapętlającej się opowieści, wprowadza twórczy ferment,
zgrzyt, estetyczny dysonans. Taylor Ho Bynum na pięciu instrumentach - czterech
trąbkach i puzonie, na którym gra chyba tego wieczoru najpiękniej. Aaron Siegel
na perkusji i wibrafonie - wytrawny pałker, bardzo kreatywny wibrafonista.
Prowadzi niezwykle ciekawe zabawy sonorystyczne z gitarzystką Mary Halvorson w
istotnych momentach setu pierwszego. Mary, intelektualistka, ale ostra jak
dobry heavy metalowy szarpidrut. Skrzypaczka Jessica Pavone - liryczna, piękna,
zadumana, potrafiąca wszakże pohałasować przesterowanym dźwiękiem. Misiowaty,
nieco pocieszny Jay Rozen na tubie i małym instrumencie dmuchanym (okaryna?),
niepanujący do końca nad nutowymi papierzyskami. Wreszcie Chris Dahlgren na
kontrabasie i wiolonczeli (tylko w secie drugim). Niesamowita mimika, grał
każdym mięśniem swojej twarzy. Często używa smyczka, lubi kształtować
indywidualnie dźwięk (pamiętamy jego duet "ABCD" z naszym głównym
bohaterem).
Założenie
fundamentalne
Muzykę tworzą wszyscy muzycy obecni na scenie. Każdy ma być
aktywny, kreatywny i współodpowiedzialny za efekt końcowy.
Set pierwszy
Zabawa w dźwięki. Kolaż. Układanki z fragmentów różnych
kompozycji. Muzyka jest gęsta. Co chwila łamana, odwracana, wywracana,
kontrapunkt goni kontrapunkt. Koncepcja "a gdyby tak...". Tworzą się
duety, tercety, kwartety. Co chwila inny odłam Septetu przejmuje na moment
władzę nad resztą towarzystwa i słuchaczami, by niedługo potem oddać ją
kolejnej grupie, kontrapunktującej improwizowany pasus wyłaniający się z ich
fragmentu kompozycji. Radość muzykowania, jednocześnie totalne skupienie.
Popisy solowe ograniczone samą koncepcją, enigmatyczne, ale przeto bardzo
dosadne, nasycone treścią.
Set drugi
Pojawia się rytm. Koncepcja Ghost Trance Music, raczej ta
znana z nagrań pochodzących z drugiej połowy lat 90. (nagrania dla
Braxtonhouse, czy też Nonet z "Yoshi"), nie zaś tych ostatnich
zgromadzonych na czteropaku wydanym dla Imprec. Rytm staje się zasadniczym
wyznacznikiem prowadzonej narracji. Od pierwszego dźwięku zostaje brutalnie
nadany, toczy się gwałtownie, czasami zamiera, by po kilku chwilach wrócić ze
zdwojoną siłą. Wszystko podlane lekko klasycyzującym sosem. Dużo przestrzeni
wypełniają Dahlgren (szaleje ze smyczkiem) i Pavone, która w ważnych momentach
wiedzie prym, a muzyka staje się zaskakująco wówczas urocza i nad wyraz
liryczna. Oddychamy głęboko. I nie prosimy zbyt nachalnie o bis, bo muzycy dali
nam już naprawdę wiele.
Sposoby komunikacji
Ta muzyka opiera się na perfekcyjnej komunikacji pomiędzy
muzykami. Sygnalizacje za pomocą kartek z nutami (z daleka wyglądają, jakby nic
na nich nie było napisane – nawet bym się nie zdziwił, gdyby tak było naprawdę,
znając poczucie humoru naszego bohatera), rysowane rękoma znaki graficzne -
trójkąty, koła, otwarte przestrzenie. Nieustanne interakcje. Każdy staje się tu
na moment małym kompozytorem, kreującym świat wokół siebie i współpartnerów.
Prym wiedzie rzecz jasna Braxton (albo proponuje nowy wątek, albo ocenia
propozycje innych, nie zawsze je akceptując), ale równie kreatywni są Ho Bynum
i Siegel (ten zwłaszcza, gdy gra na wibrafonie). Dziewczęta raczej w roli
inspirowanych, niż inspirujących. Rozen wyraźnie stworzony do wyższych celów
niż komunikacja niewerbalna. Dahlgren niezwykle skupiony, szybkim wzrokiem
dopadnie każdego. Obserwowanie tej siódemki muzyków przy pracy stanowi
przyjemność samą w sobie.
Klepsydra
Klepsydra sterująca procesem improwizacji. Tak. Ta muzyka to
improwizacja. Mimo tylu dźwięków podanych wprost z pięciolinii. Improwizacja
fragmentami muzyki zapisanej. A klepsydra? Trochę jak żart (ileż jest tego w
całym Braxtonie?). W pierwszym secie przesypała się cała (godzina), w drugim
zostało jej jeszcze trochę piasku do przesypania (set 50 minutowy).
Szczypta emocji
odautorskich
Wspaniały koncert, wyjątkowe zwieńczenie mojej wieloletniej
fascynacji muzyką Anthony'ego Braxtona. Dodatkowo możliwość obcowania z nią z
tak bliskiej perspektywy (środek drugiego rzędu!), powoduje, że dwie godziny
spędzone w Centrum "Manggha" staną się zapewne trwałym elementem
mojej muzycznej świadomości.
Coda
63-letni Anthony Braxton, u progu piątej dekady twórczej
aktywności, niczego światu udowadniać już nie musi. Ale wciąż tworzy, wciąż
jest niebywale kreatywny. Inaczej nie potrafi. Jego życie muzyczne, to ciągła
pogoń za nowym, nierozpoznanym, nieprzewidywalnym. Mieliśmy okazję uczestniczyć
w kolejnym akcie tej niebywałej podróży. Założenie fundamentalne koncertu
zostało spełnione. Siedmiu absolutnie świadomych celu muzyków stworzyło dzieło
pt. "Anthony Braxton in Manggha". Jedyne w swoim rodzaju. Kolejny
koncert będzie już zupełnie inny.
Krakowska Jesień
Jazzowa - Anthony Braxton Septet (Anthony Braxton - composer, saxes, contrabass
clarinet; Taylor Ho Bynum - trumpets, trombone; Jessica Pavone - viola, violin;
Jay Rozen - tuba, Chris Dahlgren - bass, viola; Aaron Siegel - drums, vibes,
gongs; Mary Halvorson - electric guitar)
Kraków, Centrum Sztuki
i Techniki Japońskiej "Manggha", 6.12.2008
Kolaż zdjęciowy z koncertu mojego autorstwa, zdjęcia - oczywiście - Krzysztofa Penarskiego. Pozdrowienia!
Kolaż zdjęciowy z koncertu mojego autorstwa, zdjęcia - oczywiście - Krzysztofa Penarskiego. Pozdrowienia!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz