Pokrewne Namiętności i inne archiwalia

piątek, 20 maja 2016

Dudu Pukwana/ John Stevens – Mbizo Radebe: Strzelali, by zabić!


Nieznane są dokładne okoliczności śmierci Johnny’ego Mbizo Dyaniego. Niewątpliwe fakt ów miał miejsce 24.10.1986 roku w Berlinie,  w niedługi czas po koncercie. Niewątpliwie śmierć nastąpiła nagle. Nieudokumentowany jest fakt udziału sprawczego osób trzecich w tym wydarzeniu.

W niespełna trzy miesiące później Dudu Pukwana i John Stevens spotkali się w The Glass Trap w Middlesex i zarejestrowali materiał muzyczny, poczyniony w hołdzie zmarłemu przyjacielowi. Płytę zatytułowali: (Mbizo) Radebe – They Shoot To Kill (Strzelali, by zabić). Zatem - wiedzieli więcej.  A ponieważ od lat już nie żyją, ewentualną wiedzę detektywistyczną zabrali ze sobą do grobu *).

Szczęśliwie, całkiem już współcześnie, Wasz Autor wszedł w posiadanie tego krążka i pragnie w tym miejscu podzielić się wrażeniami z odsłuchu. Kupiony na aukcji internetowej format CD,  po prawdzie jest jedynie cdr-em, ale za to ładnie wydanym (z okładką winyla, nie zaś edycji kompaktowej). A dokumentacja zdjęciowa kilku edycji nagrania ze stycznia 1987 roku niech ubarwi dzisiejszą opowieść.




Mbizo Radebe

Spotkanie Dudu i Johna zaowocowało 55 minutową rejestracją w dwóch częściach. Pukwana zaczyna na pianie, by potem pięknie snuć na alcie (a chwilami na sopranie) zwartą opowieść, niepozbawioną szorstkości i konstruktywnych kantów. Wtóruje mu na pełnym, jazzowym zestawie perkusyjnym Stevens, kreśląc zmyślne synkopy. Mimo, iż muzyka jest dość swobodnie improwizowana, całość zdecydowanie trzyma rytm i nie wpada na jakiekolwiek mielizny. John w tle delikatnie wokalizuje, a pod koniec części pierwszej sięga po swoją mini-trąbkę, nie przestając grać na perkusji (stopa trzyma rytm!). Dudu dobrze odnajduje się w tak wolnej formule muzykowania, choć to być może jego jedyne nagranie w takiej konwencji. W połowie drugiej części, sięga po swój kolejny niewątpliwy atut w postaci mocnego, głębokiego głosu (jakże pięknie skalującego na typowo afrykański sposób). JD! JD! JD! Mbizo! - mantrycznie zawodzi, przywołując ducha zmarłego przyjaciela (Mbizo – po polsku „tak się nazywam”). W wokalne popisy, Dudu wplata także bardzo rytmiczne piano. Piękny fragment! Na finał dostajemy stosowne wyciszenie z odrobiną zadumy.


Inne historie

Zupełnie przy okazji spotkania z duetem Pukwana/ Stevens, dokonałem drobnego przeglądu swojego stanu posiadania, jeśli chodzi o dokonania muzyczne emigrantów z Republiki Południowej Afryki, którzy ponad pół wieku temu, uciekając ze szponów apartheidu, trafili do Europy i trochę w niej muzycznie namieszali. Kilka skromnych rekomendacji i drogowskazów dla poszukiwań na własną rękę, już teraz.

Muzycy z południa Afryki trafili do Europy w roku 1964 (okazja, to Festiwal Jazzowy w Antibes) i zostali w niej na lata, by nie rzec – na zawsze. Tworzyli oni wówczas grupę o nazwie The Blue Notes, którą zresztą uważa się za pierwszy w pełni zintegrowany afrykański jazz band. Personalnie byli to: Mongezi Feza (trąbka), Dudu Pukwana (saksofon altowy), Nikele Moyake (saksofon tenorowy), Chris McGregor (piano), Louis Moholo-Moholo (perkusja) i Johnny Dyani (bas). W sumie jedynie tenorzysta nie zapisał się szczególnie dobitnie w historii europejskiego jazzu/ free jazzu (nic nie nagrał pod własnym nazwiskiem, ale i życie zakończył ledwie dwa lata po przybyciu na stary kontynent).



The Blue Notes przez lata ewoluowało pod względem osobowym, a główna przyczyna tego stanu rzeczy była niestety dość makabryczna. Feza umiera już roku 1975, ledwo dożywając 30-i, Dyani dekadę później, niedługo po 40. urodzinach. Pukwana i McGregor szczęśliwie przekraczają 50-ę, ale i tak u progu lat 90. ubiegłego stulecia z całego zestawu The Blue Notes przy życiu pozostaje jedynie Moholo (i szczęśliwie jest tak do dziś).

W dokumentowaniu nagrań muzyków południowoafrykańskich specjalizuje się angielskie wydawnictwo Ogun Records. Prawie cała spuścizna muzyczna The Blue Notes jest obecnie dostępna w formacie CD i bywa w sklepach, a już na pewno w sieci. W 2008 roku Ogun opublikował pięciopłytowy box The Blue Notes The Ogun Collection, zawierający wszystkie wcześniej opublikowane nagrania (w tym także koncert z Antibes z 1964r.!). A w roku 2012 kolekcję powyższą uzupełniła rejestracja koncertu z Belgii, z lipca 1979r. - Before The Wind Changes.




Kontakty Johna Stevensa z tą grupą muzyków były częste, a ich początek miał miejsce już wiosną 1966r., gdy John na moment zastąpił w The Blue Notes Louisa Moholo (rejestracja radiowa dla World Service Broadcast). Jeszcze tego samego roku razem z Fezą Stevens gra w zespole Johna Tchicaia. Trzy lata później przez kilka miesięcy stałym członkiem Spontaneous Music Ensemble zostaje Johnny Dyani, który m.in. uczestniczy w nagraniu kompozycji Oliv (obecnie dostępna na płycie SME Oliv & Familie, Emanem 2014). W tymże samym roku Dyani gra także koncert w ramach formacji Amalgam, a Mongezi Feza uczestniczy w publicznych wystąpieniach SME oraz koncertuje w duecie ze Stevensem. W latach 1982-86 Dyani razem ze Stevensem i Frode Gjerstadem tworzą wyjątkową formację Detail (na dużą opowieść o tej grupie zapraszam na Trybunę niebawem). Po śmieci tego pierwszego, wraz z Pukwaną – obok płyty, która jest głównym przedmiotem tej opowieści - Stevens animuje także formację Fast Colour, która przez wiele miesięcy koncertuje z programem Tribute to Johnny Mbizo Dyani (po tym wydarzeniu pozostaje płyta Fast Colour, Loose Torque).




Szczególną postacią w tym gronie był pianista i kompozytor Chris McGregor (dodajmy, jedyny biały muzyk The Blue Notes). Jego najbardziej znaną formacją był duży skład Brotherhood Of  Breath, w nagraniach której, na przestrzeni dwóch dekad, przewinęła się cała śmietanka europejskiego i światowego free. Polecam szczególnie koncert z Tuluzy, dostępny pod tytułem Procession (Ogun, LP 1978, CD 2013), z udziałem m.in. Evana Parkera. Tenże Parker - także Barre Philips i John Surman - nagrywali pod egidą Septetu McGregora już w drugiej połowie lat 60. – dowodem doskonała, free jazzowa petarda Up To Earth (Fledg’ling Records, 2008). Równie krwiste jest wydawnictwo The Chris McGregor Group Very Urgent (Polydor, LP 1968, CD m.in. Soundvision 2013), w którym uczestniczy prawie cały skład The Blue Notes, uzupełniony o saksofonistę Ronnie Beera.

Wracając do Johnny’ego Dyaniego… Z tego grona był chyba najbardziej utalentowany i skory do czynienia wydawcy szansy na … komercyjny sukces, oczywiście w jazzowym, mainstreamowym wydaniu. Bardzo melodyjna gra na kontrabasie, duża łatwość i umiejętność pisania zgrabnych kompozycji, powodowała, że Dyani łatwo realizował proces od nagrania do wydania. Na przełomie lat 70. i 80. kilka lat spędził w Szwecji i wydał sporo całkiem dobrych jazzowych płyt dla świetnie znanego, np. na łamach takiego Jazz Forum, duńskiego SteepleChase Records. Do uważnej lektury polecam szczególnie nagrania kwartetowe – w tym prawdziwą perłę Song For Biko (1979, z Donem Cherrym i Dudu Pukwaną), a także Mbizo (1982, także z Pukwaną). Warto też pamiętać, iż znacznie wcześniej – jesienią 1972r. – Dyani koncertował z triem Music For Xaba, skład którego uzupełniali Mongezi Feza i turecki perkusista Okay Temiz. Muzycy pozostawili po sobie trzy czarne krążki (Music For Xaba Vol. 1 & 2, Rejoice).




Na stronie epatującej znaczącymi produkcjami światowego free jazz/free improv ostatnich 50 lat, wskazywanie kim jest i czego dokonał doskonały perkusista i perkusjonalista Louis Moholo-Moholo, byłoby co najmniej nie na miejscu. Wszakże z interesującego nas dziś punktu widzenia, warto przywołać formację Viva La Black, gdzie w towarzystwie młodszych i mniej znanych kolegów z Afryki Południowej, Moholo kultywuje free jazz oparty o skale i harmonie zaczerpnięte z ziemi mu ojczystej. Myślę tu np. o winylu o Viva La Black (Ogun, 1988). W przebogatym dorobku Moholo koniecznie trzeba zarekomendować jeszcze przynajmniej dwie pozycje, choćby dlatego, że zostały one poczynione przy wydatnym udziale Evana Parkera – kompilacja dwóch winyli na podwójnym CD: Louis Moholo-Moholo Septet/ Octet Bra Louis/ Spirits Rejoice (Ogun, 2006), a także genialny kwintet Louis Moholo/ Evan Parker/ Pule Pheto/ Gibo Pheto/ Barry Guy Bush Fire (Ogun, 1996).

Na sam koniec pozostał nam jeszcze współbohater dzisiejszej opowieści, alcista (a także okazjonalnie pianista i wokalista) Dudu Pukwana. Jego nazwisko padło już dziś tyle razy, że może ograniczę się do wskazania dwóch formacji, które niezwykle głęboko osadzone były w muzyce afrykańskiej, tak pod względem melodyki, jak i jej niebywałej taneczności. W latach 70. była to grupa Spear, którą winni znać pełnokrwiści wyznawcy kultu Johna Stevensa, bo to on właśnie uczestniczył w nagraniu winyla Flute Music (Caroline, 1975). W kolejnej dekadzie taneczną muzykę jazzową w skalach afrykańskich, Pukwana realizował w grupie Zila. Pozostały po niej m.in. dwa urocze, czarne krążki – Sound Zila (Jika Records, 1981) i Zila 86 (Jika Records, 1986).




Dedykacja końcowa

Na początku stycznia 1992r. Louis Moholo-Moholo zorganizował koncert na cześć swoich zmarłych przyjaciół z Afryki, w tym w szczególności kolegów z The Blue Notes. Na tę okoliczność zawiązała się szczególna formacja - The Dedication Orchestra, a w jej skład weszli doprawdy wszyscy znaczący muzycy ówczesnej, improwizującej sceny brytyjskiej (i nie tylko). Dokument fonograficzny tego spotkania odnajdziecie pod tytułem: The Dedication Orchestra Spirits Rejoice (Ogun, 1992). Na dołączonych fotografiach piękna dedykacja Louisa i lista uczestników spotkania.




*) Prawda historyczna jest trochę mniej spektakularna. Dyani zmarł z powodu niedoczynności wątroby (hepatitis), jakkolwiek nagle. Z tego samego powodu życie zakończył także Dudu Pukwana. Czy te wypadki wynikały z „trybu” życia muzyków, niech pozostanie tajemnicą, dodatkowo zupełnie nieistotną, z dzisiejszego punktu widzenia. Co do tytułu samej płyty: nazwisko Radebe jest dość popularne w Afryce Południowej, zatem być może odniesienie się do niego w kontekście tytułu i strzelania, by zabić miało bardziej metaforyczny wydźwięk i było jedynie protestem muzyków przeciwko apartheidowi, który w momencie powstania nagrania miał się w tamtym kraju całkiem dobrze.

Redagując ten przypis posiłkowałem się pamięcią Frode Gjerstada (Thanx Frode for your good memory!!!).



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz