Nieznane są dokładne okoliczności śmierci Johnny’ego Mbizo
Dyaniego. Niewątpliwe fakt ów miał miejsce 24.10.1986 roku w Berlinie, w niedługi czas po koncercie. Niewątpliwie
śmierć nastąpiła nagle. Nieudokumentowany jest fakt udziału sprawczego osób
trzecich w tym wydarzeniu.
W niespełna trzy miesiące później Dudu Pukwana i John
Stevens spotkali się w The Glass Trap w Middlesex i zarejestrowali materiał
muzyczny, poczyniony w hołdzie zmarłemu przyjacielowi. Płytę zatytułowali: (Mbizo)
Radebe – They Shoot To Kill (Strzelali,
by zabić). Zatem - wiedzieli więcej. A ponieważ od lat już nie żyją, ewentualną
wiedzę detektywistyczną zabrali ze sobą do grobu *).
Szczęśliwie, całkiem już współcześnie, Wasz Autor wszedł w
posiadanie tego krążka i pragnie w tym miejscu podzielić się wrażeniami z
odsłuchu. Kupiony na aukcji internetowej format CD, po prawdzie jest jedynie cdr-em, ale za to
ładnie wydanym (z okładką winyla, nie zaś edycji kompaktowej). A dokumentacja
zdjęciowa kilku edycji nagrania ze stycznia 1987 roku niech ubarwi dzisiejszą
opowieść.
Mbizo Radebe
Spotkanie Dudu i Johna zaowocowało 55 minutową rejestracją w
dwóch częściach. Pukwana zaczyna na pianie, by potem pięknie snuć na alcie (a
chwilami na sopranie) zwartą opowieść, niepozbawioną szorstkości i
konstruktywnych kantów. Wtóruje mu na pełnym, jazzowym zestawie perkusyjnym
Stevens, kreśląc zmyślne synkopy. Mimo, iż muzyka jest dość swobodnie
improwizowana, całość zdecydowanie trzyma rytm i nie wpada na jakiekolwiek
mielizny. John w tle delikatnie wokalizuje, a pod koniec części pierwszej sięga po swoją mini-trąbkę, nie przestając grać na perkusji (stopa trzyma rytm!).
Dudu dobrze odnajduje się w tak wolnej formule muzykowania, choć to być może
jego jedyne nagranie w takiej konwencji. W połowie drugiej części, sięga po
swój kolejny niewątpliwy atut w postaci mocnego, głębokiego głosu (jakże
pięknie skalującego na typowo afrykański sposób). JD! JD! JD! Mbizo! - mantrycznie zawodzi, przywołując ducha
zmarłego przyjaciela (Mbizo – po polsku „tak się nazywam”). W wokalne popisy, Dudu wplata także bardzo rytmiczne piano. Piękny fragment! Na finał dostajemy
stosowne wyciszenie z odrobiną zadumy.
Inne historie
Zupełnie przy okazji spotkania z duetem Pukwana/ Stevens,
dokonałem drobnego przeglądu swojego stanu posiadania, jeśli chodzi o dokonania
muzyczne emigrantów z Republiki Południowej Afryki, którzy ponad pół wieku
temu, uciekając ze szponów apartheidu, trafili do Europy i trochę w niej
muzycznie namieszali. Kilka skromnych rekomendacji i drogowskazów dla
poszukiwań na własną rękę, już teraz.
Muzycy z południa Afryki trafili do Europy w roku 1964
(okazja, to Festiwal Jazzowy w Antibes) i zostali w niej na lata, by nie rzec – na
zawsze. Tworzyli oni wówczas grupę o nazwie The Blue Notes, którą zresztą uważa
się za pierwszy w pełni zintegrowany afrykański jazz band. Personalnie byli to:
Mongezi Feza (trąbka), Dudu Pukwana (saksofon altowy), Nikele Moyake (saksofon
tenorowy), Chris McGregor (piano), Louis Moholo-Moholo (perkusja) i Johnny
Dyani (bas). W sumie jedynie tenorzysta nie zapisał się szczególnie dobitnie w
historii europejskiego jazzu/ free jazzu (nic nie nagrał pod własnym nazwiskiem,
ale i życie zakończył ledwie dwa lata po przybyciu na stary kontynent).
The Blue Notes przez lata ewoluowało pod względem
osobowym, a główna przyczyna tego stanu rzeczy była niestety dość makabryczna.
Feza umiera już roku 1975, ledwo dożywając 30-i, Dyani dekadę później, niedługo
po 40. urodzinach. Pukwana i McGregor szczęśliwie przekraczają 50-ę, ale i tak
u progu lat 90. ubiegłego stulecia z całego zestawu The Blue Notes przy życiu
pozostaje jedynie Moholo (i szczęśliwie jest tak do dziś).
W dokumentowaniu nagrań muzyków południowoafrykańskich
specjalizuje się angielskie wydawnictwo Ogun Records. Prawie cała
spuścizna muzyczna The Blue Notes jest obecnie dostępna w formacie CD i bywa w
sklepach, a już na pewno w sieci. W 2008 roku Ogun opublikował pięciopłytowy
box The Blue Notes The Ogun Collection, zawierający wszystkie wcześniej
opublikowane nagrania (w tym także koncert z Antibes z 1964r.!). A w roku 2012
kolekcję powyższą uzupełniła rejestracja koncertu z Belgii, z lipca 1979r. - Before
The Wind Changes.
Kontakty Johna Stevensa z tą grupą muzyków były częste, a
ich początek miał miejsce już wiosną 1966r., gdy John na moment zastąpił w The Blue
Notes Louisa Moholo (rejestracja radiowa dla World Service Broadcast). Jeszcze
tego samego roku razem z Fezą Stevens gra w zespole Johna Tchicaia. Trzy lata
później przez kilka miesięcy stałym członkiem Spontaneous Music Ensemble zostaje
Johnny Dyani, który m.in. uczestniczy w nagraniu kompozycji Oliv (obecnie dostępna na płycie SME Oliv
& Familie, Emanem 2014). W tymże samym roku Dyani gra także koncert
w ramach formacji Amalgam, a Mongezi Feza uczestniczy w publicznych wystąpieniach
SME oraz koncertuje w duecie ze Stevensem. W latach 1982-86 Dyani razem ze
Stevensem i Frode Gjerstadem tworzą wyjątkową formację Detail (na dużą opowieść
o tej grupie zapraszam na Trybunę
niebawem). Po śmieci tego pierwszego, wraz z Pukwaną – obok płyty, która jest
głównym przedmiotem tej opowieści - Stevens animuje także formację Fast Colour,
która przez wiele miesięcy koncertuje z programem Tribute to Johnny Mbizo Dyani (po tym wydarzeniu pozostaje płyta Fast
Colour, Loose Torque).
Szczególną postacią w tym gronie był pianista i kompozytor
Chris McGregor (dodajmy, jedyny biały muzyk The Blue Notes). Jego najbardziej
znaną formacją był duży skład Brotherhood Of
Breath, w nagraniach której, na przestrzeni dwóch dekad, przewinęła się
cała śmietanka europejskiego i światowego free. Polecam szczególnie koncert z
Tuluzy, dostępny pod tytułem Procession (Ogun, LP 1978, CD 2013),
z udziałem m.in. Evana Parkera. Tenże Parker - także Barre Philips i John
Surman - nagrywali pod egidą Septetu McGregora już w drugiej połowie lat 60. – dowodem
doskonała, free jazzowa petarda Up To Earth (Fledg’ling Records,
2008). Równie krwiste jest wydawnictwo The Chris McGregor Group Very
Urgent (Polydor, LP 1968, CD m.in. Soundvision 2013), w którym uczestniczy
prawie cały skład The Blue Notes, uzupełniony o saksofonistę Ronnie Beera.
Wracając do Johnny’ego Dyaniego… Z tego grona był chyba
najbardziej utalentowany i skory do czynienia wydawcy szansy na … komercyjny
sukces, oczywiście w jazzowym, mainstreamowym
wydaniu. Bardzo melodyjna gra na kontrabasie, duża łatwość i umiejętność
pisania zgrabnych kompozycji, powodowała, że Dyani łatwo realizował proces od nagrania do wydania. Na przełomie lat
70. i 80. kilka lat spędził w Szwecji i wydał sporo całkiem dobrych jazzowych
płyt dla świetnie znanego, np. na łamach takiego Jazz Forum, duńskiego SteepleChase Records. Do uważnej lektury
polecam szczególnie nagrania kwartetowe – w tym prawdziwą perłę Song
For Biko (1979, z Donem Cherrym i Dudu Pukwaną), a także Mbizo
(1982, także z Pukwaną). Warto też pamiętać, iż znacznie wcześniej – jesienią
1972r. – Dyani koncertował z triem Music For Xaba, skład którego uzupełniali
Mongezi Feza i turecki perkusista Okay Temiz. Muzycy pozostawili po sobie trzy
czarne krążki (Music For Xaba Vol. 1 & 2, Rejoice).
Na stronie epatującej znaczącymi produkcjami światowego free
jazz/free improv ostatnich 50 lat, wskazywanie kim jest i czego dokonał
doskonały perkusista i perkusjonalista Louis Moholo-Moholo, byłoby co najmniej
nie na miejscu. Wszakże z interesującego nas dziś punktu widzenia, warto przywołać formację Viva La Black ,
gdzie w towarzystwie młodszych i mniej znanych kolegów z Afryki Południowej,
Moholo kultywuje free jazz oparty o skale i harmonie zaczerpnięte z ziemi mu
ojczystej. Myślę tu np. o winylu o Viva La Black (Ogun, 1988). W przebogatym dorobku
Moholo koniecznie trzeba zarekomendować jeszcze przynajmniej dwie pozycje, choćby
dlatego, że zostały one poczynione przy wydatnym udziale Evana Parkera –
kompilacja dwóch winyli na podwójnym CD: Louis Moholo-Moholo Septet/ Octet Bra
Louis/ Spirits Rejoice (Ogun, 2006), a także genialny kwintet Louis
Moholo/ Evan Parker/ Pule Pheto/ Gibo Pheto/ Barry Guy Bush
Fire (Ogun, 1996).
Na sam koniec pozostał nam jeszcze współbohater dzisiejszej
opowieści, alcista (a także okazjonalnie pianista i wokalista) Dudu Pukwana.
Jego nazwisko padło już dziś tyle razy, że może ograniczę się do wskazania
dwóch formacji, które niezwykle głęboko osadzone były w muzyce afrykańskiej,
tak pod względem melodyki, jak i jej niebywałej taneczności. W latach 70. była
to grupa Spear, którą winni znać pełnokrwiści wyznawcy kultu Johna Stevensa,
bo to on właśnie uczestniczył w nagraniu winyla Flute Music (Caroline,
1975). W kolejnej dekadzie taneczną muzykę jazzową w skalach afrykańskich,
Pukwana realizował w grupie Zila. Pozostały po niej m.in. dwa urocze, czarne
krążki – Sound Zila (Jika Records, 1981) i Zila 86 (Jika Records,
1986).
Dedykacja końcowa
Na początku stycznia 1992r. Louis Moholo-Moholo zorganizował
koncert na cześć swoich zmarłych przyjaciół z Afryki, w tym w szczególności kolegów z The Blue Notes. Na tę okoliczność zawiązała się szczególna formacja -
The Dedication Orchestra, a w jej skład weszli doprawdy wszyscy znaczący muzycy ówczesnej, improwizującej sceny brytyjskiej (i nie tylko). Dokument fonograficzny tego spotkania
odnajdziecie pod tytułem: The Dedication Orchestra Spirits Rejoice (Ogun,
1992). Na dołączonych fotografiach piękna dedykacja Louisa i lista uczestników
spotkania.
*) Prawda historyczna jest trochę mniej spektakularna. Dyani
zmarł z powodu niedoczynności wątroby (hepatitis),
jakkolwiek nagle. Z tego samego powodu życie zakończył także Dudu Pukwana.
Czy te wypadki wynikały z „trybu” życia muzyków, niech pozostanie tajemnicą,
dodatkowo zupełnie nieistotną, z dzisiejszego punktu widzenia. Co do tytułu samej płyty: nazwisko
Radebe jest dość popularne w Afryce Południowej, zatem być może odniesienie się
do niego w kontekście tytułu i strzelania,
by zabić miało bardziej metaforyczny wydźwięk i było jedynie protestem
muzyków przeciwko apartheidowi, który w momencie powstania nagrania miał się w
tamtym kraju całkiem dobrze.
Redagując ten przypis posiłkowałem się pamięcią Frode
Gjerstada (Thanx Frode for your good memory!!!).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz