Pokrewne Namiętności i inne archiwalia

wtorek, 4 grudnia 2018

The Robadors Quartet! Chant, Mezquida, Nästesjö and Prats at 19:30!


Uwaga! Trybuna Muzyki Spontanicznej i jej przemądrzały Pan Redaktor, są współwydawcą tej płyty! Wszelkie słowa zachwytu, jakie za chwilę przeczytasz, mogą być podyktowane jedynie chęcią zwiększenia sprzedaży! Innymi słowy – dalej czytasz na własną odpowiedzialność!


Czas i miejsce zdarzenia: 9 lipca 2014r., Studio 44,1, Girona, Katalonia.

Ludzie i przedmioty: Tom Chant - saksofony, Marco Mezquida - fortepian, Johannes Nästesjö – kontrabas oraz Ramon Prats - perkusja.

Co gramy: muzyka improwizowana, pod którą podpisują się jej twórcy, czyli muzycy tworzący kwartet.

Efekt finalny: osiem improwizacji, opatrzonych tytułami (łącznie 56 minut i 32 sekundy), wydanych pod szyldem The Robadors Quartet i tytułem 19:30. Dziesiąta pozycja w katalogu Multikulti Project/ Spontaneous Music Tribune Series. CD dostępne od 23 września br.




Wrażenia subiektywne/ przebieg wydarzeń:

75.3. Intensywna rozgrzewka sekcji rytmicznej, parchy z tuby saksofonu, cisza nad klawiaturą. Pianista nadchodzi z głębi sceny, jest precyzyjny, od startu buduje meta narrację, rodzaj nadbudowy dla silnie pobudzonego kontrabasu i perkusji. Saksofon kreśli pętle i komentuje zza winkla. Kwartet zdaje się być masywną, samoeskalującą się freejazzową maszyną. Demokracja, solidarność, pełna koherentność, to elementy stabilizujące wewnętrzny tygiel emocji. Po pierwszym wytłumieniu, zwinne solo kontrabasu, w tle talerze i małe sonore wprost z tuby. Interakcje dalece trafne, w pełni intuicyjne, brak znamion złych decyzji, co do przebiegu dramatu. Precyzja i skrupulatność, to kolejne atuty formacji. Także w trakcie czupurnych galopad. Tu, ta ostatnia znów jest zwinna, drobiazgowa, niemal molekularna w strukturze. Prawdziwa eksplozja kreacji, wyobraźni i dobrze użytego warsztatu artystycznego. Finał najdłuższej ekspozycji na płycie ma konsystencję ciekłego oleju, a krew leje się po ścianach z mistrzowską gracją!
 
79.3. Spokojniej, po kantach, wzdłuż nadbrzeży. Aktywne piano, tańczące klawisze. Bystre reakcje pozostałych instrumentów. Świetna komunikacja, akcja goni reakcję, synteza puentuje tezę. Znów precyzyjne niczym szwajcarski zegarek, całkowicie swobodne improve, jakby dziergane na bazie nieistniejących predefinicji procesu. Małe frazy, dialog w opozycji do nieakceptowanego monologu. Bystry galop na finiszu, to oczywista konsekwencja.

78.8. Smyczek na gryfie kontrabasu wprowadza nas w szczegóły kolejnej opowieści. Preparacje pod klawiaturą, zwinny, mały drumming. Saksofon pojękuje w samym środku tuby. Narracja kroczy dumna jak paw. Szczypta sonorystyki, saperska sekcja bez rytmu i melodii. Ogrom dźwięków i interakcji w jednostce czasu. Piano z klawisza w ramach puenty.
  
78.2. Piano od startu łapie rytm i buduje dynamiczne intro. Porywa tłumy, w tym także pozostałe instrumenty. Galop w mgnieniu oka! Sopran przebija się przez ścianę dźwięku, generowanego przez mocny kontrabas i zabójczą perkusję – Johannes i Ramon zdają się stemplować każdy skrawek czasoprzestrzeni tego nagrania. W 4 minucie lekkie wytłumienie, które odbywa się jednak bez hamowania. I do razu nowa, równie dynamiczna opowieść. Muzycy nie pozostawiają sobie, ani słuchaczom chwili wytchnienia. Non stop free erotic dance! Sam finał zaś zaskakująco nostalgiczny.




80.4. Po nanosekundzie przerwy, muzycy zdają się pielęgnować tę odrobinę wyciszenia, która przed chwilą stała się ich udziałem. Echo, meta przestrzeń, pudło rezonansowe fortepianu. Sopran w nastroju delikatnie tanecznym. Kind of mainstream as well! Urokliwie jazzowy fragment wybuchowej całości.

76.12. Perkusyjne intro! Atak smyczka! Dynamiczna preparacja na strunach piana! Prychy saksofonu budujące rytm! Muzyków znów scala kosmiczna umiejętność wewnętrznego komunikowania się. Warstwa na warstwie, jakże gęsta zabudowa. Akcja goniona przez reakcję, reakcja w ucieczce przed akcją! Fire! Fire! Fire! Wszystko – jak zwykle – czynione z mistrzowską precyzją.

79.7. Aktywny, bystry drumming Ramona, podczas gdy reszta muzyków jedzie na ręcznym hamulcu, nie śpieszy się, prowadzi relaksujące pogadanki. Ciekawy dysonans. Piękny smyczek lepi się do gryfu kontrabasu, łagodne piano, pulsujący, ciepły saksofon. A drumming już prawie w galopie. Prawdziwy dramaturgiczny majstersztyk! Johannes zrywa girlandy ze ściany, wpuszcza dużo powietrza do studia nagraniowego. Ożywczy wiatr od morza. Aż w tubie zaszumiało! Krok po kroku, muzycy budują narrację, którą nie sposób nie uznać za opus magnum całej płyty. W ramach ornamentów, małe piano, cichy orgazm na szczoteczkach i puenta, która płynie wprost spod smyczka. Oto jak demokracja zwycięża! Im bliżej ciszy, tym więcej cudów staje się udziałem improwizatorów. 

78.12. Finał startuje z najwyższej belki. Pedał gazu wciśnięty do samego dna. Na początek fortepian z klawisza i galop perkusji. Kontrabas wchodzi do gry jak czołg. Dramaturgia kipi, zwroty akcji i kompulsywne punkty przegięcia. Eksplozja w zestawie trzyosobowym!  Kontrabas wyrywa deski z podłogi, a potem tłumi całość. Kolejny atak następuje w mgnieniu oka, bo i przyczajony wcześniej saksofon wpada do tygla narracji. Furia agresywnego dęciaka, ferria sztucznych ogni. Prawdziwy galop na zatracenie. Tom ma w ręku buławę i idzie po swoje! Nie bierze jeńców, stawia słupy graniczne! Znaczy teren, jak niewykastrowany kocur! Marco eksploduje na podobnym poziomie emocji. Kolektywna ściana free jazzowego mięcha! What the game! Na ostatniej prostej, świetnie skonstruowane wybrzmiewanie – garść preparacji, pogłos, silne symptomy perfekcyjnie wykonanej roboty.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz