Uwaga! Trybuna
Muzyki Spontanicznej i jej przemądrzały
Pan Redaktor, są współwydawcą tej płyty! Wszelkie słowa zachwytu, jakie za
chwilę przeczytasz, mogą być podyktowane jedynie chęcią zwiększenia sprzedaży!
Innymi słowy – dalej czytasz na własną odpowiedzialność!
Czas i miejsce
zdarzenia: 9 lipca 2014r., Studio
44,1, Girona, Katalonia.
Ludzie i przedmioty:
Tom Chant - saksofony, Marco Mezquida - fortepian, Johannes Nästesjö – kontrabas
oraz Ramon Prats - perkusja.
Co gramy: muzyka
improwizowana, pod którą podpisują się jej twórcy, czyli muzycy tworzący
kwartet.
Efekt finalny:
osiem improwizacji, opatrzonych tytułami (łącznie 56 minut i 32 sekundy),
wydanych pod szyldem The Robadors Quartet i tytułem 19:30. Dziesiąta pozycja w katalogu Multikulti Project/ Spontaneous
Music Tribune Series. CD dostępne od 23 września br.
Wrażenia subiektywne/
przebieg wydarzeń:
75.3. Intensywna
rozgrzewka sekcji rytmicznej, parchy z tuby saksofonu, cisza nad klawiaturą.
Pianista nadchodzi z głębi sceny, jest precyzyjny, od startu buduje meta narrację, rodzaj nadbudowy dla
silnie pobudzonego kontrabasu i perkusji. Saksofon kreśli pętle i komentuje zza
winkla. Kwartet zdaje się być masywną, samoeskalującą się freejazzową maszyną.
Demokracja, solidarność, pełna koherentność, to elementy stabilizujące
wewnętrzny tygiel emocji. Po pierwszym wytłumieniu, zwinne solo kontrabasu, w
tle talerze i małe sonore wprost z
tuby. Interakcje dalece trafne, w pełni intuicyjne, brak znamion złych decyzji,
co do przebiegu dramatu. Precyzja i skrupulatność, to kolejne atuty formacji.
Także w trakcie czupurnych galopad. Tu, ta ostatnia znów jest zwinna,
drobiazgowa, niemal molekularna w strukturze. Prawdziwa eksplozja kreacji,
wyobraźni i dobrze użytego warsztatu artystycznego. Finał najdłuższej
ekspozycji na płycie ma konsystencję ciekłego oleju, a krew leje się po
ścianach z mistrzowską gracją!
79.3. Spokojniej,
po kantach, wzdłuż nadbrzeży. Aktywne piano, tańczące klawisze. Bystre reakcje
pozostałych instrumentów. Świetna komunikacja, akcja goni reakcję, synteza
puentuje tezę. Znów precyzyjne niczym szwajcarski zegarek, całkowicie swobodne improve, jakby dziergane na bazie
nieistniejących predefinicji procesu. Małe frazy, dialog w opozycji do
nieakceptowanego monologu. Bystry galop na finiszu, to oczywista konsekwencja.
78.8. Smyczek na
gryfie kontrabasu wprowadza nas w szczegóły kolejnej opowieści. Preparacje pod
klawiaturą, zwinny, mały drumming.
Saksofon pojękuje w samym środku tuby. Narracja kroczy dumna jak paw. Szczypta
sonorystyki, saperska sekcja bez rytmu i melodii. Ogrom dźwięków i interakcji w
jednostce czasu. Piano z klawisza w ramach puenty.
78.2. Piano od
startu łapie rytm i buduje dynamiczne intro. Porywa tłumy, w tym także
pozostałe instrumenty. Galop w mgnieniu oka! Sopran przebija się przez ścianę
dźwięku, generowanego przez mocny kontrabas i zabójczą perkusję – Johannes i
Ramon zdają się stemplować każdy skrawek czasoprzestrzeni tego nagrania. W 4
minucie lekkie wytłumienie, które odbywa się jednak bez hamowania. I do razu
nowa, równie dynamiczna opowieść. Muzycy nie pozostawiają sobie, ani słuchaczom
chwili wytchnienia. Non stop free erotic
dance! Sam finał zaś zaskakująco nostalgiczny.
80.4. Po
nanosekundzie przerwy, muzycy zdają się pielęgnować tę odrobinę wyciszenia,
która przed chwilą stała się ich udziałem. Echo, meta przestrzeń, pudło rezonansowe fortepianu. Sopran w nastroju
delikatnie tanecznym. Kind of mainstream
as well! Urokliwie jazzowy fragment wybuchowej całości.
76.12. Perkusyjne intro!
Atak smyczka! Dynamiczna preparacja na strunach piana! Prychy saksofonu
budujące rytm! Muzyków znów scala kosmiczna umiejętność wewnętrznego
komunikowania się. Warstwa na warstwie, jakże gęsta zabudowa. Akcja goniona
przez reakcję, reakcja w ucieczce przed akcją! Fire! Fire! Fire! Wszystko – jak zwykle – czynione z
mistrzowską precyzją.
79.7. Aktywny,
bystry drumming Ramona, podczas gdy
reszta muzyków jedzie na ręcznym hamulcu, nie śpieszy się, prowadzi relaksujące
pogadanki. Ciekawy dysonans. Piękny smyczek lepi się do gryfu kontrabasu,
łagodne piano, pulsujący, ciepły saksofon. A drumming już prawie w galopie. Prawdziwy dramaturgiczny
majstersztyk! Johannes zrywa girlandy ze ściany, wpuszcza dużo powietrza do
studia nagraniowego. Ożywczy wiatr od morza. Aż w tubie zaszumiało! Krok po
kroku, muzycy budują narrację, którą nie sposób nie uznać za opus magnum całej płyty. W ramach
ornamentów, małe piano, cichy orgazm na szczoteczkach i puenta, która płynie
wprost spod smyczka. Oto jak demokracja zwycięża! Im bliżej ciszy, tym więcej
cudów staje się udziałem improwizatorów.
78.12. Finał
startuje z najwyższej belki. Pedał gazu wciśnięty do samego dna. Na początek
fortepian z klawisza i galop perkusji. Kontrabas wchodzi do gry jak czołg.
Dramaturgia kipi, zwroty akcji i kompulsywne punkty przegięcia. Eksplozja w
zestawie trzyosobowym! Kontrabas wyrywa
deski z podłogi, a potem tłumi całość. Kolejny atak następuje w mgnieniu oka,
bo i przyczajony wcześniej saksofon wpada do tygla narracji. Furia agresywnego dęciaka, ferria sztucznych ogni.
Prawdziwy galop na zatracenie. Tom ma w ręku buławę i idzie po swoje! Nie
bierze jeńców, stawia słupy graniczne! Znaczy teren, jak niewykastrowany kocur!
Marco eksploduje na podobnym poziomie emocji. Kolektywna ściana free jazzowego
mięcha! What the game! Na ostatniej
prostej, świetnie skonstruowane wybrzmiewanie – garść preparacji, pogłos, silne
symptomy perfekcyjnie wykonanej roboty.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz