Styczeń przeleciał w tempie Komety Haleya z
turbodoładowaniem, wobec powyższego nasza ulubiona forma słownej interakcji,
czyli comiesięczna zbiorówka świeżych recenzji płytowych, ujawnia się światu
dopiero na początku kolejnego miesiąca. Cóż, nikt nie jest doskonały!
Zapraszamy zatem na wydanie styczniowo-lutowe, które wcale nie wyklucza pojawienia
się dodatkowej paczki recenzji pod koniec bieżącego miejsca. Bądźcie czujni!
Grudniową zbiorówkę rozpoczynaliśmy dwoma albumami
holenderskich freaków spod ciemnej
gwiazdy zwanej Dead Neanderthals. Dziś dla odmiany masywni, i jak zwykle groźni,
Kokke i Aquarius tradycyjną ep-ką
sylwestrową zakończą naszą opowieść. Nim to jednak nastąpi czeka nas ogląd pozostałych
dziewięciu piorunujących realizacji, tych nieco bardziej skoncentrowanych na
procesie improwizacji.
Zaczniemy amerykańsko-niemieckim kwartetem saksofonowym, który
przez lata nagrywał na kaseciaku swoje nielegalne sesje, a teraz postanowił je
niespodziewanie upublicznić. Potem czekają nas dwie swobodne improwizacje ze
Zjednoczonego Królestwa, personalnie w niezwykle imponującej komitywie. W dalszej
części zbiorówki duża porcja jazzu: francuskie, ogniste eksploracje klasyków
free (Dark Tree Records powraca!), kanadyjski kwartet zrównoważonego post-fussion, dwa nagrania kategorii open wydane w Holandii – międzynarodowy
kwartet i niemiecki duet, wreszcie duet krajowy, który zaczyna bardzo
eksperymentalnie, ale kończy w jazzie. A nim załomocą wspomniani na wstępie
Dead Neanderthals, czeka nas jeszcze zaskakująca historia elektroniczna ze
słowem mówionym wprost z Gdańska.
So, welcome to heaven
and hell of free improvisation!
Joachim Zoepf/ Stefan Keune/ Martin Speicher/ Jeffrey Morgan
The
Laws of William Bonney Saxophone Quartet 1993-2007 (Acheulian Handaxe
Records, CD 2023)
Lokalizacje nieznane, 1993-2007: Stefan Keune – sopranino,
saksofon tenorowy, Jeffrey Morgan – saksofon altowy, Martin Speicher –
sopranino, saksofon altowy oraz Joachim Zoepf – saksofon sopranowy, barytowy.
Jedenaście improwizacji, 46 minut.
Czterech saksofonistów, trzech Niemców i Amerykanin, przez
kilkanaście lat okazjonalnie improwizowało w warunkach domowych, a jeden z nich
– ten najmłodszy, Stefan Keune - rejestrował owe dzikie sesje na magnetofonie
kasetowym. Przyjęli nazwę, która jest prawdziwym nazwiskiem znanej postaci
świata masowej rozrywki, czyli Billa The Kida. Po latach odkryli owe taśmy i
postanowili je wydać. Nagrania mają chwilami sub-doskonałe, wręcz punkowe
brzmienie, zwłaszcza te najstarsze, sycą się wszakże gigantycznymi emocjami i
są na tyle wyśmienite, iż bez trudu trafiły na naszą listę 50 powodów, dla których warto było zapamiętać rok ubiegły.
W wielu utworach tego wspominkowego albumu, zwłaszcza tych najstarszych,
dominują brzmienia najlżejszych saksofonów (sopranino i sopranowego), których
szczebioty, krzyki i post-melodyjne zaśpiewy generują niebywałe porcje ekspresji.
Kwartet startuje z pozycji free jazzu, ucieka w zakamarki swobodnej
improwizacji, ale tez bez trudu łapie też kameralny oddech. Bywa, że każdy z saksofonistów
pracuje tu w innym tempie, prezentuje odmienny temperament, stosuje inne techniki
artykulacji, także te rozszerzone, ale ich ekspozycje zawsze znajdują wspólny
mianownik. W secie nagrań z roku 1993 najciekawiej wypada trzeci utwór, w
trakcie którego muzycy odbywają długą podróż od mrocznych preparacji po wrzask
free jazzu, czasami przyjmując formę efektownego, ptasiego wielogłosu. Nagrania
z lat 1998 i 2006, to raczej krótsze formy, czasami sprawiające wrażenie
ekstraktów z większych ekspozycji. By nasycić ucho dłuższymi formami sięgać
trzeba po dwie końcowe improwizacje z roku 2007, które zdają się stanowić crème de la crème całego albumu. Muzycy powściągają
tu swoją ekspresję, koncertują się na budowaniu mrocznego klimatu post-egzystencjalnej
zadumy.
Colin Webster Textural Studies (A New Wave Of
Jazz, LP/DL 2023)
Oude Klooster,
Brecht, Belgia, luty 2023: Colin Webster – saksofon altowy. Dwanaście
improwizacji, 34 minuty.
Nasz ulubiony brytyjski saksofonista popełnił już wiele płyt
solowych. Grywał na nich zarówno na barytonie, jak alcie, i wydaje się, że zeksplorował
wszystkie dostępne światu techniki preparacji instrumentu dętego, drewnianego.
W najnowszych studiach nad teksturą
dźwięku – tu altowego – muzyk stawia na pewną dramaturgiczną prostotę. Webster
nie tyle pracuje tu nad brzmieniem, ile bawi się formą. A efekt jest co
najmniej doskonały.
Pierwsza i czwarta improwizacja, to zdaje się ta sama bajka
– zwierzęcy ryk saksofonu na gęstym pogłosie, konsumujący mięsisty wydech i
chwile strwożonej ciszy. W drugiej opowieści narracja dla odmiany sprawia
wrażenie niezwykle lekkiej, niczym łabędzi śpiew o poranku, formując się w dron
sycony oddechem cyrkulacyjnym. W trzeciej części tańczą gołe dysze, zaś w
piątej znów wita nas oddychający, tu nieco melodyjny dron. W kolejnych odsłonach
słyszymy świt zimnego powietrza dobywający się przez dziurkę od klucza i syrenę
statku parowego - rodzaj leniwego drona w wysokim rejestrze, który łapie rezonans.
W części ósmej muzyk zbliża do granicy hałasu, kreując niemal folkowo brzmiący
skowyt. W kolejnych utworach dostajemy rezonującą porcję melodii, rodzaj
ceremonialnej zabawy w dźwięk i ciszę, wreszcie dronową post-kołysankę, która
przypomina borowanie zęba. Finałowa, dwunasta improwizacja także przyjmuje formę
drona – tu definitywnie pożegnalnego, tęskliwego, rozkołysanego, ale nie
sennego.
Kraabel/ Reed/ Thompson Still Dancing (Empty Birdcage
Records, CD 2023)
Iklectik, Londyn,
maj 2019: Caroline Kraabel – saksofon altowy, głos, szuranie po podłodze (surface sounds), Max Reed – taniec,
głos, surface sounds oraz Daniel
Thompson – gitara akustyczna. Dwie improwizacje, 52 minuty.
Wciąż tańcząc, to performatywny
spektakl na oszczędne dźwięki saksofonu i gitary, dźwięki przesuwania stóp pod
podłodze, wreszcie okazjonalnie używane głosy ludzkie. Definitywnie nieprzeładowany
ekspresją, budujący wątki narracyjne, które szybko tracą żywot, skupiony na
nieco teatralnym kreowaniu sytuacji dramaturgicznej. Być może ów koncert (bez
publiczności?) byłby ciekawszy, gdyby można go było zobaczyć. Dyktat
minimalizmu zaprzysiężony przez artystów powoduje też, iż słuchacz preferujący
instrumentalne, silniej interakcyjne improwizacje może się czuć w takim
środowisku akustycznym nieco znużony.
Pierwsza improwizacja trwa dwanaście minut, w trakcie
których zjawisko wartkiej akcji zdaje się nie występować. Momenty, w których
gitara inicjuje repetycją bardziej aktywne działania, a saksofon śle na raz więcej
niż jeden wydech należą tu do rzadkości. Gdy takie sytuacje mają jednak miejsce
poziom naszego zadowolenia z odsłuchu zdecydowanie rośnie. Rola tancerza,
performera, który interferuje z podłożem stanowi tu tło i nie wydaje się
kreować specjalnych interakcji z dźwiękami instrumentalnymi. W trakcie drugiej,
prawie 40 minutowej opowieści schemat jest podobny. Dominują krótkie frazy, zdania
urywane w pół słowa i dźwięki ginące w ciszy. Muzycy sprawiają wrażenie, jakby
dobrze czuli się w swoim towarzystwie, ale to, co trafia do uszu słuchacza wydaje
się być ledwie namiastką akcji dramaturgicznej. Narracja często osiąga tu
poziom ciszy (choćby w 12 minucie), ale miewa też fazy bardziej intrygujących spiętrzeń.
Choćby tych kilka chwil po 30 minucie, które śmiało możemy uznać za najciekawszy
moment spektaklu. Samo zakończenie także dostarcza kilku instrumentalnych akcji
w duecie gitara-saksofon. Z kolei ostatnia prosta usłana jest dźwiękami stóp przemieszczających
się po podłodze otwartej przestrzeni Iklectik.
Daunik Lazro/ Benjamin Duboc/ Mathieu Bec Standards
Combustion (Dark Tree Records, CD 2023)
Les Instants Chavirés,
Montreuil, Francja, listopad 2022: Daunik Lazro – saksofon tenorowy, Benjamin
Duboc kontrabas oraz Mathieu Bec – perkusja. Dziewięć kompozycji (Ayler, Lacy,
Shorter, Coltrane, Lazro i dwie wspólne tria), 42 minuty.
Z radością odnotowujemy powrót do świata żywych naszego
ulubionego francuskiego labelu, a nasze szczęście jest tym większe, iż na
zgrabnym, kompaktowym dysku odnajdujemy mocarzy francuskiego free impro i
post-jazzu, Lazro i Duboca, tu muzykujących z wyjątkowo bystrym drummerem Bec’iem. Okazja spotkania jest
definitywnie koncertowa, a na warsztacie muzyków wspaniałe evergreeny amerykańskiego free jazzu (z drobnym uzupełnieniem w
postaci twórczości własnej Francuzów)! Dodajmy jeszcze, iż Lazro gra tu na
saksofonie tenorowym (zwykliśmy go słuchać na barytonowym), a czyni to z gracją
młodzieńca, któremu jakże daleko do prawie osiemdziesięciu wiosen, jakie ma
obecnie francuski saksofonista.
Album otwiera nieśmiertelne Ghosts Aylera. Saksofon zdaje się tu być wyjątkowo rozśpiewany, a
wtóruje mu matowo brzmiąca sekcja rytmu, która ma także kilka chwil tylko dla
siebie. Na drugi strzał nerwowa post-ballada Lacy’ego Deadline. Odnotujmy w niej akcję na smyczku oraz świetną robotę drummera. Kolejny Ayler, to Mothers, który płynie tu rozhuśtaną
sekcją i nad wyraz nostalgicznym saksofonem. Świetnie improwizuje Lazro, choć
zdaje się, że pracuje na wdechu. Nefertiti
Shortera grane jest wyważonym, marszowym krokiem. Temat wraz z saksofonem śpiewa
także smyczek. W wydaniu francuskim, to wyjątkowo cool-jazzowa jazda. W dalszej kolejności kompozycja Lazro, która
dodaje albumowi niespodziewanie kameralny, by nie rzec post-barokowy sznyt. Płytę
uzupełniają dwa dynamiczne, niemal polirytmiczne utwory podpisane przez trójkę
Francuzów oraz dwa klasyki Coltrane’a. Vigil
grany jest jedynie w duecie, bez kontrabasu, z kolei Love pięknie reasumuje ów smakowity album - melodyjny saksofon osadzony
tu został na wyjątkowo gęstym brzmieniu kontrabasu.
Brûlez les meubles Crayonnage (Circum-Disc, CD 2024)
Miejsce nieznane, luty 2023: Louis Beaudoin-de la
Sablonnière – gitara, Éric Normand – bas elektryczny, Jonathan Huard – wibrafon
oraz Tom Jacques – perkusja. Dwanaście utworów, 62 minuty.
Z formacją z Quebecu spotykaliśmy się na ogół w formule
gitara-bas-perkusja, teraz dostajemy dodatkowo wibrafon, który wnosi do stonowanego
post-fussion Kanadyjczyków element
twórczego fermentu i okazjonalnie zaskakująco mroczne brzmienia. Album
zdecydowanie dedykujemy słuchaczom usytuowanym bliżej jazzu środka, ale z dużą
przyjemnością wskażemy poniżej fragmenty, które warte są zainteresowania
również bardziej wymagającej publiki.
Na płycie odnajdujemy dziesięć rozbudowanych kompozycji i
dwie niespełna minutowe, bardzo melodyjne miniatury. Dramaturgia całości zdaje
się opierać na intrygującym początku (trzy pierwsze części), rozkołysanej,
wręcz balladowej części środkowej, która śmiało mogłaby być poddana działaniu
edytorskiego skalpela i najbardziej wartościowej części końcowej (ostatnie
cztery części z wyłączeniem awizowanej miniatury), która nie szczędzi nam
psycho-rockowych akcji i niebanalnych zdarzeń dźwiękowych. We wspomnianych
utworach otwarcia podobać się może swoboda budowania narracji, pewna programowa
niespieszność, melodyka gitary, precyzja basowych pętli narracyjnych, oniryczne
plamy wibrafonu i łamane metra perkusji. Z kolei w utworach zawartych w drugiej
części albumu docenić należy pewną gatunkową różnorodność, której stymulantem
jest nade wszystko gitarzysta. Słyszymy dalekie echa americany, posmak bluesa, rozpylane w każdym zakamarku narracji
ślady psychodelii i rockowego anturażu. Udanym podsumowaniem albumu jest
najdłuższa, ostatnia część - od posmaku lekkiej kwasowości, porcje pogłosu i wibrafonowej
nostalgii po prawdziwie rockowe emocje w trakcie dynamicznej finalizacji.
Salvoandrea Lucifora Quartet Drifters (TryTone
Records, CD 2023)
Wisselord Studio1,
Amsterdam, grudzień 2022: Marta Warelis – fortepian, Omer Govern – kontrabas,
Marcos Baggiani – perkusja oraz Salvoandrea Lucifora – puzon, kompozycje. Dwa
utwory, 55 minut.
Przed nami definitywnie międzynarodowy, ale jakże
amsterdamski kwartet z udziałem m.in. naszej ulubionej polskiej pianistki, a
także włoskiego puzonisty, którego świetnie pamiętamy z kwartetu Light Machina,
a który jest tu szefem przedsięwzięcia. Rządzi w obszarze podmiotu
wykonawczego, jest też autorem długich, interesująco rozbudowanych, silnie
jazzowych opowieści. Na albumie kwartetu dzieje się wiele, ale też sporo jest
konserwacją kompozytorskiej notyfikacji.
Pierwszy utwór trwa dwa kwadranse, drugi jest ledwie o kilka
minut krótszy. W rolę introduktorki pieśni otwarcia wciela się pianistka.
Reszta muzyków dołącza po dwóch minutach i wspólnie kreują swobodny open jazz bez pretensji do błądzenia po
zakamarkach notyfikacji. Narracja prowadzona jest bardzo precyzyjnie, skrzy się
zwinną dramaturgią, na etapie rozwinięcia nie szczędzi nam akcji w podgrupach.
Pośród duetów szczególnie podobać się może dynamiczna akcja puzonu i perkusji.
Nie mniej ciekawe jest trio bez puzonu, które sugeruje free jazz, ale ostatecznie
ucieka w umiarkowanie mroczną opowieść spuentowaną solową ekspozycją pianistki.
Druga narracja startuje na gryfie kontrabasu i dość szybko osiąga stadium całkiem
energetycznej opowieści. Pojawienie się smyczka nadaje jej nieco kameralnego,
czy nawet post-klasycznego sznytu. Tu opowieść ma dwa punkty przystankowe. Po
pierwszym z nich artyści szukają harmonii i melodii, nawet pewnej taneczności,
po drugim uciekają w otchłań dźwięków preparowanych, długich, posuwistych, szemrzących
fraz. Album wieńczy wątek post-balladowy, znów doposażony w adekwatną porcję melodyki.
Lothar Ohlmeier & Tobias Klein Left Side Right (TryTone
Records, CD 2024)
Berlin, 2022: Lothar Ohlmeier – klarnet basowy, saksofon
tenorowy oraz Tobias Klein – klarnet basowy, saksofon altowy. Pięć
improwizacji, 52 minuty.
Dęty front kwartetu Dalgoo, który znamy z koncertu w poznańskim
Dragonie, prezentuje się tu w rozbudowanej ekspozycji duetowej na dwa klarnety
basowe i nieco rzadziej wykorzystywane saksofony. Swobodne improwizacje,
nieśpieszne, bazujące na jazzowym timingu,
skoncentrowane na klarownym brzmieniu instrumentów i artyści sięgający po tzw.
techniki rozszerzone ledwie w kilku mniej kluczowych momentach spektaklu. Sporo
zadumy, pewnej pokoleniowej refleksji i po prostu ładnych dźwięków.
Trzy pierwsze improwizacje trwają po kilkanaście minut, być
może są odrobinę przegadane, ale dzięki temu ich klimat pozostaje z nami na
dłużej. Z kolei dwie końcowe, to łącznie ledwie siedem minut z sekundami. Pierwsza,
trzecia i czwarta improwizacja, to dialog dwóch klarnetów basowych. Garść półsłówek,
ale i morze długich, niemal dronowych ekspozycji. Spokój, melodia, rodzaj egzystencjalnej
refleksji. Czasami akcja przypomina dwa leniwe słonie opalające się w słońcu, innym
razem artyści brną na nisko ugiętych kolach przez gęste zarośla. W drugiej z
klarnetowych opowieści pojawia się więcej nerwowych ruchów, trochę
preparowanych fraz, ale i urokliwa, zwiewna taneczność. Puenta tej historii jest
jednak mroczna, na poły kameralna. W ostatniej z klarnetowych części narracja
zdaje się być wyjątkowo spokojna, a muzycy zrelaksowani. W trakcie drugiego
utworu na płycie muzycy korzystają z saksofonów. Poruszają się dość żwawo, nie
szczędząc nam kąśliwych uśmiechów i interakcji godnych miana free jazzowych.
Finałowa koda trwa niewiele ponad dwie minuty i dla odmiany stanowi rozmowę
klarnetu basowego z saksofonem. Tu tempo wydaje się być dość dziarskie, a miny artystów
dalece roześmiane.
Malwina Kołodziejczyk & Sebastian Mac Wanderlust
(Scatter Archive, DL 2023)
Quality Studio,
Warszawa, październik 2022: Malwina Kołodziejczyk – saksofon, elektronika oraz
Sebastian Mac – gitara elektryczna. Siedem improwizacji, 33 minuty.
Improwizowane spotkanie artystów związanych m.in. z Cracow Improvisers
Orchestra zaczyna się w sposób bardziej niż intrygujący. Preparowany saksofon wspierany
przez elektronikę i gitara swobodnie tańcząca na pick-up’ach tworzą narrację bogatą w dźwiękowe niespodzianki, nie
stroniącą od medytacji budowanej powtarzanymi frazami instrumentu strunowego. W
kolejnej odsłonie po stronie gitarzysty pojawiają się akcenty percussion, z kolei saksofonistka
pogłębia swoje preparacje, znajdując w przestrzeni ustnika miejsce na dźwięki
gardłowe. Opowieść płynie tu wysokim wzgórzem, a gitara szuka oparcia w rytmie.
Trzecia historia rodzi się w chmurze szumów, szmerów,
dźwięków równie hydraulicznych, jak mechanicznych. Pracują saksofonowe dysze, skwierczą
gitarowe przetworniki. Nagle w połowie improwizacji dostajemy się w smugę
czystych fraz obu instrumentalistów, a opowieść zdecydowanie obiera kierunek na
jazz! W kolejnych utworach artyści serwują nam intrygujące otwarcia, po czym, głównie
z woli gitarzysty, przenoszą nas w obszar szeroko pojętego, improwizowanego
jazzu. Piąty utwór przypomina piosenkę z tekstem, choć bez śpiewu, a kolejny,
niespełna minutowy, zdaje się być pełnokrwistą eksplozją fire music. Spory dysonans niesie pieśń zamknięcia. Tu gitarowe
sekwencje zostają skonfrontowane z rytmiczną, ale dość inwazyjną elektroniką.
Jedynym ratunkiem dla gitarzysty staje się tedy … podsycona synkopą repetycja.
An-hoer Sepr.online.works (Kolokpo Records,
LP 2023)
Gdańsk, czas nieznany: An-hoer (Wojciech Unterschuetz, Piotr
Bratoszewski – wszelkie dźwięki elektroniczne, zapewne także głosy) oraz
goście: Paweł Szamburski – bęben (A1), Adam Wika - akordeon, slide bass (A2), Piotr Żakowiecki -
wokal (A2), Maria Bagińska - wokal (B1). Osiem utworów, 43 minuty.
W ramach kontynuacji wątków krajowych zapraszamy na …
słuchowisko radiowe. Bazą muzyczną jest tu elektronika w dalece przyswajalnym, równie
mrocznym, jak melodyjnym wydaniu. W jej otoczeniu pojawia się słowo mówione,
które zdaje się pełnić rolę istotnego elementu dramaturgicznego. Recytacja w
języku ukraińskim (?) oraz cytaty z Ericha Marii Remarque’a i Leszka Szumana,
to definitywnie intrygujące punkty zapalne na ośmiotrakowym albumie. Sama
ścieżka dźwiękowa raczej na to miano nie zasługuje, przynajmniej z punktu
widzenia medium skoncentrowanego na muzyce improwizowanej.
Sam początek obiecuje wiele. Dubowo brzmiący rytm wybijany
na akustycznym bębnie udanie prowadzi szczątkowe frazy strunowe, jakby
doprawione odrobiną prądu. W drugiej części mamy ów domniemany język ukraiński
i dość rozbudowane instrumentarium w postaci basu, akordeonu i syntezatorów.
Pierwszą stronę żółtego winyla uzupełnia piosenka z wokalem w łagodnej estetce post-electro oraz długa ekspozycja
elektroniczna, której głównym zdaniem jest chyba dotarcie do dwudziestej minuty
na stronie. Po przewróceniu krążka na drugą stronę dostajemy się w strefę
oddziaływania tekstu Remarque’a, który podany jest kobiecym głosem, a
zlustrowany wojennie brzmiącą
elektroniką. Kolejna część jest instrumentalna, a jej głównym daniem frazy
przypominające piano. Zaraz potem cytat z Życia
po śmierci, doposażony niepokojącym, nerwowym backgroundem fonicznym. Album domyka krótka koda w formie szemranego ambientu.
Dead Neanderthals Ordo Dracul Demo (Bandcamp’
self-released, Kaseta/DL 2023)
White Noise Studio,
Nijmegen, czas nieznany: Otto Kokke – syntezator, Rene Aquarius – perkusja oraz
Marlon Wolterink – bas. Dwa utwory, 21 minut.
Słowo się rzekło, zatem na koniec wielkie boom! Nasi konceptualni, meta jazzowi post-punkowcy od pewnego
czasu gustują w muzykowaniu z udziałem gościa. Tym razem w tej roli ich … stały
producent, który w rękach dzierży masywną basówkę. Dwie petardy w umiarkowanie
szybkim tempie i o umiarkowanie brudnym brzmieniu trwają tu dokładnie po 10
minut i 39 sekund (w kraju Dead Neanderthals nic nie jest pozostawione
przypadkowi) i wypełniają dwie strony kasety. Ep-ka w pliku jak zawsze udostępniona została w ostatni dzień roku
za darmo, a za wspomnianą kasetę trzeba było zapłacić pół euro (czas przeszły dokonany,
nakład wyczerpał się niemal natychmiastowo!).
Sytuacja dramaturgiczna jest tu następująca - rockowe metrum
cztery na cztery, delikatnie siarczyste brzmienie basu, który też krwawi
rockiem i syntezator wyposażony w pewną ulotną, jak zwykle dość czerstwą,
falującą melodykę. W połowie utworu następuje krótkie interludium z samotnym syntezatorem.
Po restarcie linia basu wydaje się być delikatnie zmodyfikowana, po czym wraca
do stanu początkowego. Drugi utwór jest wolniejszy, przypomina melodyjny i nieco
… przyspieszony doom metal. Prosta figura
rytmiczna basu, równie nieskomplikowany step
perkusji i kolejna porcja melodyki syntezowa, tym razem jakby odrobinę bardziej
molowa. W dalszej części nasze zasłuchane w jednostajny rytm uszy zdają się słyszeć
drobne spowolnienie, może także dramaturgiczne ugięcie kolan. Nagranie kończy się
prawdziwą burzą z piorunami i rzęsistą ulewą. To wszystko dzieje się wszakże po
całkowitym wygaszeniu strumienia dźwiękowego.