Pokrewne Namiętności i inne archiwalia

wtorek, 29 kwietnia 2025

Keune, Noble & Lash in Black Box!


Stefan Keune już drugi raz w tym miesiącu ląduje na Trybunie! Cieszy nas to ogromnie, bo uwielbiamy tego niemieckiego saksofonistę, a że nie wydaje on tysiąca płyt na rok, to każde z nim spotkanie raduje niejako w dwójnasób. Odrobinę ściszonym głosem możemy dodać, iż bieżący rok przyniesie więcej jego nowych nagrań.

Po amerykańskim spotkaniu w niemieckim Moers (pisaliśmy o nim dokładnie dwa tygodnie temu), czas na spotkanie angielskie w równie niemieckim Münster. Po preparowanej kameralistyce na lekkie odmiany saksofonu, kontrabas i post-ambientową gitarę elektryczną, czas na klasycznie free jazzowe trio na saksofon tenorowy, kontrabas i perkusję.

Keune muzykuje ze Steve’em Noble’m i Dominikiem Lashem od ponad dekady. Trio ma w dorobku winyl wydany na Litwie i kompakt edytowany w Zjednoczonym Królestwie. Pierwszy dokumentuje koncert z roku 2013, drugi z 2020. Dziś czas na … coś pomiędzy. Ich nowy album, to koncert zarejestrowany w roku 2017 - długi, dwusetowy, bezdyskusyjnie smakowity, a na tle wcześniej poznanych albumów jakby spokojniejszy – oczywiście definitywnie free jazzowy, ale bardziej zbilansowany emocjonalnie, nasycony długimi ekspozycjami, w trakcie których muzycy dają sobie czas i przestrzeń na wyważone, niekiedy wręcz zadumane improwizowanie. Album dojeżdża do nas tylko digitalnie za pośrednictwem niestrudzonej, szkockiej inicjatywy The Scatter Archive. Z ogromną przyjemnością zaglądamy do środka.



 

Pierwszy set koncertu składa się z trzech części, z których ta druga jest zdecydowanie najdłuższa i trwa ponad dwadzieścia minut. Gem otwarcia trwa z kolei dziewięć minut i jest być może najgorętszym, najbardziej ekspresyjnym fragmentem koncertu. Początek jest żwawy, bardzo energetyczny, grany w świetnym tempie – bujna, gęsta sekcja rytmu niesie na przyłbicy rozgrzany w ułamku sekund tenor. Akcja iskrzy, bulgocze, po pewnym czasie odrobinę łagodnieje, ale wcale nie traci dynamiki. W końcu jednak stopuje, tu wprost w krótkie, zwarte solo perkusji. Finałem improwizacji jest zgrabna koda grana na trzy głosy.

Drugą opowieść otwierają imitacyjnie brzmiący saksofon i perkusyjne talerze. Po chwili w kontrze pojawia się nisko osadzony smyczek. Muzycy rozkładają szeroko ramiona i z dużym spokojem klecą linearną opowieść. Tenor dygocze, perkusja gra z poziomu piwnicy, a masywny smyk wytycza szlak. Artyści mają wszystko pod kontrolą, cedzą nam emocje, dawkują ekspresję, raz po raz znajdując chwile na dramaturgiczne didaskalia, bądź krótkie ekspozycje solowe lub duetowe, na ogół podparte szemranym akompaniamentem. Po siódmej minucie wydaje się, że idą w ostre tango, ale nie trwa ono dłużej niż kilkadziesiąt sekund. Narracja ma zatem fazy wzlotów i upadków, ciągle wszakże podszyta jest rytmem, który nieustannie dostarcza niezastąpiony drummer. Z jednej strony w sercach kipi żar, z drugiej strony oczy spowija nuta nostalgii. Bardzo chcieliby sięgać nieboskłonu, ale coś ich powstrzymuje. Powstaje dzięki temu przestrzeń, w której każdy z artystów może sobie pozwolić na eksplorowanie niuansów brzmieniowych, na dramaturgiczne subtelności. Tę część koncertu spina urocza klamra – muzycy wieńczą ją strumieniem rezonujących fraz saksofonu i perkusyjnych talerzy, dokładnie tak, jak ją zaczynali.

Ostatni fragment pierwszego setu trwa pięć minut, a rola introduktora przypada perkusiście. Po chwili w grze są już smyczek i delikatnie frazujący saksofon. Opowieść zdaje się przyjmować formę dronową, ale akcje zaczepne nieustannie burzą pozorny ład strumienia dźwiękowego. Znów nie ma pogoni za czymkolwiek, jest efektowne rozdygotanie i całe mnóstwo fantastycznych interakcji. Finał zostaje osiągnięty na rezonującym wydechu.

Drugi set także składa się z trzech opowieści. Tym razem najdłuższa jest pierwsza z nich, trwa ponad dwadzieścia pięć minut. Jej początek usłany jest drobnymi frazami, które z trudem wyłaniają się z gęstej ciszy. Wszystko zdaje się ze sobą rezonować, zarówno saksofonowe piski, jak i gęstsze frazy pizzicato. Z owej swobodnej post-ballady muzycy wybudzają się dopiero po piątej minucie. Narracja raz po raz nabiera tempa i strzyże uszami, by po chwili popadać w dramaturgiczną zadumę, pięknie puentowaną rezonującymi talerzami i tubą saksofonu, tudzież smyczkową głębią. Muzycy preferują teraz grę na małe pola, świetnie ze sobą interferują, żadna fraza, nawet najbardziej leniwa nie pozostaje bez reakcji. Przez moment dostajemy brudne, soczyste solo kontrabasowego smyczka, a zaraz potem szemrane trio, które skutecznie szuka ciszy. Po upływie kwadransa zupełnie niespodziewanie muzycy napinają mięśnie i dają do wiwatu. Eksplozja mocy tradycyjnie trwa krótko i zamienia się w mgłę filigranowych fonii. Nim jednak improwizacja dobiegnie końca, dostajemy się w jeszcze w wir krótkotrwałego, niemal kompulsywnego spiętrzenia.

Ostatnie dwie odsłony koncertu, to pięciominutowe epizody. Pierwszy nich, to rozkołysana ballada osadzona na mięsistym smyczku i smoliście brzmiącym saksofonie, która nabiera dynamiki efektownie swingującym drive’em perkusji. Z kolei ta druga wydaje się w fazie początkowej nad wyraz dynamiczna i temperamentna. Oparta na smyczku, niesiona silnym tembrem saksofonu tenorowego, po niedługim czasie przekształca się w mroczną kołysankę, podszytą nisko frazującym drummingiem. Finał jest szemrany, ale niepozbawiony rytmu.

 

Stefan Keune, Steve Noble & Dominic Lash Black Box (Scatter Archive, DL 2025). Stefan Keune - saksofon tenorowy, Steve Noble – perkusja oraz Dominic Lash – kontrabas. Nagrane w Black Box, Münster, Niemcy, maj 2017 roku. Dwa sety, sześć improwizacji, 71 minut.



 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz