Dwóch Królów francuskiej, swobodnej improwizacji, obiekt sakralny w samym sercu niepowtarzalnego Paryża i prawie sto minut dźwięków jedynych w swoim rodzaju. To nic, że musieliśmy czekać na nie całe jedenaście lat. Najlżejsze odmiany saksofonów i fortepian wyposażony w długie struny i wielkie pudło rezonansowe. Odpływamy w niebyt odsłuchu, gubimy tropy, zacieramy ślady. Nie planujemy drogi powrotnej.
Nagranie Michela Donedy i Frédérica Blondy’ego powstało
jednego wieczoru i składa się z ośmiu opowieści, które trwają od ledwie kilku
minut, to dwóch pełnych kwadransów. Ta pierwsza rozpoczyna się dość leniwie. Z tuby
saksofonu snuje się melodia niesiona spokojnych oddechem cyrkulacyjnym. Obok szeleszczą
struny fortepianu. Wszystko zdaje się z czasem popadać w stan postępującego
rezonansu, chwilami nabierając niemal post-industrialnej faktury. Frazy wiją
się niczym węże gaszone mrokiem ciemnych korytarzy. Druga opowieść wybudza
wszystkich z głębokiego snu. Saksofon pokrzykuje, klawisze piana stawiają
stemple kardynalnej obecności. Hałaśliwa dęta biel w opozycji do masywnej, fortepianowej
czerni. Niektóre akcje artystów noszą znamiona substancji free jazzowej.
W trzeciej odsłonie parada świstów i szumów o dużym poziomie
intensywności, powleczona niewidzialną, nieistniejącą warstwą elektroakustyki.
Piano wpada w nostalgię delikatnych klawiszy, sopran wznosi ku górze strzeliste
drony. W kolejnej opowieści oba instrumenty drżą i rezonują donośnym śpiewem.
Narracja nie po raz pierwszy tego wieczoru wydaje się nad wyraz głośna, niemal
noise’owa, ale toczy się w tempie marsza pogrzebowego. To jakby ceremonia
umierania, ale też ulotna lewitacja. Na odchodnym saksofon nabiera masy i
sprawia wrażenie groźnego zwierza.
Początek drugiego albumu w zestawie otwiera monumentalna,
prawie trzydziestominutowa improwizacja. To rodzaj wystudzonej, niekończącej
się medytacji. Od mrocznego dna, po nieosiągalne szczyty górskie. Wszystko podszyte
minimalizmem i nerwem rytmu skrytym głęboko w pudle rezonansowym piana. Dla
kontrastu szósta, kilkuminutowa opowieść, to erupcja dynamiki, ekspresji, siły
saksofonowej, okazjonalnie preparowanej tuby i mocy dynamicznych klawiszy.
W trakcie przedostatniej części muzycy znów zabiera ją nas
na lewitujący spacer w nieznane, gdzie pojęcie upływającego czasu jest
paradygmatem nieistotności. Ukojenie, szorstki spokój, szczypta perkusjonalnych
akcji piana i saksofonowego przedechu. To rodzaj kołysanki dla jeszcze niewystygłych
umarlaków. W pudle rezonansowym dzieją się post-akustyczne cuda, nie brakuje
pokrętnego rytmu, w tubie saksofonu mości się sporo brudnych, wykolejonych
fraz. Finał płynie wszakże z ciepłej klawiatury i melodyjnie usposobionego
dęciaka. Ostatnia historia niespodziewanie sięga po atrybuty jazzu. Z klawiatury,
z dużą dawką melodii, z niemal klasycznym sznytem czystości gatunkowej. To
skoczne i radosne zakończenie.
Michel Doneda, Frédéric Blondy Points of Convergences
(Relative Pitch, 2CD 2025). Frédéric Blondy – fortepian oraz Michel Doneda –
saksofon sopranowy, sopranino. Nagrane w Eglise Saint-Merry, Paryż,
czerwiec 2014. Osiem improwizacji, 96 minut.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz