Pokrewne Namiętności i inne archiwalia

środa, 8 października 2025

Screaming Echoes 9. Spontaneous Music Festival! The report from the event!


Było już sporo po dwudziestej drugiej w pierwszy październikowy piątek, gdy na scenie poznańskiego Dragon Social Club zapowiedziano występ kwartetu Lava, który miał domknąć drugi dzień imprezy. Tymczasem na czterech białych krzesełkach, na wprost dwóch mikrofonów niespodziewanie zasiadło czworo wokalistów – od lewej do prawej: Almut Kühne, Jaap Blonk, Isabelle Duthoit i Phil Minton. Zajęli nam ledwie kwadrans, klecąc wszakże definitywnie historyczne ad hoc story, powstałe z inicjatywy ich samych, w momencie, gdy okazało się, że najstarszy z nich dotarł do Poznania jednak dzień wcześniej. Po kompulsywnym występie i huraganie oklasków, na scenie w końcu pojawił się anonsowany Lava Quartet, choć i on w zaskakująco odmiennym personalnie zestawieniu.

 


Dziewiąta edycja Spontaneous Music Festival poświęcona została improwizowanej wokalistyce, czy może lepiej rzec, sztuce wydawania dźwięków wyłącznie własnym ciałem. Czworo gości głównych, do tego piętnastka instrumentalistów, trzy dni koncertowe, dwanaście (a w sumie trzynaście) setów i moc zaskoczeń, zarówno tych personalnych, jak i typowo artystycznych. Organizatorowi o poziomie tych ostatnich nie wypada opowiadać, ale też próżno szukać w trakcie całej imprezy występu, który przynudził, tudzież nie wyrwał choćby kilku włosów z głowy (nawet jeśli ich w ogóle nie posiadamy).

Francuzka Isabelle Duthoit ukradła serca wszystkich bodaj na wieczność. Dylematem każdego pozostanie jedynie to, który z jej trzech (a w sumie czterech) performansów zachwycił najbardziej. Ten solowy był starogreckim dramatem, podkreślonym czarną kreacją artystki, uplecionym wspaniałą dramaturgią i porcją dźwięków, których chyba nikt poza Isabelle nie potrafiłby wydobyć z najgłębszych trzewi drobnego, kobiecego ciała. Jej kwartet z łódzkimi Wężami Kobro (Aleksandra Chciuk na fortepianie, Michał Rupniewski na skrzypcach, Paweł Sokołowski na saksofonach) kleił się do ostatniego dźwięku, świetnie zbilansowany wokalnie (Chciuk także śpiewała!) i ubarwiony klarnetowymi ekspozycjami Duthoit. Wreszcie duet z angielskim gitarzystą Danielem Thompsonem. Symfonia minimalizmu syconego jednak niebywałymi emocjami, precyzyjną dramaturgią i istotnością każdej frazy.

 


Jaap Blonk z Amsterdamu wystąpił w dwóch składach ad hoc. Najpierw we czwartek w kwartecie z poznańskim triem Sumpf (Paweł Doskocz na gitarze elektrycznej, Patryk Daszkiewicz i Piotr Tkacz – elektronika i elektroakustyka), potem kolejnego dnia w trio z irlandzkim pianistą Paulem G. Smythem i grającym na gitarze elektrycznej Łukaszem Marciniakiem. Oba sety były intrygująco głośne, dobrze skonstruowane, podkreślające w wymiarze elektroakustycznym ekspresję wokalnych igraszek Holendra. W drugim z setów Blonk używał także elektroniki i był pełnoprawnym noise’makerem do pary z gitarzystą. Zupełnie przy okazji, perfekcyjnie zorganizowany starszy Pan był pierwszym w historii festiwalu muzykiem, który przyjechał z … własnym terminalem płatniczym.

Niemka Almut Kühne doskonale dopełniła spektrum wokalne festiwalu. W jej eskpozycjach nie brakowało bowiem melodii i śpiewu. Wystąpiła czterokrotnie. W pierwszej kolejności usłyszeliśmy ją w trio z angielskim altowiolinistą Benedictem Taylorem i grającym na gitarze akustycznej Pawłem Doskoczem. Dwaj ostatni muzykują razem już od kilku lat, co było wyśmienicie słychać w kolektywnych zwarciach obu instrumentów strunowych, w trakcie których Almut zdawała się pozostawać nieco w cieniu. Najpiękniej trio frazowało wszakże w okolicach ciszy, gdy każdy dźwięk, każda fraza była na wagę złota. Drugi występ Kühne, to bazowa formacja Lava Quartet, w której miejsce nieobecnego kontrabasisty Gonçalo Almeidy wypełnił niemiecki saksofonista Julius Gabriel. Lava w tym wymiarze personalnym, to zupełnie inny band. Każda chwila ich post-kameralnego koncertu była jak spokojna rzeka, której końca nie widać. Ów spektakularnie urokliwy występ zwieńczył drugi dzień festiwalu. Następnego dnia Almut zaprezentowała się w duecie z katalońską pianistka Jordiną Millą, czyli na scenie zameldowała się dokładnie połowa kwartetu Lava. Tu królował minimalizm, wystudzona melodia, zarówno czyste frazy, jak i te fenomenalnie preparowane.

 


Kwartetu festiwalowych wokalistów i wokalistek dopełnił sam Phil Minton. 85-latek pojawił się w Poznaniu w świetnej formie, zarówno artystycznej, jak i fizycznej. W piątek zaprezentował się w wokalnym summicie zupełnie niezapowiedziany, w sobotę wraz z portugalskim organistą Davidem Maranha i pracującym na laptopie Gerardem Lebikiem fantastycznie zakończył festiwal. Set ostatni świetnie kontrastował z dominującą akustyką poprzednich festiwalowych wydarzeń, niósł niepokój, mroczne drony organów elektrycznych i niewyczerpane pokłady mintonowych gwizdów, oddechów i metaforycznych melodii.

Pośród dwunastu zaplanowanych setów festiwalowych jedynie trzy pozbawione były atrybutów wokalnych, a wszystkie umiejscowione zostały w line-up’ie ostatniego dnia. Najpierw solowy występ saksofonisty Juliusa Gabriela, który wystąpił w zastępstwie chorego Almeidy - wyśmienity set na saksofon tenorowy i sopranowy. Szczególnie podobać się mogły jego dynamiczne pasaże na większym z dęciaków przy eksplozywnym zastosowaniu oddechu cyrkulacyjnego. Kolejny członek Lava Quartet, niemiecki perkusista Wieland Möller improwizował z kolei w ad hoc duecie z Łukaszem Marciniakiem. I tu znów mogliśmy poczuć się zaskoczeni. Znany z subtelnej narracji w ramach kameralnej Lavy perkusista stanął w szranki niemal noise-rockowej wymiany ciosów z wyjątkowo dynamicznie usposobionym gitarzystą. Ich opowieść miała kilka faz, a wieńczyła ją post-psychodeliczna drama, w trakcie której Łukasz pracował na kolanach manipulując gitarowymi przetwornikami.

 


Last, but not least tej opowieści, trio Paul G. Smyth na fortepianie, Benedict Taylor na altówce i Daniel Thompson na gitarze akustycznej. Panowie, wbrew pozorom, improwizowali w takim składzie po raz pierwszy. Sprawiali wrażenie, jakby niczego innego w  swym dotychczasowym życiu nie robili. Akustyczna magia każdego dźwięku (brawa dla Bartka Olszewskiego za fenomenalne nagłośnienie całego festiwalu!), ocean wyłącznie udanych interakcji i niekończąca się falanga fraz, także tych, który artyści ostatecznie nie zagrali. 

Do zobaczenia za rok!

 

*) zdjęcia własne nieobjęte jakimikolwiek prawami autorskimi

1. Almut, Jaap, Isabelle, Phil

2. Isabelle

3. David, Phil, Gerard

4. Paul, Daniel, Benedict



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz