Było już sporo po dwudziestej drugiej w pierwszy październikowy piątek, gdy na scenie poznańskiego Dragon Social Club zapowiedziano występ kwartetu Lava, który miał domknąć drugi dzień imprezy. Tymczasem na czterech białych krzesełkach, na wprost dwóch mikrofonów niespodziewanie zasiadło czworo wokalistów – od lewej do prawej: Almut Kühne, Jaap Blonk, Isabelle Duthoit i Phil Minton. Zajęli nam ledwie kwadrans, klecąc wszakże definitywnie historyczne ad hoc story, powstałe z inicjatywy ich samych, w momencie, gdy okazało się, że najstarszy z nich dotarł do Poznania jednak dzień wcześniej. Po kompulsywnym występie i huraganie oklasków, na scenie w końcu pojawił się anonsowany Lava Quartet, choć i on w zaskakująco odmiennym personalnie zestawieniu.
Dziewiąta edycja Spontaneous Music Festival poświęcona
została improwizowanej wokalistyce, czy może lepiej rzec, sztuce wydawania
dźwięków wyłącznie własnym ciałem. Czworo gości głównych, do tego piętnastka
instrumentalistów, trzy dni koncertowe, dwanaście (a w sumie trzynaście) setów
i moc zaskoczeń, zarówno tych personalnych, jak i typowo artystycznych.
Organizatorowi o poziomie tych ostatnich nie wypada opowiadać, ale też próżno
szukać w trakcie całej imprezy występu, który przynudził, tudzież nie wyrwał choćby
kilku włosów z głowy (nawet jeśli ich w ogóle nie posiadamy).
Francuzka Isabelle Duthoit ukradła serca wszystkich bodaj na
wieczność. Dylematem każdego pozostanie jedynie to, który z jej trzech (a w
sumie czterech) performansów zachwycił najbardziej. Ten solowy był starogreckim
dramatem, podkreślonym czarną kreacją artystki, uplecionym wspaniałą dramaturgią
i porcją dźwięków, których chyba nikt poza Isabelle nie potrafiłby wydobyć z
najgłębszych trzewi drobnego, kobiecego ciała. Jej kwartet z łódzkimi Wężami
Kobro (Aleksandra Chciuk na fortepianie, Michał Rupniewski na
skrzypcach, Paweł Sokołowski na saksofonach) kleił się do ostatniego dźwięku,
świetnie zbilansowany wokalnie (Chciuk także śpiewała!) i ubarwiony klarnetowymi
ekspozycjami Duthoit. Wreszcie duet z angielskim gitarzystą Danielem
Thompsonem. Symfonia minimalizmu syconego jednak niebywałymi emocjami,
precyzyjną dramaturgią i istotnością każdej frazy.
Jaap Blonk z Amsterdamu wystąpił w dwóch składach ad hoc.
Najpierw we czwartek w kwartecie z poznańskim triem Sumpf (Paweł Doskocz
na gitarze elektrycznej, Patryk Daszkiewicz i Piotr Tkacz –
elektronika i elektroakustyka), potem kolejnego dnia w trio z irlandzkim
pianistą Paulem G. Smythem i grającym na gitarze elektrycznej Łukaszem
Marciniakiem. Oba sety były intrygująco głośne, dobrze skonstruowane,
podkreślające w wymiarze elektroakustycznym ekspresję wokalnych igraszek
Holendra. W drugim z setów Blonk używał także elektroniki i był pełnoprawnym
noise’makerem do pary z gitarzystą. Zupełnie przy okazji, perfekcyjnie
zorganizowany starszy Pan był pierwszym w historii festiwalu muzykiem, który przyjechał
z … własnym terminalem płatniczym.
Niemka Almut Kühne doskonale dopełniła spektrum wokalne
festiwalu. W jej eskpozycjach nie brakowało bowiem melodii i śpiewu. Wystąpiła
czterokrotnie. W pierwszej kolejności usłyszeliśmy ją w trio z angielskim altowiolinistą
Benedictem Taylorem i grającym na gitarze akustycznej Pawłem Doskoczem.
Dwaj ostatni muzykują razem już od kilku lat, co było wyśmienicie słychać w
kolektywnych zwarciach obu instrumentów strunowych, w trakcie których Almut
zdawała się pozostawać nieco w cieniu. Najpiękniej trio frazowało wszakże w
okolicach ciszy, gdy każdy dźwięk, każda fraza była na wagę złota. Drugi występ
Kühne, to bazowa formacja Lava Quartet, w której miejsce nieobecnego
kontrabasisty Gonçalo Almeidy wypełnił niemiecki saksofonista Julius Gabriel.
Lava w tym wymiarze personalnym, to zupełnie inny band. Każda chwila ich post-kameralnego
koncertu była jak spokojna rzeka, której końca nie widać. Ów spektakularnie
urokliwy występ zwieńczył drugi dzień festiwalu. Następnego dnia Almut zaprezentowała
się w duecie z katalońską pianistka Jordiną Millą, czyli na scenie zameldowała
się dokładnie połowa kwartetu Lava. Tu królował minimalizm, wystudzona melodia,
zarówno czyste frazy, jak i te fenomenalnie preparowane.
Kwartetu festiwalowych wokalistów i wokalistek dopełnił sam
Phil Minton. 85-latek pojawił się w Poznaniu w świetnej formie, zarówno artystycznej,
jak i fizycznej. W piątek zaprezentował się w wokalnym summicie zupełnie
niezapowiedziany, w sobotę wraz z portugalskim organistą Davidem Maranha
i pracującym na laptopie Gerardem Lebikiem fantastycznie zakończył
festiwal. Set ostatni świetnie kontrastował z dominującą akustyką poprzednich
festiwalowych wydarzeń, niósł niepokój, mroczne drony organów elektrycznych i niewyczerpane
pokłady mintonowych gwizdów, oddechów i metaforycznych melodii.
Pośród dwunastu zaplanowanych setów festiwalowych jedynie
trzy pozbawione były atrybutów wokalnych, a wszystkie umiejscowione zostały w line-up’ie
ostatniego dnia. Najpierw solowy występ saksofonisty Juliusa Gabriela, który wystąpił
w zastępstwie chorego Almeidy - wyśmienity set na saksofon tenorowy i sopranowy.
Szczególnie podobać się mogły jego dynamiczne pasaże na większym z dęciaków
przy eksplozywnym zastosowaniu oddechu cyrkulacyjnego. Kolejny członek Lava Quartet,
niemiecki perkusista Wieland Möller improwizował z kolei w ad hoc
duecie z Łukaszem Marciniakiem. I tu znów mogliśmy poczuć się zaskoczeni. Znany
z subtelnej narracji w ramach kameralnej Lavy perkusista stanął w szranki
niemal noise-rockowej wymiany ciosów z wyjątkowo dynamicznie usposobionym
gitarzystą. Ich opowieść miała kilka faz, a wieńczyła ją post-psychodeliczna
drama, w trakcie której Łukasz pracował na kolanach manipulując gitarowymi
przetwornikami.
Last, but not least tej opowieści, trio Paul G. Smyth
na fortepianie, Benedict Taylor na altówce i Daniel Thompson na gitarze akustycznej.
Panowie, wbrew pozorom, improwizowali w takim składzie po raz pierwszy. Sprawiali
wrażenie, jakby niczego innego w swym
dotychczasowym życiu nie robili. Akustyczna magia każdego dźwięku (brawa dla
Bartka Olszewskiego za fenomenalne nagłośnienie całego festiwalu!), ocean
wyłącznie udanych interakcji i niekończąca się falanga fraz, także tych, który
artyści ostatecznie nie zagrali.
Do zobaczenia za rok!
*) zdjęcia własne nieobjęte jakimikolwiek prawami autorskimi
1. Almut, Jaap, Isabelle, Phil
2. Isabelle
3. David, Phil, Gerard
4. Paul, Daniel, Benedict




Brak komentarzy:
Prześlij komentarz