Ulubiona forma edytorska Trybuny,
to rzecz jasna comiesięczna zbiorówka recenzji świeżutkich płyt! Epistoła jak
zawsze starająca się pokazać, że świat jest jeden, nie istnieją w jego obrębie jakiekolwiek
granice, a odmienny kolor, czy język są jedynie dowodem na cudowność tegoż
świata i jego niezwykłą różnorodność! W enklawie muzyki kreatywnej,
improwizowanej, czy jak ją zwał, zjawiska powyższe uwypuklają się jeszcze dosadniej!
Cytując klasyka: One World it’s enough
for all of us!
Do dzisiejszego tygla buzujących emocji wrzucamy dużo
ognistych fraz, sporo niemal rockowych sekwencji z gitarą w roli głównej, a
także porcję kameralnego free jazzu, kiść elektroakustycznych niespodzianek i
kilka uroczych, skandynawskich piosenek dla niegrzecznych dziewczynek i takiż
chłopców!
Zaczynamy w Holandii, pokazując, iż pewne nasze ulubione freak duo potrafi rozrosnąć się do
kwartetu w intrygujących okolicznościach koncertowych! Potem skok na Półwysep
Iberyjski i kilka gitarowych, ale przy tym jakże metaforycznych kanonad -
pierwsza katalońska, dwie kolejne andaluzyjskie! Po nich lecimy do Brukseli na
tłumiące nasze rozszalałe emocje improwizacje na gitarę akustyczną i to dość
wiekową! W dalszej kolejności obiecany kameralny free jazz wprost z Argentyny,
elektroakustyczne wariacje w wydaniu po części krajowym, a na final szwedzkie
piosenki z tekstem, jakże daleko przesuwające granicę tego pokrętnego
określenia!
Dead Neanderthals IXXO
(Burning World Records, LP 2022)
Roadburn Festival (scena Redux),
Tilburg, Holandia, nagranie z edycji 2021 (jeśli pamięć nas nie myli, bez
udziału publiczności): Aafke Romeijn, Jonge Woudloper, Otto Kokke – wszyscy instrumenty
klawiszowe oraz Rene Aquarius – perkusja. Jeden utwór, 35 i pół minuty.
Dead Neanderthals, to formacja Otto i Rene, która z nieustannego
powtarzania fraz uczyniła dzieło sztuki! Ta holenderska mantra zaczynała się kilkanaście
lat temu w estetyce punk-rocka i heavy jazzu (ktoś jeszcze pamięta takie
określenie?), potem zaś ekspresję saksofonu przełożyła na moc siermiężnego syntezatora.
Czasami uroczo tapla się w mrocznych, niemal black metalowych koincydencjach,
bywa też przekornie lekka, syntetyczna w formie i mniej zagadkowa w brzmieniu.
Ubiegłoroczny Roadburn zaproponował
nam ostatnią z tych wersji. I znów DN triumfują! Jednostajny beat żywej perkusji i trzy syntezatorowe
pasma wystarczają, by już po kilka minutach mieć ochotę zostać tam w środku na
dłużej (a może na zawsze?), a po wybiciu 36 minuty myśleć tylko o jednym: play it again!
Słowo się rzekło, nowe nagranie DN (tu w wersji IXXO), to
jednostajny, rockowy rytm perkusji oraz trzy syntezatorowe pasma. Jedno
stabilne, basowe, siarczyście brzmiące, które zamienia się w loop (i takim pozostaje do ostatniej sekundy),
dwa pozostałe hasające po scenie z większą swobodą, czasami brzmiące niczym popromienny
new romantic, innym razem formujące
się w gęstą strugę ambientu. Wszyscy uczestnicy spektaklu nie przestają powtarzać
swych fraz, wszak repetycja, to konstytucja koncepcji Martwych Neandertalczyków. Tempo nagrania jest stabilne, umiarkowanie
szybkie, poziom intensywności na niezmiennym poziomie (czasami można odnieść wrażenie,
że flow pęcznieje, a pasma ambientowe
jakby szerzej rozpościerały skrzydła). W połowie seta mamy najważniejsze
wydarzenie dramaturgiczne – perkusista zdejmuje nogę z gazu i trzyma rytm
jedynie na talerzach. Bierze oddech, słucha, jak pracują syntezatory (a tam bez
zmian!) i z nieznacznie zmodyfikowanym beatem
rusza w dalszą podróż. Znów wydaje nam się, iż syntezatory nieznacznie
zmieniają swoje pozycje strategiczne. Jedno wszak jest pewne - drummer urozmaica flow kilkoma rockowymi przejściami.
Im bliżej końca czegoś, co końca nie ma, można odnieść wrażenie, iż brzmienie
syntezatorów nabiera psychodelicznego posmaku. Całość ostatecznie gaśnie -
najpierw umiera perkusja, a bas rozlewa
się szerokim korytem. Potem martwe echo łapią gościnne syntezatory.
Nuno Rebelo/ Pablo Schvarzman/ Diego Caicedo Perceptual Motion (Discordian
Records, DL 2022)
Cykl koncertowy Nocturna
Discordia, edycja #224, Soda Acústic,
Barcelona, wrzesień 2019: Nuno Rebelo – gitara elektryczna (środek), Pablo Schvarzman
– gitara elektryczna (kanał lewy), Diego Caicedo – gitara elektryczna (kanał
prawy). Trzy improwizacje, 41 minut.
Początek katalońskiego, gitarowego summitu, to echo płynące z kabli i szum amplifikatorów. Narracja zostaje
zawiązana jednak dość szybko i od startu stawiać będzie na różnorodność. Lewa
strona pogrążona w mrocznym ambiencie, prawa w gitarowych eksperymentach,
środkiem sceny rządzi zaś post-jazz i basowe figury geometryczne. Każdy ze
strumieni ma swoją własną strukturę wewnętrzną - frazy na flankach szklą się
rockowym blichtrem, pulsują i stroszą pióra, na środku dostrzegamy zaś więcej dbałości
o obraz całej improwizacji. Mimo, iż artyści leją na struny dużo prądu, potrafią
w ułamku sekundy tłumić emocje do brzmienia pojedynczej struny. Nie brakuje pick-upowych preparacji, dubowej
poświaty, psychodelicznych smaczków i akcentów perkusjonalnych. Muzycy
doskonale panują na dramaturgią, za nic nie chcą pohałasować, a my jesteśmy naprawdę
im za to wdzięczni. Pierwszy, najdłuższy odcinek koncertu wysoko stawia poprzeczkę,
a muzycy są zdolni utrzymać jej poziom do samego końca.
W dwóch kolejnych, nieco krótszych improwizacjach artyści serwują
nam jeszcze więcej skupienia i dbałości o drobiazgi. Pracuje echo, pomysł goni
tu pomysłem, a ich dźwiękowe efekty raz za razem zaskakują. Frazy post-bluesa i
americany? Mroczne zagadki? Pulsujące
drony post-gitarowej elektroniki? Niczego nam tu nie brakuje. W finałowej
części wszyscy zdają się rozciągać struny i badać ich odporność na ból. Bliżej
lewej flanki pojawia się smyczek, dużo siarczystego brzmienia leje się zaś
prawą stroną. Trzy jakże odmiennie od siebie, gitarowe spirale narracyjne
wieńczą fanatyczny wieczór wyjątkowo filigranowymi dźwiękami.
Imbernon & Mikel Vega Eolian Dawn (Sentecia Records, CD
2022)
Kokkola, Finlandia, sierpień 2021: Jon Imbernon – gitara i
efekty, Mikel Vega – gitara i efekty. Sześć improwizacji, 42 minuty.
Ponownie same gitary, tu w kooperacji fińsko-andaluzyjskiej
i w rękach artystów mających duże doświadczenie w ciężkich i mrocznych
odmianach rocka! To słychać od pierwszej do ostatniej sekundy nagrania, to
sprawia też, iż sama improwizacja wydaje się być dalece intrygująca, a
brzmienia kategorycznie niebanalne. I bodaj najcenniejszy walor tych gitarowych
improwizacji – strugi oleistych, niekiedy post-rockowych fraz niemal bez przerwy
kąpane są w dubowej poświacie. Echo tu pracuje, łagodzi obyczaje, ale czasami
buja muzykami, niczym zburzony ocean.
Muzycy dbają o nasze emocje od samego początku! Najpierw
strzygą uszami i zapraszają nas do środka swoją powolnością, pewną nieprzewidywalnością,
oferując naprawdę dużo przestrzeni, ale i nieskrywaną prostotę niektórych
rozwiązań dramaturgicznych. Gitarowe efekty pracują, muzycy incydentalnie decydują
się na rockowe spiętrzenia, ale ich blask topi się w dubowym echu. Wolą raczej zagrać
o jeden dźwięk mniej, niż o dwa za dużo. W drugiej części proponują nam garść
zgrzytów i sprzężeń, nawet zbliżają się po poziomu hałasu i zioną
post-industrialnymi wyziewami. W trzeciej drgają i pulsują, zanurzają się w
mroku i produkują sporo elektronicznych fraz na wyjściu. W czwartej szukają melodii, są przy tym głęboko
skupieni, wrażliwi na brzmieniowe niuanse. W piątej dubowe echo decyduje o ich
wyjątkowo powolnych, wręcz leniwych ruchach. Całość narracji nabiera tu
onirycznego posmaku i budzi przyjemne skojarzenia z estetyką wytwórni 4AD z
odległych lat 80. ubiegłego stulecia, oferując dużo mrocznych, ale nie
intensywnych doznań. Wreszcie finałowa koda, niepełne dwie minuty i … czyste szaleństwo!
Muzykom puszczają hamulce i serwują nam porcję hałaśliwego, metalicznego, jakże
efektownego wybuchu emocji! Ale i to robią z wyjątkowym smakiem! Brawo!
Doce Fuegos Vita
Brevis (Sentecia Records, CD 2022)
Nagrania domowe, Sevilla, od marca do czerwca 2020: Miguel
Palou – skrzypce, mandolina, instrumenty perkusyjne. Sześć utworów, 30 minut i
kilkanaście sekund.
Jeden muzyk, trzy instrumenty, domowe okoliczności
pierwszego lockdownu i dużo pracy na
etapie post-produkcji dają pod szyldem Doce Fuegos efekt bardziej niż
intrygujący! Ponadgatunkowe, dobrze ustrukturyzowane improwizacje - każda zdaje
się być odrobinę inna, każda ciekawie dawkuje nam emocje. Niektóre piosenki bywają rzewne, inne nerwowe,
jeszcze inne gotują się od złych emocji i szczerzą kły.
Na początek skrzypce i delikatne, bijące mikroskopijny rytm perkusjonalia.
Tu jakby folkowe inklinacje szukały artystycznego ujścia u podnóża … filharmonii.
W drugiej części pojawia się mandolina i dobrze współpracuje z echem. Całość
nabiera minimalistycznego sznytu godnego berlińskiego post-techno, a na
dokładkę zdobią ją post-kameralne skrzypce. Trzecia opowieść przypomina
oniryczną piosenkę w estetyce starego, dobrego 4AD! Dodatkowe inkrustacje strunowe
udanie wspierają rozśpiewaną mandolinę. Kolejna narracja, to drobna porcja
czystego frazowania ze strony skrzypiec. Folkowy barok? Skojarzenia recenzenta
idą doprawdy w ciekawym kierunku! W piątej odsłonie najpierw pracuje mandolina,
która walczy z obłokiem szumów. Potem do gry wchodzą barokowe, nieco
przesłodzone skrzypce, które potykają się o post-perkusyjne zgrzyty i
preparowane dźwięki. Finałowa narracja w początkowej fazie zdaje się być
repryzą pierwszej opowieści. Molowa, zrezygnowana, smutna historia do
opowiedzenia. Kolejny dysonans, wykreowany przez percussion, sprawia, iż skrzypce uciekają w czerstwe echo
zakończenia.
Dirk Serries Solo
Acoustic Guitar Improvisations II/III (A New Wave Of Jazz, 2 LP 2021/22)
Sunny Side Inc. Studio,
Anderlecht, Bruksela, listopad i grudzień 2020: Dirk Serries – gitara
akustyczna. Dwadzieścia sześć improwizacji, niespełna 70 minut.
Nasz ulubiony belgijski gitarzysta przeszedł doprawdy imponującą
drogę artystyczną - od plądrofonicznej, młodzieżowej
elektroniki, przez dronowy ambient gitary elektrycznej aż po improwizacje na
akustycznych gitarach z tzw. epoki (tu z lat 50. ubiegłego stulecia). Choć dziś
skupia się głównie na tych ostatnich, wciąż nie unika grania muzyki ambientowej
i zdaje się, że obie pasje stymulują go do kreowania jeszcze ciekawszych
procesów muzycznych. Muzyk w trakcie pierwszego roku covidowego nagrał w sumie trzy zestawy improwizacji na gitarę
akustyczną. Pierwszy poznaliśmy u progu ubiegłego roku, teraz dostajemy dwie
kolejne części, zebrane na podwójnym winylu. Reasumując jednym zdaniem – znów
bez artystycznych zaskoczeń, ale jednocześnie, jak zawsze, efekt końcowy jedyny
w swoim rodzaju!
Improwizacje Serriesa w takiej formule, to dużo minimalizmu
i pewne drobne, rockowe, a nawet post-bluesowe naleciałości. Jego opowieści
pozostają jakby w pół drogi do budowania zwartej struktury narracyjnej. W głowie
zawsze jest plan, nie ma pogoni za czymkolwiek, jest skupienie i pewność
każdego ruchu. Muzyk lubi szukać kantowi i zadziorów, bywa wtedy nawet dość dynamiczny
(druga improwizacja), nie stroni też od preparacji, ale te stosuje zawsze z
umiarem (czwarta, siedemnasta). Okazjonalnie pośpiewuje martwą wersję rockabilly (szósta), albo przeciąga
struny i szuka szumu na gryfie (siódma), czy też snuje dłuższe frazy, co nie jest
proste na strunach wysuszonych na wiór (ósma). Czasami znajduje rytm w bardziej
basowych frazach (jedenasta), czasami jego instrument piszczy i rezonuje (dwunastka),
innym razem definitywnie pragnie melodii i szuka jej na wszystkie sposoby
(piętnasta). Nie stroni od riffów, także tych bardziej agresywnych (szesnasta),
miewa balladowe nastroje, pełne szorstkich uczuć (osiemnasta), a jak sięga po smyczek,
to snuje efektowną kołysankę dla wampirów (dziewiętnasta). Bywa, że jego frazy
są ulotne, mikroskopijne (dwudziesta), albo lepią się poemat małych zgrzytów i
mechanicznych trać (dwudziesta pierwsza). W opowieści dwudziestej trzeciej
narracja znów zdaje się być wyjątkowo filigranowa, nie brakuje w niej ciszy, a
brzmienie jest bardzo rozmyte, jakby na gryfie pojawiły się kawałki szkła. W
dwudziestej piątej sceną znów rządzi smyczek, a struny cierpią prawdziwe
katusze. Tenże sam smyczek kończy tę epopeję improwizowanych miniatur, rozmawia
z ciszą i oddycha gasnącym echem.
Martin Proscia & Federico Solomiewicz Rizoma (Neue Numeral Records, DL
2022)
Estudio Calle 5,
Berazategui, Argentyna, grudzień 2021: Martín Proscia – saksofon barytonowy (utwory
1, 3, 6), sopranowy (4) i tenorowy (2, 5) oraz Federico Solomiewicz –
kontrabas. Sześć improwizacji, niespełna 24 minuty.
Nagrania z muzyką improwizowaną z Argentyny trafiają do nas
coraz częściej i to doprawdy wspaniała wiadomość! Wspomniany wyżej duet
saksofonowo-kontrabasowy śle nam moc jakości, jaką znamy z innych opowieści
tamtego zakątka świata, także powiew wyjątkowej świeżości i … dość krótką
porcję intrygujących impro-koincydencji.
Gęsty strumień smyczkowego brudu, saksofonowa nawałnica z
barytonowej tuby i drobne plastry ciszy – dwuminutowe otwarcie stawia nas na
nogi i utrzymuje w tej pozycji do samego końca! W drugiej improwizacji pojawia
się tenor, ale narracja toczy się wedle melodyjnych, post-barokowych fraz smyczka.
Rozhuśtany dęciak najpierw ledwie oddycha,
potem rzewnie śpiewa. Oba instrumenty wchodzą w serie urokliwych interakcji. W kolejnej
części powraca baryton i buduje wspólnie ze smyczkiem pulsujący i świszczący
dron gorącego powietrza. Narracja gęstnieje i pęcznieje, nadyma się jak free
jazz zrywający swe kameralne korzenie. Emocje idą w górę, ale brzmienie obu instrumentów
staje się bardziej osobne i czystsze. W czwartej części na niedługo pojawia się
skoczny i melodyjny sopran, a towarzyszy mu delikatnie skonfundowany smyczek.
Po kilku nawrotach sytuacja dramaturgiczna ulega odwróceniu. W piątym epizodzie
jedyny raz kontrabasista frazuje pizzicato.
Tenor zdaje się być zaintrygowany, ale jazzowa opowieść dość szybko znajduje swoje
zakończenie. Finałowa, najdłuższa improwizacja, to prawdziwe crème de la crème tego mini albumu! Oba
instrumenty wchodzą w nurt rzeki na raz. Smyczek skacze po strunach, baryton
prycha i gwiżdże. Nerwowa, meta
dynamiczna narracja łyka free jazz pełnymi garściami, ale nie jest pozbawiona
dramaturgicznych i brzmieniowych subtelności. Saksofonista daje tu prawdziwy
popis! W połowie nagrania smyczek zmienia tryb pracy na bardziej minimalistyczny.
Reakcje saksofonu znów doskonałe! Improwizacja pnie się ku górze, przechodzi
przez fazę szumów i lodowatych podmuchów, a kończy plejadą drobnych, urokliwych
fraz! Brawo!
Diciotto Dis-Connected
(Jacek Chmiel’ bandcamp self-released, DL 2022)
Miejsce i czas akcji nieznane, być może Szwajcaria: Paride
Guerra – perkusja, Jacek Chmiel - elektronika, zither. Cztery improwizacje, 29
minut z sekundami.
Połowa omawianego na tych łamach Bolka i Lolka Na Dzikim Zachodzie powraca, wyposażona jedynie w
akcesoria do produkowania dziwnych dźwięków, ale za to w towarzystwie całkiem
żywego perkusisty! Ich bystra, nieprzegadana, nade wszystko elektroakustyczna
przygoda nosi wiele znamion dalece interesującej!
Pierwsze sekundy nagrania skwierczą mieszaniną elektroakustycznych
mikro zdarzeń. Rezonuje talerz perkusyjny, obok tlą się piskliwe dźwięki i
garść tych preparowanych, ale pochodzących z nieznanego źródła. Zgiełk
oczekiwania na foniczne wydarzenia nie jest jednak nadmiernie dokuczliwy. Półpreparowany
ambient na koniec zdobi tu mały drumming
na dużym echu. W trakcie drugiej improwizacji początkowo obcujemy jedynie z
akustycznymi frazami – przedmioty moszczą się na werblu, jakieś struny
szeleszczą, a wszystko tapla się w echu niekończącej się przestrzeni. W połowie
utworu pojawiają się niespodziewane dźwięki. Po chwili wiemy już, że to fale
radiowego eteru niosą nam strzępy fonii. W tle pracuje wyjątkowo delikatna perkusja,
do której z czasem doklejają się elektroniczne post-dźwięki. W trzeciej improwizacji
muzycy cedzą frazy przez szczelnie zaciśnięte zęby. Dużo minimalizmu, ciszy i skupienia.
Wszystko oddycha, zarówno akustyka, jak i elektronika. Celebracja dramaturgii
trwa w najlepsze. Zauważmy, iż mikro frazy syntetyczne nie są tu w stanie
zakłócić filigranowej, zmysłowej akustyki. Muzycy zdają się dotykać swoich instrumentów
końcówkami paznokci, a w tle odradza się radio. Końcowa improwizacja trwa
ledwie dwie minuty, wydaje się utkana jedynie z żywych fraz perkusji i zitheru.
ORD Hemligheter på vägen (Havtorn
Records, LP/CD 2022)
Elementstudion,
Gothenburg, Szwecja, czas nieznany: Karin Johansson – fortepian, także
preparowany, kompozycje i aranżacje, tekst jednego z utworów (większość, to
poezje Tomasa Tranströmera), Jenny Willén – głos, śpiew, Niclas Rydh – puzon,
Gunnel Samuelsson – klarnet basowy, saksofon tenorowy oraz Hasse Westling –
kontrabas. Dziewięć utworów, 46 minut.
Album, którego tytuł możemy tłumaczyć jako Tajemnice w Drodze, to nagranie dość
szczególne, zwłaszcza z punktu widzenia witryny, która lubuje się w muzyce
swobodnie improwizowanej. Kompozycje szwedzkiej pianistki, to w dużej części
zgrabnie zaaranżowane piosenki z tekstem, zaśpiewane lub wyrecytowane pięknym
głosem, zdobione ciekawymi harmoniami, pewnym transcendentalnym smutkiem, ale i
pełną zgodą na los doczesny. Muzyka balansuje między zmysłową kameralistyką, a wytrawnym
jazzem, nie stroni wszakże od improwizacji! I tu tkwi sedno naszej rozprawki!
Gdy kwintet (po prawdzie kwartet instrumentalny) przełącza tryb narracji na
improwizacje, chwilami nad wyraz swobodne, nagranie robi się niebywale
smakowite. Szkoda jedynie, iż fragmenty te pozostają w mniejszości na albumie,
który trwa niewiele ponad trzy kwadranse.
W kontekście powyższych rozważań (czytaj: ambiwalencji),
szczególnie udane momenty plyty, to choćby trzecia kompozycja. Smutna, nostalgiczna
recytacja z pianem w tle przekształca się w mroczny, improwizowany suspens, budowany
prychającym klarnetem basowym, puzonowymi westchnieniami i preparacjami piana.
Podobnie dzieje się w części piątej. Tu pracuje także wokal, a w rolę mąciciela
prawa i porządku wciela się saksofon tenorowy. Wreszcie szósta narracja, chyba top of the album! Bystry tembr kontrabasowego
smyczka, pobudzone piano także w formule inside
i wzdychający klarnet basowy kreują nerwową opowieść, którą resumuje świetnie
improwizujący puzon. Podoba nam się także ósma kompozycja. Tu narracja dokonuje
pewnej dramaturgicznej metamorfozy. Zaczyna się słodko i piosenkowo, kończy
histerycznymi spazmami, pełnymi improwizowanych fraz, szczególnie ze strony
kontrabasu.