Czas na kolejną opowieść eksplorującą nową muzykę, powstającą na Półwyspie Iberyjskim. Po stosunkowo rozbudowanych ficzersach o muzykach katalońskich
(Trilla, Cirera), teraz uwagę naszą skierujmy ku Portugalii i dwóm młodym
muzykom, którzy kreatywnie dewastują muzykę improwizowaną Starego Kontynentu
kolejnymi doniosłymi i niebanalnymi płytami.
Personalia trębacza Luisa Vicente padły już na tej stronie
niejednokrotnie. Gitarzysta Marcelo Dos Reis tą opowieścią definitywnie
debiutuje na Trybunie. Tak się uroczo
składa, iż w/w muzycy mają w dorobku kilka płyt popełnionych wspólnie, zatem
nasza dzisiejsza historia będzie mogła mieć podwójnego bohatera. W przypadku drugiego
z Portugalczyków, skupimy się nie tylko na jego dokonaniach artystycznych, ale
także prześwietlimy jego inicjatywę wydawniczą Cipsela Records.
Marcelo i Luis –
incydenty wspólne
Naszą double-man story
zacznijmy od absolutnej świeżynki. Od całkiem niedawna jest z nami drugi krążek
formacji Fail Better!, wydany na Litwie pod tajemniczym tytułem Owt (NoBusiness
Records, Limited LP 2016). Pod przewrotną nazwą grupy ukrywa się piątka
Portugalczyków, których nazwiska winniście natychmiast zapamiętać, albowiem
będą w tym tekście powracać. A zatem - João Guimarães (saksofon altowy), João
Pais Filipe (perkusja), José Miguel Pereira (kontrabas), Luís Vicente (trąbka)
i Marcelo Dos Reis (gitara elektryczna). 44-minutowy czarny krążek, to
dokumentacja koncertu, jaki miał miejsce w Salao Brazil w Coimbrze (to miejsce
także proszę zapamiętać), w kwietniu 2014r.
Pięcioczęściowa opowieść, pomieszczona na dwóch stronach
winyla, zaczyna się dość spokojnie. Muzycy kolektywnie pieszczą dźwięki, grają unisono, trochę na rozgrzewkę, pewnie także dla zmylenia tropów. Elektryczny
Marcelo ciekawie dręczy swoją gitarę, maczając ją w nieco psychodelicznym
sosie, przy okazji ewidentnie szuka swoich rockowych korzeni. Tytuł fragmentu (Former Times) dużo nam mówi o klimacie tej
introdukcji. Pieśń druga (Sidereal) dynamizuje
nam przekaz w sposób cokolwiek drastyczny. Felipe – niczym demiurg – bije ostry
rytm, a muzyka pachnie transowym
rockiem na kilometr, choć Marcelo nie hałasuje, a Fail Better! z całą pewnością
nie jest kapelą jazz-rockową. Gitarzysta, jakkolwiek, rządzi tu
niedemokratycznie i kształtuje rzeczywistość foniczną na swoją modłę. Saksofonista
mógłby w tej opresyjnej sytuacji dodać coś więcej od siebie, ale być może to
nie jest jego moment. Vicente zaś – w
opozycji do całej reszty – pięknie sonoryzuje
na boku. Wyciszony finał utworu staje się wszakże wyłącznym udziałem tych dwóch
ostatnich. Trzeci numer In Between,
to jakby kolektywne zwarcie w zagubionej synkopie, ballada zatraconych dusz, w
trakcie której muzycy lepią się do siebie, jak muchy. Nastrój radykalnie
zmienia ponownie perkusista, który wyznaczy ostre tempo i rytm nieznoszący
sprzeciwu. Pozostali muzycy tańczą wokół niego i snują indywidualne opowieści,
łącząc się we wznoszący wielodźwięk. Smak gitary budzi skojarzenia z… Ten Years
After, którzy po sumiennie nakrapianym gigu, trafiają w garderobie na dwa
zagubione dęciaki i każą im grać do kolejnej otwieranej flaszki. W nawiasach
rytmu wszystkie chwyty są tu bowiem dozwolone. Circular Measure zdaje się nie mieć końca, a Marcelo postanawia nawet
zmierzyć się z legendą Jimmy Hendrixa! Niechybnie czas na finał tej metaprzygody. Stellar w początkowej fazie opiera się na tańcu kontrabasu wokół
własnej osi (ze smykiem pod rękę!), a potem, gdy pozostali muzycy wrzucają do
tego wora swoje trzy gorsze, recenzenta stać już tylko na kolejne skojarzenie. Mahavishnu
Orchestra i John McLaughlin, ale ten w najlepszym wydaniu!
Ta pełna emocji, eklektyczna podróż po obrzeżach upalonego rocka i zdeformowanych
intuicją muzyków, krawędziach jazzu, w bezwzględnie improwizowanej formule
(wedle idei all music created by the
musicians), kończy się tak, jak chcielibyśmy, by kończył się dreszczowiec
- happy endem.
Uwaga! Muzycy Fail Better! mają na tyle otwarte głowy, że
jakakolwiek próba gatunkowej kwalifikacji Owt
spali na panewce. Zatem odpuśćmy sobie!
Jeśli macie ochotę na więcej, proponuję wejść w posiadanie
debiutanckiej płyty tej formacji, którą odszukacie w katalogu portugalskiej
JACC Records, pod kolejnym udanym tytułem Zero Sum (2014). Zawiera koncert
uczyniony w tym samym miejscu, czternaście miesięcy wcześniej. Personalia
muzyków i użyte instrumentarium bez zmian.
Po ponadnormatywnej dawce emocji, czas na subtelny
odpoczynek, moment, byśmy … naprawdę poczuli się lepiej (Feel Better!).
Radykalną zmianę nastroju, instrumentów, po części nawet gatunku (to zresztą
będzie light motive dzisiejszej
historii), zapewni nam kolejna wspólna inicjatywa Luisa i Marcelo – Chamber 4.
Po lekturze nazwy konotacja stylistyczna wydaje się oczywista, ale nie
przywiązywałbym się do niej zbyt silnie. Cztery akustyczne instrumenty w rękach
dwóch Francuzów – Theo Ceccaldiego (skrzypce, altówka) i Valentina Ceccaldiego
(wiolonczela i głos) i tyluż naszych portugalskich bohaterów - Luisa Vicente
(trąbka) i Marcelo Dos Reisa (gitara akustyczna, gitara preparowana i głos).
Płyta zwie się właśnie Chamber 4 (FMR Records, 2015), a
wnikliwi czytelnicy Trybuny winni
pamiętać, iż trafiła ona na jej roczne podsumowanie, oczywiście w kategorii
płyt najlepszych. Nagranie z maja 2013r. z Lizbony. Pięć fragmentów, 41 minut.
Rzewna, jękliwa i osobliwie piękna, współczesna
kameralistyka, otwiera tę udaną przygodę. Muzycy w powolnej improwizacji dobrze się wzajemnie nasłuchują, zbierając
siły na tak zwany ciąg dalszy. Szybko jednak odnajdują dramaturgiczną
okoliczność na zdynamizowanie swoich poczynań, wpadają na siebie jak sroki przy
żłobie, ekscytują się i szukają miejsca na indywidualne popisy. Marcelo
zgrabnymi preparacjami wysyła kameralistyczny idiom do wszystkich diabłów i gra zaczyna się na poważnie. Cała czwórka pięknie skaluje emocje, dba o to, by
jakikolwiek moment tych improwizacyjnych koincydencji nie był nadmiernie
przegadany. Filharmonia dla poszukujących wrażeń nieoczywistych. A jeśli muzycy
grają to fully improvised, to czapki
z głów (formuła na okładce: all music by the
musicians). Każdy z nich dobrze wygląda w smokingu, każdy ma jednak duszę
ulicznego zakapiora. W kluczowym fragmencie nagrania, zwarte pasaże
gigantycznie brzmiących, surowych, akustycznych instrumentów zlewają z wokalizami
Valentina i Marcelo, realizowanymi w wysokich rejestrach. Piękny, krnąbrny,
oniryczny finał. Koniecznie czekamy na więcej!
Zmieńmy po raz kolejny klimat. Może tym razem szczypta
elektroakustyki? Sięgnijmy po dwie rejestracje koncertowe, zrealizowane w
Lizbonie, w ramach improwizacyjnych spotkań UNLOAD. Dos Reis i
Vicente bawią się tu dźwiękami w towarzystwie Marco Franco, który zazwyczaj
grywa na perkusji, ale… nie w tym przypadku. W listopadzie 2012r. kreował on
audiosferę koncertu kilkoma dziwnymi przedmiotami i silnie wspomagał się
elektroniką, zaś w październiku roku kolejnego ciskał palcami w harmonium.
Marcelo grywał na różnych gitarach i amplifikował kolejne podejrzane obiekty, a
Vicente tradycyjnie trąbił. Eksperymentalna
improwizacja w nieśpiesznych tempach, z delikatnie sugerowanym rytmem, inkrustowana
przez Luisa i Marcelo wieloma ciekawymi dysonansami, broniłaby się świetnie w …
tymże duecie. Bagaż elektryczny, jaki
wnosi do tego spektaklu Franco nie jest w mojej ocenie udany. O ile starsze
nagranie broni się choćby tym, że ów background
jest nienachalny, o tyle nagranie drugie zdominowane jest onirycznym, modulowanym
soundem harmonium, a cały urok
kooperacji Vicente-Dos Reis ginie w niedosłuchu.
W sumie, byłby z serii UNLOAD
frapujący… duet. Zachęcam muzyków do spróbowania. Nagrania z obu koncertów są
dostępne na bandcamp. com, do odsłuchu lub zakupu za grosze.
Wątek współpracy Luisa i Marcelo kończy, póki co, ich trio z
udziałem kontrabasisty, którego już dziś poznaliśmy - José Miguela Pereiry.
Formacja zwie się Frame Trio i wedle
moich ustaleń nie doczekała się jeszcze debiutu fonograficznego. Jedynie na
stronie trębacza można odsłuchać fragment wyważonej i skupionej improwizacji na trzy akustyczne instrumenty.
Marcelo muzykuje,
Luis odpoczywa
Dajmy chwilę odpocząć trębaczowi i przyjrzyjmy się uważnie
innym produkcjom gitarzysty, już bez udziału sprawczego tego pierwszego.
Koniecznie winniśmy zawiesić ucho nad dwoma płytami, które światło dziennie
ujrzały w jego własnej wytwórni Cipsela Records.
Na początek sprawdźmy krążek Flower Stalk (2015),
firmowany przez strunowe trio Open
Field i weterana amerykańskiego free jazzu, pianistę Burtona Greene’a.
Zidentyfikujmy członków tria - José Miguel Pereira na kontrabasie (ponownie!),
Marcelo Dos Reis na gitarze akustycznej (nylonowe struny), preparowanej gitarze
i głosie oraz – uwaga, nowe nazwisko! - João Camões na altówce, perkusjonaliach
i instrumencie dętym o nazwie mey.
Dodajmy, że Greene także preparuje fortepian i używa perkusjonalii. Pięć
improwizowanych fragmentów (all music by…),
trwających 52 minuty, zostało zarejestrowanych w okolicznościach studyjnych w
Lizbonie, w maju 2012r.
To nagranie także nie rozpoczyna się trzęsieniem ziemi.
Muzycy raczej wgryzają się w klimat i polerują struny swoich instrumentów. Reis
na gitarze, w zasadzie klasycznej, brzmi czysto i przejmująco, niczym pościel
dziewicy przed pierwszym razem. Greene klawiszuje
na boku i ma ochotę delikatnie narzucić konwencję tej zabawy dużo młodszym
partnerom, ale ci nie bardzo chcą na to pozwolić. Kwartet rośnie kolektywnie w
spirali wielodźwięku, choć każdy ma tu swój moment i nie stroni od hałasowania.
Trzeci fragment zaczyna się nieco reinhardowsko,
by nie rzec grapellowsko, ale hołd
dla czasów minionych nie trwa długo. Niesieni porywamy wyobraźni, z lekkim
uśmiechem na ustach, młodzi Portugalczycy pięknie uciekają w wir free improv, czemu wtóruje zgrabnymi
preparacjami Greene. Fragment czwarty, przedostatni, to swoisty chill out na zaczerpnięcie powietrza i
łyk zimnej wody – Greene w wersji solo. Zaraz po nim wielki finał.
Zdystansowani, nieco utopijni w swej zadziorności, w chaosie szczęścia i
erupcji nagromadzonych przez wieki emocji, muzycy ruszają na podbój naszych
serc. Są zaczepni, czupurni, gotowi na konfrontację z każdym, pełni wewnętrznej,
mnemonicznej agresji. Akustyczny nerw improwizacji budowany jest przez
dochodzący z głębi nieokreśloności, nieziemski, pustynny głos Marcelo i zaskakujący barwą dęty pasaż mey, podawany przez João. Rytualny
taniec godowy zupełnie bez przyczyny, w konwulsjach, doprowadza czterech
mężczyzn do granicy końca tej niezwykłej płyty. Po wybrzmieniu, z offu słyszymy głos Greene’a, który …
oszołomiony przebiegiem wypadków muzycznych, proponuje nazwać ten fragment Ancient Shit.
Open Field w wersji koncertowej możliwy jest do odsłuchu na
bandcamp.com. Trzy fragmenty, trwające nieco ponad 20 minut, wprost z National
Museum Machado de Castro. Wersja trzyosobowa, akustyczna. Uwaga dla
niewyposażonych w odpowiednią ilość petrodolarów – można tę muzykę ściągnąć za
darmo.
Sięgamy po kolejny krążek z Cipsela Records. Tym razem Concentric
Rinds (2016) i Marcelo Dos Reis w duecie z Angelicą V. Salpi. Dwa strunowce (gitara i harfa) w wersji
akustycznej i preparowanej oraz głos męski. Nagranie z Galerii w Porto, luty
2013r. Osiem fragmentów all music by the
musicians, 43 minuty muzyki. Ten twór personalny powstał ponoć z inspiracji
Evana Parkera, w trakcie muzykowania w większej grupie. Pozornie piękna i
szkliście akustyczna, urokliwa muzyka, która początkowo odsyła nas do rzeczonej
Galerii i każe cierpliwie czekać na to, co może się ewentualnie wydarzyć, ma
zaszyty wewnętrzny nerw, rodzaj podskórnego niepokoju. Być może to właśnie po
nią sięgnąłby David Lynch, gdyby sequel
swojego epokowego Twin Peaks
postanowił kręcić w Portugalii. Z każdą sekundą tej przewrotnej płyty ów nerw
urzeczywistnia się, a subtelna narracja ustępuje delikatnym zaczepkom, drobnym
uwagom na boku, bo przecież w każdym związku dwojga ludzi musi nadejść
moment konfrontacji oczekiwań. Ta następuje w niezwykłym czwartym fragmencie –
Marcelo traktuje gitarę dobrze naostrzonym smykiem, dobywając dodatkowo z
gardła zmyślną wokalizę, która kontrapunktowana sepleniącą harfą, prowadzi nas
na moralne zatracenie, niczym III Symfonia Góreckiego, grana na lekkim speadzie, niespodziewanie dla wszystkich,
w dalekowschodnich czeluściach tego okropnego świata. Tu, zabawa dla grzecznych
chłopców i panien z dobrego domu dawno się już zakończyła. Preparacje harfy i
gitary nawarstwiają się i płoną niczym pochodnie zwiastujące klęskę … urodzaju.
Finalny zgrzyt akustyczny, w klimatach współczesnego AMM, pozwala nam nabrać
dystansu do tej przygody. Będzie co wspominać po powrocie do domu.
Zostawmy na chwilę w orbicie naszych zainteresowań nobliwą
harfistkę, którą poznaliśmy w poprzednim akapicie. Oto bowiem do naszych elektronicznych odtwarzaczy wrzucamy
nagranie Xisto (JACC Records, 2014), popełnione przez kwintet Pedra
Contida. W jego składzie obok Angeliki i Marcelo, odnajdujemy znanego nam już João
Pais Filipe na perkusji, a także Nuno Torresa na saksofonie altowym i Miguela
Carvalhaisa obsługującego komputer. Marcelo gra na gitarze klasycznej, używa
głosu i śpiewających kul (cokolwiek
to jest), a także pełni tu rolę kompozytora części materiału. Tak się bowiem
składa, że Xisto mieści w sobie
cztery fragmenty skomponowane, improwizacje solowe, duetowe i w trio, a także
na koniec kolektywną improwizację całego kwintetu. Jest niezwykle interesującą
próbą odnalezienia muzyki współczesnej na polu swobodnej improwizacji, uzupełnionej
o zebrane dźwięki otoczenia (zwykliśmy to określać mianem field recordings). Akustyczne brzmienia, delikatnie podrasowane
przez szmerający background,
upstrzone są ekscytującymi wokalami Marcelo. Smak muzyki dawnej zderza się tu
wulgarnie z dewastującą wszystko wokół siebie nowoczesnością. Muzyka – nagrana
w lipcu 2013, zarówno w okolicznościach studyjnych, jak i koncertowych –
wychodzi z tego pozornie karkołomnego projektu obronną ręką. Ponownie - czapki z głów!
Na koniec tego rozdziału koniecznie odpalić winniśmy płytę
formacji The Nap (nagranie dostępne tylko w formie plików na bandcamp, stąd ten
fired up). Myślę o Non
Rapid Eye Movement Sleep (Nap Music, 2012). Tu spotykamy już samych
znajomych. Dos Reisowi, który gra na akustycznej gitarze, towarzyszy kontrabas
Perreiry i perkusja Felipe. 45-minutowa relacja z koncertu z Aveiro (sierpień
2012). Mimo, iż muzycy grają w barze (co niestety słychać!), udaje im się – jak
zwykle w przypadku formacji z udziałem Marcelo – uzyskać czyste, akustyczne,
instrygujące brzmienie. Gitarzysta, choć gra cały koncert na jednym
instrumencie, potrafi wydawać dźwięki niczym harfa lub banjo, kontrabas podąża
za nim w rejestrach typowych raczej dla wiolonczeli i sonat Bacha, a perkusista
lubi koncentrować się na dzwonkach i innych drobnych przeszkadzajkach. Jeśli jednak oczekiwalibyście po tym nagraniu
świątecznych klimatów, to jesteście w ogromnym błędzie. Muzyka jest dynamiczna,
zadziorna, pełna ekspresyjnych eskalacji i mikrowybuchów, a gdy na moment
muzycy zatrzymają się w swej galopadzie, stać ich na skupioną i prawdziwie molekularną improwizację. Szkoda jedynie
samego finału, gdy gadulstwo baru zaczyna być nieznośne i wyraźnie przeszkadza
muzykom w dokończeniu dzieła. Marcelo moduluje swój dźwięk, chcąc zagłuszyć
otoczenie, ale ostatecznie pozostaje mu - i jego kompanom - opuścić scenę (zdecydowanie
z podniesionym czołem!) i udać się na dobrze zmrożony napój chmielowy.
Luis muzykuje,
Marcelo … na wakacjach
Jak już wspomniałem na wstępie tej historii, Luis Vicente
jest częstym gościem na tych łamach. Przychylnym, by nie rzec entuzjastycznym
okiem zlustrowaliśmy tu kilka jego płyt. Przypomnę zatem o płytach Clocks and Clouds (kwartet portugalski) i Twenty One 4tet (kwartet holenderski), a także o innym holenderskim
kwintecie (m.in. Dickeman, Serries, Hagow), który koncertem Live
at Zaal 100 dał nam asumpt do chwili pozytywnej refleksji. Wszystkie
te recenzje można śmiało odczytać, klikając po prawej stronie Trybuny (zakładka Muzycy) na nazwisko portugalskiego trębacza.
My wróćmy wszakże do jeszcze innego krążka, który także
gościł na tej stronie, a miało to miejsce przy okazji podsumowania najlepszych
płyt roku 2015. Myślę o kwartecie Deux Maisons i jego wydawnictwie For
Sale (Clean Feed). Za tą doskonałą improwizowaną zabawą stoją, obok
trębacza, poznani już dziś bracia Ceccaldi (skrzypce, altówka, wiolonczela), a
także perkusista Marco Franco. Muzycy, choć swą opowieść określili mianem muzyki
skomponowanej, przez blisko trzy kwadranse zmyślnie improwizują, czerpiąc
pełnymi garściami zarówno z muzyki współczesnej (Ceccaldi), jak i na wprost z
muzyki jazzowej (Franco, Vicente). Jest odpowiednia dynamika, są udane zwarcia
w podgrupach i stosowne kontrapunkty. Muzyce nie brakuje rytmu i drapieżnych
solowych popisów, a wszystko grane jest czystym, kojącym zszargane nerwy,
brzmieniem akustycznym.
Jeśli macie ochotę na dynamiczną jazdę z dobrze zarysowaną
linią rytmiczną i melodyczną (śpiewający kontrabas), koniecznie sięgnijcie po
trio Luisa Vicente, z udziałem Francesco Valente (ów kontrabas właśnie) i Oori Shaleva
(perkusjonalia, tabla). Ich jedyna płyta zwie Outeiro (JACC Records,
2012) i przynosi jedenaście zwinnie wyimprowizowanych kompozycji, autorstwa
wszystkich muzyków. Do tańca i do różańca. Smakowite, współczesne jazzowe
muzykowanie, delikatnie nasączone klimatami folkowymi (tabla!).
Cipsela – niezbędne
uzupełnienie
Czas finalizować naszą dzisiejszą, rozgadaną opowieść. Wróćmy jeszcze koniecznie do wydawnictwa
Cipsela Records, które prowadzi Marcelo Dos Reis, odpowiedzialny w tym wypadku także
za realizację nagrań, ich mastering i produkcję. To właśnie ów człowiek
renesansu sprawia, że wszystkie nagrania, jakie dziś poznaliśmy, zwłaszcza te z
udziałem gitarzysty, niezależnie od miejsca powstania, są doskonałe pod
względem akustycznym. A katalog Cipsela to – po dwóch latach działalności –
sześć pozycji. Dwie z nich poznaliśmy w rozdziale drugim, teraz przywołajmy
cztery pozostałe, opatrując je drobnym komentarzem.
Carlos Zingaro Live
At Mosteiro de Santa Clara a Velha (2015) – solowy koncert nauczyciela
każdego żyjącego muzyka improwizującego Portugalii! Okoliczności sakralne
miejsca koncertu sprawiają, że nasze uszy płoną podczas odsłuchu, albowiem
akustyka nagrania jest iście… boska (nie mogło być inaczej). Pięć różnych,
improwizowanych fragmentów, a w każdym z nich Carlos odnajduje na gryfie swego
instrumentu osobliwy punkt zaczepienia i wokół niego plecie piękne, zadziorne i
niebanalne opowieści.
Daniel Levin/ Rob Brown
Divergent Paths (2015) – amerykańskie spotkanie koncertowe w
Salao Brazil (2012r.), wyprodukowane przez Marcelo. Jak się domyślacie,
wiolonczela Daniela brzmi konkretnie genialnie i po prawdzie alt Browna nie
jest jej w tym incydencie z oklaskami … do czegokolwiek potrzebny. Trzy zwarte,
dobrze opowiedziane improwizacje, które z pewnością znajdą wielu admiratorów po
obu stronach oceanu (atlantyckiego!).
Joe McPhee Flowers
(2016) – solowy koncert (Coimbra, 2009r.) weterana free jazzu na płycie, do
zakupu której nie trzeba zachęcać jakiegokolwiek fana tego gatunku. Jedynie ortodoksyjnym
wielbicielom free improv, w obcowaniu
z tym nagraniem, towarzyszyć może uczucie ambiwalencji. Mnie taka muzyka po
prostu już nie kręci, ale … przyznam, w dynamicznych improwizacjach Joe ma
klasę i to nie podlega dyskusji.
Joëlle Léandre / Théo Ceccaldi Elastic (2016) – wreszcie
najnowsze wydawnictwo Cipsela. Ta płyta była już recenzowana na Trybunie, nawet całkiem niedawno. Dziś
wracam do niej wszakże nie po to, by po raz kolejny nazwać ją doskonałym, wręcz
wybitnym spotkaniem kontrabasu i skrzypiec, ale by… odszczekać swój błąd! Pisząc
recenzję krążka Elastic bazowałem na
odsłuchu streamingu zamieszczonego
przez wydawcę na bandcamp.com. Płyta podobała mi się bardzo, jednakże
dostrzegałem w tych zmyślnych, klarownych improwizacjach drobiny niedopowiedzeń
i zawieszania narracji. Dziś mnie to nie dziwi, albowiem słuchałem … jedynie
fragmentów nagrań. Mea culpa….
Thank You
Marcelo for your attention and great music on Cipsela Records!
*) (portugalski): krzyżujące się opowieści, czyli potęga
różnorodności
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz