wtorek, 24 sierpnia 2021

Chamber 4! Dawn to Dusk!


Zapraszamy do portugalskiej Coimbry na koncert będący częścią ubiegłorocznej edycji Festiwalu Jazz ao Centro. Rzecz działa się w październiku, w trakcie drugiej fali pandemii, zatem nie mamy pewności, czy muzykom na scenie towarzyszyła jakakolwiek żywa publiczność. Wydawca nam tej niewiedzy nie koryguje, albowiem nagranie pozbawione zostało w trakcie edycji oklasków, o ile takowe miały miejsce.

Sami artyści zasłużyli w każdym razie na całe morze gromkich oklasków, z pewnością nawet na emocjonalne standing ovation. Tworzą bowiem jedną z najważniejszych formacji współczesnej muzyki improwizowanej, który bazuje na rozwiązaniach bliskich estetyce swobodnej kameralistyki, co sugeruje jej jakże adekwatna nazwa – Chamber 4! Swoim trzecim wydawnictwem płytowym zdają się ów status intensywnie podkreślać.

Przed nami, być może także przed obliczem publiczności zgromadzonej w obiekcie sakralnym Antiga Igreja do Convento S. Francisco, pojawia się czterech doskonale nam znanych muzyków z Francji i Portugalii: Théo Ceccaldi na skrzypcach, Luís Vicente na trąbce, Valentin Ceccaldi na wiolonczeli oraz Marcelo dos Reis na gitarze akustycznej. Trzy swobodne improwizacje w procesie edycji przybrały postać dźwiękową, która trwa łącznie niespełna 41 minut. Krążek w wygodnym formacie CD dostarcza JACC Records, a zwie się on Dawn to Dusk.

 


Pierwsza improwizacja trwa prawie 25 minut, muzycy zdają się zatem mieć mnóstwo czasu na budowanie narracji. Budzą się do życia bardzo leniwymi, delikatnymi, jakże drobnymi, post-balladowymi frazami. Skrzypce i wiolonczela spokojnie łkają, trąbka melodyjnie zawodzi, a gitara powtarza pojedynczy akord budując pierwszą meta dynamikę tego wieczoru. Portugalskie saudade z francuskim posmakiem wydaje się idealnie komponować z naszymi oczekiwaniami, co do początkowej fazy kameralnego koncertu, prowadzonego – póki co! – w bardzo wolnym tempie. Garść pierwszych trębackich preparacji, kilka żwawszych ruchów cello, wszystko wszakże podane z rzewnym, smutnym zaśpiewem, pełnym melancholijnego ukołysania. Z czasem opowieść nabiera intensywności dzięki niebanalnym frazom trąbki, post-rockowemu drylowi gitary i gęstniejącemu chamber Francuzów, z których jeden gra pizzicato, a drugi arco. W efekcie, w okolicach 12 minuty, flow osiąga stan względnego galopu, po czym efektownie traci moc i spływa do koryta smutku po upływie kwadransa. Kolejne fragmenty improwizacji, to zwinny, bardzo minimalistyczny duet skrzypiec i gitary, potem zaś kolektywne poszukiwanie nieco bardziej zadziornych fraz - swoista wymiana poglądów, coś na kształt real-time' call and responce. Dużo piękna, ale i emocji dodają w tym właśnie fragmencie skrzypce. Nim ta rozbudowana opowieść wygaśnie, dostajemy jeszcze krótkie duo trąbki i gitary, niezwłocznie wsparte agresywnymi riffami cello. Finałowa dynamika zmysłowo resumuje opowieść i stylowo ginie w ciszy.

Druga improwizacja, dla odmiany, trwa niespełna sześć minut. Jest zwarta, nerwowa, jakby muzycy czegoś się obawiali, jakby niecierpliwie spoglądali w niebo. Najpierw gitara, potem drżąca wiolonczela, wreszcie bystre short-cuts trąbki i skrzypiec. Muzycy szukają tu dynamiki, ale niespodziewanie gubią jej parametry i zaczynają błąkać się w melancholii iberyjskiego zaniechania. Pięknie śpiewa trąbka, akompaniują jej cello i skrzypce, a gitara frazuje post-klasycznie. Całość dogorywa bardzo subtelnie.

Finałowa improwizacja, blisko dwunastominutowa, rodzi się w jakże kameralnych, znów delikatnie portugalskich klimatach. Melodyjny smutek, przeciągle frazy i … gitarowa dyscyplina chwili. Łagodne dźwięki zdają się podprowadzać narrację pod zmysłowy głos … Teresy Salgueiro! Muzycy nie każą sobie jednak czekać na rozwój madredeusowych skojarzeń. Pierwsze oznaki fermentacji strumienia dźwiękowego docierają do nas ze strony cello, które brudzi swoje brzmienie. W sukurs idą prychające frazy trąbki. Każdy z muzyków dokłada coś od siebie, zarówno w zakresie emocji, jak i kreatywności. Nie brakuje zwinnych, kocich ruchów. Post-Madredeus wystawia swój rockowy pazur i akcja nabiera rumieńców! Dynamika idzie znów od strony gitary, ale także od bojowo nastawionych skrzypiec. Muzycy nie potrzebują dużo czasu, by osiągnąć fazę galopu z fajerwerkami. Gitara frazuje kwaśnym Velvet Underground, co dodatkowo wzmaga emocje na scenie. Narracja zaczyna umierać mniej więcej dwie minuty przed końcem nagrania. Mistrzowska dramaturgia - przeciągnięte frazy, repetytywne riffy gitary i improwizacja gasnąca niemal do poziomu pojedynczych dźwięków. 

 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz