Pokrewne Namiętności i inne archiwalia

wtorek, 7 maja 2024

Joe Fonda! From The Source!


From The Source, to kolejny smakowity kąsek w portfelu krajowej Fundacji Słuchaj, która chętnie używa także szyldu FSR Records. Dla amerykańskiej legendy free jazzowego kontrabasu, Joe Fondy, to nie pierwsza obecność w tych szeregach, pierwsza wszakże z nagraniem nieco starszym, które warto przypomnieć fanom muzyki kreatywnej na definitywnie światowym poziomie. Dodatkowo poczynionym w składzie dalece frapującym, zarówno pod względem instrumentalnym (m.in. dwie wokalistki, tap dancerka), jak i nade wszystko personalnym, albowiem z udziałem samego Anthony’ego Braxtona. Nagranie pochodzi z czasów, gdy mistrz kreatywnej narracji grywał jeszcze frazy zbliżane do estetyki otwartego jazzu. Obu Panów – lidera bandu, kompozytora i kontrabasistę oraz saksofonistę, klarnecistę i flecistę odnajdujemy tu w doskonałej formie, do tego, w towarzystwie dalece intrygującym (jeszcze Herb Robertson!). Zatem efekt całości bez cienia wątpliwości zapisujemy złotymi zgłoskami w historii gatunku.

Efektem sesji nagraniowej w słynnym brooklyńskim studiu Systems Two, zrealizowanej niemal dokładnie 28 lat temu, jest sześć kompozycji - trzy kilkunastominutowe i tyleż bardziej zwartych w ujęciu czasowym narracji, z których ostatnia stanowi balladę z tekstem na głos damski i kontrabas.



 

Pierwsza opowieść zdaje się konsumować wszystkie atuty tego albumu. Żwawy temat podaje tu roztańczony kontrabas, któremu wtórują spokojny alt i nerwowa trąbka. Opowieść skrzy się szczyptą braxtonowskiego stylu (zwłaszcza, gdy sam Braxton po kilku minutach przesiada się na kontrabasowy klarnet), co w tym wypadku traktujemy jako komplement najwyższej wagi. Stałym elementem narracji jest aktywna taperka, która szyje ścieg opowieści wspólnie z perkusistą, potrafi być okazjonalnie od niego aktywniejsza. W roli efektownej wisienki na torcie dwa głosy damskie – jeden pracujący w trybie permanentnego eksperymentu, z wokalizami wyśpiewanymi w jakimś dziwnym, być może własnym języku, drugi skupiający się na recytacji i przemycaniu do narracji ważnych treści. Całość buzuje emocjami, także pewną teatralnością, która wszakże dodaje urody, a nie szkodzi percepcji dzieła. Ponad dwunastominutowa opowieść stwarza niemal nieograniczoną przestrzeń dla improwizacji, ale też ramy kompozycji trzymają w ryzach temperament muzyków, budują akcje w podgrupach, dbają o odpowiednie sekwencje działań każdego z artystów. Kontrolowana swoboda buduje tu jakość, daje też wszystkim komfort pracy.

Drugą opowieść otwiera kontrabas, który rysuje niemal shorterowski temat, intrygująco osadzony w estetyce jazzu lat 60. ubiegłego stulecia, jakby na wprost wyjęty z najlepszego kwintetu Milesa Davisa. Braxton pracuje na flecie, a rytm szyją, poza groove kontrabasu, także perkusja i taperka. Wątek wokalny pojawia się dopiero w drugiej fazie utworu. W ramach akcji w podgrupach - piękny duet basu i wokalistki w nieznanym języku. Introdukcję trzeciej odsłony bierze na siebie taperka. Po chwili w akcji są już głos i saksofon. Opowieść z każdą chwilą zyskuje tu coraz wyraźniejszy sznyt braxtonowski, dzieląc się przy okazji na wiele fantastycznych akcji w mniejszej obsadzie – świetne ekspozycje solowe trąbki i kontrabasu, tudzież równie wyśmienity duet saksofonisty i wokalistki.

Czwarta część ma dwie fazy. Najpierw zostaje całkowicie oddana w ręce kontrabasisty, który w trakcie solowej ekspozycji także mruczy pod nosem. Spokojny, na poły balladowy temat pojawia się dopiero po pięciu minutach i smakuje na powrót bystrym jazzem sprzed lat. Swoje wartościowe trzy grosze dokłada wokalistka w nieznanym języku, a w fazie finałowej nie brakuje pokrętnej, braxtonowskiej rytmiki. Piąta opowieść znów nie pozwala nam zapomnieć o jakości wspomnianej estetyki, zarówno w kontekście improwizacji klarnetu kontrabasowego, jak i samej melodyki kompozycji. Z jednej strony nerwowa, hiperaktywna taperka, z drugiej kolejny doskonały duet Braxtona i wokalistki w nieznanym języku. Nasze rozbujane emocje gasi szósta kompozycja, wspomniana na wstępie ballada. Dużo w niej śpiewu z tekstem, ale i zmysłowego tapingu.


Joe Fonda feat. Anthony Braxton, Brenda Bufalino, Herb Robertson, Vickie Dodd, Grisha Alexiev From The Source (FSR Records, CD 2023). Joe Fonda – kontrabas, kompozycje, Anthony Braxton – saksofon altowy, F Melody, sopranino, klarnet, klarnet kontrabasowy, flet, Brenda Bufalino – tap dance, głos, concertina, Vickie Dodd – głos, Herb Robertson – trąbka, także kieszonkowa oraz Grisha Alexiev – perkusja, instrumenty perkusyjne. Nagrane w Systems Two, Brooklyn, Nowy Jork, marzec 1996 roku. Sześć kompozycji, 63 minuty.


*) Niniejsza recenzja powstała na potrzeby portalu jazzarium.pl i tamże została kiedyś opublikowana



 

niedziela, 5 maja 2024

Mroczny świat The Void Of Expansion w ramach kolejnej edycji Spontaneous Live Series


(informacja prasowa)

 

Sześćdziesiąta edycja cyklu koncertowego organizowanego przez Trybunę Muzyki Spontanicznej i Dragon Social Club, to prawdziwa gratka dla wielbicieli mrocznych, niekończących się opowieści na mglistą gitarę elektryczną i masywną, rockową perkusję. W niedzielę 12 maja zagra w Poznaniu The Void Of Expansion – niesamowity duet, który tworzą belgijski gitarzysta Dirk Serries i szwedzki perkusista Tomas Järmyr.



 

Do stolicy Wielkopolski powraca gitarzysta, który był headlinerem trzeciej edycji Spontaneous Music Festival, jaka miała miejsce w roku 2019, muzyk, który nie dość, że jest legendą dark ambientu, to od ponad dekady świetne realizuje się na polu muzyki improwizowanej i free jazzowej, skutecznie prowadząc jeden z najciekawszych, najbardziej kreatywnych labeli w Europie – A New Wave Of Jazz.

W formacji The Void Of Expansion Serries kultywuje swoje zamiłowanie do mrocznych, post-rockowych klimatów, ale ubiera się w barwy improwizacji, chwilami nad wyraz swobodnej. To opowieści, które zaczynają się w ciszy i tamże kończą swój żywot, ale na etapie tzw. rozwinięcia kreują wielominutową narrację, której kulminacją jest często spektakularna ściana dźwięku.

Chociaż istnieją oczywiste podobieństwa The Void Of Expansion do niektórych solowych nagrań Serriesa, a także występów na żywo w uznanym YODOK III (członkowie duetu muzykują tu z norweskim tubistą Kristofferem Lo), współpraca Serriesa z Järmyrem wydaje się być dalece odmienna. W swym duchu bliższa jest tradycji improwizacji, wychodzi z nieco innego punktu widzenia, co sprawia, że trudno ją kategoryzować i ubierać w gatunkowe szaty. Dojrzały i hipnotyzujący styl gitarzysty spychany jest w mniej idiomatyczny obszar poprzez niezwykle różnorodną grę perkusisty, który pomimo oczywistego talentu do kontroli tonalnej wyróżnia się także swobodną energią. Efektem jest dzika, eklektyczna, a jednocześnie organiczna kombinacja, która zdaje się mieć nieskończone możliwości.

Po dobrze przyjętym pierwszym albumie „Ashes and Blues”, wydanym przez wytwórnię A New Wave Of Jazz, The Void Of Expansion kontynuowali działalność wydając album „Governed by Decay” oraz grając efektowny koncert w trakcie DUNK! Festival. Ten ostatni poprowadził duet w stronę dialogu pomiędzy stale rozwijającą się paletą perkusji Tomasa Järmyra, a bardziej powściągliwą i harmonijną postawą gitarowego minimalisty Dirka Serriesa, przechodzącą w mieszankę shoegaze, ambientu, post-rocka i awangardy. Obecnie artyści celebrują dekadę muzykowania w duecie, a europejska trasa koncertowa promuje nowy album „Escaper” (2xLP, Dunk! Records 2024). W jej ramach, poza koncertem w Poznaniu, zagrają także w poniedziałek 13 maja w Łodzi (UV KLUB).

 

Spontaneous Live Series, Vol. 60: The Void Of Expansion

12 maja 2024, godz. 20.00, Dragon Social Club, Poznań, Zamkowa 3

Tomas Järmyr - perkusja

Dirk Serries – gitara elektryczna

Bilety on-line >>> https://kbq.pl/128303

 

Dirk Serries rozpoczął pracę na belgijskiej scenie muzyki industrialnej DIY na początku lat 80. pod pseudonimem VidnaObmana. Podczas, gdy jego pierwsze nagrania zawierały surową muzykę industrialną, jego twórczość stopniowo przesunęła się w stronę muzyki ambient i brzmień plemiennych inspirowanych koncepcjami muzyki prymitywnej. W 2005 roku projekt VidnaObmana został zawieszony, a Serries zaczął realizować prace skupiające się na dronach gitarowych pod nazwą Fear Falls Burning, wydając pod tą nazwą kilkanaście albumów. W tym czasie zaczął także produkować muzykę bardziej zorientowaną na gitarę ambientową w ramach projektu Microphonics.

Mimo, że Serries od dawna osobiście interesuje się muzyką jazzową, dopiero w ostatniej dekadzie skierował swoją twórczość w kierunku free jazzu, wolnej improwizacji i jazzu awangardowego, czego efektem są różne projekty, najczęściej upubliczniane przez label A New Wave Of Jazz.

https://dirkserries.bandcamp.com/album/governed-by-decay

https://dirkserries.bandcamp.com/album/ashes-and-blues

Tomas Järmyr – perkusista ze szwedzkiego Sandviken, osiadły w norweskim Trondheim. Artysta związany na stale lub okazjonalnie z formacji wielu gatunków, w tym także awangardowego rocka, takimi, jak Barchan, Forræderi, LAFT, Motorpsycho, Pet Zoo, Saw, Sunswitch, The MaXx, The Void Of Expansion, WERL, Yodok, Yodok III, czy Zu.

www.tomasjarmyr.se

 

 

piątek, 3 maja 2024

Marteau Rouge & Evan Paker have a Gift for us!


Niedawna obecność redakcji na 80.urodzinach Evan Parkera w londyńskim Cafe OTO, to nie tylko moc wrażeń wizualnych i dźwiękowych, podsumowanych na tych łamach zaraz po powrocie ze światowej stolicy Freely Improvised Music, ale też niemały plecaczek płyt zakupionych we wskazanym wyżej miejscu. Pośród nich znalazły się zarówno cudowne starocie, jak i całkiem interesujące świeżynki. Na jedną z tych ostatnich pragniemy teraz zwrócić Waszą czujną uwagę.

Album Gift, wydany pod koniec ubiegłego roku, dokumentuje koncert, jaki miał miejsce w Paryżu lat temu piętnaście, ale jest definitywnie pierwszą edycją tego nagrania. Pokazuje ona zwarcie saksofonu tenorowego Parkera z elektroakustycznym triem Marteau Rouge (Czerwony Młot), pełne emocji, intrygujących splotów dźwiękowych i takiż interakcji pomiędzy czwórką artystów, dla których nie było to bynajmniej pierwsze spotkanie sceniczne. Inny ich koncert możemy odnaleźć na krążku Live, dokumentującym nagranie o rok starsze (In Situ, CD 2009).

Dodajmy dla mniej wtajemniczonych, iż Marteau Rouge konsumuje personalnie legendę francuskiej, ponadgatunkowej improwizacji, Jean-Marca Foussata, którego podstawowym narzędziem pracy jest syntezator oraz dwóch jego bystrych, stałych partnerów w osobach gitarzysty Jean-François Pauvrosa i perkusisty Makoto Sato.

Do słynnego, paryskiego Instants Chavirés zapraszamy na prawie siedemdziesiąt minut!



 

Koncert składa się z dwóch mniej więcej trzydziestominutowych setów oraz kilkuminutowego encore. Start jest delikatnie leniwy - na werblu szamoczą się jakieś przedmioty, słychać szmer elektroniki i gitarowego amplifikatora, saksofon charakterystycznie wzdycha. Artyści potrzebują kilku chwil, by sformować w miarę zwartą, linearną opowieść. Gitara przypomina teraz bas, syntezator zaczyna znaczyć teren pokazując, iż jest tu bardzo ważnym uczestnikiem gry, perkusja oplata wszystko gęstym ściegiem. W tym gronie tenor wydaje się być na tym etapie najspokojniejszy. Pierwsze drobne spiętrzenie zostaje wygaszone swobodną plejadą niezobowiązujących interakcji, którym nie brak meta rockowego posmaku. Kolejne spiętrzenie, w okolicach 10 minuty, definitywnie zasługuje już na miano free jazzowego. Leje się gęsta lawa, szczególnie z okablowania syntezatora. Po drobnym spowolnieniu improwizacja przechodzi w kolejne, coraz bardziej intrygujące fazy – najpierw szczypta psychodelii, potem garść rozkołysanego ambientu, wreszcie smyczek na gryfie gitary, rozmodlone jęki saksofonu i elektroakustyczne szumowisko. Końcowe frazy pierwszego setu mienią się wszystkimi kolorami tęczy. Gęsta, syntetyczna psychodelia, efektowny drumming i … nagłe zejście w dół, skomentowane niemal folkową melodyką syntezatora i gitary ze smyczkiem.

Drugi set otwiera syntezator, a w roli komentatora występuje saksofon, który sugeruje melodyjną ścieżkę rozwoju improwizacji. Po kilku chwilach zawahania tajemniczy, męski głos wzywa kwartet do akcji! Formuje się dość zwarta, kolektywna narracja, która ma jasno wyznaczony kierunek, a u jej stóp ściele się mroczny dron syntetyki. Po chwili żwawej przebieżki improwizacja staje w obliczu mrocznej ciszy szeleszczących talerzy i pogłosu zastygającej gitary. Perkusja zdaje się być teraz najbystrzejsza i circle drummingiem zaczyna budować podwaliny nowej rozgrywki. Pomaga jej basowy dron syntezatora i post-jazzowe pląsy gitary. Na ów delikatnie chaotyczny moment koncertu nakłada się silnie pobudzony saksofon, który porywa kwartet do kolejnego freejazzowego lotu. Tempo rośnie, intensywność także, jedynie gitara staje w poprzek ogólnej tendencji i slajsuje bluesem. Tu faza wytłumienia dostarcza mam kilka podwójnych fraz gitarowych, tak, jakby syntezator prowadził coś na kształt live processingu. Znaczące uspokojenie wyznacza teraz upływ siedemnastej minuty seta. Tymczasem po raz kolejny dramaturgię koncertu ogarnia perkusista, dając asumpt do budowania kolejnego spiętrzenia. Tym, który najbardziej korzysta z tej okoliczności jest rozszalały syntezator. Tenor początkowo stara się tłumić emocje, ale po chwili idzie już w tango, podobnie jak cały kwartet. Narracja hamuje wprost w drobne zabawy na werblu, które znamy z początku koncertu, po czym wpada w stan delikatnego rozkołysania. Pojawiają się incydentalne preparacje, męski głos, wreszcie zaskakujący tu chyba wszystkim zaśpiew godny muezina! To zdaje się być dzieło gitarzysty! Wobec takiej wolty finalizacja seta nabiera intrygującej dynamiki i intensywności.

Koncertowy bis bynajmniej nie ma w planach kojenia naszych nerwów, jest równie dynamiczny i mięsisty, jak końcówka drugiego seta. Free jazz pełną gębą, dodatkowo okraszony permanentnym, ponadgatunkowym fermentem gitary. Po bisie oklaski wydają się być jeszcze bardziej burzliwe, niż po części zasadniczej. 

 

Marteau Rouge & Evan Paker Gift (Fou Records, CD 2023). Jean-Marc Foussat – syntezator, głos, obiekty, Jean-François Pauvros – gitara elektryczna, głos, Makoto Sato - perkusja oraz Evan Parker – saksofon tenorowy. Nagranie koncertowe, Instants Chavirés, Francja, grudzień 2009. Trzy improwizacje, 69 minut.




wtorek, 30 kwietnia 2024

A New Wave of Jazz’ fresh cakes: Lemadi Trio! Defiant Illusion! Garuda+!


Label belgijskiego gitarzysty Dirka Serriesa A New Wave Of Jazz dostarcza trzy nowe smakowitości. I to niemal w całości w wykonaniu … portugalskim. Kochamy ten szalony świat muzyki improwizowanej!

Na dobry początek saksofonista José Lencastre w kompulsywnym trio z szefem labelu i jego żoną. Ta druga improwizuje tu na tajemniczo, ale jakże efektownie brzmiącym instrumencie klawiszowym. Tuż potem kwartet kameralny, stuprocentowo portugalski (z Lencastre’em ma saksofonie!), który udanie posiłkuje się elektroniką. Na finał garść swobodnie improwizowanego jazzu z zachodnich rubieży Półwyspu Iberyjskiego, czyli trio Garuda z gościnnym udziałem pianisty Rodrigo Pinheiro. Nic, tylko słuchać, słuchać i słuchać!

So, welcome to belgian Portuguese!



 

Lemadi Trio Tryptophan Suite (NWOJ Axis series, CD 2024). José Lencastre – saksofon altowy, Dirk Serries – gitara oraz Martina Verhoeven - crumar piano. Nagranie koncertowe, Jazzblazzt, Neeritter, Holandia, maj 2023. Dwie improwizacje, 51 minut.

Verhoeven i Serries często improwizują w trio z saksofonem. W takich wypadkach ich najczęstszym partnerem jest Collin Webster. Tym razem los koncertowy zetknął ich z Portugalczykiem José Lencastre’em, który jest muzykiem równie wyśmienitym, ale dalece innym niż Brytyjczyk, zarówno pod względem temperamentu scenicznego, jak i stosownych technik artykulacyjnych. Mamy zatem całkiem nową sytuację dramaturgiczną dla pianistki i gitarzysty, dodatkowo potęgowaną faktem, iż Martina muzykuje tu na elektrycznym instrumencie klawiszowym, który brzmi niczym stępione ostrze organów Hammonda. Efekt jest dalece intrygujący, tak, jak i cały album - emocje pną się tu od wzdychającej kameralistyki po ogień free jazzu.

Każdy z setów trwa tu grubo powyżej dwudziestu minut i daje artystom szanse na spokojne i przemyślane budowanie dramaturgii. Po kilku poszukiwawczych pętlach odnajdują oni drogę do zgrabnej, linearnej opowieści. Raczej konstruują ją na tym etapie z drobnych fraz, dbają o szczegóły brzmieniowe (piano potrafi tu smakować niczym mała gitara elektryczna), nie eskalują tempa, ani intensywności, choć chętnie wchodzą w krótkotrwałe, ekspresyjne zwarcia. Pierwsze spiętrzenie sytuuje się tu w okolicach 10 minuty i jest gęste od potu. Jeszcze bardziej hałaśliwe zdaje się być wzgórze, na jakie wspinają się artyści w okolicach 15 minuty. Każdorazowa droga na szczyt jest tu dość długa, z kolei momenty hamowania krótkie, ale zdaje się, że jeszcze bardziej efektowne. Finał seta spoczywa na gitarzyście, który najpierw koi nasze zmysły ekspozycją solową, potem do more relaxing sounds zachęca także swoich partnerów.

Gitarzysta otwiera także drugi set. Tu już definitywnie wszystko bazuje na filigranowych dźwiękach. Pracują dysze saksofonu, jęczą struny i trzeszczą klawisze. Spokojna, kolektywna narracja trwa do momentu, gdy z tuby dęciaka wyzwoli się odpowiednia porcja mocy, by zabrać trio na pierwsze wzniesienie drugiego seta. W tak zwany międzyczasie mamy jeszcze epizod solowy Verhoeven. W obrębie 10 minuty muzycy serwują nam porcję ognistego tańca, z kolei faza tłumienia odnajduje efektowny ambient, budowany nie tylko przez gitarzystę. Narracja szczerzy zęby, by raz za razem popadać jednak w nastrój relaksacyjny. W okolicach 17 minuty artyści napotykają ciszę, ale postanawiają jeszcze kilka minut pomuzykować. Piano i gitara dbają o mroczny, rezonujący sound, saksofon szuka ostatnich promieni zachodzącego słońca. Samo zakończenie przypomina delikatnie kwaśną, zmysłową post-balladę.



Carla Santana/ José Lencastre/ Maria do Mar/ Gonçalo Almeida Defiant Illusion (NWOJ, CD 2024). Carla Santana – elektronika, José Lencastre – saksofon altowy i tenorowy, Maria do Mar – skrzypce oraz Gonçalo Almeida – kontrabas. Nagrane w Toolate Studio, Abóboda, Portugalia. Osiem improwizacji, 54 minuty.

Tym razem zastajemy Lencastre’a w towarzystwie jeszcze bardziej kameralnym – kontrabasu, skrzypiec i tylko pozornie nieadekwatnej w tej sytuacji scenicznej elektroniki. Ten kolejny doskonały album NWOJ dowodzi dwóch rzeczy. Zdaje się, że subtelność narracyjna i umiar w generowaniu dźwięków, to cechy wpisane w DNA muzyków portugalskich, co skutkuje nagraniami świetnie zbilansowanymi pod niemal każdym względem. Z drugiej zaś strony sam Lencastre, to muzyk, który doskonale radzi sobie w każdej estetce. Jeszcze kilka chwil temu, na poprzednim albumie, bywał free jazzowym, dzikim zwierzem, tu zdaje się być wytrawnym kolorystą i prawdziwym demiurgiem dramaturgii wyważonej, choć niewystudzonej improwizacji.

Zlękniona kameralistyka w leniwych, na poły tajemniczych dronach, to charakterystyka pieśni otwarcia. Drobne, akustyczne frazy są tu efektownie doprawiane delikatnie pulsującą elektroniką. Z jednej strony nerwowość saksofonu, z drugiej post-barok skrzypiec. W drugiej odsłonie na czele pochodu odnajdujemy drgające struny kontrabasu, wokół których panoszą się elektroakustyczne drobiazgi. Dęciak pojawia się tu lekko spóźniony, sieje intrygujący ferment, z kolei skrzypce toną w melodii. W trzeciej części na starcie dominują dźwięki preparowane, a w fazie finalizacji nie pierwszy już dialog saksofonu i skrzypiec. Kolejną opowieść też zdaje się budować pewien dysonans – najpierw toniemy w drobnej chmurze jazzu kontrabasu i saksofonu, by po niedługiej chwili sycić uszy skrzypcowymi frazami opatulonymi subtelną elektroniką. Piąte nagranie jest najdłuższe, a zaczyna się na poziomie ciszy. Narracja na wdechu, na zaciągniętym ręcznym pięknie się tu rozwija niesiona elektroniką, w fazie końcowej doposażoną w ulotną rytmikę i intrygującą ekspozycję dronową. W szóstej części, z jednej strony rozdygotane chamber, z drugiej efektowne, niemal free jazzowe zagęszczenie saksofonu, a zaraz potem kilka ciepłych oddechów z tuby i tanecznych fraz strunowych. Końcowa improwizacja stanowi tu niemal resume całego albumu. Mrok elektroniki niepozbawionej rytmu, strunowe poślizgi i saksofonowe westchnienia, drobny zadzior jazzu z kontrabasowego pizzicato, śpiew skrzypiec i zagadkowe frazy syntetyki na ostatniej prostej - można tego słuchać bez końca!



 

Garuda Trio + Rodrigo Pinheiro Tongues Of Flames (NWOJ, CD 2024). Hugo Costa – saksofon altowy, Hernâni Faustino – kontrabas, Rodrigo Pinheiro – fortepian oraz João Valinho – perkusja. Nagrane w Namouche Studios, Lizbona, lipiec 2022. Trzy improwizacje, 39 minut.

Hugo Costa od lat związany jest ze sceną holenderską (ponadgatunkowy Anticlan, czy noise’owe Albatre), ale nieustannie szuka swoich jazzowych korzeni w rodzimej Portugalii. Jego najlepszym orężem w tym artystycznym trudzie jest trio Garuda, które w trakcie swej drugiej podróży napotyka znamienitego gościa, pianistę Rodrigo Pinheiro. We czwórkę szyją nam tu rasowy, swobodnie improwizowany jazz, który potrafi w mgnieniu oka zamienić się w prawdziwie free jazzowe monstrum.

Pierwsza improwizacja zajmuje niemal połowę płyty i świetnie pokazuje moc kwartowej edycji Garudy. Opowieść inicjuje solowa, minimalistyczna akcja kontrabasu. Pozostali uczestnicy spektaklu wchodzą do gry stopniowo, z dużą dozą wstrzemięźliwości. Narracja przybiera formę slow motion of open jazz, ale potrzebuje ledwie kilku pętli, by nabrać mocy i energii znamionującej freejazzowe wyniesienie. Muzycy świetnie na siebie reagują, a wszystkie decyzje dramaturgiczne podejmują wspólnie. Środkowa faza utworu, już po wybrzmieniu wulkanu ekspresji, toczy się bez udziału dęciaka. Ten ostatni wraca w momencie, gdy trio zdaje się delikatnie unosić w powietrzu. Kilka dętych podmuchów buduje dodatkową jakość, wspartą na ulotnej ekspozycji pianisty. Druga improwizacja jest tu najkrótsza, oparta na ciekawej, nieco zrelaksowanej dynamice. Saksofon płynie wysokim i ekspresyjnym wzniesieniem, twarda sekcja stawia piękne, jazzowe zasieki. Gdy dęciak milknie, kilka błyskotliwych chwil staje się udziałem drummera. W trzeciej, znów kilkunastominutowej opowieści, dzieje się jeszcze więcej. Otwarcie jest kolektywne i szybko umieszcza artystów w zagęszczonym tyglu post-jazzu, dobrze kontrolowanym, ale już całkiem ekspresyjnym. Nim kwartet wejdzie na ścieżkę eskalacji świetne solo prezentuje pianista, a po nim kontrabasista. Po szybkim wystudzeniu improwizacja przechodzi w rozbudowaną fazę free chamber. Pojawia się smyczek, mroczne klawisze i rezonująca tuba saksofonu. Opowieść formuje się w balladę, ale nie kończy w zadanej estetyce. Spora porcja mocy uwidacznia się bowiem w zgrabnych ruchach perkusisty. Finalizacja jest intensywna, choć nadal wsparta na kontrabasowym smyczku. 

 

 

sobota, 27 kwietnia 2024

Improwizująca Grupa Wyszehradzka na spontanicznym wydarzeniu w poznańskim Dragonie


(informacja prasowa)

 

W ostatnią niedzielę kwietnia poznański Dragon zaiskrzy muzyką improwizowaną już od wczesnych godzin popołudniowych. Najpierw odbędą warsztaty dla wszystkich chętnych o dowolnym poziomie zaawansowania artystycznego, a potem - już tradycyjnie o godzinie 20.00 - koncert, który przy okazji będzie 59.edycją cyklu koncertowego Spontaneous Live Series.



Rzeczony cykl koncertowy, organizowany od sześciu lat przez Trybunę Muzyki Spontanicznej i Dragon Social Club, zaproszony został do współorganizowania przedsięwzięcia artystycznego łączącego muzyków improwizujących z Państw tzw. Grupy Wyszehradzkiej, czyli Węgier, Słowacji, Czech i Polski.  Projekt afiliuje węgierska inicjatywa Quadrilateral Sound Exchange, której celem jest budowanie pomostów pomiędzy muzykami wymienionego rejonu geograficznego Europy, w szczególności zaś budowania wartości artystycznych poprzez komponowanie improwizujących składów z muzyków, którzy nigdy ze sobą wcześniej nie współpracowali. Innymi słowy …. classical ad hoc formations! Pomysł jakby zaczerpnięty na wprost z tego wszystkiego, czym jest Spontaneous Music Festival i cykl pojedynczych koncertów Spontaneous Live Serries.

Pierwszym projektem realizowanym w ramach tej kuratorskiej inicjatywy jest koncert, na który właśnie zapraszamy. Zagra dla nas międzynarodowy kwartet ad hoc w składzie: Paulina Owczarek (Polska) – saksofon altowy, Daniel Kordik (Słowacja) – elektronika, Jan Mikyska (Czechy) - viola da gamba, gitara elektryczna oraz Attila Gyárfás (Węgry) - perkusja, gardon.

W roli lokalnego suportu wystąpi trio ad hoc w składzie: Michał Giżycki – saksofony, klarnet basowy, Paweł Doskocz – gitara elektryczna oraz Michał Joniec – instrumenty perkusyjne.

Koncert, to jednak nie wszystko. Już bowiem wczesnym popołudniem tego samego dnia odbędą się warsztaty, które poprowadzą muzycy zaangażowani w projekt. Węgierski kompozytor/ improwizator Ernő Zoltán Rubik i wspomniany Daniel Kordik zaoferują „bezpieczną przestrzeń do słuchania i swobodnej zabawy, a wszystko po to, by osiągnąć maksymalne możliwości bycia obecnym w procesie improwizacji”.

 

Spontaneous Live Series Vol. 59: 28 kwietnia 2024, Warsztaty 15.00, Koncert 20.00

Poznań, Dragon Social Club, Zamkowa 3

Ad Hoc Trio:

Michał Giżycki – saksofony, klarnet basowy

Paweł Doskocz – gitara elektryczna

Michał Joniec – instrumenty perkusyjne

Quadrilateral Sound Exchange:

Paulina Owczarek (PL) – saksofon altowy

Daniel Kordik (SK) - elektronika

Jan Mikyska (CZ) - viola da gamba, gitara elektryczna

Attila Gyárfás (HU) - perkusja, gardon

 

Bilety on-line: https://kbq.pl/127218

 

Quadrilateral Sound Exchange to międzynarodowy projekt zainicjowany przez Stowarzyszenie Muzyki Improwizowanej „JazzaJ”. Społeczność kuratorów, muzyków i wolontariuszy z siedzibą w Budapeszcie ma 12-letnią historię w kształtowaniu węgierskiej sceny improwizowanej. Łącząc muzyków, którzy nigdy wcześniej ze sobą nie grali, tworzą niepowtarzalne konstelacje artystyczne na każdym koncercie, jaki organizują.

W dniach 23-30 kwietnia Kwartet QSE wyruszyli w trasę, na którą złożą się cztery koncerty i cztery warsztaty realizowane przez muzyków tworzących formację. Łącząc czterech ekscytujących improwizatorów, po jednym z każdego kraju Grupy Wyszehradzkiej, projekt ma na celu zapoczątkowanie zrozumienia, współpracy i inspiracji na tętniących życiem scenach muzyki improwizowanej w Bratysławie, Pradze, Poznaniu i Budapeszcie.

Atrakcyjność projektu zwiększa fakt, że do kwartetu Owczarek-Kordik-Mikyska-Gyárfás w każdym mieście dołączy zespół lokalnej sceny improwizowanej.

Quadrilateral Sound Exchange jest współfinansowany przez Rządy Czech, Węgier, Polski i Słowacji w ramach Grantów Wyszehradzkich z Międzynarodowego Funduszu Wyszehradzkiego. Misją funduszu jest propagowanie pomysłów na trwałą współpracę regionalną w Europie Środkowej.



 

Biogramy:

Daniel Kordik – jego twórczość muzyczna obejmuje trzy dziedziny: muzykę elektroniczną, swobodne improwizacje i nagrania terenowe. Przez lata brał udział w wielu projektach, w tym w duecie hardware noise Jamka oraz w przedsięwzięciach solowych i grupowych, obejmujących swobodne improwizacje i nagrania terenowe. Razem z Edwardem Lucasem i N.O. Moore jest współwłaścicielem wytwórni Earshots: https://earshots.bandcamp.com/

Jego muzyka została wydana w takich wytwórniach, jak Superpang, Weltschmerzen, LOM, Sub Rosa, Takuroku, Baba Vanga, Confront Recordings, Scatter Archive, Urbsounds Collective i Earshots Recordings. https://danielkordik.bandcamp.com/

Jan Mikyska - kompozytor, muzyk i artysta mieszkającym w Pradze. Często pracuje na obrzeżach dźwięku, tworząc instalacje video, performance, teksty. Studiował kompozycję w Guildhall School of Music & Drama w Londynie (z wymianą na Universität der Künste w Berlinie i Centrum Studiów Audiowizualnych, FAMU w Pradze) oraz uzyskał tytuł magistra reżyserii teatru alternatywnego i lalek w DAMU w Pradze. Założył zespoły Stratocluster (improwizacja multimedialna) i Prague Quiet Music Collective (redukcjonistyczna muzyka współczesna), w których gra na gitarze, violi da gamba i innych instrumentach. Jan jest także zastępcą redaktora naczelnego Czeskiego Kwartalnika Muzycznego i pracuje jako tłumacz z języka czeskiego na angielski. www.ianmikyska.com

Paulina Owczarek – saksofonista i improwizatorka, absolwentka Akademii Muzycznej w Krakowie. Gra na saksofonie altowym i barytonowym. Interesuje się głównie swobodną improwizacją. Jest aktywną członkinią sceny muzyki improwizowanej i eksperymentalnej, bierze udział w licznych projektach free improv w Polsce i Europie.

Założycielka i dyrygenta Krakow Improvisers Orchestra, zespołu zajmującego się improwizacją dyrygowaną. Obecnie udziela się także w takich grupach, jak Morświn, WOO, Human.error, Cranky Ego, Figa, Ute von Bingen czy Sambar. Była członkiem takich formacji, jak Starych Taśmy, OCHO, Open House, London Improvisers Orchestra i Satoko Fujii Orchestra; współpracowała z teatrami i improwizowała z poetami, tancerzami i malarzami. https://paulinaowczarek.bandcamp.com

 Attila Gyárfás - węgierski perkusista i kompozytor skupiający się przede wszystkim na swobodnej improwizacji i badaniu możliwości tonalnych zestawu perkusyjnego.

Wystąpił na ponad 20 płytach i występował w wielu najważniejszych salach i festiwalach z takimi artystami, jak Magic Malik, Alexander von Schlippenbach, Ralph Alessi i Seijiro Murayama. Jako lider wydał trzy płyty (Cloud Factory w 2018 r., Randomity w 2020 r. i Minimal Distance w 2022 r.). Jest współzałożycielem grup Quelquefois i Identified Flying Object oraz członkiem eksperymentalnego folkowego zespołu jazzowego Kovász. Rozpoczął także projekt w duecie elektroakustycznym z kompozytorem Bálintem Bolcsó i regularnie występuje w duecie z pianistą Gabrielem Zuckerem. Od 2020 roku uczy gry na perkusji jazzowej w Akademii Muzycznej im. Franza Liszta. https://attilagyarfas.bandcamp.com/

 

 

piątek, 26 kwietnia 2024

The Relative Pitch’ winter outfit: Cello Trio! Duthoit & Hautzinger! Space! FC Orchestra! Sikora & Alcorn!


Nowojorski The Relative Pitch Records permanentnie dba o to, by nie było nudy w naszych muzycznych odtwarzaczach. Pierwsze tygodnie nowego roku przyniosły pięć premier, wszystkie udostępnione zostały w poręcznym formacie dysku kompaktowego - niektóre z nich na okładkach mają jeszcze wygrawerowane daty 2023, z kolei oznaczenia bandcampowe każą zaliczyć wszystkie płyty już do roku 2024.

Najważniejsza wszakże jest muzyka, a tej dobrej lub bardzo dobrej w katalogu amerykańskiego labelu nigdy nie brakowało. W zestawie otrzymujemy koncert na trzy rozszalałe, improwizujące wiolonczele, francusko-austriacką parę (nie tylko na scenie), która kocha tzw. techniki rozszerzone, szwedzkie trio dalece swobodnego post-jazzu, wreszcie dwie produkcje typowo amerykańskie, nie tylko z uwagi na narodowość ich twórców, ale także dość … przewidywalny splot wydarzeń artystycznych.

Welcome!!!



 

Tomeka Reid, Isidora Edwards & Elisabeth Coudoux Reid/Edwards/Coudoux

Wiesbaden, DARA String Festival, sierpień 2021: Tomeka Reid, Isidora Edwards oraz Elisabeth Coudoux – wiolonczele. Cztery improwizacje, 62 minuty.

Trzy wiolonczele w dłoniach trzech temperamentnych wiolonczelistek z trzech różnych kontynentów i ponad godziny koncert będący nieprzerwanym strumieniem dźwiękowym, doposażony w niepowtarzalne brzmienie gibkich strunowców i gęste zwoje improwizacyjnych interakcji. Czegóż chcieć więcej!

Dla wygody słuchaczy spektakl podzielony został na cztery odcinki, z których ten pierwszy trwa prawie dwa kwadranse. Jego początek jest dalece minimalistyczny, klejony z drobnych fraz, preparacji, szmerów i oddechów zanurzonych w mroku oczekiwania na to, co za moment może się wydarzyć. Wiolonczelistki pracują w dużym skupieniu, skoncentrowane na brzmieniu, ukrytej melodyce i budowaniu zwinnej dramaturgii. Okazjonalnie frazują w podgrupach, raz za razem uwalniając pokłady ekspresji, ale zdaje się, że mają pod pełną kontrolą przebieg całej improwizacji. Jej intensywność faluje niczym wzburzone morze. Artystki frazują na ogół arco, ale zdążają im się interludia kreowane w trybie pizzicato. Drugi odcinek koncertu najpierw skupia się na drobnych, preparowanych dźwiękach, potem eksploduje z siłą dotychczas niespotykaną. Po osiągnięciu szczytu opowieść opada w objęcia melodii i postępującego mroku. Trzecia część niesie ze sobą duży ładunek energii wewnętrznej, ale płynie w umiarkowanie spokojnym tempie, nasycona molową nutą, ale i na poły taneczną rytmiką. Przez krótką chwilę artystki rozmawiają ze sobą metodą call & responce, a ten epizod finalizują dalece emocjonalnym dociskaniem strun. Ostatnia odsłona zaczyna się na poziomie ciszy, lepi się z drobnych fraz, nie bez gorzkiej melodyki. Po pewnym czasie w gęstwinie mrocznych zakamarków budzą się bardziej zadziorne frazy, wzmagane uderzaniami smyczków po strunach. Finał koncertu mieni się mnóstwem wydarzeń. Zdaje się, że wiolonczelistki mają tu pomysł na kolejną godzinę koncertu.



 

Isabelle Duthoit & Franz Hautzinger Dans le Morvan

GMEA Central National de Creation Musicale d’Albi-Turn, luty 2021: Isabelle Duthoit – klarnet, głos oraz Franz Hautzinger – trąbka ćwierćtonowa. Jedenaście improwizacji, 64 minuty.

Morvan, to nazwa francuskiej miejscowości, w której pomieszkują Isabelle i Franz. Ona dysponuje głosem o nieskończonych możliwościach, jest w stanie wydać z siebie każdy dźwięk, równie skuteczna jest w wykorzystywaniu atrybutów sonorystycznych klarnetu, on, mistrz trąbki ćwierćtonowej, od lat jest synonimem najwyższej jakości w obszarze dźwięków trębackich wydawanych tzw. technikami rozszerzonymi. W życiu prywatnym są parą, na scenie muzyki improwizowanej nie występują wszakże równie często. Dziś ślą nam album wyjątkowy w obszarze brzmienia, pełen niespodzianek, dramaturgicznych wolt i … obrazów, jakie powstają w naszej wyobraźni. Być może odrobinę za długi, zwłaszcza w kontekście przyswajalności fonicznej niektórych ich popisów. Ale album definitywnie udany, permanentnie intrygujący, nawet przy wielokrotnym odsłuchu.

Ów niebywały festiwal fake sounds, gdy źródła wielu dźwięków możemy jedynie domniemywać, zaczyna się na poziomie mikro fraz i zdaje się być próbą udowodnienia, iż głos ludzki i dźwięk trąbki mogą być do siebie podobne, jak dwie krople wody. W drugiej odsłonie mamy fale ambientu, które płyną z gardła i trębackich wentyli. W trzeciej sytuacja dramaturgiczna ulega dalszemu zagęszczeniu, bo do świata fonii dołącza klarnet. Artyści chwilami sprawiają tu wrażenie, jakby egzystowali w fazie snu głębokiego i wydawali dźwięki, których istnienia nie są do koca świadomi. Wybudzają się w części piątej, gdy krzyczą, wrzeszczą i rozdzierają szaty. W szóstej spuszczają powietrze z opon, w siódmej wydają dźwięki definitywnie gastryczne (trąbka także!) oraz plejadę fonii wprost z ogrodu zoologicznego, w końcu w ósmej, dronowymi ekspozycjami starają się ściągnąć nad Morvan burzę z piorunami. Dziewiąta improwizacja trwa tu kwadrans i przynosi kolejne karkołomne akcje z obu stron. Najpierw cisza i definicja nano-dźwięku, potem kocie mruczenia i drobne plamy ekspresji oddzielone wydatnymi pauzami, wreszcie rytm oddechu i trębackich westchnień skończonych w stadium … galopu. W przedostatniej opowieści muzycy zdają się deformować każdy dźwięk, który są w stanie wydać swoim bogatym instrumentarium. Dźwięki z samego dna gardła, post-akustyczne jęki trąbki, kocie piski i metalowe rzężenia. Isabelle jest tu wygłodniałą kocicą, Franz nienasyconym niedźwiedziem na żerowisku. Emocje sięgają zenitu. Finał, to akcenty perkusyjne, energetyczne przepięcia mocy i przemożna chęć, by z tą parą szaleńców pozostać na dłużej. A jednak!



 

Space Embrace the Space

Atlantis Studio, Sztokholm, styczeń 2023: Lisa Ullén – fortepian, Elsa Bergman – kontrabas oraz Anna Lund – perkusja. Osiem improwizacji, 45 minut.

Szwedzki, swobodnie improwizowany jazz, na klasycznie zinstrumentalizowane trio, które lubi emocje free, chętnie sięga po mrok i moc czarnych klawiszy, które buduje narrację z gracją, nie siląc się na dramaturgicznie ekstrawagancje. Wszystko wydaje się tu być stworzone po to, by sprawiać czystą radość z odsłuchu. Nagranie nie odkrywa niczego szczególnego, niczego, czegośmy onegdaj nie słuchali, ale mimo to buduje napięcie i nie nudzi choćby przez moment.

Otwarcie albumu płynie wprost z czarnej strony fortepianowej klawiatury i błyszczących, perkusyjnych talerzy. Artystki potrzebują tu ledwie kilka sekund, by zewrzeć szeregi i dziarsko ruszyć we free jazzowy galop. Podobnie czynią w trzeciej improwizacji, którą bogacą dodatkowe akcje łamiące rytm i stawiające narrację w poprzek zastanym konwencjom. Piano nabiera tu posmaku post-romantycznego, perkusja zaś serwuje bystre solo. Tymczasem druga i czwarta opowieść zdają się nade wszystko koić emocje i przybierać postać zgrabnych post-ballad. Ta druga sięga także po dźwięki inside piano, choć kończy się w tempie dalece nieballadowym. Piąta improwizacja trwa tu kilkanaście minut i rości sobie pretensje do bycia tą najważniejszą. Artystki dawkują nam intensywność, potrafią frazować bardzo filigranowo, ale wszystkie swoje akcje prowadza w dalece interesującej dynamice, dzięki czemu długa improwizacja mija w mgnieniu oka. Szczególnie podobać się może środkowa, mroczna, spowolniona faza nagrania. Ostatnie trzy utwory trzymają się konwencji dynamicznej, przeplatanej balladowymi westchnieniami. Znów dużo tu mrocznych, niepowiedzianych fraz oraz nisko osadzonych, dynamicznych akcji, tętniących groove basu i piana. W finałowej części spora rola przypada kontrabasowemu smyczkowi, który niesie emocje osadzając się na zgrabnych rytmie.  Swoje dokłada aparycja inside piano.



 

Fully Celebrated Orchestra Sob Story

Czas i miejsce akcji nieznane: Jim Hobbs – saksofon altowy, kompozycje, Taylor Ho Bynum – trąbka, Ian Ayers – gitara, Luther Gray – perkusja oraz Timo Shanko – bas. Dziesięć utworów, 41 minut.

Tu szefem przedsięwzięcia jest alcista, muzyk bynajmniej nie anonimowy, a jego ważnym kolaborantem świetny trębacz, kojarzony na ogół z częstym partnerowaniem Anthony’emu Braxtonowi. Album przynosi dziesięć zgrabnych tematów, często do tańczenia i śpiewania, na ogół ciekawie rozwijanych na etapie improwizacji, szczególnie tych kolektywnych. Jako całość Sob Story jest jednak upiornie przewidywalna i odrobinę zbyt eklektyczna. Choć miejsce akcji nie jest na okładce wskazane, muzyka pachnie na kilometr Nowym Jorkiem, jest nasączona downtownowym sznytem, godnym lat 90. ubiegłego stulecia.

Pierwszy temat prowadzony jest w marszowym, żwawym tempie, zdaje się być post-romantyczny w barwie i nowojorski w ciekawym łamaniu zadanej na wstępie rytmiki. Śmiało moglibyśmy nazwać go Aylerem w stanie uśpionej kreatywności. Kolejne ekspozycje stawiają na taneczność i prostotę przekazu, a dominują w niej improwizacje prowadzone raczej w formule solowej. W czwartej części intensywnie swingujemy do niezbyt wyszukanej melodyki, ale podoba się może ekspresja gitarzysty. Po smutnej balladzie, w części szóstej dostajemy się w wir kameralistyki z soczystym smyczkiem na gryfie basu. Na etapie kolektywnych improwizacji dzieje się tu dużo dobrego. Siódma opowieść, to zabawna samba, trochę funky i dużo gęstego groove. W ósmej interesujące jest saksofonowe solo, ale sama ekspozycja swinguje bez ikry. Dwie ostatnie opowieści, to niemal piosenkowe ballady, kind of smooth Ayler, a oczekiwania recenzenta, że puenta albumu uratuje ogólny wizerunek nagrania okazują się płonne.



 

Catherine Sikora & Susan Alcorn Filament

Zurcher Gallery, maj 2022: Susan Alcorn - pedal steel guitra oraz Catherine Sikora – saksofon tenorowy. Trzy improwizacje, 64 minuty.

Album dwóch uznanych amerykańskich artystek wydaje się być przykładem typowego dla pewnych obszarów muzyki improwizowanej braku umiaru. Panie budują tu wiele ciekawych akcji, dbają o dramaturgię, ale formuła ich swobodnych improwizacji, zakres brzmieniowych możliwości, być może także ograniczone zasoby kreatywności, sprawiają, iż album po dwóch kwadransach mógłby się spokojnie skończyć. Trwa niestety ponad cztery takie interwały.

Nagranie koncertowe jest tu nieprzerwanym ciągiem dźwiękowym. Początek sporo obiecuje - łączy post-jazzowy, dobrze kontrolowany flow saksofonu z ambientowymi plamami gitary. Drobne spiętrzenia free jazzowe dobrze robią dramaturgii, podobnie jak niezbyt częste dyskusje prowadzone drobnymi, urywanymi frazami. Gdy Alcorn ucieka w typowe dla swego instrumentu slajsy, melodykę w estetyce post-americana, zasoby środków Sikory, by sytuacji nadać stempel większej jakości nie są zbyt rozległe. Niestety im dalej w las, tym więcej w artystkach zadumy, balladowej powolności, a mniej ciekawych interakcji. Pod tym względem bardziej interesująca wydaje się być sama końcówka koncertu, odrobinę oniryczna, psycho-bluesowa, z intrygującymi saksofonowymi spiętrzeniami.

 

 


wtorek, 23 kwietnia 2024

John Butcher +13! Fluid Fixations!


Ta ekscytująca informacja nie pojawiła się jeszcze na tych łamach, po prawdzie znają ją tylko stali bywalcy spontanicznych koncertów w pewnym poznańskim klubie, a także słuchacze audycji radiowej w jednym z internetowych mediów. Niezwykle miło jest nam donieść, iż headlinerem ósmej edycji Spontaneous Music Festival będzie John Butcher!

Legendarny, brytyjski saksofonista gościć będzie w Poznaniu przez trzy pełne dni, zagra kilka koncertów. Będziemy świętować jego siedemdziesiąte urodziny, a przy okazji jednego z występów celebrować trzydziestą rocznicę śmieci Johna Stevensa i bezpośrednio nawiązywać do wspaniałych idei będących fundamentami muzycznej aktywności tego ostatniego pod jakże niezapomnianą nazwą Spontaneous Music Ensemble.

Finałem poznańskiej imprezy, która odbędzie się w pierwszy weekend października, będzie koncert The Large Ensemble, który poprowadzi Butcher. Szczegóły tej operacji nie są jeszcze dokładnie znane, ale istnieje duże prawdopodobieństwo, iż wsłuchując się teraz w najnowsze wydawnictwo Johna będziemy w stanie wyobrazić sobie, co może zdarzyć się na deskach Dragon Social Club w pewną jesienną niedzielę w godzinach wieczornych.

Zaglądamy zatem na album Fluid Fixations, który konsumuje pomysł Johna na swobodną, delikatnie predefiniowaną improwizację grupową. Butcher odwołuje się w niej do psychologii, społecznego aspektu improwizacji, umiejętności wzajemnego słuchania i nade wszystko strategii kreowania rozbudowanych narracji całym, tu czternastoosobowym, podmiotem wykonawczym. Jego ansambl -zwany +13 - zawiera w sobie instrumentarium zarówno akustyczne, jak i elektroniczne, a także garść gotowych, saksofonowych fraz, które wplątane zostały w zwoje kolektywnej improwizacji za pomocą gramofonów. Wielka rzecz, jakkolwiek by na to nie spoglądać, i którym uchem nie słuchać. Na ponad godzinę zegarową zapraszamy do wspaniałego świata muzyki Johna i jego wyśmienitych trzynastu przyjaciół. Welcome!



 

Koncert w dużym obiekcie sakralnym, w trakcie Festiwalu Muzyki Współczesnej w angielskim Huddersfield, zaczyna się dość żwawą narracją, podaną kolektywnie tworzonym strumieniem dźwiękowym. Po krótkim, perksujonalnym wprowadzeniu do gry wchodzą poszczególne frakcje orkiestry i formują flow gęsty od zdarzeń, pełny nerwowych interakcji i energii post-jazzu, definitywnie z dala od kameralnej retoryki. Opowieść buduje tu cały skład instrumentalny, co zdaje się być ważną decyzją dramaturgiczną kompozytora. Druga opowieść bazuje na akcjach w podgrupach, ciekawie konfrontuje głos z instrumentami dętymi, w tym saksofonowymi frazami podanymi wprost z … gramofonów. Oniryczna improwizacja ma w sobie pewną kameralną ulotność i filigranowość, ale nie jest pozbawiona wewnętrznego nerwu i psychotycznej nieokreśloności post-baroku. W trzeciej odsłonie koncertu, który zdaje się być nieprzerwanym ciągiem zdarzeń fonicznych, szczególnie dobitnie pracują obaj kontrabasiści. Rysują smyczkami głęboką bruzdę w ziemi, a reszta orkiestry, w tym szczególności perkusiści i orszak dętych, dbają o to, by każda fraza interferowała z niskim brzmieniem całości. Bogata tekstura narracji budzi tu mnóstwo skojarzeń dźwiękowych, głównie ornitologicznych. Klekotania, świsty, podmuchy gorącego powietrza i flow, który zdaje się cały czas narastać. Na tym etapie podróży szczególnie podobać się może krótka wymian zdań między wokalistką i saksofonistą.

Czwarta część budzi się do życia w tumanie intrygujących preparacji, które płyną od większości załogi. Swoje dokłada tu także wyjątkowo aktywna elektronika. Narracja gęsta, pełna energii, nasycona permanentnymi wymianami krótkich fraz. To najdłuższa na koncercie partycja, zatem znajduje się w niej sporo przestrzeni dla akcji w podgrupach. Na etapie rozwinięcia improwizacja ma kilka wyraźnych faz – najpierw, to wyjątkowo urokliwe strumienie mrocznych dronów sycących się estetyką post-chamber, potem imponujący powrót do short-cuts z paletą elektronicznych zdobień, wreszcie część finałowa, nasycona frazami saksofonisty, który wdaje się w dyskusje z dźwiękami syntetycznymi i ochoczo nastawionymi do życia perkusjonalistami. Piąta opowieść, jakby na przekór swobodzie poprzedniej części, sprawia wrażenie w pełni kontrolowanej akcji kameralnej, po części precyzyjnie dyktowanej nakazami kompozycji. Dźwiękowe plamy i cisza wybrzmiewania, efektowne wydechy i nerwowe podrygi. Całość wpada po pewnym czasie w stan rozhuśtania, po czym formuje się w końcowe crescendo. Szósta opowieść powraca do idei pracy z gotowym materiałem dętym. Tu aura zdaje się być jeszcze bardziej oniryczna niż w części drugiej. Elektronika, dęte westchnienia i szczypta szarpnięć za kontrabasowe struny.

Przedostatnia część, to kolejna kilkunastominutowa narracja. W roli inwokatorów zgraja instrumentów dętych, delikatnie podszczypywanych głosem. Całość lepi się tu w jednorodny strumień narracji nie bez wsparcia elektroniki. Szczególnie eksponowana jest teraz akcja puzonisty, swoje dokłada też pianistka, frazująca w dalece mrocznej poświacie, a krótkie ekspozycje prezentują kontrabasista mający oparcie w dwóch perkusjach i wokalistka, która rozmawia ze strunowcami. Akcja goni tu akcję, a dramaturgiczne adhd szczególnie udziela się skrzypcom i wiolonczeli. Początek ostatniej opowieści budują dęciaki, zwłaszcza saksofon i długie, pociągłe, dość mroczne frazy. W tle sączy się nieinwazyjna elektronika. Po niedługiej introdukcji orkiestra zwiera szyki i wystawia na czoło orszaku rozśpiewane instrumenty dęte. Nie trwa to jednak zbyt długo, albowiem opowieść niespodziewanie ginie w ciszy post-elektroniki i wybrzmiewających strun. Trochę gry na małe pola, kilka kameralnych westchnień, oniryczna aura tła i orkiestra może już zaczynać wspinaczkę na finałowe, dość łagodne wzniesienie, pełną wszakże smutku dogasającej opowieści. Ostatnia improwizacja trwa jednak do ostatniej sekundy i nie nosi szczególnych znamion pieśni pożegnalnej.

 

John Butcher +13 Fluid Fixations (Weight of Wax, CD 2024). Nagranie koncertowe zarejestrowane w St. Paul’s, Huddersfield Contemporary Music Festival, Anglia, listopad 2021. John Butcher – saksofony, nagrania, kompozycja, dieb13 – gramofony, Liz Allbee – trąbka, Sophie Agnel – fortepian, Hannah Marshall – wiolonczela, Angharad Davies – skrzypce, Pat Thomas - elektronika, Mark Sanders – instrumenty perkusyjne, John Edwards – kontrabas, Ståle Liavik Solberg – perkusja, Matthias Müller – puzon, Isabelle Duthois – głos, klarnet, Pascal Niggenkemper – kontrabas, Aleksander Kolkowski - stroh viola, musical saw. Osiem części, 64:29.


 

piątek, 19 kwietnia 2024

Alan Tomlinson! The Scatter Archive’ Memorial!


Brytyjski puzonista Alan Tomlinson od kilka tygodni grywa już swoje szalone, zabawne improwizacje na dużym instrumencie dętym, blaszanym w innym wymiarze kosmicznej czasoprzestrzeni. Ziemski okres aktywności zakończył w wieku 76 lat, w połowie lutego bieżącego roku.

Jak doskonałym był muzykiem wie zapewne niewielu, a ci, którzy wiedzą, prowadzą na ogół życie na obszarze Zjednoczonego Królestwa. Tomlinson pozostawił po sobie niewiele nagrań autorskich, częściej znaleźć go można w przeróżnych dużych składach jazzowych, czy improwizujących, takich, jak London Improvisers Orchestra, London Jazz Composers Orchestra, Spontaneous Music Orchestra, czy w większych składach Petera Brötzmanna.

Szkocki net label Scatter Archive szczęśliwie od kilku tygodni uzupełnia naszą wiedzę o dokonaniach artystycznych puzonisty. W krótkim czasie upubliczniono (jedynie w plikach elektronicznych) siedem albumów z koncertowymi nagraniami Tomlinsona. Omawiać je będziemy w odwróconej chronologii, czyli zaczniemy od tych stosunkowo młodych, skończymy na tych, które pochodzą z lat 80., a nawet 70. ubiegłego stulecia. Te najmłodsze omówimy bardziej szczegółowo, te starsze zaawizujemy mniejszą liczbą słów. Wszystko one wszakże godne są skupionego odsłuchu. Jest to o tyle proste, iż nagrania Scatter Archive dostępne są w ulubionej formule internautów, czyli name-your-price!

Zapraszamy do czytania, a nade wszystko słuchania nagrań Alana!



Roger Turner, Sandy Ewen, Arthur Bull & Alan Tomlinson OTO. Roger Turner – perkusja, instrumenty perkusyjne (utwory 1-2, 4), Sandy Ewen i Arthur Bull – gitary elektryczne (1-2,4) oraz Alan Tomlinson – puzon (3-4). Café OTO, Londyn, czerwiec 2017. Cztery improwizacje, 63 minuty.

Nagranie sprzed niespełna siedmiu lat z Cafe Oto, to album patchworkowy – najpierw słuchamy dwukrotnie tria na dwie gitary i efektowną perkusjonalistykę Rogera Turnera, potem wpadamy na ledwie kilka minut w objęcia samotnego puzonu Alana, by naszą bytność w londyńskiej mecce muzyki kreatywnej zakończyć spotkaniem z kwartetem, który konsumuje wszystkie podmioty wykonawcze wieczoru.

Dwudziestokilkuminutowy set tria mieni się wszelkimi kolorami tęczy – z jednej strony kongenialne akcje mistrza Rogera, który bywa tu równie subtelny i filigranowy, jak i drapieżny, z drugiej mnogość ciekawych akcji ze strony obu – mniej nam znanych – gitarzystów. Ci drudzy pracują na pick-up’ach, generują okazjonalnie porcje zdrowego noise, potrafią brzmieć post-industrialnie, ale też świetnie odnajdują się na przedgórzu ambientu, czy w leniwych, ale bardzo kwaśnych, delayowanych zagrywkach. Akcja goni tu akcję, nie ma w nich pustych przebiegów, zwłaszcza w pierwszej, trwającej ponad kwadrans części. W drugim odcinku narracja toczy się w nieco wolniejszym tempie, a muzycy koncentrowani są na preparacjach. Roger ucieka w rezonujące frazy talerzowe, gitarzyści sprzęgają i świetnie interferują. Na koniec drummer zakręca kołem zamachowym i trio wpada w sidła ekspresyjnego szaleństwa.

Krótki epizod solowy, to pokaz artystycznego portfolio puzonisty – burczy jak niedźwiedź, intensywnie oddycha, parska śmiechem, kąsa melodią maszerując na defiladzie, chętnie operuje krótkimi frazami, ale potrafi też intensywnie zadąć. Pod koniec preparuje, a jego instrument sprawia wrażenie delikatnie amplifikowanego. Dobre wejście w set kwartetowy gwarantuje nam perkusista, który przypomina jastrzębia wypatrującego ofiary. Puzon wchodzi do gry z uśmiechem na ustach, gitary strzygą uszy deptając na przetworniki. Kwartet dość szybko osiąga wysokość docelową i skrzy się kalejdoskopem free jazzowych zagrywek. Alan, często schowany za gardą gitar, błyskotliwe komentuje, bywa także, że z ochotą przystępuje do kontrataku. Jego każdorazowy powrót do nurtu głównego opowieści znamionuje wysoki poziom kreatywności. Z kolei demiurg dramaturgii, król Roger perfekcyjnie czuwa nad wszystkim, dzięki czemu narracja płynie strugą permanentnych atrakcji. Ponad trzydziestominutowy set ma rozbudową, spokojna fazę środkową, w której znajduje się dużo przestrzeni dla obu gitarzystów. Ci nie marnują choćby sekundy! Powrót do bardziej dynamicznej ekspozycji anonsuje gdakanie puzonu. Opowieść najpierw sięga po post-industrialną intensywność, potem ucieka w gęsty ambient o nieco onirycznym posmaku. Swoje kilka wyjątkowo cichych chwil ma także perkusista. Na ostatniej prostej gitary zgrzytają, puzon wzdycha, a lekka, perkusyjna pajęczyna oplata wszystko i doprowadza set do szczęśliwego zakończenia. 



 

Alan Tomlinson & Lawrence Casserley 76. Alan Tomlinson – puzon altowy i tenorowy oraz Lawrence Casserley - live processing. Lawrence’s studio, Oxford, wrzesień 2017 (utwór 1), London New Wind Festival, The Warehouse, Londyn, listopad 2021 (utwór 2). Dwie improwizacje, 29 minut.

Solowy puzon poddany live proccesingowi, to zjawisko nieczęste nawet na scenie free impro. Dwa spotkania Tomlinsona z legendą elektronicznej obróbki na żywo, czyli Casserleyem stanowią zawartość niniejszego albumu. Co ciekawe, na okoliczność pierwszego z koncertów ten drugi przygotował notacje graficzne, które, jak sam mówi, miały raczej inspirować niż instruować. Notacje były wariacjami na temat kształtu cyfr siedem i sześć, a sam koncert okazją, by celebrować … 76. urodziny Lawrence’a. Wyszło na tyle smakowicie, iż cztery lata później muzycy powtórzyli ten impro-projekt przy okazji … 80. urodzin procesora. Ta druga okoliczność miała miejsce niespełna trzy lata temu, zatem ów set stanowi najmłodsze nagranie Alana w omawianym dziś zbiorze archiwaliów.

Sama dramaturgia koncertu na żywy instrument dęty i smugę elektroniki, która stanowi syntetyczne odbicie dźwięków akustycznych, nie wydaje się szczególnie zagmatwana. Żywe podmuchy z tuby, na ogół melodyjne, czasami delikatnie chrapliwe, niosą się wysokim wzgórzem przyobleczone w chmurę wnoszącej i opadającej elektroniki. Od niemal czystego ambientu, będącego konsekwencją wpuszczenia puzonu do otchłań silnego echa, po szorstkie, niekiedy zgrzytliwe frazy, będące efektem procesowania dźwięków samego instrumentu, drżenia jego metalowej obudowy i nasączonych wilgocią wentyli. Bywa, że struga puzonowej fonii zostaje tu efektownie multiplikowana, czasami efekt pracy obu artystów śmiało stanowić mógłby soundtrack do filmu wojennego, nawet tego dziejącego się w abstrakcyjnym kosmosie. Narracja bywa tu masywna, często jednak staje się ulotna, mroczna, niepowiedziana. Struktura drugiego koncertu jest podobna, choć można odnieść wrażenie, że zawiera więcej żywych fraz puzonu niż jego elektronicznej dekonstrukcji, a całość wydaje się być bardziej melodyjna, pozbawiona drobinek elektronicznej usterkowości.



 

Alan Tomlinson At The Red Rose. Alan Tomlinson – puzony. The Red Rose, Finsbury Park, Londyn, marzec 2006 (utwory 1,4), kwiecień 2007 (2,3), lipiec 2007 (5). Pięć improwizacji, 21 minut.

Ekstrakt z czterech solowych występów Alana, poczynionych na przestrzeni dwóch lat w nieistniejącym, kultowym klubie The Red Rose, to zawartość tej elektronicznej epki.

To Tomlinson w postaci niemal klinicznej – artysta bardzo teatralny, na swój niepowtarzalny sposób nieco groteskowy. Gdacze, jak kura, burczy niczym duży ssak, nadyma się, chętnie sięga po melodię i nade wszystko bawi publiczność. Nie wiemy, jakie tu stroi miny i przyjmuje pozy, ale śmiech widzów zdaje się być nieodłącznym elementem tych puzonowych solówek. Humor stanowi tu także element dramaturgii, jak choćby w trzecim utworze, gdy można odnieść wrażenie, że Alan defiluje na czele wojska, nucąc francuskie evergreeny. Potrafi też krzyczeć i parskać emocjami, ale i to czyni z uśmiechem na ustach, tonąc w ewokującym pogłosie.



 

Alan Tomlinson, Steve Beresford, Steve Noble Baggage and Boating. Alan Tomlinson – puzony, Steve Beresford – elektronika oraz Steve Noble – perkusja, instrumenty perkusyjne. Baggage Reclaim Event, The 12 Bar Club, Londyn, maj 2002 (utwory 1-3), Boat-Ting Event, Bar&Co, Londyn, maj 2007 (4-6). Sześć improwizacji, 44 minuty.

Czas na jakże zacne trio z udziałem kolejnych legend brytyjskiej sceny free jazz/ free impro. Dwie okoliczności koncertowe, które dzieli długie pięć lat. Po raz kolejny z domieszką elektroniki, albowiem Beresford nie korzysta tu z fortepianu, a pracuje jedynie na kablach.

Pierwszy koncert charakteryzuje się dość matowym, sub-doskonałym brzmieniem, a jego dramaturgia zdaje się bazować głównie na kreatywności Beresforda – muzyk nie szczędzi nam bystrych akcji, czasami brzmi jak gitara, dostarcza niemal post-industrialny background, syci improwizacje porcją niebanalnych sampli. Tomlinson dba tu o humor i melodię, chętnie wchodzi w interakcje z drummerem. Drugi koncert wydaje się wszakże ciekawszy, nie tylko ze względu na czystsze, bardziej selektywne brzmienie. Muzycy sprawiają wrażenie bardziej skupionych na wzajemnych interakcjach, a jakości dodają dynamiczne ekspozycje Noble’a. Puzon płynie tu z niebywałą swobodą, jest delikatnie rozmarzony, na każdym kroku fermentuje kreatywnością.



Alan Tomlinson, Rhodri Davies & Roger Turner At Ryan's Bar. Alan Tomlinson – puzony, Rhodri Davies – harfa oraz Roger Turner – perkusja, instrumenty perkusyjne. Ryan's Bar, Stoke, marzec 2001. Trzy improwizacje, 55 minut.

Kolejne trzy albumy, to występy Alana w towarzystwie Rogera Turnera, chyba jego największego muzycznego przyjaciela, artysty wyjątkowo czułego na niuanse puzonowych ekspozycji naszego dzisiejszego bohatera. Najpierw trio z harfą, pozostającą w rękach kolejnej legendy sceny londyńskiej. Nagranie sprzed ponad 20 lat broni się tu artystycznie niemal każdym dźwiękiem.

Obecność akustycznej harfy determinuje i delikatnie poskramia temperament puzonisty i perkusjonalisty. Improwizacje są tu skoncentrowane na niuansach dramaturgicznych, budowane pieczołowicie i rzadko nastawione na ekspresyjne wyniesienia. Harfa potrafi brzmieć niczym oniryczna gitara, puzon dba o melodie i niezbędną dawkę humoru, z kolei perkusja używa mocy jedynie w skończonej liczbie przypadków. Każdy z muzyków nie szczędzi nam fraz preparowanych, a akcje nasączone delikatnym rytmem powstają jakby przy okazji budowania klimatu opowiadania. Opowieści niepozbawione są szczypty melancholii, pewnego ulotnego rozkołysania, nawet medytacji. W drugiej części harfa przez moment zdaje się brać sprawy w swoje ręce i inicjować kilka akcji zaczepnych, w trzeciej zaś odsłonie muzycy wracają do swoich ulubionych subtelności narracyjnych i nade wszystko … dobrej zabawy.



 

Alan Tomlinson Trio Loft 1993. Alan Tomlinson – puzon, Dave Tucker – gitara oraz Roger Turner – perkusja. Loft, Köln, styczeń 1993. Cztery improwizacje, 63 minuty.

Wspólne muzykowanie z gitarzystą Tuckerem i artystycznym alter ego Turnerem, to bodaj jedyny dla puzonisty przykład stałego składu. W odniesieniu do tej formacji zwykło się bowiem używać określenia Alan Tomlinson Trio. Tu sięgamy po nagrania z początku ostatniej dekady ubiegłego wieku (uwaga, to rzadkość - poczynione poza Wielką Brytanią!). Jeśli jakimkolwiek działaniom artystycznym puzonisty blisko było do ekspresji free jazzu, to ta sytuacja wydaje się być tą najbardziej adekwatną.

Jak przystało na working band, muzycy improwizują tu z dużą swobodą, nie stronią od ryzykownych akcji, wiedząc, że wsparcie partnera może przyjść w każdym przypadku. Alana odnajdujemy w świetnej formie, niczym wilk morski unosi się na falach wzburzonego oceanu i rozdaje salwy puzonowych post-melodii. Bardzo kreatywny jest gitarzysta, chwilami wręcz nadaktywny, ale też daje świetny feedback i nieustannie inspiruje partnerów. Mistrzowska forma dotyka także Turnera – buzuje emocjami, kreatywnością, ale także subtelnościami dramaturgicznymi w wielu kluczowych momentach tego ognistego performansu. Narracja faluje, nadyma się emocjami, raz po raz efektownie wybucha. Bywa chwilami nielinearna i dalece zaskakująca. Drugi set koncertu wydaje się być jeszcze bardziej ekspresyjny, ale też niesie ze sobą błyskotliwą fazę środkową, wypełnioną plejadą drobnych, preparowanych fraz. W fazie rozwinięcia gitara sięga po atrybuty rocka, puzon zdaje się czerpać inspiracje z całego kosmosu muzyki. No i bis, to już prawdziwe szaleństwo. Puzon dmie hejnał z wieży, a potem wszyscy przechodzą do fazy intrygujących rozgrywek na małe pola. Na ostatniej prostej muzycy pokazują, iż siła ich improwizacji tkwi w szczegółach, brzmieniowych subtelnościach. 



 

Alan Tomlinson & Roger Turner London 1989 + LMC 1979. Alan Tomlinson – puzon oraz Roger Turner – perkusja, instrumenty perkusyjne. Tom Allen Centre, Stratford, Londyn, październik 1989 (utwór 1), The LMC, Londyn, wrzesień 1979 (2-3). Trzy improwizacje, 52 minuty.

Na zakończenie przeglądu archiwaliów Alana sięgamy po nagrania najstarsze. Oczywiście u boku puzonisty Roger Turner! Album zawiera jedną wielominutową improwizację z końcówki lat 80. ubiegłego stulecia i dwie krótsze, starsze o kolejne dziesięć lat.

Nagranie młodsze zdaje się być dalece dynamiczne i ekspresyjne, szczególnie w części początkowej i końcowej. Roześmiany i rozśpiewany, wyjątkowo aktywny puzonista i drummer z kreatywnym adhd. Pomiędzy tymi eksplozjami emocji, sekwencjami świetnej, niemal free jazzowej jazdy, dostajemy się w wir ambientu puzonu i rezonansu perkusjonalii, tudzież preparacji czynionych w bezpośredniej bliskości ciszy. Na finał artyści wprost wychodzą ze skóry, by zaspokoić nieliczną publiczność. Puzon śpiewa wniebogłosy, perkusja tonie w ognistych konwulsjach. Nagrania starsze płyną z kasetowym, szumiącym backgroundem w tle. Improwizacja wydaje się tu być chwilami dość minimalistyczna, nastawiona na perkusjonalne subtelności, specjalność zakładu króla Rogera i puzonowe pojękiwania Alana, dźwięki jedyne w swoim rodzaju. Nagrania niosą ze sobą także moc fonii dodatkowych, odgłosów miasta, czy szczekającego psa. Londyński folklor u stop genialnych improwizatorów.




wtorek, 16 kwietnia 2024

Kodian Trio in Black Box!


O brytyjsko-belgijskim Kodian Trio wiemy wszystko, śledzimy ich każde artystyczne tchnienie ze zdwojoną uwagą, znamy wszystkie płyty, byliśmy – co oczywiste - na pewnym spontanicznym koncercie pięć lat temu, gdy Colin Webster, Dirk Serries i Andrew Lisle pichcili w poznańskim Dragonie swoje jakże oryginalne, free jazzowe danie.

Kodian za rok kończy dziesięć lat, a teraz, póki co, prezentuje najnowszy album koncertowy, który nas, wytrawnych znawców tematu, niczym nie zaskakuje, ale radości z odsłuchu i obcowania ze sztuką pisaną dużymi literami dostarcza kosmiczne wprost ilości. Samo zaś nagranie dość szybko sforuje się na listę najciekawszych nagrań gatunku upublicznionych w roku 2024.

So, welcome to Black Box!



 

Artyści rozpoczynają spektakl kolektywnym, zrównoważonym pod względem dynamicznym strumieniem post-jazzowych interakcji. Saksofon altowy wydaje się być na starcie najgłodniejszy z tej trójki niszczycieli. Płynie wysokim wzgórzem i szuka drobin melodii w kosmicznym pyle dźwięków. Tymczasem perkusja skrupulatnie stempluje ścieg improwizacji, a gitara szuka natchnienia w post-rockowych ornamentach. Muzycy zwinnie zagęszczają flow, ale nie idą tango. W pełni kontrolują przebieg wydarzeń, a pierwsze, ledwie śladowe spowolnienie serwują nam jeszcze przed upływem piątej minuty. Po niezbyt rozbudowanej fazie stonowanych dronów artyści kręcą nową spiralę improwizacji - Colin i Andrew moszczą się w locie wznoszącym, Dirk sadowi na ambientowym płaskowyżu. Kolejny przystanek syci się już drobnymi porcjami ciszy, dostarcza plejady drobnych, preparowanych fonii. Znów jednak trwa tylko kilka chwil. Dalsza faza pierwszego seta przypomina huśtawkę. Emocje falują, muzycy raz za razem podsyłają nam dźwiękowe i dramaturgiczne perełki. Tu kołem zamachowym narracyjnego zagęszczenia jest definitywnie drummer, który w okolicach 18 minuty doprowadza improwizację do prawdziwie free jazzowego ukropu. Ostatnie kilka minut pierwszej odsłony koncertu toczy się w mglistej aurze wystudzonych, balladowych dronów – najpierw to duo saksofonu i gitary, potem trio wsparte na perkusyjnych szczoteczkach.

Otwarcie drugiego seta zdaje się być szczególnie urokliwe. Lepi się z dźwięków rezonującego talerza, mrocznego ambientu gitary i szumów z saksofonowej tuby. Narracyjna intryga tkana tu jest z drobnych, filigranowych fraz. Jej narastanie trwa wiele minut, a muzycy znów mają wszystko pod kontrolą. Pierwsze spiętrzenie ma miejsce dopiero w okolicach 10 minuty. Tuż po nim jeszcze tylko kilka oddechów ciszy i swoje krótkie, ale precyzyjne solo prezentuje perkusista. Powrót do formuły tria następuje w oka mgnieniu. Narracja nabiera teraz wręcz rockowych emocji szybko docierając na kolejny szczyt. Zejście z niego wydaje się być jeszcze bardziej efektowne. Pracują talerze, syczy alt, a gitara snuje chmurę ambientu. Rodzi się drobna, smutna melodia, grana na wydechu, która niesie improwizację szeroką doliną. Kolejną spiralę opowiadania nakręca saksofonista. Perkusja zaczyna wybijać drobny rytm, gitara plącze się w gęste struny. Muzycy znów nie forsują tempa, raczej myślą o zgrabnej finalizacji, dbają o klimat i dawkowanie odpowiednich emocji. Samo zakończenie koncertu eksploduje wszakże mnogością wydarzeń - jest dynamiczne, czynione na kompulsywnych wydechu, pełne ognistych, brzmieniowych niespodzianek.

 

Kodian Trio Black Box (Raw Tonk Records, CD 2024). Colin Webster – saksofon altowy, Dirk Serries – gitara elektryczna oraz Andrew Lisle – perkusja. Nagranie koncertowe, Black Box, Münster, Niemcy, marzec 2022. Dwie improwizacje, 52:43.



piątek, 12 kwietnia 2024

Adam Pultz! Wade!


Duński kontrabasista i artysta dźwiękowy Adam Pultz, czasami używający także drugiego nazwiska Melbye, zaprasza nas na niesamowity spacer ulicami berlińskiego Kreubzergu, czasami także duńskiego Kammerslusen, w trakcie którego obok brzmienia miasta (i nie tylko) serwuje nam dźwięki ze specjalnie skonstruowanego/ zdekonstruowanego kontrabasu, który pracuje na tzw. sprzężeniu zwrotnym. Jego instrument brzmi chwilami elektro-akustycznie, w czym pomagają zjawiska zwane signal processing, definitywnie wszakże w sposób jedyny w swoim rodzaju. Taka też jest ta muzyczna opowieść. Zanurzamy się w niej po koniuszki naszych wyjątkowo nastroszonych uszu.



Pierwsza opowieść trwa dwadzieścia minut i budowana jest niezwykle pieczołowicie. Początkowo aktorem głównym spektaklu jest smyczek, który kreśli nisko osadzone plamy dźwiękowe zatopione w wiecznej, niemal rozmodlonej repetycji. Całość formuje się w dron, który z czasem rozlewa się coraz szerszym korytem, łapie echo, pogłębia ścieg, boleściwie mruczy. Po upływie około pięciu minut z tle zaczynają pojawiać się iskierki post-akustycznych fonii – delikatne skwierczenia, mroczne, filigranowe pulsacje. Po kilku kolejnych minutach dźwięki zlewają się w jeden strumień, choć każdy element składowy zdaje się być dobrze słyszalny. Całość przypomina żłobienie skały strugą szeleszczącej wody. Smyczek nie przestaje być w samym centrum uwagi, bywa, że delikatnie wspina się ku górze, by po chwili z łomotem upaść na samo dno. Basowa drama nabiera melodii, ale płynie strumieniem posadowionym coraz bliżej podłogi. Tymczasem strumień wody milknie, a całe spektrum dźwiękowe pozostaje w jurysdykcji smyczka, który w ułamku sekundy multiplikuje się, tworząc wielką armię wygłodniałych smyczków. Muzyk prawdopodobnie dociska struny, albowiem brzmienie orkiestry nabiera post-industrialnej masy. Po kilku okrążeniach narracja zapada się w mroczny ambient i przechodzi do fazy finalizacji, którą zdobią plejady drobnych, nie do końca akustycznych fonii – z jednej strony elektroakustyka instrumentu, drżenie strun, z drugiej dźwięki otoczenia, szmer deszczu, głosy ludzkie.

Druga historia, trwająca niewiele ponad dwanaście minut, zaczyna się w okolicznościach odrobinę nieakustycznych. Aura nagrania przypomina zapomnianą bocznicę kolejową z bogatym arsenałem brudnych, tajemniczych fonii. Całość sprawia wrażenia dość lekkiej, ulotnej, mimo, iż w tle pulsuje gęsty, elektroakustyczny dron. Z jednej strony ambient, z drugiej rytmiczne chrobotanie i echo, które także zdaje się mieć fakturę usianą pewną rytmiczną powtarzalnością. Dopiero po kilku nawrotach zdajemy sobie sprawę, iż to, co słyszymy, to kontrabasowy smyczek, który skacze po strunach. W tle pulsuje mroczne niebo, wyje szemrana cisza. Na koniec podróży narracja powraca do quasi industrialnej estetyki. Szare echo ambientu jest wszakże tym, co wieńczy ów niebywały album.

 

Adam Pultz Wade (Bandcamp’ self-release, DL 2023). Adam Pultz - FAAB (wzmocniony bas aktywowany sprzężeniem zwrotnym), signal processing, field recordings. Nagrania kontrabasu oraz nagrania terenowe (uliczne oraz cmentarne) zarejestrowane w Berlinie, na Kreuzbergu. W utworze pierwszym wykorzystano gastryczne dźwięki mikroorganizmów. Dźwięki dodatkowe w utworze drugim pochodzą z Kammerslusen, Dania. Dwa utwory, 32 i pół minuty.