Czas goni nieubłaganie, kalendarzowa jesień za pasem, zatem
nie pozostaje nam nic innego, jak sklecić drugą odsłonę letniej zbiorówki
najświeższych recenzji, werbalnie poniewierających pachnące nowością,
wydawnictwa muzyki improwizowanej.
Przypominam niewtajemniczonym w ten karkołomny proces, iż
płyty po tak zwanym odsłuchu premierowym dostają na Trybunie wstępną, kolorową rekomendację (czerwone, żółte, zielone –
patrz: prawy bok strony), a następnie trafiają na niniejszą zbiorówkę, gdzie
wyrokiem nieznoszącym sprzeciwu, otrzymują ostateczną cenzurkę.
Luis Conde/
Fabiana Galante/ Frode Gjerstad Give
and Take (FMR Records, 2016)
Norweski weteran, Frode Gjerstad, nie zwalnia tempa. Ciągle
w podróży, bywa, że koczuje na lotniskach, a jak opóźnienie samolotu jest
kilkugodzinne, nie marnuje czasu i nagrywa płyty. Przykładem - recenzowana już
na tych łamach płyta Mirrors Edges -
poczyniona w Buenos Aires z klarnecistą Luisem Conte, pewnego jesiennego dnia,
w godzinach przedpołudniowych. Dziś wraca ów parter (z lekko zmienionym
nazwiskiem – przez „d”, ale to ten sam muzyk), a do roli trzeciego, na incydent
studyjny zapisała się pianistka, Fabiana Galante (zapewne muzyk lokalny, ale
nie daję stuprocentowej gwarancji). Przy okazji - jesteśmy ponownie w Buenos
Aires.
Osiem umiarkowanie dynamicznych fragmentów na delikatnie
preparowane piano i dwa zestawy dęciaków. Część utworów nosi tytuł Give, część zaś Take, dając przy okazji tytuł całej płycie. Interesująco prezentuje
się Fabiana, przy czym mam na myśli zarówno jej nieco szorstką, acz precyzyjną
pianistykę, jak i … wygląd zewnętrzny (by jednak skonfrontować moją opinię z
rzeczywistością, musicie zajrzeć na discogs.com, gdyż okładka CD takich wrażeń
nie dostarczy). Saksofony i klarnety wchodzą w delikatne zwarcia, korzystając
ze stonowanego tła fortepianowego. Typowa dla południowców nieśpieszność i brak determinacji,
by cokolwiek działa się na już i nie
było odpowiednio przemyślane.
Daleki jestem od wskazania tego krążka, jako przykładu
doskonałego free improv, ale z
odsłuchu czerpię sporo radości i przyjemnych doznań sonorystycznych (Frode
trzyma formę!). Rekomendacja zielona nie podlega zatem dyskusji – high!
Jason
Roebke Octet Cinema Spiral (NoBusiness
Records, 2016)
Opuśćmy Amerykę Południową na rzecz jej północnej siostry,
by wysłuchać Oktetu amerykańskiego kontrabasisty Jasona Roebke. Z tym Panem
znamy się nie od dziś, z kompanami jego Ósemki
także. Pięć różnych blaszano-drewnianych dęciaków (Berman, Bishop, Stein, Ward
i Jackson) i trzyosobowa sekcja z wibrafonem (Adasiewicz) i perkusją (Reed). Tak,
tak, jesteśmy zdecydowanie w Chicago i wyłącznie wśród znajomych. Co ciekawe, w
zasadzie ten sam skład muzyków grał na tegorocznym, doskonałym koncercie
poznańskiego festiwalu Made In Chicago, jednakże pod szyldem Mike Reed’s Flesh
And Bone .
Kinowa Spirala to
przy okazji druga edycja tego składu. Siedem kompozycji autorstwa lidera,
rozpisanych nutkami na osiem instrumentów, prowadzi nas w bardzo zróżnicowany
świat nieoczywistych, acz bardzo jazzowych doznań. Mamy skupienie, konstruktywną ciszę, czy też udane kooperacje, będące skutkiem wzajemnej wrażliwości
i wyczulenia na wyczyny współpartnerów. Nie brakuje bardziej dynamicznych i po
części spontanicznych eskalacji dźwięków, choć przyznaję, że w proporcjach,
które nie do końca stawiają mnie na baczność. Dużo grafiki na etapie
przygotowań być może nieco temperuje zapędy tych doskonałych improwizatorów,
ale podobnie jak w maju, w trakcie koncertu Flesh And Bone, kupuję ten pomysł
na muzykę, bez względu na cenę i zdecydowanie pozostaję przy zielonej
rekomendacji - high!
Twenty One
4tet (Luís Vicente/ John Dikeman/ Wilbert De Joode/ Onno Govaer) Live At Zaal 100 (Clean Feed
Records, 2016)
Zwartym podsumowaniem dokonania Kwartetu 21,
rozpoczynamy bardzo rozbudowany blok recenzji ze znaczącym wątkiem
portugalskim!
Ale najpierw rzeczony kwartet. Koncert z holenderskiego
klubu Zaal 100 (miejsce, które co raz częściej pojawia się na mapie dobrych
europejskich miejsc do grania), to zderzenie konstruktywnej trąbki Luisa
Vicente z lokalnym zaciągiem jakże kompetentnych improwizatorów. Johna Dikemana
na saksofonie gościliśmy już na łamach Trybuny
niejednokrotnie, podobnie kontrabasistę Wilberta De Joode. Stosunkowo mniejszym
doświadczeniem może się jedynie wykazać drummer
Onno Govaer.
Trzy kwadranse niezwykle rzetelnego i energetycznego free
jazzu, podane w czterech odcinkach. Muzycy specjalnie niczym nas nie zaskakują,
ale ich warsztat, wyobraźnia, temperament i umiejętność wzajemnego słuchania
sprawiają, iż kompulsywna ekspozycja koncertowa mija nam w atmosferze dzikiej
przyjemności. Vicente znów na szkolną szóstkę, sprawna sekcja, może jedynie po
stronie saksofonisty odrobina dziegciu… To już moja kolejna płyta z jego
udziałem, a wciąż mam wrażenie, że słucham tego samego… Ekspresja i hałas, to
nie jedyne dostępne środki wyrazu dla saksofonisty z aspiracjami. Także
umiejętność, czy też chęć (?) wchodzenia w trwały dialog z gotowym na wszystko
trębaczem, nie jest współmierna z moimi oczekiwania w ramach formuły kwartetu free.
Te drobne ambiwalencje nie zmieniają oczywiście oglądu
całości. Koncert z Setki na zielono (high!).
John
Dikeman/ Fred Lonberg-Holm/ Gonçalo Almeida/ George Hadow Dikeman, Lonberg - Holm, Almeida, Hadow
(Cylinder Recordings, 2015)
O Cylidrowym
netlabelu portugalskiego kontrabasisty Gonçalo Almeidy pisałem już w osobnej
opowieści. Teraz kolejna pozycja z katalogu wytwórni. Koncert z Poortegebouw
(Rotterdam), hałaśliwego i źle nagłośnionego kwartetu, z udziałem Johna
Dikemana (uwagi personalne, patrz: w recenzji powyżej), kolejnego młodego,
holenderskiego drummera George’a
Hadowa i świetnie nam znanego wiolonczelisty Freda Lonberga-Holma. Skład
uzupełnia oczywiście Almeida na kontrabasie. Panowie ze strunami używają także
amplifikacji i elektronicznych przetworników, co przy niedobrych parametrach
akustycznych koncertu, wzmaga odczucie hałasu i prowadzi do dość banalnego
dyskomfortu. Koncert trwa niespełna 33 minuty i być może stanowi to główną
zaletę tego nagrania (dostępnego, dodajmy, jedynie z plikach elektronicznych).
Oczywiście wiele fragmentów tej freejazzowej (pełną gębą!)
opowieści trzyma się pionu i skutecznie przyciąga uwagę słuchacza, ale
rekomenduję ledwie na middle.
Jednocześnie zachęcam tych czterech gentelmanów do ponownego spotkania z
oklaskami, w zdecydowanie lepszych warunkach akustycznych (a i może z lepszym
reżyserem dźwięku).
Roji The Hundred Headed Women (Shhpuma
Records, 2016)
Doprawdy nie wiem, czy Gonçalo Almeida przeszedł jakieś
poważne załamanie nerwowe po rozstaniu z kobietą swojego życia, czy dopadł go
kryzys wieku średniego, ale nagrał niezwykle… koszmarną płytę!
Gra tu na gitarze basowej, ostro sfuzowanej i nieziemsko przesterowanej (nota bene, podjąłem wiele
prób, by tę muzykę odtworzyć w przyswajalnej akustycznie formie, niestety bez
efektu). Towarzyszy mu drummer o
ewidentnie … deathmetalowych umiejętnościach. W trzech numerach przez
gigantyczną ścianę hałasu próbuje się przebić … też sfuzowana, trąbka Susany Santos Silvy, a gdy ona nie daje rady, do
dzieła przestępuje cokolwiek głośny saksofonista, Colin Webster. Efekt jest w
sumie dość smutny. Gdyby jeszcze tę muzykę (jaki koszmarny tytuł, przy okazji,
no ale to chyba ten miłosny zawód) dało się posłuchać bez zgrzytów, rzężenia i
dzikich pisków, to być może obroniłaby się w estetyce ekstremalnego, acz mocno
psychodelicznego fussion. A tak,
chcąc nie chcąc, pozostaje nam skwitować wysiłki czterech muzyków mało
konstruktywnym epitetem - spora katastrofa!
Szkoda, bo w spokojniejszych momentach ta koślawa
estetycznie muzyka trochę się broni. Pierwotna rekomendacja zamknęła się trzema
znakami zapytania, ostateczna tapla się w powodzi, czerwonej jak krew, rzeki
rozczarowania (low!).
Susana
Santos Silva/ Christine Wodrascka/ Christian Meaas Svendsen/ Håkon Berre Rasengan! (Barefoot Records,
2016)
Po Setce koślawych
kobiet musimy koniecznie odreagować! Zostawmy na scenie nieco umęczoną, acz
tym razem bezwzględnie czystą akustycznie, Susanę Santos Silvę i zaprośmy do
zabawy trzy inne akustyczne (dzięki!!!!) instrumenty. Francuska pianistka
raczej starszej generacji, potrafiąca przepięknie improwizować z wnętrza swego
instrumentu i dwóch młodzieniaszków ze Skandynawii (Norwegii?), niebywale
kompetentnych w zakresie operowania kontrabasem i skromnym zestawem
perkusyjnym, czego dowodzi Rasengan!
– niedługa, ale bardzo frapująca opowieść w estetyce free improv.
Bywają płyty przegadane, bywają nagrania urywane w pół
słowa. Tu – w sierpniu ubiegłego roku w Cafe Mir, w Oslo – wszystko przebiegło
w sposób właściwy i niebudzący wątpliwości nawet stetryczałego recenzenta
takiego Jazz Forum (wyobraźcie sobie, że to dziwne pismo ciągle się ukazuje…).
Nagranie trwa mniej niż 40 minut i generuje ogromną pazerność na coś jeszcze,
ale w tym konglomeracie szeptów, krzyków, dysonansów i delikatnych przepięć
energetycznych zachowano modelowe wręcz proporcje. Dlatego wydawnictwo duńskiej
oficyny Barefoot dostaje ode mnie high!,
tak zielone, jak lasy spowijające uroczą Maderę. Piękna płyta!
RCJ (Luiz
Rocha/ Diego Caicedo/ Marko Jelača) Adeptus
Exemptus (Discordian Records, 2016)
Kończąc wątek portugalski, najnowsza pozycja katalogowa…
barcelońskiego netlabelu DR – trio RCJ. Odszyfrujmy ten skrót: Rocha - klarnecista
z Brazylii (mieszka w Barcelonie), Caicedo - gitarzysta z Portugalii (?) i
serbski po ojcu, acz kataloński z rezydencji, perkusista Jelaca.
Trzynaście uroczych opowieści w estetyce bardzo swobodnej
improwizacji, z delikatnymi, jak na gatunek, pasażami klarnetu, nieco
rozwichrzoną i maczaną w psychodelii gitarą elektryczną (ale bez rockowych
sznytów) i kompetentną, stylową robotą perkusyjną. To drugi krążek tria
(poprzedni dostępny też elektronicznie z DR). Nazwanie tej muzyki relaksacyjnym
free improv, byłoby pewnie grzechem,
ale osobiście dobrze mi się przy tej muzyce… odpoczywa. Nic na siłę, bez krzty
pretensjonalności, choć także ze świadomością, iż rewolucja nie jest jeszcze
naszym udziałem. Przyszłość
pokaże, czy trop jest właściwy. High!
Bobby
Previte & The Visitors Gone
(ForTune Records, 2016)
Jeśli dwie dekady temu lubiliście słuchać wytrawnego
jazz-rocka/ nowoczesnego fussion,
wprost z Nowego Jorku, jeśli w odtwarzaczach biegały krążki takich zespołów jak
Lost Tribe, czy Weather Clear, Truck Fast, to kupujcie Gone bez straty czasy na lekturę tego omówienia.
Relacja z ubiegłorocznego, warszawskiego koncertu kwartetu
doskonałego perkusisty, kompozytora i pełną gębą band lidera, Bobby Previte’a
(to on kierował drugim z przywołanych wyżej zespołów), przynosi właśnie tę
oczekiwaną porcję radości. Zgrabne tematy, udane harmonie, kompetentne
improwizacje, nieprzegadane choćby na moment, wreszcie duża dyscyplina w
kreowaniu muzycznego spektaklu. Dodajmy, że składu Gości dopełniają: Michael
Kammers (saksofon tenorowy, organy, piano), Michael Gamble (gitara elektryczna)
i Kurt Kotheimer (gitara basowa).
Dla mnie to oczywiście jedynie middle, ale dam podpórkę high,
choćby w podziękowaniu za przyjemność i relaks, jaki daje odsłuch tego
koncertu. Smakowite, jakkolwiek.
Silva/
Rasmussen/ Solberg Free Electric Band
(ForTune Records, 2016)
No i kolejna krajowa produkcja (intensywność, z jaką oficyna
ForTune zalewa rynek muzyczny godna jest pochwały), ponownie relacja z
incydentu koncertowego popełnionego z tej strony Odry (tym razem Wrocław), dwa
lata temu i trio jednak dość szczególne.
Absolutny weteran free jazzu, Alan Silva, w czasach
pionierskich gatunku głównie kontrabasista, od trzech dekad raczej sięgający po
instrumenty klawiszowe i realizujący się także jako kompozytor dużych formacji
muzycznych. Na okoliczność koncertu, który wypełnia ten krążek, zwarł szeregi
ze skandynawskim zaciągiem młodzieży - Mette Rasmussen na altowym saksofonie i dobrze już nam znany
(choćby z występów z Johnem Russellem) Ståle Liavik Solberg na perkusji. Sam
Silva instrumentalnie produkuje się na syntezatorze. Ta trójka postanowiła
przyjąć nazwę Free Electric Band. Odważna i w sumie trafna decyzja.
W trakcie trzech kwadransów koncertu, dzieje się naprawdę
wiele. Jest atak, jest obrona, są chwile grozy i nostalgiczne momenty
wyciszenia. Mette na szybkim alcie, wiele daje obrazowi całości, choć do
zachwytów nad jej warsztatem i pomyślunkiem, z którym stykam się, czytając
recenzje innych, na razie daleko. Silva bywa tu – jak ma w zwyczaju – dość
barokowy (innymi słowy, sto pomysłów na minutę), ale dobrze kontrolowany
kompetentnym drummingiem Solberga,
nie broi zanadto.
Mimo początkowych wątpliwości, ta muzyka przy kolejnych
odsłuchach zdecydowanie się broni, zwłaszcza po trzydziestej minucie, zatem
rekomenduję na zielono (high!).
Joëlle
Léandre/ Théo Ceccaldi Elastic
(Cipsela Records, 2016)
Portugalska inicjatywa wydawnicza i francuski duet
damsko-męski na kontrabas i skrzypce. Skrzyżowanie dwóch pokoleń
improwizatorów, w ramach domowego
występu w roku ubiegłym, u niejakiego Albana Causse. Limitowana edycja,
specyficzna szata edytorska i muzyka, która z jednej strony jest… absolutnie
wspaniała (barokowe brzmienie i rezolutna improwizacja!), z drugiej zaś po jej odsłuchu w całości, czegoś mi brakuje. Sam nie wiem, czy chodzi o fragmenty
niedopowiedzianej improwizacji, niczym zdania urywane w pół słowa, czy
ewentualne zabiegi postprodukcyjne (ktoś ciął ten materiał?).
Z uwagi wszakże na oczywiste piękno tej muzyki, rekomenduję
na zielono (high!) i zdecydowanie
proszę o więcej muzyki tego niezwykłego duetu
Cortex Live In New York (Clean Feed Records, 2016)
Czas zdynamizować nasz dzisiejszy odsłuch! Na scenie
brooklyńskiego IBeam kompetentny i modelowy, jeśli chodzi o instrumentarium,
kwartet freejazzowy - Thomas Johansson na trąbce, Kristoffer Alberts na
saksofonach, Ola Hryer na kontrabasie, Gard Nilssen na perkusji. Zwarty,
intensywny, chwilami stosownie zaczepny i lubiący nieprzegadane eksploracje
sonorystyczne, dokument koncertowy, kończący się zdecydowanie przed
czterdziestą minutą.
Mimo, iż w muzyce młodych Skandynawów nie ma specjalnych
zaskoczeń, a kierunki improwizacji biegną wedle dawno wyznaczonych reguł
gatunku, to tego koncertu słucha się naprawdę bardzo dobrze, zwłaszcza w tych
codziennych chwilach, gdy nasze oczekiwania wobec rzeczywistości, nie tylko
muzycznej, są odrobinę wygaszone.
Rekomendacja?
Niech będzie high!, ale z
delikatną podpórką middle, z uwagi na
zasygnalizowany wyżej, niższy niż zwykłem oczekiwać, poziom nowatorstwa tej
muzycznej propozycji.
The Out
Louds (Ben Goldberg/ Mary Halvorson/ Tomas Fujiwara) The Out Louds (Relative
Pitch Records, 2016)
Blok udanych i naprawdę frapujących pozycji naszej
późnoletniej zbiorówki, zakończy urocze międzypokoleniowe spotkanie
nowojorskie. Klarnecista Ben Goldberg, gitarzystka Mary Halvorson i perkusista
Tomas Fujiwara – to muzycy, których zaprawionym słuchaczom muzyki
improwizowanej przedstawiać chyba nie trzeba. Z Benem zetknąłem się dwie dekady
temu, gdy z lubością eksplorowałem muzykę powstającą wokół postaci Johna Zorna.
Ten klarnet zawsze brzmiał indywidualnie, a dzierżący go w rękach muzyk sprawiał
wrażenie, że na wszystko ma czas.
Dziś, w ramach spotkania, które opatrzono podmiotową epitetem
The Out Louds (bardzo trafnie zresztą), jeśli chodzi o Goldberga nic się nie
zmieniło. Nadal jego grę wspaniale się słucha, a że i partnerów ma pierwszorzędnych,
to w sumie po co szukać dodatkowego uzasadnienia dla oczywistego podsumowania
tego krążka w estetyce zielonej (high!).
Dodam jedynie, że studyjne spotkanie tej trójki na Brooklynie sprzed dwóch lat,
zaowocowało aż jedenastoma fragmentami swobodnej improwizacji, dobrze wypalonymi na krążku Relative
Pitch (a to ciekawa oficyna i onegdaj zapewne warto będzie poświęcić jej kilka
słów).
Defibrillator
& Peter Brötzmann Conversations
About Not Eating Meat (Border Of Silence Production, 2016)
Whit Dickey/
Kirk Knuffke Fierce Silence (Clean
Feed Records, 2016)
Michael
Bisio/ Kirk Knuffke Row For William O.
(Relative Pitch Records, 2016)
Stirrup
(Fred Lonberg-Holm/ Nick Macri/ Charles Rumback) Cut (Clean Feed Records, 2016)
Słowo się rzekło, zatem przed nami już tylko krążki, które –
każdy z trochę innych powodów – wrzucam u progu degresywnej jesieni, do dużego
wora o skromnym tytule Szkoda Waszego
Czasu.
Defibrillator? Elektroniczny
puzon, kable i metalowy drumming
plus dęta ściana dźwięku w wykonaniu Petera Brotzmanna. Za głośno i w sumie nie
wiadomo, ku czemu ta inicjatywa artystycznie zmierza…I homeryckie iście
pytanie, skąd w doskonałych muzykach improwizujących ta destruktywna potrzeba
taplania się w hałasie?
Knuffke w dwóch duetach? Muzyk nagrywa wiele płyt, ciągle go
pełno. Może zbyt wiele… Dickey i Bisio to świetni muzycy, ale w konfrontacji z
czystym jak łza brzmieniem trąbki Kirka, nie wnoszą nic do naszej wiedzy o
świecie współczesnym. Myślę, że monachijski ECM winien niezwłocznie wykonać
telefon, a Knuffke natychmiast go odebrać. Jeśli ktoś gustuje w oczywistym
jazzie, to jest to właściwy trop.
Stirrup? Melodia, rockowe frazy, beznamiętna sekcja.
Rozumiem, że nawet tak wyśmienity muzyk jak FLH ma prawo nagrywać, co tylko
chce. Ja – też mam prawo – nie lubić takiej muzyki.
Pozwolę sobie dopisać kilka nowości ,mam nadzieję że znajdziecie coś dla siebie.
OdpowiedzUsuńZ Clean Feed'u :Black Bombaim & Peter Brotzmann - zderzenie PB z trio rockowym wyszło fenomenalnie , może być jedna z najlepszych płyt tego roku ( cd z katalogu shhpuma ).
John Butcher & Ståle Liavik Solberg - So Beautiful, it Starts to Rain -dla mnie Butcher więc biorę,zwracam uwagę na drummera ,poszukajcie vinyla Russell / Beresford / Edwards / Liavik Solberg: Will It Float? z label'a Va Fongool ( ciekawy label -cd Oslo,Wien-Nørstebø/Strid/de Heney i Lana Trio godne polecenia ).
Catherine Sikora: Jersey - solowa płyta ,dla mnie zaskoczenie ,młoda saksofonistka nagrała bardzo dojrzałą płytę ,intymna osobista ekspresja podana w spokojny , dojrzały sposób.dobra rzecz od Relative Pitch.
Ryoko Ono & Rogier Smal: Wood Moon -potężna dawka improwizacji na najwyższym poziomie ,dla mnie lepsza płyta od Sax Ruins z Y.Tatsuya która miała świetne recenzje..Polecam .Label Jvtlandt .
XT-Pah' -Seymour Wright i Paul Abbott na żywo z Cafe Oto,80 minut dobrze przebytej drogi nna terytorium free.Ja chętnie podążałem za nimi.Mocna pozycja.
Blancarte, Tom / Peter Evans / Louise Dam Eckardt Jensen / Dan Peck: The Gauntlet of Mehen
Label Destiny Records - nie mam zdania ,słucham.
North Of North (Anthony Pateras / Scott Tinkler / Erkki Veltheim) -The Moment In and Of Itself improwizacja w czasie rzeczywistym ,nie mam zdania
ale dobrze się słucha.labei Immdiata
Teraz dwie starsze rzeczy ale chciałbym na nie zwrócić uwagę.To Mural-Tempo trzech znakomitych improwizatorów: Jim Denley , Kim Myhr i Ingar Zach.Trzy płyty nagrane w kaplicy Rothko Chapel .Dla mnie wstrząsająca wędrówka w głąb muzycznej nicości .Dla mnie rewelacja.Druga pozycja to Keith Rowe&John Tilbury - Enough still not to know ,$ płyty , muzycy wiadomo ,AMM i Cardew też wiadomo , ale przy słuchaniu można zadać pytanie czy cisza może się rozciągać i kurczyć?Frapujący box.
Chciałbym jeszcze napisać o nowościach z Confront'u,Be Coq ale chyba już za duży wpis.Pozdrawiam Krzysztof
Witam :)
OdpowiedzUsuńWłaśnie wczoraj zmierzyłem się z tym rockowym, psychodelicznym Brotzmannem. Nie wiem na razie, co myśleć. Z pewnością nie jest to muzyka improwizowana. Co do Solberga - o płycie z Russellem pisałem już na tych łamach, nawet byłem na ich koncercie. Wyśmienite! North Of North gra dziś ... koncert w moim mieście, ale raczej nie zdołam dotrzeć, niestety.
Dzięki za wskazanie kierunków dalszych poszukiwań. Zwłaszcza Jim Denley mnie zaintrygował. Nie słyszałem go od lat,
Pozdrawiam A.