piątek, 18 kwietnia 2025

Lazro, Lovens, Nozati & Van Hove! Résumé of a Century!


Założony kilkanaście lat temu przez francuskiego multiinstrumentalistę Jean-Marca Foussata label FOU Records zdaje się doskonale dopełniać dokumentację fonograficzną europejskiej sceny muzyki improwizowanej. Choć wydawniczy katalog nie unika nagrań współczesnych, jego największą zaletą jest dostarczanie rejestracji z dawnych lat, które w zdecydowanej większości przypadków są publikacjami premierowymi.

Obok nagrań z lat 70. i 80. ubiegłego stulecia, wyróżnianych czarno-czerwoną grafiką wyposażoną jedynie w nazwiska artystów i datę zdarzenia, Jean-Marc publikuje także nagrania nieco młodsze, które uzupełniają naszą wiedzę o francuskiej muzyce improwizowanej, szczególnie w konstruktywnym zetknięciu z muzykami z krajów pobliskich.

Dziś przed nam perła z roku 1999, która dokumentuje spotkanie czworga wyjątkowych artystów – Francję reprezentują tu saksofonista Daunik Lazro (najczęstszy, obok szefa labelu, uczestnik albumów z logo FOU) oraz wokalistka Annick Nozati, Niemcy the one and only Paul Lovens, a Belgię pianista (tu także akordeonista) Fred Van Howe. Swobodnie wykreowana improwizacja składa się z dwóch rozbudowanych epizodów, które konstytuuje zarówno temperament falangi francuskiej, jak i precyzja działania, posadowionych na flankach, gości z niedalekiej zagranicy. Nagranie pochłania nas bez reszty od pierwszej do ostatniej sekundy. Incydentalnie bywa nieco przeładowane ekspresją wokalistki, ale z uwagi na bezsporny fakt, iż artystka pozostawiła po sobie niewiele nagrań *), naprawdę dobrze, że tak wiele dała z siebie w trakcie tego koncertu.



 

Pierwsza odsłona albumu trwa pełne dwa kwadranse, a jej otwarcie spoczywa na barkach gości zza północnej i wschodniej granicy Francji. Drobne, rwane frazy piana i perkusji z niewielka domieszką preparacji na werblu i tomach. Wokaliza i pierwsze, zachrypnięty odgłosy barytonu pojawiają się w grze po kilkudziesięciu sekundach i natychmiast sprawiają, iż narracja przybiera postać linearnej, gęstej i definitywnie swobodnej opowieści. Szostki, gęsty tembr kwartetu kojarzyć się tu może z brzmieniem wielu formacji Petera Brotzmanna z przełomu lat 60. i 70. ubiegłego stulecia. Muzycy mają wszakże swoje niewyczerpalne pokłady ekspresji pod pełną kontrolą. W ułamku sekundy są w stanie wypuścić powietrze i pochylić się nad najdrobniejszym źdźbłem fonii. Narracja toczy się tu dwoma zasadniczymi strumieniami – środkiem gna świetnie skomunikowana i niemal monolityczna porcja ekspresyjnego wokalu (głos, recytacja, śpiew i krzyk w jednym!) i doskonale brzmiącego barytonu, na flankach zaś dominuje umiar i matematyczna dokładność zwinnego pianisty oraz maga perkusyjnych talerzy i drobnych przedmiotów rytmicznie moszczących się na werblu. Ekspresja kwartetu faluje, bywa podniosła i krzykliwa, ale i mroczna, stonowana, każdorazowo niesioną temperamentem wokalistki. Wszystko razem kumuluje się tuż po wybiciu dziesiątej minuty, gdy kwartet rozpala się ogniem soczystego free jazzu. Po wystudzeniu flow nabiera mroku, który pięknie dysonansuje akordeon, który na dłuższy czas zastępuje piano. Masywne podmuchy i preparowane drobiazgi, wyuzdana melodyjność i dramaturgiczna niespieszność. Finał seta znów roznieca emocje, kolejnych cudów dokonuje Lovens, a Nozati sięga czubkiem nosa bram burzliwego nieba. Improwizacja gaśnie zmysłowym mruczeniem tej ostatniej.

Druga opowieść trwa dwadzieścia minut, a zainicjowana zostaje na dnie głębokiej krypty. Czuć oddech złych mocy - szelest głosu, świst saksofonu, subtelności inside piano, błysk perkusyjnego talerza. Misterna plecionka - od strzępów fonii po głębokie, soczyste wydechy. Dopiero po siódmej minucie temperament wypycha artystów na pierwsze, dość łagodne wzniesienie. Proces dobrze sterowanej eskalacji zabiera im dużo czasu – nie spieszą się, zaczepiają wzajemnie, dywagują, debatują, szukają zakamarków, w końcu puszczają oko i zaczynają swawolić. Peak tej dramy jest niemal niezauważalny, albowiem już po chwili opowieść tłumi się i szuka dawno zagubionego jazzu. Niespodziewanie ten zwrot akcji nakręca narrację niczym spirala wielkiego zegara. Na froncie eksplozji staje wokalistka! Tuż za nią barytonista! Przez moment akcja prowadzona jest przez instrumentalne trio (ale tylko przeze moment!). Powrót demonicznego już teraz głosu obwieszcza wejście w stadium finalizacji koncertu. Pianista w pozie atakującej, wokalistka i saksofonista na intensywnym wdechu, perkusjonalista skoncentrowany na szczegółach. Dla nikogo nie jest zaskoczeniem, iż ten spektralny występ wieńczy … krzyk Annick!

 

Daunik Lazro, Paul Lovens, Annick Nozati & Fred Van Hove Résumé of a Century (FOU Records, CD 2024). Daunik Lazro – saksofon barytonowy i altowy, Paul Lovens – perkusja, talerze, gongi, inne instrumenty perkusyjne, Annick Nozati – głos oraz Fred Van Hove – fortepian, akordeon. Nagranie w Vandœuvre-lès-Nancy, Francja, kwiecień, 1999. Dwie improwizacje, 50 minut.

 

*) Annick Nozati zmarła kilkanaście miesięcy po rejestracji tego nagrania



wtorek, 15 kwietnia 2025

Keune, Ewen & Smith in Two Felt-Tip Pens: Live At Moers!


Bez zbędnej zwłoki, tudzież typowej dla leniwych recenzentów preambuły o dokonaniach artystów w trakcie minionych dekad ich wspaniałych karier, lądujemy ma majowym festiwalu w niemieckim Moers, którego tradycja sięga epoki kamienia łupanego, a bagaż fonograficznych dokumentacji ugiąłby nie jedno piętro takiej Tate Gallery dla przykładu.

Na outdoorowej scenie niemiecki saksofonista Stefan Keune i para jego amerykańskich przyjaciół – gitarzystka Sandy Ewen i kontrabasista Damon Smith. Muzycy festiwalowe expose formują w cztery epizody – ten pierwszy potrwa dwadzieścia minut, trzy kolejne nie przekroczą dziesięciu. Siadamy wygodnie na ubitej trawie i odpływamy w bezmiar swobodnej improwizacji o niepoliczalnych walorach piękna.



 

Od startu pewne kwestie dramaturgiczne wydają się z góry ustalone. Oś narracji spoczywa na masywnym kontrabasie, który na ogół frazuje arco, chętnie sięga po techniki mieszane, rzadziej bazuje na jazzowym pizzicato. Nad nim, wokół niego, mając do dyspozycji całą przestrzeń narracji, harcuje zuchwałe sopranino, które incydentalnie zastępowane bywa przez saksofon altowy. Rola gitary, niemal zawsze w opcji kreatywnych preparacji, to budowanie intrygującego tła, niekiedy mrocznego, onirycznego, innym razem ambientowego, o szorstkim posmaku, niezbędnego wszakże do wykreowania efektu końcowego.

Początek koncertu jest kameralny, ale bardzo swobodny, pulsujący zdarzeniami, nasycony zarówno kontrolowanymi okrzykami, jak i pojedynczymi, niemal filigranowymi frazami. Opowieść najczęściej jest linearna, chętnie formuje się w drony, zarówno nisko osadzone, jak i płynące samym środkiem nieba. Bywa, że kontrabasowo-gitarowa struga mięsistych (także szemrzących) dźwięków stanowi tu bazę, na której figluje rozhisteryzowane sopranino. Niebanalną dramaturgię tworzy tu zarówno zmienna technika kontrabasisty, jak i mikro eksplozje saksofonisty, zwłaszcza, gdy w rękach Niemca ląduje alt. Ten ostatni w końcowej fazie pierwszej improwizacje wynosi trio na drobne, ale bardzo efektowne wzniesienie.

W kolejnych odsłonach koncertu powraca sopranino. Na starcie drugiej części wyjątkowo interaktywna akcja lepiona z krótkich fraz, po czasie uformowana zostaje w kokon jakże kolektywnej improwizacji. Smyczek chętnie przyjmuje teraz barwy post-barokowe. Bywa, że muzycy skaczą sobie do gardeł, by po chwili tonąć w delikatnej zadumie, w pełnym zadowoleniu z poziomu wzajemnych interakcji. Z czasem improwizacja staje się jeszcze bardziej zmienna, rośnie w niej ilość dźwięków preparowanych, szczególnie kontrabasu i gitary. Opowieść znów ma uroczą fazę dronową, tu silnie zmelodyzowaną, także krótki epizod wyjątkowo nisko osadzonego smyczka. Początek trzeciej odsłony, to szumy i szmery zagęszczane podmuchami saksofonu. Flow faluje, łyka strzępy jazzu, powraca do jęczącej, post-barokowej głębi, aż w końcu kona na wydechu, niesiony odłamkami kontrabasowego pizzicato.

W ostatniej opowieści pojawia się drobny rytm, osadzony na wystudzonym gryfie kontrabasu. Bogata w wydarzenia kołysanka nabiera rumieńców zarówno temperamentem sopranino, jak i mocą gitarowych szelestów i skomleń. Opowieść ma kolejną, jakże błyskotliwą fazę dronową, jest przez moment silnie eskalowana mocą saksofonu, by ostatecznie popaść w kameralną medytację, tu budowaną imitacjami kontrabasu i saksofonu. Efektownego finału nie byłoby bez szelestu i rezonujących oddechów gitary.


Stefan Keune, Sandy Ewen & Damon Smith Two Felt-Tip Pens: Live At Moers (Balance Point Acoustics, CD 2025). Stefan Keune – sopranino, saksofon altowy, Sandy Ewen – gitara oraz Damon Smith – kontrabas. Nagranie koncertowe, Moers Festival, maj 2023. Cztery improwizacje, 42 minuty.



piątek, 11 kwietnia 2025

Ignaz Schick in Zarek’ Collection: two trios and two duos!


Niemiecki multi-instrumentalista Ignaz Schick, to artysta, którego kojarzymy – przynajmniej w ostatnich latach - z elektroniką realizowaną na żywo, gramofonami i samplerami. Być może nie wszyscy wiedzą, iż jego bazowym/ prymarnym instrumentem jest saksofon. Zapewne nie wszyscy też wiedzą, iż muzyk prowadzi całkiem intrygujący, berliński label Zarek.

Dziś wszystkie te niedoskonałości poznawcze nadrabiamy. Przed nami cztery albumy Zarek z lat 2023-24, na których poznamy wszelkie dostępne oblicza artystyczne Schicka – bystrego elektronika, jazzowego i freejazzowego saksofonistę, wreszcie muzyka, który obie te estetyki łączy w gęstą magmę improwizacji, realizowaną w czasie rzeczywistym i bez post-produkcji, co w wypadku tego typu przedsięwzięć jest zastrzeżeniem istotnym i z pewnością determinującym nasz ogląd sprawy.  

W poniższej opowieści odczytamy/ usłyszymy Ignaza w akustycznym trio, elektroakustycznym duecie i trio, wreszcie w duecie z legendą chicagowskiej black music, który połączy soczystą, wielobarwną akustykę z kreatywną elektroniką.



 

Ignaz Schick/ Ingebrigt Håker Flaten/ Oliver Steidle The Cliffhanger Session (CD 2024). Ignaz Schick – saksofon altowy i barytonowy, Ingebrigt Håker Flaten – kontrabas oraz Oliver Steidle – perkusja, instrumenty perkusyjne. Ausland, Berlin, kwiecień 2023. Dwa utwory, 49 minut.

Trio zarejestrowane w berlińskim Ausland dwa lata temu, to jedyna w pełni akustyczna ekspozycja w omawianym zestawie. Dwie rozbudowane, open-jazzowe improwizacje wiedzie na zatracenie najpierw saksofon altowy, potem barytonowy. Swoboda, dobra komunikacja i sporo kreatywnej zabawy. Dodajmy, iż kolejne dwie odsłony tego muzycznego spotkania także zostały upublicznione i dostępne są na najnowszym albumie inicjatywy Zarek.

Twardy bas, lekka perkusja i zalotny, rozśpiewany saksofon, to aktorzy gemu otwarcia. Kolektywny flow budują dźwięki umiejętnie rozsiane po spektrum narracji, dobrze skomunikowane, pozostawiające dużo przestrzeni na swobodne, solowe ekspozycje. Najpierw czyni je kontrabasista z udanym, smyczkowym interludium, potem lewitujący perkusista. Saksofonista ma w tej sytuacji scenicznej szerokie odium możliwości i dobrze z niego korzysta. Bywa, że delikatnie przesładza i zbyt kurczowo trzyma się estetyki balladowej, ale na etapie finalizacji nie odpuszcza. Para nie idzie tu w gwizdek i soczysty free jazz wypełnia przestrzeń foniczną nagrania gorącym strumieniem emocji. Pachnie melodyjnym Aylerem, co raduje wszystkich, bo obu stronach sceny.

Druga improwizacja jest nieco krótsza, zdaje się, że nieco silniej unerwiona i ciekawsza w ujęciu brzmieniowym, między innym dzięki użyciu saksofonu barytonowego. Otwarcie jest spokojne, wręcz liryczne, rozwinięcie ogniste i pełne dramaturgicznych smaczków, taneczne i bardzo swobodne. Na etapie wystudzenia narracja wpada w delikatny trans, nie unika błysku talerzowego rezonansu, zaś w trakcie mięsistej finalizacji syci się zapachem hemphilowskiego post-bluesa.



 

Ignaz Schick & Oliver Steidle ILOG3 (CD 2023). Ignaz Schick - turntables, sampler, pitch shifter/looper oraz Oliver Steidle – perkusja, instrumenty perkusyjne, sampler, live-electronics. Studio Zentrifuge, Berlin, październik 2021. Jedenaście utworow, 58 minut.

Wielostrumieniowa elektronika i żywa, niekiedy kompulsywna perkusja. Tysiące barw, tyleż pomysłów i zwrotów dramaturgicznych, dużo masy, sporadyczne plamy onirycznego ambientu. Dobrze się tego słucha, choć bywa, że głowa odbiorcy wydaje się przeciążona nadmiarem wydarzeń.

Pięć pierwszych opowieści tworzy jeden strumień dźwiękowy, czego ta pierwsza trwa ponad dwanaście minut. Od początku dramaturgię buduje rytm, będący dziełem głównie żywej perkusji, nie bez wszakże udziału warstwy syntetycznej. Przypomina rodzaj zdeformowanego tańca w estetyce bliskiej niekiedy power-electronic z elementami noise. W tle udanie panoszy się mroczny, szorstki ambient. Pojawiają się ukradkowe melodie, całe plejady elektronicznej usterkowości, które nie jest wszakże w stanie zdominować mocy żywej perkusji, przynajmniej w fazie początkowej albumu. W piątej części flow nabiera intrygującej, elektroakustycznej polirytmiczności.

Druga część płyty składa się z sześciu odcinków, które na ogół łączą się w podwójne ścieżki. Akcja wciąż nabiera rumieńców, śmiało zasługując na pokrętne miano drum’n’noise, a unoszący się nad tyglem wydarzeń post-industrialny taste zdaje się już być stałym elementem gry. Przez moment można odnieść wrażenie, że żywa perkusja poddawana jest live processingowi, ale nie ma na to niezbitych dowodów. Łamane frazy bywają tu podsycane brzmieniem charakterystycznym dla organów Hammonda, a perkusja bez trudu pochodzi w parkietowy 2step. Dopiero dwa ostatnie epizody przynoszą trochę ukojenia. Gęsta magma dźwięków nabiera krautrockowej barwy, a w finałowej rozgrywce przypomina dogrywający po ataku nuklearnym, zapomniany kosmodrom. Opowieść umiera w aurze migotliwego dark ambientu. 



 

Ernst Bier/ Gunnar Geisse/ Ignaz Schick Hawking Extended (CD 2023). Ignaz Schick – saksofon altowy, turntables, sampler, Gunnar Geisse - laptop guitar, instrumenty wirtualne oraz Ernst Bier – perkusja, wave drum, elektronika. Bonello Studio, Berlin, maj 2018. Dziesięć utworow, 64 minuty.

Kolejna propozycja Schicka jest jeszcze bogatsza zarówno w aspekcie instrumentalnym, dźwiękowym, jak i dramaturgicznym. Liczba pomysłów w jednostce czasu bywa tu równie imponująca, jak i przerażająca. Album dostarcza bardzo szerokie spektrum instrumentalne, z których znacząca część ma wymiar wirtualny, jest efektem permanentnego stosowania sampli, a także kreatywnego wykorzystywania elektroniki.

Początek płyty zdaje się mieścić w klimatach post-jazzu, nie bez drobnych, etnicznych naleciałości. W dalszej fazie albumu akcja nabiera rumieńców. Saksofon często szuka okazji do free jazzowych przebieżek, a warstwa elektroniczna tworzy demoniczne i nasycone samplami tło, wchodzi też w bystre interakcje z żywą perkusją. Dodajmy, iż warstwa syntetyczna nieustannie komentuje akustyczne frazy lub zmyślnie je dekonstruuje. Wielopalczaste trio potrafi brzmieć niczym wielka orkiestra symfoniczna w momencie ewakuacji z płonącej filharmonii. Bywa, że opowieść ucieka w zwinną drum’n’bassową estetykę (choćby w piątej odsłonie), czy też przypomina słynną The Blues Series zawiadywaną dwie dekady temu w Nowym Jorku przez Matthew Shippa (w części szóstej). Z kolei w siódmej części muzycy śmiało sięgają po równie wiekową estetykę click’n’cuts. W końcowej fazie albumu nie brak niespodzianek – słyszymy trąbkę, tablę, tudzież swingujący saksofon. Ostatnia opowieść udanie reasumuje ten dość nierówny album. Saksofon ucieka w krwisty free jazz, udanie interferuje z perkusją i syntetycznie brzmiącą linią basu, dzięki czemu emocjonalna, silnie unerwiona narracja osiąga szczęśliwe zakończenie.



 

Douglas R. Ewart & Ignaz Schick Now Is Forever (2CD 2023). Douglas R. Ewart – saksofon sopranowy i altowy, rożek angielski, flety bamboo, didjeridoo, dzwonki, głos oraz Ignaz Schick - turntables, sampler, looper/pitch shifter, live-sampling, Indonesian oscillator box. Studio Z, Minneapolis/ USA, wrzesień 2017. Pięć utworow, 113 minut.

Przy okazji ostatniego spotkania z Ignazem opuszczamy Berlin i przenosimy się dalekiego Minneapolis, by na niemal dwie godziny pozostać w towarzystwie Niemca (tym razem bez akcentów w pełni akustycznych) i legendy rytualnej black music, Douglasa R. Ewarta, który przy użyciu bogatego instrumentarium dętego oraz głosu przeprowadzi nas przez meandry długiej, niekiedy medytacyjnej, okazjonalnie bardziej unerwionej opowieści. Album balansuje między wystudiowanym słuchowiskiem słowno-muzycznym, a zdecydowanie bardziej intrygującym, dobrze udramatyzowanym, niemal spirytualnym spektaklem żywego i syntetycznego. W wielu momentach oba te pozornie antagonistyczne światy fonii potrafią wchodzić w intrygujące koincydencje.

Na pierwszy album składają się trzy ponad dwudziestominutowe opowieści. Gdy narracja toczy się wokół akustyki żywych dęciaków, delikatnie oplatanych elektroniką, niekiedy ze smakowitym, ambientowym posmakiem, nasza radość z odsłuchu jest znacząca. Gdy syntetyka przejmuje dowodzenie bywa już różnie. W drugiej fazie pierwszej części Ewart rozpoczyna swoją długą, gadaną opowieść, która trochę nie potrzebnie staje się wątkiem głównym pierwszego dysku. Dużo ciekawszy jest drugi dysk. Opowieść koncertuje się tu na dźwiękach, zupełnie unika warstwy werbalnej, w długich fragmentach budowana jest niemal wyłącznie akustycznym instrumentarium, łącznie z indonezyjską skrzynką. Ewart sięga m.in. po didjeridoo i flet, które umieszcza w coraz bardziej intrygującym środowisku elektro-akustycznym. Szczególnie efektowna jest ostatnia, ledwie jedenastominutowa narracja. Dużo w niej dźwięków dętych i strunowych, także odrobina tajemniczej amplifikacji i akcenty perkusjonalne. Melodia, posmak ethno i ledwie mikroślady elektroniki. Podróż definitywnie kończymy w oparach medytującej black music.



 

środa, 9 kwietnia 2025

Dwa duety, to kwartet - prosta matematyka kolejnej edycji koncertowej Spontaneous Live Series


(informacja prasowa)

 

Siedemdziesiąta druga edycja cyklu koncertowego Spontaneous Live Series, odbywającego się już siódmy rok pod patronatem Trybuny Muzyki Spontanicznej i Dragon Social Club, kontynuuje free jazzową estetykę, jaką zaproponowano w edycji poprzedniej, umiejscowionej na osi czasu pod koniec marca br.

Pomysł na sobotni wieczór 12 kwietnia wydaje się banalnie prosty: oto dwa ogniste duety swobodnego jazzu najpierw poderwą nas do lotu w dwóch separatywnych setach, a potem – oczywiście po raz pierwszy w historii wszechświata – zjednoczą siły w jeszcze gorętszym kwartecie. Wielkie emocje w pełni gwarantowane!

W pierwszej kolejności czeka nas spektakl krajowy w wykonaniu pracującego już niemal dwie dekady duetu Olbrzym (saksofonista Tomek Gadecki) i Kurdupel (akustyczny basista Marcin Bożek). Potem scenę opanuje duet, który artystycznie funkcjonuje od dość niedawna, ale w formule kwartetu Gravelshard gościł w Poznaniu niecały rok temu – amerykański, ale rezydujący w Hamburgu kontrabasista John Hughes i portugalski trębacz Luis Vicente.



Przed nami zatem wieczór w gronie samych dobrych znajomych. Ostrzymy sobie zęby szczególnie na finałowy kwartet dwóch dęciaków i dwóch basówek! Będzie się działo!


Spontaneous Live Series Vol. 72:

Olbrzym i Kurdupel: Tomek Gadecki – saksofon tenorowy & Marcin Bożek – akustyczna gitara basowa

Duo: Luís Vicente - trąbka, flety drewniane, dzwonki & John Hughes – kontrabas.

Ad Hoc Quartet: Gadecki, Vicente, Bożek & Hughes

Dragon Social Club, Poznań, Zamkowa 3, godz. 20.00

Bilety przed koncertem: gotówka albo blik

 

Krótko o artystach:

Muzyka duetu Vicente i Hughesa odzwierciedla hiper koncentrację na dynamice i barwie, równoważąc złożoność i prostotę w spontanicznej kompozycji. Formy ludowe wyłaniają się z mrocznych, tonalnych eksploracji. Zarówno Vicente, jak i Hughes posiadają niezaprzeczalnie odrębne głosy na swoich instrumentach, są doświadczonymi praktykami swobodnej improwizacji i komponują dla innych zespołów.

Luís Vicente i John Hughes zaczęli współpracować w 2018 roku, zaczynając w sekstecie, realizując kompozycje wielkich południowoafrykańskich emisariuszy jazzu, takich jak Dudu Pukwana i Chris McGregor (Echoes of South Africa). W 2022 roku Hughes założył Gravelshard, kwartet składający się z duetu Hughesa i berlińskiego gitarzysty Olafa Ruppa oraz duetu Vicente z wizjonerskim perkusistą Vasco Trillą (album „Gravelshard”, Phonogram Unit).

https://luis-vicente.pt

https://www.johnhughes.info

https://soundcloud.com/john-hughes-bassist

https://johnhughesdoublebass.bandcamp.com

https://luisfvicente.bandcamp.com

 

Olbrzym i Kurdupel - to duet improwizatorów, Marcina Bożka i Tomasza Gadeckiego. Wspólne muzykowanie pozwala im spełniać się artystycznie. W improwizacji czują się wolni i niczym nieskrępowani. Ich gra przesycona jest emocjami, które prowadzą w bardzo różne stylistycznie rejony muzyczne. Nie skupiają uwagi na budowaniu za wszelką cenę swej odmienności od istniejących gatunków, a wręcz przeciwnie, to emocjonalne podejście do gry sprawia, że każdy koncert jest inny i zaskakujący nawet dla samych muzyków. Proces komponowania utworu jest tutaj tożsamy z jego premierowym i jedynym wykonaniem.

Duet powstał wiosną 2007 roku w Trójmieście. Na początku roku 2008 pod nazwą Olbrzym i Kurdupel weszli do studia i zarejestrowali materiał na pierwszą płytę o dźwięcznym tytule "Frrrrr....". W kwietniu 2012 ukazał się drugi album pod tytułem "Six Philosophical Games", a dokładnie dwa lata później miała miejsce premiera trzeciej płyty wydanej nakładem Kilogram Records. Album jest rejestracją koncertu, który odbył się w klubie Alchemia w Krakowie i nosi tytuł "WORK". Czwarta płyta, to "In Side Shout" nagrana z niemieckim perkusistą Willy’m Hanne. Piąte wydawnictwo, to DVD  "Olbrzym i Kurdupel ALEATORYCZNIE" (z towarzyszeniem Orkiestry Teatru Muzycznego w Gdyni).

https://olbrzymikurdupel.bandcamp.com/

 


wtorek, 8 kwietnia 2025

Verhoeven, Lopes & Serries have Invincible Time!


Belgijski gitarzysta Dirk Serries, stały bywalec tych łamów, kontynuuje współpracę z muzykami portugalskimi. Tym razem proponuje spotkanie z gitarzystą Luisem Lopesem, którego również nie trzeba przedstawiać w zadanych okolicznościach gatunkowych. W zgrabnie zaaranżowanym trio spotykamy także Martinę Verhoeven, która dopełnia obrazu nagrania poczynionego w gronie dobrych znajomych trybunowej socjety.

Belgijka grywała onegdaj na kontrabasie i wiolonczeli, od pewnego czasu jest już na stałe pianistką, okazjonalnie sięgającą po instrument klawiszowy zwany crumar piano, który w omawianym dziś przypadku swym niepowtarzalnym brzmieniem stawia obu gitarzystów w intrygującej sytuacji dramaturgicznej i estetycznej.



 

Muzyków odnajdujemy w doskonale nam znanej, koncertowej … kaplicy w Brechcie. Dokumentacja fonograficzna ulepiona jest w jeden trak, ale śmiało w rozbudowanej, pięćdziesięciominutowej ekspozycji możemy wyróżnić trzy, a nawet cztery epizody. Nagranie inicjuje jazzowa gitara, która po niedługiej chwili liczyć może na wsparcie drugiej gitary. Ciepłe, delikatne piano pojawia się w grze po półtorej minuty. Bardzo ciekawie brzmiące otwarcie kojarzyć się może z debiutanckim nagraniem … Return To Forever sprzed ponad półwiecza. Tymczasem opowieść nabiera masy, ale nie tempa. Bardziej energiczne ruchy, szczególnie na klawiaturze, odnotowujemy po mniej więcej siedmiu minutach, z kolej po dwunastu frazy każdego z muzyków stają się bardziej zadziorne, a tempo wreszcie nabiera rumieńców. Nie brakuje dobrych reakcji, a brzmienie wszystkich instrumentów wydaje się w tym momencie dość podobne. Improwizacja staje się rytmiczna, tłusta, z delikatnym posmakiem intrygującej kwasowości. Po upływie siedemnastej minuty gaśnie wprost w niczym niezmąconą ciszę.

Nowy wątek budowany jest bardzo pieczołowicie. Na gryfie gitary Dirka pojawia się smyczek, piano Martiny brzmi wyjątkowo onirycznie, a gitara Luisa cedzi drobne frazy przez zaciśnięte zęby. Martwa ballada trwa kilka chwil, budowana zarówno w niskich partiach gitarowych, jak i wyższych, klawiszowych. Opowieść nabiera odrobiny tempa, pęcznieje też na szerokość. Brzmienie staje się mięsiste, szczególnie piana, niemal post-industrialne i niedalekie od hałasu. W okolicach dwudziestej szóstej minuty następuje kolejne tego wieczorku wystudzenie, tym razem nieoparte na chwili ciszy. Przez pewien czas na scenie panuje wystudzona, leniwa flauta, bez ogniska zapalnego, bez skłonności do podejmowania nowych decyzji dramaturgicznych. Ów martwy taniec przez moment staje się duetem bez Lopesa, opartym na plamach klawisza i gitarowych, suchych akordach. Powrót do tria okraszony jest porcją pick-up’owej elektroniki, ale nie trwa długo, gdyż na kolejne kilka chwil spektakl staje się samotnym udziałem Portugalczyka. Potem wspomaga go Belg.

Belgijka wraca do rozgrywki wysoko zawieszonymi frazami, a improwizacja w mgnieniu oka nabiera bardziej dynamicznego kształtu. Spiętrzenie jest o tyle intrygujące, iż tym razem każdy z artystów frazuje inaczej, niosąc indywidualną jakość. Po osiągnięciu szczytu flow opada na samo dno ciszy, zgaszony do pojedynczego dźwięku piana. Na końcowe minuty powraca formuła arco, który staje się chyba udziałem obu gitarzystów. Refleksyjne, mroczne oddechy i westchnienia oblepione subtelnym ambientem towarzyszą nam już do samego końca. Na ostatniej prostej trudno nie dostrzec delikatnego, pięknie uformowanego wzniesienia.

 

Martina Verhoeven, Luis Lopes & Dirk Serries Invincible Time (Raw Tonk Records, CD 2025). Martina Verhoeven - crumar piano, Luis Lopes – gitara oraz Dirk Serries – gitara. Nagrane w Oude Klooster Chapel, Brecht, Belgia, maj 2023. Jedna improwizacja, 50 minut.