sobota, 3 czerwca 2023

Lusco-fusco i Trinity - nowości iberyjskiej serii Multikulti Project i Trybuny Muzyki Spontanicznej


(informacja prasowa)

 

Seria wydawnicza Multikulti Project i Trybuny Muzyki Spontanicznej, dedykowana muzyce swobodnie improwizowanej z Półwyspu Iberyjskiego, wchodzi w siódmy rok życia z artystycznym przytupem. Z numerami katalogowymi 029 i 030 dostarcza dwa dyski – jeden z Lizbony, drugi z Barcelony - przepełnione improwizacjami na styku wielu gatunków, zrealizowanymi przez siódemkę artystów, z których każdy ma swój indywidualny i jakże zróżnicowany (także pokoleniowo) dorobek artystyczny, ale też każdy z nich w cyklu „Spontaneous Music Tribune Series” debiutuje!



 

Najpierw przyjrzyjmy się kwartetowi ze stolicy Portugalii, nazwanemu od tytułu swojej debiutanckiej płyty „Lusco-fusco” czyli „Zmierzch”. Tworzą go dwaj weterani muzyki free jazz/ free impro z Lizbony – gitarzysta Jorge Nuno i kontrabasista Hernâni Faustino oraz dwójka prawdziwych, gorących od emocji młokosów - saksofonista Guilherme Rodrigues (niespokrewniony z wiolonczelistą o takim samym imieniu i nazwisku) oraz perkusista Felice Furioso. Improwizacja tej czwórki zdaje się być wyjątkowo skupiona, precyzyjna, a jednocześnie pełna mrocznych emocji, niekiedy dość dalekich od jazzowych fraz. Ciekawie rezonuje tu tembr post-psychodelicznej gitary elektrycznej, frazującej w otoczeniu wyłącznie akustycznych instrumentów. W słynnym lizbońskim studiu Namouche muzykom udało się uzyskać wyjątkowo specyficzne brzmienie, będące także skutkiem faktu, iż kilka dni przed planową sesją nagraniową studio zostało zalane w skutek powodzi. W trakcie nagrania dominowała wilgoć, tajemnicze, intensywne zapachy i specyficzny swąd studyjnego oprzyrządowania.

Jorge’a Nuno znamy z wielu intrygujących bandów portugalskich, grających na skrzyżowaniu muzyki improwizowanej, jazzu i rocka psychodelicznego, takich jak: Signs of the Silhouette, Uivo Zebra (dwa albumy wydane w Bocian Records!), Anthropic Neglect, No Nation Trio czy Voltaic Trio. W bieżącym roku Nuno zadebiutował także z triem Sameer, gdzie towarzyszy mu brazylijski basista Felipe Zenicola i młody perkusista …. Felice Furioso. Dla tego ostatniego „Lusco-fusco”, to jedna z nielicznych płyt w artystycznym dorobku. Z kolei dla Guilherme Rodriguesa, rzeczony album, to fonograficzny debiut. Najbardziej zaś znanym muzykiem kwartetu jest oczywiście kontrabasista Hernâni Faustino, ojciec założyciel i stały członek słynnego RED Trio, bodaj najbardziej rozchwytywany muzyk w stolicy Portugalii i sporej części południowej Europy.

https://multikultiproject.bandcamp.com/album/lusco-fusco

 



Drugi z nowych albumów spontanicznej serii iberyjskiej „Live at Rock Palace” firmuje ekspresyjne trio Trinity związane z kreatywną sceną Barcelony (samo nagranie powstało w Madrycie). Tu także tworzą go muzycy z różnych pokoleń. Młody saksofonista, gitarzysta z dużym dorobkiem, prawdziwa szara eminencja alternatywnej muzyki hiszpańskiej, wreszcie perkusista, muzyk średniego pokolenia ze stosunkowo skromnym portfolio na niwie muzyki improwizowanej, kojarzony częściej ze sceną rockową. W wypadku Trinity sylwetki artystów przybliży nam Maciej Lewenstein, który napisał wyjątkowo zgrabne liner notes.

Luis Erades to jeden z najbardziej nowatorskich saksofonistów na Półwyspie Iberyjskim, bardzo aktywny na barcelońskiej scenie. Sam spotkałem go po raz pierwszy na koncercie cyklu „Nocturna Discordia”, który organizuje Discordian Records i El Pricto, co tydzień od 2014 roku w klubie Soda Acùstic. Luis grał wtedy z super kwintetem - Pol Padrós na trąbce, Javo Garabella na gitarze basowej, Joni Sigil na perkusji i Diego Caicedo na gitarze. Discordian wydał w 2021 roku piękny album z tym nagraniem, łączący free jazz i free punk, ze szczególnie godnymi uwagi liniami gitary elektrycznej Diego i zapierającymi dech w piersiach liniami altowymi Luisa. Niesamowicie świeża i innowacyjna muzyka!

Ten album prezentuje Trinity, majestatyczne trio w składzie Luis Erades na alcie i barytonie, Pablo Rega na gitarze elektrycznej i Fernando Lamas na perkusji. Luis, Pablo i Fernando wznoszą swoją sztukę na nowy poziom artystyczny. Luis prezentuje tu wyjątkowo nowatorskie podejście do gry na saksofonie – tworzy imponujące efekty sonorystyczne i całe mnóstwo tzw. „fałszywych dźwięków”. Można go porównywać tylko z najlepszymi z najlepszych w tej konkurencji: Donem Malfonem, Torbenem Snekkestadem, Albertem Cirera, by wymienić tylko kilku. Pablo tworzy nowatorskie brzmienia gitarowe w tradycji Dereka Baileya i Johna Russella, przypominające jednak także Joe Morrisa i niesamowitą gitarę z Półwyspu Iberyjskiego - Ferrana Fagesa, Diego Caicedo, Luisa Lopesa, Marcelo dos Reisa, czy Abdula Moimême. Dla mnie prawdziwym odkryciem płyty jest Fernando Lamas, mistrz synergii. Trio gra cztery niezwykle ekspresyjne utwory, poczynając od 10-minutowej improwizacji otwarcia, zagranej na barytonie, która doskonale ilustruje koncepcje tria, przywołując skojarzenia z innymi bandami Barcelony – takimi, jak Phicus, Hung Mung, a przede wszystkim Tälveg. Drugi utwór dryfuje bardziej w kierunku free post punka, podczas, gdy kolejny brzmi bardziej jak free jazzowa ballada. „Ode To Marjorie Cameron” kończy tę naprawdę znakomitą płytę, nagraną rzeczywiście w „Rock Palace” w Madrycie.

https://multikultiproject.bandcamp.com/album/live-at-rock-palace

 

 

 

czwartek, 1 czerwca 2023

Almeida, Caicedo i Oleszak w trzeciej edycji digitalnej Spontaneous Live Series


(informacja prasowa)

 

„Spontaneous Live Series”, to szyld, który firmuje jednocześnie dwa wydarzenia - cykl koncertów muzyki improwizowanej, organizowany przez Trybunę Muzyki Spontanicznej w poznańskim Dragon Social Club oraz serię albumów, które dokumentują koncerty, jakie odbywają się w tymże klubie pod „spontaniczną” egidą.

Cykl płytowy doczekał się już jedenastu edycji kompaktowych, od roku zaś bieżącego funkcjonuje także digitalna podseria, dostępna jedynie w plikach elektronicznych. Ta ostatnia dokumentuje starsze koncerty, które z różnych względów nie znalazły się na dotychczasowych płytach.

W ramach digitalnej serii ukazały się jak dotąd koncerty iberyjskiego tria Low Vertigo oraz niemiecko-szwajcarskiego tria Mein Freund Der Baum, czyli Rudi Mahalla, Floriana Stoffnera i Paula Lovensa.



Na labelowym bandcampie startuje właśnie trzecia edycja digitalna, pod katalogowym oznaczeniem D03, która prezentuje koncert, jak odbył się w kwietniu 2019 roku w ramach tzw. Improwizowanej Trzydniówki. Drugiego dnia tej imprezy portugalski basista Gonçalo Almeida i kolumbijski gitarzysta Diego Caicedo zagrali w trio Low Vertigo (patrz digitalna „jedynka”). Dzień później zwarli zaś szeregi z poznańskim pianistą Witoldem Oleszakiem. Almeida sięgnął wówczas po kontrabas, Caicedo pozostał przy elektrycznej wersji swojej gitary. Muzycy swobodnie improwizowali przez prawie dwa kwadranse, przenosząc nas w świat magii akustycznych dźwięków preparowanego fortepianu i kontrabasu, wspomaganych nad wyraz subtelnym, niemal ambientowym frazowaniem gitary.

 

Spontaneous Live Series D03: Witold Oleszak, Gonçalo Almeida and Diego Caicedo „Live at Improvised Three-Days, 2019” (Spontaneous Music Tribune, DL 2023). Witold Oleszak – fortepian, Gonçalo Almeida – kontrabas i Diego Caicedo – gitara elektryczna. Jedna improwizacja, 26 minut. Nagrane w Dragon Social Club, Poznań, 9 kwietnia 2019 roku.

https://spontaneousliveseries.bandcamp.com/album/spontaneus-live-series-d03

 


Witold Oleszak na innych płytach cyklu:

Spontaneous Live Series 001: Witold Oleszak with Luis Vicente and Vasco Trilla

Spontaneous Live Series 003: Witold Oleszak & Roger Turner

Spontaneous Live Series 005: Tonus - Intermediate Obscurities III

Spontaneous Live Series 006: Matthias Müller with El Pricto, Vasco Trilla, Wojtek Kurek, Witold Oleszak and Jasper Stadhouders

Spontaneous Live Series 008: El Pricto & Degenerative Spontaneous Orchestra

Spontaneous Live Series 009: Guilherme Rodrigues' Spontaneous Ensemble and Trio

Spontaneous Live Series 010: Matthias Müller, Witold Oleszak, Peter Orins & Paulina Owczarek

Spontaneous Live Series 011: Superimpose with Witold Oleszak and Marcelo Dos Reis

 

Diego Caicedo na innych płytach cyklu:

Spontaneous Live Series D01: Low Vertigo

Spontaneous Live Series 007: El Pricto: Electric Guitar Quintet (Version 2020)

Spontaneous Live Series 008: El Pricto & Degenerative Spontaneous Orchestra

 

Gonçalo Almeida na innych płytach cyklu:

Spontaneous Live Series D01: Low Vertigo



wtorek, 30 maja 2023

The Relative Pitch’ late winter outfit: Brandon Lopez! Kasten-Krause & Pavone! Ensemble Dedalus! Bogacz & Aires!


Amerykański label Relative Pitch nie zwalnia szalonego tempa edytorskiego. Od czasu naszego poprzedniego spotkania z jego nowościami minęło już kilka tygodni, zatem najwyższy czas zajrzeć na wydawniczy bandcamp, wprost do nowych płyt, których nazbierało się już … dziesięć!

Recenzencki wysiłek podzielimy tym razem na kilka etapów, a dziś przyjrzymy się czterem albumom, które światło dzienne ujrzały pod koniec zimy (tudzież na skraju wiosny) roku bieżącego. Jak zwykle w przypadku tego wydawnictwa czeka nas moc wrażeń, duży rozstrzał stylistyczny i kilka głośnych nazwisk do wyszczebiotania. W ujęciu tematycznym – free jazzowe trio, kameralny duet strunowy, elektroakustyczny spektakl w rozbudowanym składzie z istotną rolą elektroniki i post-produkcji, wreszcie urugwajski duet ze skraju free jazzu i kameralistyki. 



 

Brandon Lopez Trio Matanzas

Czas i miejsce akcji nieznane (prawdopodobnie nowojorska Roullette): Brandon Lopez – kontrabas, Steve Baczkowski – saksofony oraz Gerald Cleaver – instrumenty perkusyjne. Dwie improwizacje, 41 minut z sekundami.

Trzy zacne, nowojorskie persony otwartego jazzu w koncertowej odsłonie, w soczystym, choć silnie zabrudzonym strumieniu swobodnej wymiany myśli, improwizacji, która wieloma charakterystykami zdaje się przypominać loftowe nagrania z Wielkiego Jabłka, jakie urozmaicały scenę free jazzową ładnych kilka dekad temu. Czujemy to swąd przepalonej instalacji elektrycznej, zapach zbutwiałego dachu, no i dramaturgiczną swobodę, która pozwala artystom grać, co chcą, czasami zapuszczać się w bezmiar niekończącego się jam session, rodzaju otwartej próby zagubionej w oparach dymu papierosowego. Początek i koniec koncertu, to miód dla fanów kontrabasowego groove, zabrudzonego, preparowanego tembru saksofonu i bystrych perkusjonalii, które udanie zdobią teren. Środkowa część koncertu obniża poziom, sprowadza się do wspomnianej przed momentem otwartej próby, gdy muzykom przychodzą do głowy niestworzone ilości pomysłów - każde z nich inicjują, niektóre porzucając w pół słowa.

Pierwsza odsłona koncertu trwa tu kilkanaście minut, a buduje ją tłuste, kontrabasowe pizzicato, intrygująco charcząca tuba saksofonu i rytmiczne perkusjonalia. Po krótkiej sekwencji bez saksofonu, narracja zwalnia, a strugę emocji zapewnia kontrabasowy smyczek. Zwinna, nieprzegadana narracja zwieńczona zostaje rozśpiewanym pochodem saksofonowych fraz, podskoków smyczka i dudniącego werbla. Druga improwizacja trwa prawie dwa kwadranse. Rozpoczyna ja perkusyjne intro, pracuje ostry smyczek, a w tubie saksofonu dzieją się przeróżne rzeczy. Muzycy mają tu czas na frazy preparowane, pomysły rzucane ad hoc i kilka definitywnie niedokończonych wątków, narracyjnych mielizn. Ostatnie kilka minut koncertu wiele wszakże rekompensuje. Kontrabas buduje wówczas rytm energicznym smyczkiem, a dęciak deklamuje melodię umiarkowanie czystym tembrem, wsparty na koherentnym drummingu.




Tristan Kasten-Krause & Jessica Pavone Images of One

Greenpoint Recording Collective, Brooklyn, Nowy Jork, wrzesień 2022: Tristan Kasten-Krause – kontrabas oraz Jessica Pavone – altówka. Cztery utwory, 37 minut.

Kolejna nowość RP, to improwizacja wyjątkowo precyzyjnie zaplanowana. Kameralna, niepokojąca, chwilami nerwowa, dwuosobowa symfonia trwogi, ale rozpisana na role i trzymająca się scenariusza od pierwszej do ostatniej sekundy. W końcowym, najdłuższym utworze – być może aż nazbyt dobitnie. Bliżej nam nieznany kontrabasista i altowiolinistka, która z Anthony Braxtonem nagrała kilka tysięcy płyt. Warto w tym nagraniu nie przeoczyć choćby jednego dźwięku.

Pierwsza opowieść z miejsca buduje nastrój trwogi, boleściwego suspensu. Dwa smyczki frazują tu stosunkowo wysoko, całość przypomina muzykę dawna graną w czasach baroku, przefiltrowaną przez traumy współczesności. W drugiej odsłonie oba instrumenty nabierają odrobinę siarczystego brzmienia, kontrabas płynie wyraźnie pod altówką, a narracja z każdym nawrotem nabiera mroku i tajemniczości. Pod jej koniec mamy wrażenie, że muzycy wspinają się na wysoką górę, a ich instrumenty śpiewają z bólu wysiłku. W trzeciej części martwy marsz artystów w nieznanym kierunku zdaje się nabierać niemal egzystencjalnego lęku przed kolejnym krokiem. Monotonna narracja jest tu celem samym w sobie. Wreszcie czwarta, finałowa opowieść, trwająca ponad trzynaście minut. Ma kilka wyraźnych faz, różniących się od siebie tempem i rodzajem frazowania. Wszystko wszakże w tej części wydaje się precyzyjnie zaplanowane. Długie i krótkie frazy, powolne i grane w pewnym mechanicznym rytmie. Szczypta melodii i dużo dramaturgicznego suspensu. Ostatecznie koncept trzymanej w ryzach narracji wygrywa tu z potencjalną swobodą ekspresji.



 

Ensemble Dedalus + eRikm Fata Morgana

Różne miejsca, takież okoliczności i czas: ErikM – kompozycja, elektronika, nagrania terenowe, Didier Aschour – gitara, Amélie Berson – flet, Thierry Madiot – puzon, Christian Pruvost – trąbka, Silvia Tarozzi – skrzypce oraz Deborah Walker – wiolonczela. Dziewięć utworów, 51 minut.

Fata Morgana, to doskonały tytuł dla tego akurat nagrania. Mamy tu kompozytorski koncept godny muzyki współczesnej, która kocha rozbudowane opisy procesu twórczego, czasami bardziej niż same dźwięki. Zainteresowanych metodą, jaką artysta główny, słynny impro-elektronik ErikM, doszedł do efektu końcowego tej elektroakustycznej układanki odsyłamy na bandcamp wydawcy. Tu skupiamy się na samej muzyce, która jest doprawdy wyśmienita. Pokazuje bezmiar fraz sześciu instrumentów akustycznych pięknie skompilowanych odrobiną kreatywnej elektroniki i post-produkcji. Oto ten rodzaj gry, którą lubimy najbardziej - elektronika jak stymulator działań akustycznych. Jeśli nagraniu mielibyśmy coś zarzucić, to drobne braki w samej dramaturgii i generowanych emocjach na długim dystansie, zwłaszcza w drugiej części nagrania. Choć sam finał albumu tryska wyjątkową urodą.

O jakości Fata Morgany decydują w dużej mierze dwa utwory, rozbudowane, kilkunastominutowe historie. Jedna album otwiera, druga go wieńczy. Początek budowany jest z drobnych fraz, które sycą narrację dobrze zaplanowaną sekwencją zdarzeń – strunowe, długie pasaże, fletowe westchnienia i blaszane fermentacje. W tle snuje się oniryczna aura elektroniki. Leniwa, kameralna opowieść ma wszakże swój drive i mnóstwo emocji skrywanych za każdym niemal dźwiękiem. W kolejnych utworach dramat bazuje na krótkich, urywanych frazach, które wchodzą w zmysłowe interakcje (nawet przypominające call & responce), bądź na długich pociągnięciach pędzlem, gdy klimat całości jest konsekwencją urokliwych brzmień i warstwowej narracji. Niektóre utwory bazują na minimalizmie, inne na gęstym, tłustym procesie post-improwizacji. Każdy z instrumentalistów ma tu swoich kilka chwil, ale duch kolektywnej narracji, szytej wyobraźnią kompozytora, króluje tu niepodzielnie. Frazy syntetyczne podpowiadają, uzupełniają, nie skapią nam także nagrań terenowych, smakowicie wplecionych w narrację, niemal każdorazowo zdominowaną przez dźwięki akustyczne. Finałowa opowieść budowana jest wyjątkowo pieczołowicie. Krótkie i długie frazy, szum, cisza i elektronika, która podsyła dźwięk przypominający stado mew. Ów elektroakustyczny tygiel drobnych interakcji w końcowych minutach łączy się w pożegnalny, smakowity dron, który najpierw zdaje się kreować meta melodię, potem jednak coraz bardziej ucieka w mroczną otchłań zakończenia.



Santiago Bogacz & Emiliano Aires Retrato años después

4Tavella, Montevideo, Urugwaj, wrzesień 2021: Santiago Bogacz – gitara oraz Emiliano Aires – klarnet. Dziewięć improwizacji, 43 minuty.

Krótkie overview nowości Relative Pitch kończymy urugwajskim duetem – niebanalnej gitary elektrycznej o wielu twarzach i tyluż koneksjach gatunkowych oraz zwinnego, równie kameralnego, jak free jazzowego klarnetu.

Album składa się z czterech rozbudowanych improwizacji i pięciu miniatur, trwających na ogół mniej niż minutę. Otwarcie jest umiarkowanie spokojne, ale od razu pokazujące, iż muzycy są tu w dobrej komitywie, świetnie się słuchają i równie doskonale na siebie reagują. Gitara doposażona małym prądem atakuje szeroką paletą oryginalnych brzmień, fraz i pomysłów dramaturgicznych. Gdy klarnet idzie w tango, gitara urocząco rozpływa się w sennych marzeniach. Potem sytuacja ulega odwróceniu. Trzecia narracja rodzi się w mroku, trzeszczy rezonansem i miewa ekspresyjne rozbłyski. Klarnet w meta rytmicznej mantrze, gitara nasączona post-jazzem. Piąta historia budowana jest z drobiazgów, początkowo leniwa, po czasie wpada w ekstatyczny taniec. Klarnet znów nie szczędzi nam emocji, a gitara ponadgatunkowych skojarzeń, tu odrobinę rockowych. Finałowa ekspozycja startuje w mroku i na wdechu. Muzycy i ich instrumenty przypominają tu nocne kojoty, przyczajone przed nadciągającą burzą. Nerwowe, pożegnalne rozkołysanie udanie reasumuje jakże zgrabny album. Wspomniane pięć miniatur, to rodzaj improwizatorskich wprawek, które kreują różne klimaty, sycą się odmienną dynamiką i dają drogowskazy do dalszej pracy dla obu artystów. Tu szczególnie podobać się mogą epizody siódmy i ósmy, oba nasycone soczystą psychodelią.



 

piątek, 26 maja 2023

The May’ Round-up: Selva! Lai! Made of Bones! Brick Quartet! Nästesjö & Sandell! Orins! Aphar & Cruz! Yamada! Lingua del Sì!


Majowa zbiorówka recenzji gotowa! Zgodnie z wielowiekową tradycją ekstremalnie multigatunkowa, pełna krwistej improwizacji, doposażona w kilka nowych, intrygujących nazwisk do zapamiętania, goszcząca też całą masę naszych dobrych znajomych! Dziewięć ważnych powodów, by poczytać i posłuchać!

Dziś w zestawie duży pakiet nowości iberyjskich, ponadto akcent kanadyjsko-nowozelandzki, trochę Francji, Szwecji i Szwajcarii. Tym razem bez wątków krajowych, ale pewnego lokalnego muzyka doszukamy się w jednej z iberyjskich propozycji!

Słowo się rzekło, zaczynamy w Lizbonie ponadgatunkową porcją ekspresji, potem post-jazzowa Barcelona, znów Lizbona, tym razem równie psychodeliczna, jak fussion-jazzowa, wreszcie free jazz z Kanady. Po tej porcji dość dynamicznych wydarzeń zapraszamy na swobodnie improwizowany duet ze Szwecji, dwie dalece nietypowe propozycje z Francji (choć niemal same znane nazwiska!), kwantowy eksperyment z Barcelony, wreszcie garść swobodnej improwizacji na instrumentach dawnych, tu z krajowym wydawcą!

So welcome to hell and heaven of free impro!



 

The Selva  Camar​ã​o​-​Girafa (Clean Feed, CD 2023)

Namouche Studios, Lizbona, grudzień 2021: Ricardo Jacinto – wiolonczela, elektronika, harmonium (w jednym utworze), Gonçalo Almeida – kontrabas, elektronika oraz Nuno Morão – perkusja, instrumenty perkusyjne. Sześć utworów, 39 minut.

Portugalskie trio znamy i cenimy od lat, również za to, iż swoją ponadgatunkową propozycję estetyczną ubiera w zgrabne szaty powabnych, melodyjnych, niekiedy wręcz piosenkowych ekspozycji. Nowa płyta nic tu nie zmienia, może jedynie poszerza i tak już pokaźny zasób stylistycznych inspiracji. Od zwiewnej kameralistyki, przez rockowe emocje, aż po post-akustyczne electro. A wszystko przy użyciu wiolonczeli, kontrabsu i perkusji, oczywiście z istotną podpórką elektroniczną.

Pierwsza piosenka łączy urok post-barokowego śpiewu wiolonczeli z mrokiem kontrabasowych dronów. Wyjątkowo powolne otwarcie nabiera tu tempa dzięki świetnej pracy perkusisty. W drugiej opowieści rytmicznie szarpane struny wprowadzają flow w otchłań prawdziwie rockowych emocji, sfuzzowanego brzmienia i skocznej jak oberek dynamiki. W kolejnej części toniemy w post-gitarowych sprzężeniach, syconych dubowym oddechem niekończącej się przestrzeni dźwięku. Czwarta opowieść, to niemal rockowa piosenka (choć bez tekstu). Rytmiczny flow perkusji, stylowy drive kontrabsu i wiolonczela, która pięknie frazuje niemal czystym tembrem. I jak tu nie pójść w kompulsywne tango? W piątej odsłonie muzycy budują niezwykle filigranową narrację, która szybko odnajduje zasadną dynamikę. Owo post-akustyczne drum’n’bass zaczyna nabierać z czasem niemal elektrycznej gęstości. W tle zaś snuje się urokliwy, mroczny ambient. Ostatnią ekspozycję otwiera post-barokowe cello. Gorące westchnienia nabierają tu mocy, niemal tanecznego kroku, łapią dynamikę i kończą efektowny album w strugach rockowej ekspresji. Ot, i cała Selva!



 

Clara Lai  Corpos (Phonogram Unit, CD 2023)

Rosazul Studios, Barcelona, kwiecień 2022: Clara Lai – fortepian, Àlex Reviriego – kontrabas oraz Oriol Roca – perkusja. Sześć utworów, 39 minut.

Corpos, to prawdziwie iberyjska perła – Katalończycy w portugalskich barwach! Trio z fortepianem w roli inicjatora, ogniska zamysłów kompozytorskich - wszystko tworzone jednak w klimacie dalece kolektywnej improwizacji. Do tego klasa każdego z muzyków! Świetny album post-jazzu, który doskonale czuje się także w obszarze dźwięków preparowanych i wszelkich dostępnych technik rozszerzonej artykulacji. Osobne brawa dla kontrabasisty, choć na tych łamach, to fakt oczywisty!

Początek nagrania definitywnie jazzowy, z kontrabasem i perkusją w roli introduktorów i bystrym pianem płynącym wprost z gorącej klawiatury. Już druga odsłona wpycha nas w przestrzeń dźwięków preparowanych – smyczkowy dron kontrabsu, wytłumione deep drums i smutne, minimalistyczne piano w kameralnym suspensie. W kolejnej części pianistka sięga po frazy grany inside, a w utworze czwartym buduje rozległą, choć filigranową, post-klasyczną ekspozycję, wyposażoną w ciekawą, nieco zwichrowaną rytmikę. Kontrabas i perkusja wchodzą do gry po kilku minutach z bujny pakietem dźwięków i ekspozycjami solowymi. Piąta improwizacja zdaje się być kluczową pod każdym względem. Inside piano, zmysłowy smyczek i talerze w rezonansie. Muzycy pokonują długą drogę z głębokiej krypty na deszczową powierzchnię racząc nas cudowną paletą powykrzywianych dźwięków. Popisowa rola przypada tu kontrabasiście, który post-barokowym tembrem buduje mroczny, tłusty flow. W roli wisienki na torcie minimalistyczne frazy pianistki. Finałowa opowieść wydaje się nad wyraz delikatna, pełna rezonujących fraz, rodzaj leniwej post-ballady z fortepianem w roli głównej.



 

Made of Bones  Handgun (Phonogram Unit, CD 2023)

Profound Whatever Studio, Pesinho, październik 2022: Duarte Fonseca - perkusja, João Clemente - gitara, Nuno Santos Dias – waldorf oraz Ricardo Sousa - kontrabas. Dziesięć utworów, 40 minut.

Portugalski kwartet złożony z muzyków o całkiem świeżych dla nas personaliach, to intrygująca zabawa w fussion-jazz z udanymi plamami rocka i post-ambientu, smakowicie wiedziona brzmieniem kwaśnego instrumentu klawiszowego zwanego waldorf. Nagranie, składające się z jednej, trwającej cztery dziesiątki minut improwizacji, podzielonej na dziesięć odcinków, pełne jest dramaturgicznych subtelności, a prowadzone w dalece nieśpiesznym, definitywnie portugalskim tempie.

Otwarcie albumu trwa ledwie trzy minuty, a szyte jest ostrym, kolektywnym ściegiem z odpowiednią dawką emocji. Potem artyści zwalniają i zaczynają snuć kwaśną, podszytą dubowym echem opowieść. Okazjonalnie łapią dynamikę, wpadają w zmyślny rytm, sycą improwizację zrównoważoną porcją hałasu. Świetnie czują się w leniwych, choć nerwowych sekwencjach short-cuts (choćby w części czwartej), udanie kreują bardziej melodyjne, jazzowe wątki (m-base’owa gitara w części piątej). W szóstej opowieści najpierw bawią się w małą radiotelegrafię, potem szyją meta balladową narrację, która płynie dość melodyjnym strumieniem. Ciekawie dzieje się części siódmej, która zaczyna się mroku, a klejona jest z drobnych fraz, także sampli. Z czasem opowieść łapie jazz-rockowy drive i zdaje się być jednym z najlepszych momentów płyty. Ostatnie trzy odcinki powracają do leniwego tempa, kreują narrację nadymając dźwięki, a nie szukając dynamiki. Gitara frazuje tu na jazzowo, klawisze płyną strugą ambientu. W końcowej narracji gitarze bliżej jest do estetyki rocka, a waldorfowi do post-psychodelii. Album kończy efektowne spiętrzenie, niepozbawione znamion hałasu.



 

Brick Quartet with Yves Charuest  Passing the Buck (Small Scale Music, DL 2023)

Feu La Passe, Montréal, wrzesień 2015: Jeff Henderson – saksofon altowy, Vicky Mettler – gitara elektryczna, Jacob Desjardins – perkusja, instrumenty perkusyjne, Raphaël Foisy - bas elektryczny, cigar-box-noise-maker & screaming rubber chicken oraz Yves Charuest – saksofon altowy. Trzy utwory, 45 minut.

Ponadkontynentalny, kanadyjsko-nowozelandzki kwartet w towarzystwie znamienitego kanadyjskiego saksofonisty, to kolejna w dzisiejszym zestawie propozycja okołojazzowa. Tym razem wszakże pełna ekspresji, free jazzowych, dętych kawalkad, oparta na sile elektrycznej gitary i takiegoż basu, zatem skora do post-rockowych, tudzież psychodelicznych wycieczek. Koncert ma już osiem lat, ale wiele wskazuje na to, że warto było na niego czekać.

Pierwsze dwie części koncertu są jednym strumieniem dźwiękowym, zatem być może setem głównym spektaklu. Początek jest nieco chaotyczny, rodzaj gry rozpoznawczej. Dość szybko muzycy formują się w szyk free jazzowy, rozhuśtani lekkim wiatrem, ale podążający we wspólnie obranym kierunku. Dwa alty w nieustannej dyskusji, bystra, niekiedy post-rockowa gitara i kompulsywny bas, który tworzy wyśmienitą bazę dla improwizowanych popisów. Jakość brzmienia całego kwintetu nie jest tu perfekcyjna, ale sprzyja free jazzowym emocjom. Pierwsze istotne wytłumienie jest okazją do zmiany numeru traku. Początek drugiej części snuje się na poły hałaśliwymi dronami, nie brakuje w nim ciekawych, preparowanych fraz na gryfach obu gitar. Saksofony krzyczą i dość szybko kierują band ku ekspresyjnemu wzniesieniu. Narracja łyka dużo jazzu, a kończy się niemal brotzmannowską zadumą i melancholią. Finałowa część koncertu wydaje się na tle poprzednich dość filigranowa, przynajmniej w swej fazie początkowej. Leniwe flażolety, saksofonowe oddechy i funkowe grepsy basu, całość zaś doposażona ciekawymi preparacjami perkusisty. Z czasem improwizacja wpada w bystry półgalop, po czym gaśnie nie bez perturbacji związanych z ekspresyjnym zachowaniem gitarzysty.




Johannes N​ä​stesj​ö​/ Sten Sandell  Duo 230204 (Bandcamp’ self-release, DL 2023)

KoncerKirken, Szwecja(?), luty 2023: Johannes Nästesjö – kontrabas oraz Sten Sandell – fortepian i głos. Jedna improwizacja, 31 i pół minuty.

Studyjnym nagraniem tych dwóch wspaniałych szwedzkich improwizatorów zachwycaliśmy się nie dalej, jak kilka tygodni temu. Teraz powracają do nas z nagraniem koncertowym, popełnionym minionej zimy, zapewne w ramach promocji albumu Duo akt I-VIII. Ledwie kwadranse z sekundami, a jaki ładunek emocji i jakości!

Duet nie dość, że jest krótki, to jeszcze wiele jego początkowych minut, to solowa ekspozycja pianisty. Czego tu nie ma? Post-klasyczne intro z klawiatury, leniwe, ale niepozbawione ekspresyjnych zdobień, efektowny półgalop, akcenty inside piano, moc czarnych klawiszy, kilka dźwięków głosowych i na finał części solowej pełnokrwista galopada. Kontrabas budzi się do życia rozśpiewanym, post-barokowym smyczkiem, który wchodzi w filigranowe interakcje z pianem, niczym luźna rozmowa przy porannej kawie. Gdy kontrabas przechodzi w tryb pizzicato, opowieść nabiera post-jazzowego charakteru, zdobiona post-klasycznymi akcjami pianisty. Gdy wraca do arco, improwizacja nabiera cech kameralnej wspaniałości. Narracją rządzi wszakże dyktat ciągłej zmiany i każdy z muzyków czuje się w tej sytuacji bardzo komfortowo, doskonale panując nad indywidualną, jak i duetową dramaturgią. Za zmiany tempa zdaje się tu odpowiadać pianista, za zmiany w gęstości szyku improwizacji – kontrabasista. Pod koniec koncertu flow najpierw wpada w półgalop, potem grzęźnie w mgle dark chamber. Na ostatniej prostej emocje znów idą ku górze, dzięki mocy fortepianowych klawiszy zaczepionych o smugę kameralnego smyczka. Po burzy oklasków artyści serwują nam jeszcze skromny encore, doposażony w sporą dawkę free jazzu.




Peter Orins  Dead Dead Gang (Circum-Disc, CD 2023).

La malterie, Lille, wrzesień 2022: Maryline Pruvost – głos, Indian harmonium, Barbara Dang – fortepian, Gordon Pym – elektronika, obiekty amplifikowane oraz Peter Orins – perkusja i kompozycja (inspirowana tekstem Alana Moore’a Jerusalem). Cztery utwory, 44 minuty.

Kwietniowe nowości francuskiego Circum-Disc zaskakują! Najpierw kwartet dowodzony przez naszego ulubionego muzyka z Francji, który skomponował improwizowaną opowieść, dla której inspirację stanowiła literatura. Dodatkowo do kwartetowego instrumentarium wybrał zestaw dalece nietypowych narzędzi. Z jednej strony Orins określa Dead Dead Gang (świetna nazwa!) mianem wyjątkowo alternatywnej wersji muzyki … pop, z drugiej, w praktyce realizacji, urokliwie grzęźnie w elektroakustycznych, silnie predefiniowanych improwizacjach. Efekt w swej fazie początkowej zdaje się nas zachwycać, jednak dalszej części nagrania brakuje bardziej rozbudowanej dramaturgii i emocji typowych dla swobodnej improwizacji.

Aurę filigranowej, pełnej brzmieniowych subtelności opowieści otwarcia kreują tu typowe dla Orinsa perkusjonalne preparacje (klasa!), plamy inside piano, kobiecy, filigranowy śpiew i męskie szepty, także szczypta harmonium i elektroakustyczne tło. Narracja toczy się nad wyraz leniwie, ale ma swój rytm, a także pewną dramaturgiczną powtarzalność. Ta ostatnia cecha staje się fundamentem kolejnych części albumu, do tego miana kandydować może także niemal konceptualny minimalizm w kreowaniu akcji scenicznej. Osią drugiej części wydaje się harmonium, ale flow nie jest linearny, tworzą go incydentalne skupiska dźwięków. Całość przypomina wystudzony, martwy marsz w nieznanym kierunku. Płyta nabiera nieco wigoru w części trzeciej, ale nie dzieje się tak od razu. Początek utworu wspiera radiowy głos z offu, z kolei zakończenie udanie zdobi pewna ulotna, ale dość mroczna aura, także frazy inside piano i recytacje. Finałowa ekspozycja powraca do formuły minimalistycznej. Orins sugeruje drobny rytm, dobrze pracuje elektroakustyczny background, a wokalistka serwuje nam … wulgaryzmy w języku Szekspira. Rodzaj pokrętnej piosenki w proteście.



 

Léon Aphar & Ivann Cruz  Aphar's Cave (Circum-Disc, CD 2023)

La Renaissance, Lille, październik 2021: Léon Aphar – gitara i głos, kompozycje (z wyjątkiem trzech) oraz Ivann Cruz – gitara i głos. Osiemnaście utworów, 60 minut.

Druga z francuskich nowości zaskakuje jeszcze bardziej! Oto duet gitar akustycznych i zestaw ponadgatunkowych … piosenek. Słucha się tego z niekłamaną przyjemnością (zwłaszcza dynamicznych protest-songów!), z drugiej wszakże strony album jest dość długi i dla impro-fanów może wydawać się w fazie końcowej mniej intrygujący. Ale kunszt instrumentalny i wokalny obu artystów i ich erudycja muzyczna - na kosmicznym poziomie!

Aphar i Cruz dość solidarnie dzielą się tu obowiązkami, każdy z nich ma przestrzeń na gitarowe ewolucje (na ogół prowadzone różniącymi się od siebie strumieniami narracji), każdy swoje do powiedzenia i zaśpiewania. W tej drugiej sferze muzycy często wchodzą w dialog, czasami nawet na siebie krzyczą. Z osiemnastu zaprezentowanych na albumie piosenek doprawdy każda jest inna. Mamy tu rewolucyjne pieśni żalu i udręki, post-folkowe narracje pełne blasku i emocji, bluesowe ballady i piosenki z … niemieckim tekstem. Nie brakuje brudnych, wręcz psychodelicznych brzmień, ani cytatów z klasyki rocka, folku, czy bluesa. Także powykręcanych narracji w stylu pijanej amerikany, tudzież bluzg w stylistyce szantowej. I co najważniejsze, obaj artyści świetnie się bawią racząc nas tym niesamowitym zbiorem … prostych piosenek.




Reiko Yamada  Interpreting Quantum Randomness (Phonos, LP/DL 2023)

Phonos, Barcelona, październik 2021: Reiko Yamada – syntezator analogowy, media mieszane, notacje graficzne (utwory 1-3,6), Ángel Faraldo – maszyna perkusyjna, obiekty, media mieszane (4,6), Barbara Held - flet (2,3), Andrés Lewin-Richter – media mieszane (5), Artur Majewski – kornet i elektronika (1,3), Ilona Schneider - głos (2,3) oraz Vasco Trilla – instrumenty perkusyjne (3,5). Sześć utworów wedle koncepcji Reiko Yamady i Macieja Lewensteina, 42 minuty.

Precyzyjnie skonstruowana improwizacja w procesie interpretacji kwantowej losowości? Why not! Ciekawych naukowego backgroundu odsyłamy na bandcamp wydawcy albumu, a tu – jak zwykle – skupiamy się na dźwiękach. Sześć elektroakustycznych opowieści, zrealizowanych siłami barcelońskimi (główna kreatorka jest w tej chwili rezydentką tego pięknego miasta), przy drobnym wsparciu krajowym, to intrygująca przygoda dla tych, którzy otwarci są na analogową elektronikę i akustyczne cuda doskonałych improwizatorów. Całość smakować winna szczególnie osobom o dużej wyobraźni, śmiało stanowić bowiem może soundtrack do psychodelicznego horroru. Utwory omawiamy wg opisu płyty, choć w realu nagrania obu stron przezroczystego winyla są zamienione (czyżby efekt kwantowej losowości?).

Pierwszy utwór na płycie budują elektroniczne pulsacje, niektóre dość filigranowe, inne dalece basowe. Na ich tle ściele się kornetowa chmura dźwięków wspartych elektroniką. Z czasem narracja gęstnieje i nabiera niemal post-industrialnego posmaku. Drugi utwór jest w pełni akustyczny i zdaje się być swobodną, delikatną improwizacją na flet i głos damski. Najciekawiej dzieje się w trzeciej odsłonie albumu, gdy do wspomnianego duetu dołącza kornet, perkusjonalia i lekka, syntetyczna powłoka syntezatorowych brzmień. Bystra, czuła na niuanse brzmieniowe i dramaturgiczne, dobrze zaplanowana improwizacja. Druga strona winyla robi zdecydowany krok w mroczne, nieznane przestrzenie fizyki kwantowej. Najpierw dostajemy się w wir bilardowej akcji maszyny perkusyjnej, z czasem wzbogaconej dość subtelnym ambientem. W kolejnej części toniemy w basowych pulsacjach i onirycznych plamach post-ambientu. Narracja nabiera tu mroku i grozy niemal z każdą sekundą. Wreszcie finałowa opowieść, budowana zgrzytającą, usterkową elektroniką, która także z czasem nosić zaczyna znamiona nerwowego dark ambientu.



 

Lingua del Sì  Forbidden Color (Antena Non Grata, CD 2023)

Carovana091, Locarno, maj 2022: Sandra Weiss – bassoon, Rodolphe Loubatière – werbel, Anna-Kaisa Meklin - viola da gamba, Violeta Motta – flety przestawne i hybrydowe. Siedem utworów, 44 minuty.

Albumy dzisiejszej zbiorówki nie przestają nas zaskakiwać choćby na moment. Na finał muzyka swobodnie improwizowana, pełna naszych ulubionych technik rozszerzonych, wykonywana na instrumentach dawnych. Wcale nie subtelna, nie zawsze wyciszona, dalece głęboka i akustycznie dotkliwa. Innymi słowy – sam miód!

Szum pustej przestrzeni, tajemnicze kroki, puste oddechy, pierwsze strunowe boleści i incydentalne podmuchy hałasu z nieznanego źródła - aura otwarcia zadaje pytania i nie daje prostych odpowiedzi. Mechanika metalowych przedmiotów, czerstwej ciszy i kreatywnego minimalizmu. Muzyka dawna dewastowana urokami współczesności. Druga opowieść budowana jest dłuższymi frazami, które pracują z echem, kolejnym instrumentem tej szalonej zabawy z dźwiękiem. Tu kropkę nad „i” stawia masywny bassoon. W trzeciej odsłonie, pośród szumu nieistniejącego morza i pomruku martwych obiektów, odbywa się prawdziwa ceremonia skupienia. Ciężka praca przynosi tu efekt w postaci gęstego post-baroku, która łapie ochłapy ekspresji. Na czele czwartej opowieści viola da gamba, która cierpi katusze. Reszta instrumentów formuje się tu w dron współczujących. W piątej części cała ta szalona orkiestra bierze głęboki oddech, ale jeszcze nie kona. W szóstej z kolei przybiera formę krzyku, który zdaje się płynąć znikąd donikąd. Długie pociągnięcia pędzlem i rytuał gorzkich żali. Końcowa improwizacja stawia na śpiew – viola, bassoon i flet toną w mrukliwej melodii pożegnalnej.

 

 

wtorek, 23 maja 2023

Ivo Perelman, Ray Anderson, Joe Morris & Reggie Nicholson! Molten Gold!


Ciekłe Złoto, to nowojorskie, w pełni improwizowane spotkanie na samym szczycie! Brazylijski pracoholik, który wciąż zaskakuje artystycznym dewelopingiem, przypomniany światu wybitny puzonista, który ostatnimi laty raczej odpoczywał, gitarzysta, który w roli kontrabasisty jest równie skuteczny i kreatywny, wreszcie chicagowski perkusista, często pozostający w cieniu, nie od dziś zasługujący na pełne nasłonecznienie. Z tej mąki musiał powstać kwartet wyjątkowy w swoim rodzaju!

Muzycy spędzili na Brooklynie długie popołudnie, a na kompaktowy album przygotowali cztery rozbudowane improwizacje, z których trzy trwają 20 minut z sekundami, a ta czwarta jest nawet dłuższa. Próżno tu wszakże szukać chwil zmarnowanych, tudzież przegadanych. Przyjrzyjmy się zatem każdej z tych opowieści z osobna.



 

Od startu, niezależnie od poziomu swobody w procesie improwizacji, artyści sprawiają wrażenie, iż pracują wedle dobrze skonstruowanego planu. Zapewne w tym składzie nie mieli jeszcze okazji muzykować, tym bardziej zatem poziom komunikacji, umiejętność podejmowania kolektywnych, spójnych decyzji musi budzić nasz szacunek. Muzycy nie bawią się w rozbudowane gry wstępne, z miejsca łapią dynamikę, nie stronią od rytmu i melodii, dobrze konstruują narracje w podgrupach i bodaj ani razu w ciągu 90 minut nie wpadają w dramaturgiczne rozdroże. Dodatkowo unikają typowo free jazzowych eksplozji, świetnie panują nad emocjami, improwizują zawsze w skupieniu i zasłuchani w to, co czynią w danym momencie partnerzy. Sprawiają wrażenie, jakby w każdym momencie sesji nagraniowej wiedzieli co i jak chcą zagrać.

Pierwsza improwizacja wstaje niczym słońce pogodnego poranka. Wzdycha puzon, wybudza się alt, a twarda, rozleniwiona sekcja rytmu zaczyna kreślić pierwsze ślady. Dialogi dętych udanie przeplatają się z dialogami basu i perkusji, ale wzajemne interakcje mają miejsce na przecięciu wszystkich szlaków narracyjnych. Improwizacja bez trudu, niejako naturalnie, dzieli się na akcje w podgrupach – najpierw trio z saksofonem, potem dęty duet, solowe ekspozycje basu i perkusji, wreszcie trio bez perkusji. Narracja ma tu swój stały, żelazny nerw, oparty w dużej mierze na groove kontrabasisty. Pierwszą odsłonę albumu wieńczy trio z medytującym puzonem.

Drugą opowieść otwierają naprzemienne frazujące duety – najpierw kontrabasu z puzonem, potem altu z perkusją. Narracja nabiera wigoru, gęstnieje, ale znów donikąd się nie spieszy. Krótkie ekspozycje kwaterowe (czasami czynione metodą call & responce!) świetnie podprowadzają nas tu pod kolejne zabawy w mniejszych składach – trio z charczącym puzonem, duo tegoż puzonu z perkusją, altu z kontrabasowym smyczkiem, czy wreszcie bardzo efektowne pasaże drum’n’bass. Narracja okazjonalnie szuka ciszy, ale po chwili potrafi już tanecznie podrygiwać i zachęcać do zabawy. W drugiej części utworu muzycy zdają się wpadać w delikatną zadumę, szukają bardziej mrocznych, zdystansowanych fraz.

Trzecią improwizację otwiera samotny smyczek, do którego dość szybko doskakuje sucho brzmiący alt. Wszystkie dźwięki dość szybko lepią się w jeden strumień narracji, a całość definitywnie pachnie zdrowym, wyważonym free chamber. Zaczynem bardziej dynamicznych akcji jest tu niemal aylerowski zaśpiew saksofonu altowego. Opowieść staje się gęsta, ale prowadzona w spacerowym tempie, często oparta na kolejnych połaciach fantastycznego, basowego groove. Ta historia trwa niemal dwa kwadranse, zatem akcji w podgrupach jest tu nad wyraz dużo. Szczególnie udany moment ma jednak wymiar raczej kwaterowy. Najpierw bystra wymiana poglądów czyniona we czwórkę, potem krótkie, dęte continuum w duecie i powrót sekcji rytmu, która szyje już jednak innym, bardziej połamanym ściegiem. A na finał dostajemy garść post-aylerowskich westchnień.

Finałową pieśń ponownie otwiera smyczek. Tym razem wspiera go głuchy temper nisko zawieszonego drummingu. Opowieść budowana tu jest ze szczególną rozwagą, z dużą dozą smutnej retoryki. Nie brakuje fraz post-barokowych i nostalgicznych pomruków puzonu. Narracja zyskuje na dynamice bez udziału altu, a do samego nieba niesie ją prawdziwie parkerowski groove kontrabasu. W dalszej kolejności czekają na nas kolejne efektowne, ale definitywnie spokojne tria z dominującą rola dętych, a potem solo saksofonu, pod które podłącza się czujny bas i rozleniwiona perkusja. Trio pnie się na wysoką górę, a na komentarz puzonu zwyczajnie brakuje już czasu.

 

Ivo Perelman/ Ray Anderson/ Joe Morris/ Reggie Nicholson Molten Gold (Fundacja Słuchaj, 2CD 2023). Ivo Perelman – saksofon tenorowy, Ray Anderson – puzon, Joe Morris – kontrabas oraz Reggie Nicholson – perkusja. Nagrane w Nowym Jorku, Parkwest Studios, Brooklyn, 16 października 2022. Cztery improwizacje, 90 minut.


*) Niniejsza recenzja powstała na potrzeby portalu jazzarium.pl i tamże została, ku chwale świata swobodnej improwizacji, niezwłocznie opublikowana