Tekst pierwotnie zamieszczony na portalu diapazon.pl w 2007 roku
William Parker, rocznik 1952. Człek większy niż jego
kontrabas. Zarówno ciałem, jak i duchem. Aktywny muzycznie od ponad 30 lat.
Setki koncertów i płyt - zajrzyj: www.bb10k.com/PARKER.disc.html. Łatwiej
zapytać, w jakiej sesji porządnie wyimprowizowanej muzyki nie brał udziału.
Jak opisać jego grę? Jak opisać jego muzykę? Stanowczość
brzmienia - mówi jeden z moich znajomych. Melodyjność na skalę rzadko spotykaną
w kategorii avant-jazz – uważam osobiście. Otwartość na świat i radość płynąca
z grania - konstatuje Darek Brzostek.
My, oczywiście, tylko kochamy muzykę, więc meandry naszej
egzegezy nie doprowadzą Cię, Drogi Czytelniku, w otchłanie dysfunkcjonalności
Twojej percepcji (uwaga - w powyższym zdaniu użyłem 10 słów ponadsześcioliterowych,
zatem jego treść może być dla wielu całkowicie niezrozumiała).
Czyli zamiast epistoły "Dlaczego niegrzeczni chłopcy
kochają Williama Parkera" - mały przewodnik po płytach z Jego udziałem.
Jest jeszcze Hamid Drake - czarny, syjamski brat Parkera.
Perkusista, dramer, szaman, wizjoner, szaleńczy rastaman. Są tacy, którzy mają
każdą płytę z udziałem tej sekcji rytmicznej (tzn. - jeden taki jest). Ja też
mam kilka.
Parker/ Drake na
płytach Parkera
Na przykład - "Painter's
Spring" (Thirsty Ear, Blue Series 2000). Trio, w którym udanym
uzupełnieniem sekcji rytmicznej jest Daniel Carter na rurach drewnianych. To
wyjątkowo, jak na frytowca, wyciszony grajek, z silnym zacięciem
kameralistycznym. Osiem niedługich kompozycji, w większości autorstwa
przedmiotu lirycznego tego przewodnika (co zresztą jest regułą na płytach
sygnowanych wyłącznie jego nazwiskiem). Zadziorne, smakowite granie, dające
wszakże zasłużone ukojenie Waszym zmęczonym uszom. Carter nie może nie
pozostawić na jakiejkolwiek sesji nagraniowej swojego autorskiego piętna.
Na przykład
- "Scrapbook" (Thirsty
Ear, Blue Series 2003). Jako Violin Trio, albowiem naszych bohaterów
uzupełnia Billy Bang, krwisty epigon free jazzu i jego szalone skrzypce. Ileż
tu melodii, marszowych śpiewanek na modłę Aylerowską… Prostymi drogami ku
wiecznej szczęśliwości słuchacza (ponieważ to Blue Series, podróż urywa się
niestety wraz z nastaniem piątej dziesiątki minut). Komunikatywność nade wszystko.
Na przykład
- "O'Neal's Porch" (AUM
Fidelity 2002), "Raining On The
Moon" (Thirsty-Ear, Blue Series 2002) i "Sound Unity" (AUM Fidelity 2005). Potrójny przejaw
aktywności Parkera w formule kwartetowej. Sekcję zgrabnie uzupełnia duet
dęciaków - Rob Brown, alto sax i Lewis Barnes, trąbka. Ambitne, swobodne
improwizacje (uwaga - jest głośno!) wyklute z prostych, parkerowskich melodii.
Śpiewamy głośno, czasami nawet w tonacji dur-owej. Pierwszy z albumów nosi w
sobie sporą porcję duchowości w tytułach, zaś sygnowany jest nazwiskiem wujka
Parkera, nie zaś centra Miami Heat (jakby ktoś miał wątpliwości). Na okładce
ciocia, William i siostrzyczka. Słodkie! Bodaj najdobitniejszy w twórczości
Parkera przykład, że dobre free może mieć absolutnie mainstreamową bazę. I w
tej "podkategorii" to muzyczny szczyt świata! Album
"deszczowy" wspaniale okrasza wokalnie Leena Conquest, kobiecy głos o
czystej, bluesowej proweniencji. Dodatkowo uwagę naszą przykuwa drapieżna
poetyka tekstów, silnie antybushowych, choć nie zostajemy całkowicie pozbawieni
"Nadziei". Absolutnie do tańca i śpiewania na weselach! Najnowszy
kwartet radośnie kontynuuje tradycje poprzednich, jak najbardziej w klimacie
"brzmieniowej jedności" i silnie gruntuje nasze gorące uczucia wobec
muzyki Williama Parkera.
Na przykład
- "...And William Danced"
(Ayler Records 2002). Choć płyta tytularnie winna być zaliczana do
ujawnień parkietowych Parkera, to daleko jej do prostoty i zwiewności
propozycji kwartetowych, zaprezentowanych powyżej. Całkiem udany koncert, oczywiście
– z uwagi na wydawcę - w szwedzkiej Glenn Miller Cafe, ale do tańca mnie nie
porywa. Zgrabna i jak zawsze konkretna gra sekcji nie do końca znajduje
właściwe wsparcie w grze lokalnego alcisty Andersa Gahnolda. Nie wiem, czy mu
otwartości na świat, czy radości z grania brakuje, ale całość występu nie
stanowi mocnego argumentu w dyskusji, dlaczego tak bardzo kochamy muzykę
Williama Parkera.
Parker/ Drake na
płycie Parkera i Drake'a
Na przykład
- "Piercing The Veil. Vol 1"
(AUM Fidelity 2001). Absolutnie bez jakichkolwiek podpórek - Parker i
Drake jedynie w duecie. Na swoich standardowych instrumentach, a także na
dodatkowych instrumentach dętych (tych raczej w kulturze środkowoeuropejskiej
niespotykanych) i perkusyjnych. Tylko sekcja, a ile melodii... Pachnie tą
ciekawszą częścią korzennej Afryki. Jeśli nie wiesz, dlaczego ten duet
balansuje na pograniczu geniuszu, to po tym wydawnictwie już wiesz. Tylko
godzina lekcyjna, a wrażeń całe mnóstwo. Czekamy na część drugą (dostępna jest
edycja dubowa, w sam raz na parkiety klubowe - pod szyldem Organic Groove z
wisienką w tytule, także na AUM Fidelity).
Parker/ Drake jako
współliderzy
Na przykład - "Eloping
With The Sun" (Riti 2002). U ich boku, jako współlider, Joe Morris, z
zawodu gitarzysta szarpiący inaczej, tu na banjo i jego mutacji. Parker gra na
zintarze (brzmi jak delikatny bas), a Drake na bębenku jednoręcznym. Prawie
godzinna improwizacja, w klimatach pustynnej burzy, tuż po stopieniu ostatniej
żywej istoty. Transowo, medytacyjnie, bynajmniej nie jest to jednak ciekawostka
dla poszukujących niekonwencjonalnego kontaktu z naturą. Uwaga dla red.
Brodackiego - absolutnie nie swinguje. Uwaga dla purystów estetycznych -
zdjęcie na okładce piękne, ale rzecz wydana jedynie w kopercie, bez dodatkowego
opakowania (zapewne w satelickiej dla AUM Fidelity - Riti Records - skończył
się podówczas kwartalny przydział tektury).
Na przykład
– "All Star Game" (Eremite
2003). Jakże uzasadniony tytuł! Szalony koncert szalonej efemerydy free,
zarejestrowany w roku 2000, w ICA Theater w Bostonie. Saksofoni-sta Sun Ra
Arkestra, rzadko występujący poza macierzystą formacją – Marshall Allen (alt),
inny weteran tamtych ziem – Kidd Jordan (tenor), kolejny posiwiały koleżka,
multiinstrumentalista, znający Alberta Aylera nie tylko z opowiadań, tu na
basie – Allan Silva i nasz super duet. Sześć rozbudowanych, całkowicie
wyimprowizowanych interwałów muzycznych, ozdobionych kolejnymi cyframi (koncert
jest nieprzerwanym ciągiem zdarzeń dźwiękowych, stąd powyższa uwaga ma jedynie
charakter statystyczny). Niesamowity duet basistów intryguje najbardziej (Silva
jako abstrakcja, Parker jako piorunochron), ale to saksofoniści robią tu
najwięcej hałasu. Biegają po scenie, niczym polne koniki w wyrośniętej trawie
(słychać to!), co budzi dodatkowy szacunek, biorąc pod uwagę zaawansowany wiek
obu panów. Czujny Drake
sprawnie pilnuje interesu!!!
Na przykład
– "Evolving Silence" Vol.
1 i 2 (Earsay 2005-2006). Trio z saksofonistą i flecistą Albertem
Begerem z Izraela - dla wielu personalnym odkryciem roku minionego (choć człek
ma 5 dziesiątek lat na karku). Dużym wydarzeniem jest nie tylko gra Parkera i
Drake’a, którzy mają wiele fantastycznych momentów w duecie, ale i - przede
wszystkim - świetna praca Begera, zarówno jako improwizatora, jak i autora
"kompozytorskiej" części nagrania. Całość trwa 90 minut, więc miejsca
i czasu nie brakuje dla kogokolwiek z muzyków. W wypadku
"Evolving..." nasz duet występuje niespodziewanie także w roli
niosących kaganek oświaty, albowiem niech pierwszy rzuci kamieniem ten, który o
Begerze słyszał przed tym nagraniem. Czy któryś z naszych rodzimych muzyków nie
zapisałby się na taką lekcję?
Parker bez Drake'a na
płytach Parkera
Na przykład - "Posium
Pendasem" (FMP 1999) oraz "The
Peach Orchard" (AUM Fidelity 1998). Wieloedycyjny kwartet In Order To
Survive (w końcu najważniejsze w życiu, to przetrwać), na pierwszej z płyt
prezentuje się w wersji kwintetowej - Sussie Ibarra na perkusji, Rob Brown na
alcie i flecie, Cooper-Moore na pianie, Assif Tsahar na tenorze i basowym
klarnecie (on tu jest zasobem ponadnormatywnym), no i Parker na basie. Nagrania
dokonane pod koniec ubiegłego wieku na workshopach w Berlinie. Drobne intro na
pianie, potem długa, wyimprowizowana chyba w 100%-ach (choć Parker figuruje na
liście płac jako kompozytor), szalona jazda free jako danie główne
(Cooper-Moore szczytuje, reszta jest o krok), a na sam koniec słodka ballada o
"Aniołku, który idzie spać", ale w morderczej estetyce późnego
Coltrane’a. Prawdziwa petarda!
Podwójna "The Peach Orchard" przynosi nagrania z
różnych miejsc, zarejestrowane rok wcześniej. Więcej tu kontemplacji i
lokalnych wyciszeń (startem drugiego CD można się nawet ukołysać), niemniej
nasza podróż po morzu wolnej improwizacji trwa w najlepsze. Świetny pianista,
bardzo konkretna sekcja (Ibarra czuje pismo nosem, jakby się w jednej kołysce z
Drake’em chowała, choć gra zupełnie w innej konwencji) i wyczulony alcista, z
łatwością przechodzący od stonowanej liryki (jak na kanony free) do
improwizacyjnych erupcji. Uwaga dla wielbicieli kwartetu opisanego w części
pierwszej - tu zabawa jest naprawdę poważna. Kwartet In Order To Survive, w
ocenie Waszego recenzenta, to najpoważniejszy argument dla umieszczenia Parkera
w panteonie klasyków free jazzu! Kwartet ten ma w swym dorobku jeszcze dwie
pozycje, nagrane w połowie ubiegłej dekady. Po roku zero niestety milczy.
Na przykład – "Through
Acceptance of The Mystery Peace" (Eremite 1998). William Parker i jego
kompozycje z okresu prenatalnego. Lata 70. ubiegłego stulecia,
dwudziestokilkuletni podówczas adept sztuki basowej popełnia pierwsze utwory
jako główny kreator zapisanego potoku dźwięków. Szuka na wielu płaszczyznach,
mamy i duże składy orkiestrowe, i kwartet smyczkowy, i trio bez perkusji, i
melorecytację poezji własnej na tle podwójnych skrzypiec. Wydane razem, po
latach, trochę jak pomnik pośmiertny..., choć nasz milusiński na zdrowie raczej
nie narzeka. Różna jakość brzmieniowa poszczególnych nagrań dodaje temu, w
zasadzie niepotrzebnemu wydawnictwu, zbytecznej pikanterii. Tylko dla
zaślepionych fanów. Takich jak ja.
Na przykład – "Requiem"
(Splasc(h) 2006). Karkołomny i dość ryzykowny projekt kwartetowy. Na scenie
obok siebie czterech tytanów kontrabasu – Henry Grimes, Sirone, Allan Silva i
William Parker. W charakterze wisienki na torcie Charles Gayle na tenorze. Cztery
zapętlające się (całkowicie akustycznie) pasma niskich częstotliwości, tworzące
gęstą i porażającą powłokę dźwięków, która wdziera się w nasze uszy nie biorąc
jeńców. Płyta stanowiąca duże wyzwanie dla wytrawnych słuchaczy, na Diapazonie
mająca wszakże już zaprzysięgłych apologetów. Walczę wytrwale, ale wciąż jestem
z tej strony tęczy. Wszystko jeszcze przede mną.
Na przykład – "Mayor
Of Punkville" (AUM Fidelity 2000). Jedno z sześciu ujawnień
największego składu, sygnowanego nazwiskiem Parkera - Little Huey Creative
Music Orchestra. Akustyczny, kilkunastoosobowy, głównie "dęty" skład.
Wśród listy płac wszystkie ciekawe nazwiska amerykańskiej sceny jazzowej, tych
nie z pierwszych stron "Down Beatu". To podwójne wydawnictwo przynosi
nagrania z trzech spotkań orkiestry, które można podzielić na: a) dobrze
technicznie zarejestrowane nagrania o charakterze mainstreamowym z damskim
wokalem, b) dobrze technicznie zrealizowane nagrania o proweniencji bardziej
"uwolnionej", ale nie ekscytujące Waszego recenzenta w nadmierny
sposób, słyszał on już bowiem wiele takiego staffu, c) źle zrealizowane,
monofoniczne (sic!) nagrania w konwencji rozjuszonego free, gdy wszystkie
instrumenty w pełnym galopie udowadniają, iż William Parker w formule big
bandowej ma wiele do powiedzenia (długie, blisko 30-minutowe kompozycje). By
jednak całość uznać za rzecz udaną ambiwalencji jest zbyt wiele.
Parker bez Drake'a
jako współlider
Na przykład - "Now!"
(AUM Fidelity 1998). Niebywały kwartet - Other Dimensions In Music - funkcjonujący
na zasadach całkowicie demokratycznych i w pełni improwizowanych w sensie
muzycznym. Daniel Carter, rury przeróżne, Roy Campbell, głównie trąbka, Rashid
Bakr, perkusja i William Parker. Kolektywnie i raczej w poprzek ogólnie
pojmowanej rytmiki i harmonii. Bakr trochę jak Rashid Ali, Campbell i Carter -
jak wiadomo - nie są orędownikami hałasu za wszelką cenę i lubią drobne
ucieczki kameralistyczne, Parker - inny niż na swoich autorskich płytach -
napędza ten pojazd gorącym i drapieżnym szarpaniem ołowianych strun, bardziej w
pozycji kraulisty niż maratończyka. Duża przygoda intelektualna. Kwartet działa
już w tym składzie kilkanaście lat, płyty popełnia wszakże dość okazjonalnie.
Na przykład - "New
World Pygmies" (Eremite 2000). Duet Jemeel Moondoc/ William Parker w wersji live. Moondoc to
jeden z ciekawszych i bardziej niedocenionych alcistów z tamtej strony
Atlantyku. Korzeniami tkwiący w bluesie, jedzie zawsze swoim torem i nie ogląda
się na doświadczenia innych w tym fachu. Blisko 70-minutowy występ na festiwalu
Fire in The Valley 1998, zawierający kompozycje obu Panów. Po odsłuchaniu wyżej
omówionego tytułu, to nagranie to raczej swobodny odpoczynek. Chłopcy kochający
Parkera mają jednak dużo satysfakcji. Ten duet, uzupełniony przez Drake'a,
popełnił także część drugą "Pigmejów", w formie 2 CD, także na
Eremite.
Na przykład – "Cherry
Box" (Eremite 2001). Demokratyczne trio, w którym naszemu bohaterowi
towarzyszą Marco Eneidi na alcie i Donald Robinson na perkusji. Przy okazji
dość powszechnych zachwytów nad płytą Petera Kowalda w zacnych szeregach Not
Two ("Ghetto Calypso"), popełniono na netowych łamach także kilka
entuzjastycznych wersów o klasie alcisty Marco Eneidiego. Tu mamy okazję na
kolejny kontakt z jego ekspresyjną, intensywną, acz mocną szarpaną grą na
saksofonie. "Wiśniowy koszyczek" to bardzo smakowity zestaw
krwistych, w wielu miejscach niedopowiedzianych opowieści, tworzonych ad hoc
przez trzech współliderów, z których każdy ma swoje pięć minut. Sześć
studyjnych podróży, które z racji pomyślunku improwizacyjnego, nie dają nam
chwili wytchnienia, aczkolwiek hałas nie jest tu elementem dominującym. Nie
brak momentów skupienia, gdy nasze uszka aż skaczą z radości na kolejne porcje
urywanych fraz Eneidiego, drapieżnych kontrapunktów Parkera i dosadnych
dopowiedzeń Robinsona. Wielka rzecz!
Parker/ Drake jako
siła najemna
Na przykład – wszystkie edycje Die Like A Dog Quartet. Dla mnie opus magnum Petera Brotzmanna,
powstały nie bez wszakże istotnego udziału Parkera i wyjątkowo transowo
snującego swe muzyczne opowieści Hamida Drake’a. Plus szalony Toshinori Kondo
na przetworzonej elektronicznie trąbce (jego wieloletnie terminowanie z
Drake’em u boku Billa Laswella w Zdechłym Psie znajduje swój istotny ciąg
dalszy). Cztery koncerty w ramach Free Music Production (z lat 1993-1998),
jeden wydany na Eremite (1998, Roy Campbell zamiast Kondo na trąbce). Jeden z
najważniejszych projektów sceny free w latach 90... Po roku zero na rynku pojawiła
się jedynie wersja w triu (bez trąbki). Podwójny koncert "Never Too Late But Always Too Early",
dedykowany Peterowi Kowalowi, wydany został przez Eremite w 2003 r.
Na przykład - Roy Campbell Pyramid Trio "Ethnic Stew and Brew" (Delmark
2001). To trio mogłoby z całą pewnością być firmowane nazwiskiem Parkera.
Kompozycje Campbella mają bowiem w sobie tyle frywolnej melodyjności, że chyba
tylko Parker komponuje podobnie. Płyta niby mainstreamowa, ale to pozór.
Wejdźcie w nią głębiej. Absolutnie daje się nucić w każdym momencie, ale
chłopaki tak grają, że żyć, nie umierać! Campbell lubi czyste brzmienie i
proste melodie, a to wbrew pozorom jest podstawowy atut tego nagrania.
Parkerowi i Drake'owi tylko w to graj. Całkowicie niespodziewany killer! Da się
tańczyć !?!
Na przykład - Hugh Ragin "Revelation" (Justin Time 2003). Kwartecik z kompozycjami
Ragina (trąbka), z udziałem także niedocenianego Assifa Tsahara (cóż za
dynamizm w improwizacjach!). Płyta, choć nie delikatna, zaczyna się dość
nieskomplikowanie na modłę temat-improwizacje-temat-koda, ale im dalej w las,
tym robi się coraz ciekawiej. Napięcie pomiędzy muzykami rośnie, kompozycje się
zagęszczają, a poziom improwizacji unosi się niczym stado rozjuszonych gołębi.
Wznosimy się coraz wyżej i wyżej... Uwaga na Ragina (wiele płyt w roli sidemena
nauczyło go mocno indywidualnego brzmienia - klasa światowa). Sekcja? Cóż, powtórzyć to co powyżej?
Na przykład
- Jemeel Moondoc Trio "Live At Glenn
Miller Café. Vol. 1" (Ayler 2003). Skandynawski koncert, dwa
numery Moondoca (po dwa kwadranse każdy, ten drugi to krwisty blues z domowych
zbiorów), trochę krasomówczych popisów lidera i absolutnie konkretna podpórka
ze strony naszej ulubionej sekcji rytmicznej. Prym wiedzie zwłaszcza Parker,
który w momentach zapętlenia się moondocowych improwizacji wyraźnie przejmuje
pałeczkę i nakręca numer niejako od początku. Piękny przykład gry pary
Parker/Drake, gdy poziom abstrakcyjności muzyki nie jest zbyt wysoki.
Na przykład - audiowizualne relacje z kolejnych festiwali Vision, odbywających się cyklicznie na
wschodnim wybrzeżu USA. William Parker, poza faktem, iż macza palce w
organizacji tego przedsięwzięcia, każdą z edycji CD okrasza swą niezwykle
częstą obecnością w różnych, czasem niespodziewanych konfiguracjach osobowych,
na ogół w roli basisty wieczoru (często ma do pomocy Hamida Drake’a). Polecam "Vision One", relację z edycji 1997 (2CD, AUM Fidelity), a
także zapis edycji 2002 "VisionFest:
VisionLife" (2CD, Thirsty Ear, Blue Series). Kto miał drugą z
tych płyt w rękach, ale nie kupił i nie posłuchał, bo pobieżna analiza zestawu
wykonawców go nie zachęciła, niech tego żałuje. Tak się bowiem zabawnie składa,
iż kilka formacji występujących na tym CD tytułowanych jest nazwiskami mniej
znanych muzyków, ale już pełne składy po prostu zabijają (sama muzyka jeszcze
bardziej!). Przywołując jedynie nagrania z udziałem Parkera - na początek
Muntu! Kto pamięta, że grupa o tej nazwie gościła na Jazz Jamboree’81 i nawet
doczekała się wtedy winylowej pamiątki rodzimego wydawnictwa? Jemeel Moondoc,
Roy Campbell, William Parker i Rasheed Bakr! Wspaniała muzyka formacji, który
ongiś dała zaczyn Other Dimensions In Music (Daniel Carter zastąpił Moondoca).
Na tym CD także zapomniany weteran, saksofonista Douglas Ewart w
towarzystwie... uwaga! ...Wadady Leo Smitha, Josepha Jarmana i sekcji
Parker/Drake (chyba najmocniejszy moment płyty), jest także Ellen Christi
Quartet (damski, szalony wokal, wsparty elektryczną gitarą i sekcją Parker/ Drake
– petarda!), czy wreszcie intrygujący kwartet - Kidd Jordan i Fred Anderson
plus Parker/ Drake.
Coda
Z tematów tu nieomówionych pamiętajcie, że Parker popełniał
w swym zacnym życiu płyty solowe i duety z basistami (np. z Peterem Kowaldem!),
zdarzył się projekt klarnetowy, bywał u Zorna. Polecam zajrzeć na
www.aumfidelity.com, czy www.eremite.com.
Oczywiście, jeśli pragniecie podnieść procentowy udział płyt
na waszej półce z Williamem Parkerem w roli sidemena, zakupcie wszystkie płyty
Matthiew Shippa w ramach Blues Series (ale niekoniecznie), sięgnijcie po
wszystkie kwartety Davida S. Ware'a (tu już koniecznie!), nie zapominajcie
także o Chicago Tentecie Petera Brötzmanna (starsze edycje, tamże również
Drake). Możecie też sięgnąć po płytę wydaną w Polsce (Mark Pride "Scrambler", Not Two 2005),
zawierającą mocno frytowy koncert kwartetu z Knitting Factory - uwaga: jakość
dźwięku typowa dla tamtej salki.
A jak jeszcze będzie mało - to zajrzyjcie na www przywołanym
na wstępie przewodnika. A nawet zajrzycie pomimo - przecież nasz przewodnik
objął jedynie ostatnich 10 lat (z jednym wyjątkiem), czyli zgodnie z tym, co
zeznałem w pierwszym akapicie, macie jeszcze do zeksplorowania poprzednie 20-25
lat (np. całą epopeę nagrań u boku Cecila Taylora!). Życzę zdrowia i
samozaparcia!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz