Pokrewne Namiętności i inne archiwalia

środa, 30 maja 2018

Noble! Northover! Thompson! Ag! Like Antigen? Adjutant General? The symbol of silver?


Dokładnie 20 lutego br. serwery blogspotowe istotnie zagrzały się. Tego bowiem dnia Trybuna Muzyki Spontanicznej opublikowała niezwykle obszerne omówienie dyskografii brytyjskiego gitarzysty Daniela Thompsona, które można sobie teraz przypomnieć dzięki temu właśnie skrótowi.

Jeśli już sięgnięcie po to opracowanie, zwróćcie szczególną uwagę na płytę Mill Hill (duet z saksofonem) i Sunday Afternoon (duet z perkusistą). Płyta, którą za moment omówimy, to jakby naturalne rozwinięcie w/w duetów, w formie niebanalnego tria. Przy okazji – nagranie stanowi istotne uzupełnienie monografii, o której wspomnieliśmy w poprzednim akapicie, jest także nadal najnowszą produkcją Thompsona, choć od jej ukazania minęło już pół roku kalendarzowego.




14 czerwca ubiegłego roku, londyński klub IKLECTIK, a na scenie: Steve Noble na perkusji i instrumentach perkusyjnych, Adrian Northover na saksofonie (sopranowym) i Daniel Thompson na akustycznej gitarze. Muzycy zagrają trzy improwizację (pierwszą, drugą i … trzecią), które potrwają łącznie niespełna 42 minuty. Wydawcą płyty o tajemniczym tytule Ag jest portugalski label Creative Sources (CD, 2017).

First Improvisation. Talerze w drżeniu, mikro akordy na wychłodzonym jeszcze gryfie gitary. Wszystko rezonuje i czeka na to, co za moment nastąpi. Spokojna, powolna, acz od samego startu dość intensywna wymiana dźwięków. Zapętlony sopran, rozgrzewająca się systematycznie gitara, drummerski dzwonnik ala Trilla. Skupienie, celne interakcje, surowe brzmienie. W trakcie 4 minuty, rwana, kolektywna gra z elementami ciszy pomiędzy frazami, jakby z lekko zarysowanym scenariuszem z tył głowy. Dużo szumu w tubie, zaduma na werblu, moc delikatności na gryfie. Pierwszy odcinek wygasa już w 8 minucie.

Second Improvisation. Więcej sonorystyki od samego progu. Przeciąganie liny, gwałtowne, chwilami dość ostre incydenty akustyczne. Polerki, pętle, skrobanki. Gęsto, ciało przy ciele, dźwięk w odpowiedzi na dźwięk. Rodzaj pierwszej dziś eskalacji. Taniec sopranu Northovera na rozgrzanym dachu. Dużo pomyślunku w ekspozycjach Noble’a, jakby imitował obu partnerów. Tuż obok skupiony, ale zadziorny Thompson. 5 minuta wyznacza nagły stop narracji. Szczypta oniryzmu na krawędzi tuby, rezonans werbla. Puls transu czai się za rogiem i czeka na pozwolenie na wjazd. 9 minuta, kolejna zmiana w trybie narracji. Abstrakcyjny saksofon na wybiegu, z melodią zaszytą pomiędzy dyszami, komentowany drżeniem na tomach i talerzach, rodzaj industrialnego wręcz rezonansu. Gitara powraca po kilku sekundach wymownego milczenia. Aktywizuje partnerów i zachęca do wymiany zdań. Idzie na ostro! Kipiel na pokładzie! Siła i agresja, sierp i młot rzucone do walki z potencjalnym zaniechaniem. Nowy taniec na scenie na swój rytm, swoją barwę, jest istotnie błyskotliwy, także skrajnie wyzwolony z wszelkich konwencji. Świetna kooperacja, kolektywna, zwarta, zdeterminowana. 16 minuta i melodyjny sopran, tu chyba w ramach łagodzenia obyczajów. Ale gitara nie daje za wygraną. Szczoteczkowanie Noble’a też ma w sobie drobiny buntu. Tłumienie emocji w rytmie bicijącego serca – to też dobra metoda twórcza. Sonore na werblu, pętla na gryfie. Ciekawy moment zadumy w aurze post-psychodelicznej. Sopran kwili z dalekowschodnim zaśpiewem. Znów zmiana goni zmianę - techniki artykulacyjne, intensywność przekazu, siła interakcji. Nie sposób nudzić się na tym koncercie! – bystrze ripostuje recenzent. 23 minuta i kolejna dawka nowych dźwięków. Można zagubić się w źródłach ich pochodzenia. Być może muzycy przemieszczają się po scenie. Bez wizji jednak nie da się tego potwierdzić. Na gryfie mała eksplozja sonorystyczna! Chyba przy użyciu smyka. Mamy solo gitary, skoro pozostali milczą (26 minuta!). Sopran także łamie tonację i rytm, choć jego śpiew nosi znamiona melodyjnego. Wysoko zawieszony drumming. What a game!? Wielki finał blisko 30 minutowego odcinka improwizacji! Galop czyniony z saperską precyzją!

Third Improvisation. Kolektywne uniesienie całego tria, tu z lekko zmodyfikowaną jakością brzmienia (problem techniczne na stole dźwiękowca?). Jakby wszyscy muzycy stali na środku sceny, …a efekt stereo zagubił się na kablach. To jednak uniesienie! Ekstatyczna, mantryczna, metaforyczna sonorystyka! Finał godny wyśmienitej płyty! Perfekcyjne gaszenie emocji na ostatniej prostej! Brawo!




poniedziałek, 28 maja 2018

Andreae! Birchall! Nakamura! Willberg! Anarchy Improve Made in Japan!


Wydarzenia na młodej, brytyjskiej scenie muzyki improwizowanej, szczególnie tej mającej ewidentnie post-punkowe korzenie, śledzimy na bieżąco. Każdy miesiąc przynosi nowe tytuły, w czym prym wiedzie, szczegółowo już na tych łamach omówiony, label Colina Webstera – Raw Tonk Records! Czas zatem na majową premierę!

Trio Andreae/ Birchall/ Willberg gościło już u nas dwukrotnie. W grudniu ubiegłego roku omówiliśmy krążek A Hair in The Chimney, zaś kilka tygodni temu koncertowe ujawnienie tego składu – Live in Beppu. Ten drugi incydent artystyczny dokonał się w trakcie pobytu Brytyjczyków w Japonii, wiosną roku ubiegłego. Także wówczas, w samym Tokyo, trio zarejestrowało materiał z elektronicznym magikiem tamtejszej sceny Toshimaru Nakamurą, którego znamy choćby ze wspólnych nagrań z Johnem Butcherem. Piszę o nim magik, wcale nie będąc złośliwym. Muzyk obsługuje bowiem no input mixing board, czyli urządzenie elektroniczne generujące dźwięki samo z siebie, nie mające nic na wejściu. Tylko komputer i jego wnętrze! Prawdziwe muzyczne perpetum mobile!




Muzycy zagrali koncert w Tokyo 13 kwietnia 2017 roku, a co skrzętnie podpowiada tytuł dysku, rzecz działa się w miejscu zwanym Ftarri. Sam Andreae na saksofonie, David Birchall na gitarze elektrycznej, Otto Willberg na kontrabasie, wreszcie wspomniany Toshimaru Nakamura na owej desce rozdzielczej. Nagranie Live at Ftarri składa się z czterech części i trwa niespełna 45 minut.

One. Od samego początku narracja gęsta jest od zgrzytów, szturchnięć, przepięć, dziwnych, brudnych, dotkliwych artystycznie incydentów akustycznych, wspieranych oprzyrządowaniem, które generuje swój dźwiękowy świat nie korzystając z niczyjej pomocy, czyli w stu procentach wirtualną rzeczywistość! Meta noise, który ma zarówno akustyczne źródła dźwięku, jak i te elektroniczne. Tłusta, soczysta, twarda elektroakustyka! Do improwizacji tria w aurze field recordings z Live in Beppu doszło trochę kabli i kilka giga bajtów pamięci, a w muzyków ze Zjednoczonego Królestwa jakby nowy duch wstąpił, jakby dostali trzy nowe życia! Ile energii, jakie emocje, cóż za temperamenty! Od lewej – groźny kontrabas z ołowianym smykiem, zakotwiczony saksofon z pordzewiałą tubą, deska z kablami, które skwierczą i wiją się wokół muzyków, no i rozdygotana gitara, która szuka zwady, gotowa na każde sceniczne rozwiązanie. Ta ostatnia wchodzi w ciągłe zwarcia z elektroniką i czyni wiele dobra dla jakości improwizacji. To na razie zasadnicza oś wydarzeń. 10 minuta, muzycy zdają się tworzyć bardziej płynne ekspozycje, które zaczynają ciekawie ze sobą konweniować (tu także, saksofon z kontrabasem).

Two. Wolniej, dosadniej, ale równie zgrzytliwie, niepokornie, punkowo. Ciekawy pasaż wprost z saksofonu Andreae (muzyk ciągle na krzywej wznoszącej), jak zwykle oryginalny Birchall na gitarze (świetnie znamy go z tej strony). Szczypta industrialnych dźwięków, które dobrze robią temu fragmentowi improwizacji. Kontrabas wisi na smyku, a gitara z deską wytrwale rysują powierzchnie. Głębokie bruzdy, nisko zawieszone drony. Od 6 minuty muzycy nieco tłumią emocje. Działają bardziej selektywnie, kilka skupionych, małych opowieści. Na finał traka intrygująca próba kolektywnych imitacji (tu, na osi saksofon i deska).

Three. Intensywna interaktywność ze strony wszystkich uczestników spektaklu. Nieco onirycznej zwiewności, lekkości, groteskowości dźwiękowej. Bez pośpiechu, ale z zadziorami, wręcz natarczywie. W tym akurat momencie deska zdaje się być odrobinę zbyt aktywna, zawłaszcza wysokie pasmo nadawania. W ramach komentarza, spora dawka akustycznych mikrozdarzeń. Ta płyta miała lepsze momenty – notuje niecierpliwy recenzent. Najlepszym rozwiązaniem zdaje się być krok w kierunku noise, co muzycy czynią, wykazując się dużą czujnością dramaturgiczną. Dobra waloryzacja! Na finał części kilka dotkliwych zwarć, pyskówek i drobnych złośliwości. Jakież to piękne! Sporo elektroniki, ale w jak najlepszym stylu.

Four. Kontynuacja sytuacji na scenie, ale w nieco spokojniejszym wydaniu. Separatywne ekspozycje, które sobie nie szkodzą. Bywa nawet, że ze sobą zgrabnie konweniują. Deska znów odrobinę nadpobudliwa, ale muzyk słucha, co grają pozostali i na ogół podejmuje dobre decyzje, wchodzi w ciekawe interakcje. Dobry głos saksofonu, udane pętle na gryfie gitary, a kontrabas znów wisi i drży. Gęsta, narowista narracja najeżona ostrymi krawędziami, kantami i brudem za paznokciami. Muzycy wybrzmiewają z potem na czole, a najciekawiej dzieje się na skrajnym pozycjach – kontrabas plącze struny, gitara psychodelizuje. Deska zdaje się wybierać ton hałasu, ale recenzent wybacza Japończykowi tę woltę, gdyż całość płyty broni się bez cienia wątpliwości. Muzycy udanie gaszą światło!


piątek, 25 maja 2018

Cròniques d'Albert Cirera. L'últim episodi! Kroniki Alberta Cirery. Epizod ostatni!


Dziewięciu na dziesięciu muzyków improwizujących, zapytanych w jakiej formule osobowej najlepiej uprawia im się ich ukochany free improve, odpowie – w duecie!

Być może każdy z nich ma w tym zakresie całkiem indywidualne uzasadnienie, ale fakt statystyczny nie podlega dyskusji.

Naprawdę nie wiem, co musi się stać, by duet był naprawdę udany. Ale w przypadku duetów, to dla mnie najlepszy sposób na poznanie muzyka i tworzenie naprawdę nowej muzyki. Duet to bezpośrednia rozmowa, bezpośrednia wymiana i konfrontowanie wzajemnych pomysłów. Czy duet działa, czy jest świetny, czy też nie działa, natychmiast to czujesz. Jak do tej pory wszyscy muzycy, z którymi gram są świetni i jestem bardzo zadowolony z tego, jak zmieniają się pomysły w trakcie grania z tym, czy innym muzykiem i jak każdy z nich pokazuje mi nowe ścieżki lub nowe sposoby słuchania, grania i tworzenia.

To słowa katalońskiego saksofonisty Alberta Cirery. Uważni Czytelnicy Trybuny doskonale znają tego muzyka, a także większość jego nagrań. Być może – subiektywne zdanie redakcji – najlepszymi, jak do tej pory, nagraniami tego muzyka są jego duety, a w szczególności doskonała seria Cròniques. Jej cztery zasadnicze części (2015-16) zostały na tych łamach dogłębnie przeanalizowane (patrz: tutaj).

Tymczasem jesienią ubiegłego roku, Cirera zebrał partnerów z czterech części serii - Olle Vikströma, Ulricha Mitzlaffa, Alvaro Rosso i Carlosa Zingaro – na okolicznościowym koncercie. Zagrał z nimi ponownie w duecie, a na końcu spotkania cała piątka kolektywnie i nad wyraz swobodnie improwizowała. Szczęśliwie efekt sceniczny działań owego kwintetu jest od kilku tygodni dostępny w ujęciu fonograficznym i za moment zostanie przez nas omówiony. Recenzję tej dość krótkiej płyty uzupełnimy wrażeniami Pana Redaktora z ponownego odsłuchu Kronik 1-4, ale tym razem w wersji skróconej. Stosowna bowiem kompilacja kilka miesięcy temu ukazała w formacie CD.




Albert Cirera/ Olle Vilkström/ Ulrich Mitzlaff/ Alvaro Rosso/ Carlos “Zingaro” Cròniques 5: Ao Vivo! (Discordian Records, 2018, tylko elektronicznie)

Koniec października roku ubiegłego, Portugalia, miejsce określone jako Museo Malhoa, Caldas de Rainha. Saksofon tenorowy i sopranowy, saksofon barytonowy, violincello, kontrabas i skrzypce – muzycy w kolejności, w jakiej widnieją na okładce płyty. 28 minut opowieści w jednej części, która ma tytuł własny – Cut Down at Caldas de Rainha.

Introdukcja przy wtórze całujących się saksofonów, które brutalnie kontrapunktowane są przez grzmoty kontrabasu. Pozostałe strunowce wchodzą do gry równie podekscytowane. Zawieszone oddechy i napięcie na sali koncertowej, po obu stronach sceny. Gęste suwnice dźwięku, ostre struny, tuby wystawione na sonorystyczną batalię. Sopran po lewej, baryton po prawej, struny w samym zaś środku. Agresywna, dosadna ekspozycja silnie pobudzonych instrumentalistów (zapewne poprzedzające ten występ duety były niezwykle gorące). Rodzaj wojującej kameralistyki, pełnej buntu przeciwko wyborom oczywistych rozwiązań dramaturgicznych. Niechby nawet spalić tę filharmonię! Trudno nie dostrzec w tym tyglu emocji, wiodącej roli Alberta Cirery. Wszak to jego wieczór, jego skromny tribute. Jakkolwiek z całej piątki chwilowo jedynie Ulrich zdaje się być mniej zauważalny. Dużo dynamiki w dyszach większego z saksofonów (8 minuta, brawo Olle!). Znów brutalny smyk Alvaro, śpiewy i tańce Carlosa, rockowy smak w ustach Ulricha. Gęsta, narowista, ekspresyjna narracja. Prawdziwy konkret free improve! Tu nawet, na rogach free jazzu! Co za eskalacja! Pięć pijanych na umór gotyckich symfonii niepokornych dźwięków! Alvaro szarpie, Carlos podskakuje, ale to dwa dęciaki skomlą najdosadniej i ciekawie porządkują błyskotliwy chaos swobodnej improwizacji, wspierane przez walking kontrabasu (12 min.). Znów skrzypce budują dodatkowe spiętrzenie narracji, tu także z pięknym komentarzem saksofonów, które kreują samodzielne, tłuste potoki świadomości (brawo!). Ulrich też zdaje się rwać już włosy z głowy i budować urokliwy, gęsty pasaż. Oj, dużo się dzieje, recenzent nie nadąża z notowaniem! 15 minuta i nasza kwaśna filharmonia płonie już na całego! Smyki szczytują, pot tryska po ścianach! Od 18 minuty muzycy zaczynają lepić się do siebie, budować wspólne wielogłosy, kreować cudowną florę dłuższych, ciągnionych dźwięków. Jakże piękny moment, którego efekt wzmagają preparacje Cirery. Struny goreją, wokół pełno krwi! Dialogi, pyskówki, wymiany rozbieżnych punktów widzenia! Foniczna ekstaza spowija postać upoconego recenzenta. 23 minuta i nagłe, acz perfekcyjne stopowanie. Duet kontrabasu i barytonu. Trwający komentarz Cirery. Wiszący pod nieboskłonem Zingaro.  Rodzaj finałowego falowania narracji. Dużo groźnych, bezczelnych, niskich ekspozycji. Szczególnie kontrabasu i saksofonów. Długie dźwięki, faza rozwarstwienia. Cirera znaczy teren, jak pijany kocur. Wonderful! Ostatni dźwięk jest dość nagły i raczej niespodziewany. Nożyce edytora chyba delikatnie omsknęły się z pulpitu…




… A jak mogły wyglądać duety Cirery z każdym z muzyków kwintetu, które miały swój artystyczny byt parę chwil przed właśnie co omówionym koncertem? Z pewnością reprezentowały poziom, jaki wyznaczyli sobie muzycy w trakcie studyjnych spotkań duetowych, które miały miejsce w Portugalii w latach 2015-2016. Od ubiegłego roku, dzięki staraniom samego Cirery, dostępny jest dysk, który kompiluje nagrania z czterech niezwykłych duetów. Zwie się Les Cròniques (Discordian Records, 2017, CD). Zajrzyjmy ponownie do tych nagrań!

(CR2, Ulrich Mitzlaff). Dronowa rozmowa dwójki przyjaciół. Zawieszona ekspozycja o urodzie godnej roznegliżowanej tancerki fado. Brudno-barokowy sound z głębin ludzkiej wyobraźni. Imitacja w tubie saksofonu godna pokłonów piekielnych (saksofon to także instrument strunowy?!).

(CR3, Alvaro Rosso). Konie w galopie, inicjacyjne parchnięcia. Stylizacja free jazzowa, błyskotliwy tenor w kompulsywnym dialogu z temperamentnym kontrabasem, który wisi na metalowym smyku. W drugiej części utworu muzycy robią duży krok w kierunku sonorystyki, grają w wyższych rejestrach, jakby dekonstruowali pierwotną fakturę nagrania.

(CR4, Carlos Zingaro). Wysoki tenor, który szuka płaszczyzny dialogu z zadziornymi skrzypcami. I jest w tym ujmująco skuteczny. Znów saksofon wprost genialne imituje brzmienie instrumentu strunowego. Rozgrzana tuba kipi potem i spermą. W 3 minucie oba instrumenty grają jeden, taki sam dźwięk! Atak na szczyt, a potem zejście ruchem okrężnym. Cirera jakby multiplikował się wewnątrz saksofonu. Po chwili muzycy droczą się ze sobą, jak para kochanków przed kolejną nieudaną próbą okiełznania emocji.

(CR4). Miniatura free improve. Rozmowa sprzed chwili, która tu weszła już w fazę awantury, ale wcale nie potrzebuje puenty. Brawo!

(CR1, Olle Vilkström). Cicha, stonowana ptasia gra wstępna. Dęte szepty o wstrząsającej urodzie. Z oparów ciszy dochodzą odgłosy systematycznego wybudzania się obu saksofonów ze snu zimowego. Dość płynne pasaże barytonu na lewej, sonorystyczne fajerwerki tenoru na prawej. Szukają konsensusu, który znów zrodzić się może w sytuacji imitacyjnej. Od 9 minuty muzycy idą ku eskalacji, która zdaje się być dość naturalnym wyborem dramaturgicznym. Znów brzmią niemal identycznie. Wybrzmiewanie na suchych dyszach.

(CR3). Dronowa ekspozycja obu muzyków. Szukają wspólnego punktu odniesienia i bez trudu odnajdują go tuż na lustrem wód Tejo. Wysoki smyk, wygłuszony sonorystyką tenor. Dotkliwa, kąsająca uroda fragmentu.

(CR4). Lejąca się strumieniami woda w tubie tenoru, moc sonorystycznych turbulencji. W kontraście wobec dość leniwej, meta barokowej szarży na strunach. Prawdziwy popis Cirery w zakresie preparacji na dyszach. A kierunek narracji? Imitacja!

(CR2). Ten zaś fragment, to już z pewnością imitacja wyniesiona do rangi sztuki. Saksofon wpleciony pomiędzy struny, brzmi jak wiolonczela, ba, on już stał się wiolonczelą! Wysoki, brudny sound, delikatnie zmutowane brzmienie strunowca. Jedno ciało, jeden instrument! Jakże błyskotliwa pyskówka! A który muzyk odpowiada za dany dźwięk? Nie ogarniesz! Ulrich lewa strona? Alberta prawa? I w hałasie, i w ciszy, stawiają recenzenta na baczność. What a game! Idealna symbioza akustyczna.  W 6 minucie na moment milkną, by zacząć jakby nową opowieść w ramach jednego traku. Krnąbrny restart w estetyce call & response. Mocne zwarcie w półdystansie, sporo agresji, trochę merytorycznych rozbieżności. Pot i emocje. Z każdą jednak sekundą muzykom jakby bliżej do porozumienia. Wszak bratnie duszą ostatecznie lgną do siebie, lepią się w jedność w trakcie intensywnej eskalacji. Brawo!

(CR1). Bojaźń i drżenie dwóch niedźwiedzich saksofonów. Mają wspólne myśli, zbliżony ogląd rzeczywistości. Z pewnością patrzą sobie głęboko w oczy! Szczypta melodii u wylotu obu tub. Chrobot, mięśnie, emocjonalna kompatybilność.

(CR4). Dron saksofonu i rozkołysany smyk na suchych strunach skrzypiec. Doom deep listening! Dęciak zagłębia się w siebie, strunowiec woli pójść w tango. Ale to nadal ciekawa pogawędka dwóch starych przyjaciół w barze nadbrzeżnym. Tu nawet dość konwencjonalna, jak na reguły serii Kronik. Puentą musi być sonorystyczna egzaltacja.

(CR3). Dwuminutowa kipiel w tubie, jęki smyka, gdzie jesteśmy, dokąd zmierzamy. Kontrabas sieje zgorszenie akustycznymi przepięciami. Saksofon szumi złowieszczo.

(CR3). Walking na gryfie, jazz w tubie saksofonu. Dość zaskakujący finał kompilacji. Melodia i tłumienie emocji. Dużo ciszy, po której wraca zły sound tenoru i stawia nas do pionu - co złego, to nie my! Na ostatniej prostej, piski i skowycie sopranu.


wtorek, 22 maja 2018

Zweige & Synchronous Rotation! Vasco Trilla, in the company of the Rodrigues’ family, once again proves that every instrument has the strings!


Bez wątpienia, w rękach Vasco Trilli perkusja zdaje się być instrumentem strunowym. Przekonywaliśmy się o tym już wielokrotnie, szczególnie w sytuacjach, gdy Katalończyk mierzył swe siły w formacjach prowadzonych lub auspicjowanych przez doskonałego portugalskiego skrzypka Ernesto Rodriguesa i jego zacny label Creative Sources.

Dokładnie w tym miejscu można sobie przypomnieć recenzję płyty Blattwerk, a w tym Nepenthes Hibrida.

Bieżący rok przynosi kolejne dwa dowody na to, iż teza postawiona na wstępie tego tekstu ma rację bytu. Najpierw kontynuacja studyjna projektu Blattwerk, potem zaś skromny kwartet z udziałem … włoskiej kontrabasistki. Będzie się działo!




Harald Kimmig/ Ernesto Rodrigues/ Miguel Mira/ Guilherme Rodrigues/ Alvaro Rosso/ Vasco Trilla ‎Zweige (Creative Sources, 2018)

Luty br., Lizbona, Namouche Studio. Na wiolonczelach - Guilherme Rodrigues i Miguel Mira, na kontrabasie - Alvaro Rosso, na altówce - Ernesto Rodrigues, na skrzypcach - Harald Kimmig, na instrumentach perkusyjnych – Vasco Trilla. Dwie swobodne improwizacje potrwają prawie 39 minut.

Zweige I. Struny poddawane procesowi intensywnego ostrzenia. Rezonans na talerzach. Krok za krokiem, czar urywanych fraz, pomruki kontrabasu, dzwonki. Aż gęsto od dźwięków. Odrobina uzasadnionego drummingu Trilli. Narracja jest delikatna akustycznie, ale pełna emocji i niezbędnej dynamiki. Struny pozostają w permanentnym dialogu. Swobodnie improwizowana kameralistyka z pewną dozą abstrakcyjnej psychodelii. Już w 5 minucie szóstka muzyków udaje się w szumiące szuwary, z ciszą u progu, w atmosferze mięsistej polerki. Akcenty rytmoidalne na suchym werblu. Molekularny taniec ze szczyptą intrygującej sonorystyki (zwłaszcza ze strony mniejszych strunowców). Akustycznie urocze, dramaturgicznie błyskotliwe! – notuje recenzent w pierwszej fazie ekstazy. Od 8 minuty improwizacja zdaje się systematycznie narastać (kierunek eskalacja?), ale pośród instrumentalistów nie ma na to pełnej zgody. Wybór zejścia do krypty, wydaje się dalece słusznym rozwiązaniem. Cisza na gryfach, półmrok, ktoś uderza w struny i raczej nie jest to Vasco. Ten ostatni bowiem drży i szeleści. Zapasy z dramaturgicznym zaniechaniem, zawieszaniem narracji. Piękna muzyka (13-14 min.)! Rezonanse i mezalianse! Doom dark micro sonore! Focus on one sound! Pięć strunowców i ten szósty też jakby strunowiec – nierozpoznawalne źródła pojedynczych dźwięków! Wspaniale! Wybrzmiewanie w kolektywnym rezonansie!

Zweige II. Muzycy pozostają w krypcie. Szum wiatru pomiędzy strunami i w arsenale Trilli. Cięciwy łuków napinają się. W oddali stuprocentowo akustyczny dark ambient. Jakby kolejny stopień muzycznego wtajemniczenia. Mroczne dźwięki dronizują się. To zapewne okrwawiony smyczek na gryfie kontrabasu. Vasco stawia zasieki, wiolonczele pętlą się, brną w kierunku skowytu. Altówka i skrzypce czynią podobnie. Cały sekstet pląsa po zroszonej ciepłym napalmem wiosennej łące. Dzwonki zapraszają na celebrację chwili. Improwizacyjne wyniesienie?! Choć na studyjnej scenie raczej … tłumienie emocji. Niektóre struny drżą, inne rezonują i budują separatywne drony. 10 minuta, to wzrost aktywności, więcej dynamiki, narracja robi się gęsta, jak na początku płyty. Muzycy popadają wręcz w galop! More than one drum! I jakże błyskotliwy stop! Dzwonki, echa potu na strunach. Doom ambient! Pięknie! Znów umiar wygrywa z nadmiarem, czyniąc całą płytę naprawdę wyjątkową. Słychać, jak struny oddychają, a przestrzeń wokół nich pulsuje ciszą.




Ernesto Rodrigues/ Guilherme Rodrigues/ Gianna de Toni/ Vasco Trilla ‎ Synchronous Rotation (Creative Sources, 2018)

Na osi czasu przesuwamy się do listopada ubiegłego roku. Tym razem jesteśmy na koncercie, wciąż wszakże w Lizbonie (O'Culto da Ajuda). Na scenie poznajemy twarze znane z poprzedniego nagrania. Ojciec i syn Rodrigues, jest też Vasco Trilla. Towarzyszy im tajemnicza kontrabasista - Gianna de Toni. Muzycy zagrają jeden trak, który potrwa niespełna 28 minut.

Muzyka wstaje z ciszy, dobiega z głuchej przestrzeni. Słuchać szelest kroków, ktoś oddycha. Struny pełne bojaźni i drżenia, w egzystencjalnym zawieszeniu. Koncertowe królestwo, pełne skupienia i umiaru. Struny wchodzą w delikatne interakcje, ledwie muskane smykami, lekkimi jak ptasie pióra. Robaczki tańczą w ołowianych miseczkach (Trilla!). Kameralistyka owdowiałych przedmieść Lizbony. Odrobina klasycznych pasaży, konfrontowana przez bystre interakcje rzeczywistości ciągłej improwizacji. Być może jesteśmy bliżej bramy do filharmonii, ale kwaśny odczyn dźwięku determinuje nasz sceptycyzm wobec wejścia do środka. Jakby na potwierdzenie przypuszczeń recenzenta - 8 minuta i pierwsze próby sonorystycznych zadziorów na gryfach i krawędziach werbla i tomów. Wsparcie drummingowe, to nie jest zły pomysł. Niepokój rytmu pozorowanego. Smyki podśpiewują molowe pieśni. Niekoniecznie żałobne, może bardziej wielkopostne. Tuż potem zejście w głąb czarnej ziemi. Zdaje się, że to Ernesto ma w dłoniach pochodnię i oświetla drogę wędrowcom. Pięknie snuta opowieść, bez puenty, z pokładami lirycznych metafor na gryfie altówki. Reszta partnerów komentuje i wpada w drobną egzaltację. 14 minuta, dronowy czteroślad! Jakże uroczy pasaż! Jakże te instrumenty oddychają i szeleszczą. Drżą! Akustyczny meta byt! Głaskają się z ciszą! Po uszy w ciszy, tu gdzie każdy dźwięk stanowić może krwawą rewolucję (także ze strony widowni)! 20 minuta, Trilla bierze opowieść na swój warsztat – dzwoni i rezonuje. Obok drobne turbulencje na strunach. Wejście w kameralny barok, może nawet ckliwy romantyzm. Ale wszystko może liczyć na cięty kontrapunkt drummera! Narracja rośnie w siłę, a tempo przemian dyktuje Katalończyk. Rusza armia wibratorów! Strunowce z otwartymi ustami łapią głęboki oddech. Ostrzą sobie ząbki na finał! Szczypta klasycznej retoryki ze strony wiolonczeli, na pozostałych strunach szmer molowej zadumy. Jakże ciekawy dysonans akustyczny. Na ostatniej prostej wytryski pojedynczych dźwięków i dronowych zaśpiewów.





czwartek, 17 maja 2018

Snekkestad! Fernández! Guy! A lot of Variations!


Nie dalej, jak w ubiegłym tygodniu klawiatura komputera Pana Redaktora istotnie zagotowała się z emocji muzycznych. Doskonała płyta norweskiego saksofonisty i trębacza Torbena Snekkestada i jego amerykańskiego interlokutora Nate’a Wooleya - Of Echoing Bronze - wzbudziła niekłamany zachwyt w gronie redakcyjnym.

Z tym większa zatem radością zapraszam do odsłuchu kolejnej płyty Norwega, poczynionej w równie doborowym towarzystwie, także wydanej w Polsce, także przez Fundację Słuchaj!




9 lipca roku ubiegłego, znane nam już z poprzedniej recenzji płyty Torbena miejsce, KoncertKirken – Blågårds Plads w Kopenhadze, a na scenie trójka muzyków (którzy grać będą muzykę skomponowaną przez siebie w drodze … jak najbardziej swobodnej improwizacji) - Torben Snekkestad na saksofonach i trąbce, Agustí Fernández na fortepianie i Barry Guy na kontrabasie. Sześć Luizjańskich Wariacji potrwa 50 minut i kilkanaście sekund. Płytę dostarcza Fundacja Słuchaj! Podmiotem wykonawczy są muzycy wymienieni w kolejności, jak kilka wersów wyżej.

Pierwsza. Od startu kolektywna wymiana poglądów, toczona w perfekcyjnej faunie akustycznej, pełna dosadnych interakcji już na pierwszym wirażu.  Sporo dynamiki w dłoniach i ustach muzyków, emocji, ciętych ripost i wnikliwych komentarzy odautorskich. Posmak zatopionej w gęstym oleju współczesnej kameralistyki. Sopran pięknie tańczy pomiędzy strunami dynamicznego piana, kontrabas wisi na smyku, w tradycyjnie dla Guya barokowym stroju. Demokracja panuje na scenie, ale jakby każdy interwał czasowy koncertu miał swojego lokalnego uzurpatora przestrzeni akustycznej.  4-5 minuta, to pierwsze zejście w ciszę niegroźnej kameralistyki, tym razem bez wspomagających metafor recenzenta. Zawsze w takiej sytuacji liczyć jednak można na dosadny kontrapunkt kontrabasu. Dzięki Guy! Piano wieńczy pierwszy odcinek bez grama preparacji…

Druga. Drapieżne mikrofrazy z każdej strony. Muzycy rozstawieni po kątach, prężą muskuły, z grymasami na twarzach. Trochę przepychanek. Agusti preparuje aż miło. Torben u progu sonorystycznej przygody. Barry z głębokim soundem, iście piekielna maszyna. Rodzaj chocholego tańca nad jeszcze ciepłymi zwłokami chamber music. Brawo! Agusti w ogniu, Torben z trąbką w niebie, a Barry w zawieszeniu…

Trzecia. Piano z klawisza, spokojny saksofon, czyli zasada kontrastu track by track działa bez zarzutu. Skupienie i determinacja z jednej strony, powolna łagodność ala ECM - z drugiej. Chamber bez nadmiaru ładunków energetycznych. Chyba jedynie Guy stara się mącić ten modelowy klincz estetyczny, zakleszczając palce pomiędzy strunami. Samo wybrzmiewanie bardzo stylowe, pełne nastroju tria Aurora, czy nawet duetu Agusti i Barry’ego. Nie dziwi, że Torben milczy …

Czwarta. Sonorystyczna kipiel w tubie, subtelności z wnętrza fortepianu, głaskanie strun suchą dłonią. Jest na czym zawiesić ucho! Interakcje multiplikują się. Dialogi, trójlogi, czworologi! Słowa wypowiadane w każdym przypadku, z wołaczem włącznie. Rodzaj nawarstwiającej się macierzowo narracji. Torben nieco wycofany, lekko nieśmiały. Panowie F. i G. w znoju szaleństwa improwizacji. Pan S. nie chce być dłużej tym mniej aktywnym. Rusza w bój! Ma w ustach tenor i jest gotowy na wszystko! Buduje ciekawą ekspozycję. Nastrój koncertu nabiera pikanterii. Dynamika klawisza, energia tuby, grzmoty kontrabasu! Kind of free jazz variation! Temperament muzyków zdaje się chwilowo dominować nad ich kreatywnością. Oczywiście muzycy tej klasy szybką łapią umiar…

Piąta. Preparacje z przytupem, z samego środka fortepianu. Szarpanie strun, dużo powietrza w tubie, mokre dysze. Gęsty pochód dźwięków. Wet za wet. Choć i duża porcja przestrzeni pomiędzy kolejnymi iteracjami improwizacji. Torben ponownie w tle, raz po raz próbuje zaznaczyć swoją obecność na osi czasu (tu, wysoki pasaż sopranu). Udaje mu się w dwójnasób. Smart chamber sax! Koledzy podłączają się i mamy ciekawe igrzyska, aż wióry lecą! Saksofon wręcz eksploduje! Nie trwa to jednak długo, albowiem Norweg zwinnie schodzi na poziom szemranej ciszy, zostawiając miejsce dla piana i kontrabasu, które nie marnują okazji. Takie post-chamber freely improve z drobinami sonorystyki w głębokich otchłaniach rury saksofonu. Muzycy brną w minimal, co dobrze robi całej – tu nad wyraz intrygującej - narracji. Na finał o tempo szybciej, rodzaj quasi rytmicznego galopu z inicjatywy kontrabasisty…

Szósta. Saksofon w mikrodronie, struny piana w błyskotliwym rezonansie. Kontrabas najpierw słucha, a potem pięknie wyje do księżyca na rozgrzanym smyczku. Wręcz trzęsie całą improwizacją! Przykład skupienia, wzajemnego słuchania i świetnych interakcji! Od smutku po radość. Od wytłumienia po burzę hormonów. Duża zmienność akcji, jedność przestrzeni i czasu. Mnogość wrażeń i emocji – zdecydowanie najlepszy fragment koncertu! Torben na tenorze daje świetną zmianę. Burza z piorunami! Jak pięknie! Do finału muzycy docierają zadowoleni, z uśmiechami na twarzach. Dobra robota, Panowie! Wielki finał! Mistrzowskie zakończenie!



środa, 16 maja 2018

Blume! De Joode! Butcher! Low Yellow!


Dokonania brytyjskiego saksofonisty Johna Butchera śledzimy na tych łamach na bieżąco. Jak wykazało śledztwo przeprowadzone przez Pana Redaktora, pozostajemy w tej kwestii bez jakichkolwiek opóźnień. Czas zatem pochylić się nad najnowszym wydawnictwem Johna, pierwszym datowanym na rok 2018.

Towarzystwo holendersko-niemieckie nagrania koncertowego ze Słowenii (znów Spancki Borci!) zacne i równie doświadczone w bojach improwizacyjnych, jak nasz bohater, zatem czekać nas może jedynie foniczny ocean pełen szczęścia!




Czas i miejsce zdarzenia: 28 października 2016 roku, Španski borci 'Sound Disobedience'  Ljubljana.

Ludzie i przedmioty:  Martin Blume – perkusja, perkusjonalia, Wilbert De Joode – kontrabas, John Butcher – saksofon tenorowy.

Co gramy: opis płyty sugeruje, iż muzycy grają własną muzykę skomponowaną (All Compositions By...).  Szczęśliwie jest to chyba jedynie zabieg edytorski. Zdecydowanie bowiem i nad wyraz swobodnie improwizują! Być może jednak niektóre elementy kolektywnej improwizacji mają charakter predefiniowany.

Efekt finalny: cztery odcinki z tytułami, łącznie 46 minut, wydane pod imionami i nazwiskami muzyków, jako Low Yellow (Jazzwerkstatt, 2018).

Wrażenia subiektywne/ przebieg wydarzeń:

One. Muzycy ruszają w zwartym szyku, ze spokojnym saksofonem, twardą sekcją kontrabasu i zmysłowej perkusji. Swobodnie, ale jakby z lekko zarysowanym pomysłem na kształtowanie narracji. Tempo marsza pogrzebowego, ale ścieg szyty jest gęsto, już z pierwszym potem na czole. Ciało w ciało, zwinna dialektyka interakcji. Kompatybilność i kompaktowość. Kontrabas na smyku, tyczy szlak, wskazuje kierunek rozwoju tego wysokogatunkowego free improve. W grupie trzech muzyków świetna kooperacja, choć pamięć recenzenta nie sięga do ich ewentualnego poprzedniego spotkania. Barokowy De Joode, zwinny jak łasica Blume, no i Butcher – zawsze na czas, z szerokim wachlarzem technik artykulacyjnych, mistrz swoich czasów. Kontrabasista często zmienia sposób gry, sieje ferment, jest zabójczo inspirujący dla partnerów. Butcher dla odmiany, trochę czeka na podpowiedzi, nie jest zdeterminowany poziomem swojej kreatywności. Choć już w 8-9 minucie, na tle prostego walkingu De Joode, zaczyna rysować barwną, wielowątkową opowieść. Zaraz potem schodzi w obszar ciszy i pozwala parterom na odrobinę szaleństwa w duecie. Szczypta mikrobiologii – urocze! Gdy wraca, wchodzi w dialog, a nawet trójlog z lekkim posmakiem psychodelii. W ramach tego tria wszelkie zachowania noszą znamiona w pełni demokratycznych. Nikt nie ma tu aspiracji do dominowania w jakimkolwiek aspekcie. Być może jednak na tle gęstej sekcji, Butcherowi brakuje chwilami przestrzeni do rozwoju improwizacji, do zrobienia kroku poza idiom free jazzu.

Two. Molekularna, skupiona rozbiegówka. Muskularne stemple De Joode. Muzycy znów maszerują łeb w łeb, depczą sobie po piętach. Każda akcja ma swoją niemal podwójną interakcję. Brak akceptacji dla bardziej separatywnych wycieczek. Muzycy pilnują się wzajemnie, działają w skupienia, z mocą koncentracji w każdym zakamarku wyobraźni.

Three. Bardziej dynamicznie, w jednej tonacji, trzy rozszalałe głowy. Rodzaj pierwszej narracji, która systematycznie narasta i szuka stanu eskalacji. Być może to właśnie w tym momencie Butcher przejmuje po raz pierwszy stery okrętu. Ale na nie długo, albowiem już po chwili sekcja zostaje sama i szybuje na ostro. Smyk zieje ogniem, a jurna, czupurna, nadaktywna perkusja, szybuje w wysokim rejestrze (talerze!). Jak walec, jak klacz w galopie! Wonderful! Następujące tuż potem próby zawieszania narracji dobrze jednak służą całej improwizacji. Tu, świetna ekspozycja solowa Blume (5-6 minuta). Kontrapunkty kontrabasu, smugi i powiewy tenoru. Narracja ciągle ma jednak dobry drive, a muzycy doskonale komunikują się między sobą, bez wszakże indywidualnych fajerwerków. De Joode walczy jak lew, jest nieustępliwy i zdeterminowany. Tu, gdy narracja delikatnie stopuje, uroda całej improwizacji wręcz eksploduje! Barokowy sound kontrabasu! Jakże urocze przepychanki na sam finał fragmentu trzeciego. Także znacząca ekspozycja Butchera!

Four. Kontrabasowe intro w technice pizzicato. Drummer na dzwonkach. Swawolny, wysoki tenor, tłumiący jednak emocje, tak by nie zburzyć spokoju narracyjnego. Softly as morning sunrise, parafrazując klasyków. Znów na gryfie De Joode rodzi się ferment. Błyskotliwy small drumming Blume’a. Butcher odrobinę na wstecznym biegu. Jakby jednak słyszał recenzenta, albowiem zaraz rusza do walki o swoje, o artystyczne ostatnie zdanie. Eskaluje się i zbiera punkty do oceny za całość. Płyta pełna doskonałości, ale jakby brakowało wisienki na torcie. Rzecz można przewrotnie – wyśmienita czwórka z plusem.



niedziela, 13 maja 2018

The Luis Vicente' Residency in Poland! Impresje obrazkowe i wywiad!


Rezydencja portugalskiego trębacza Luisa Vicente w Polsce za nami! Pięć dni, cztery miasta -  Bydgoszcz, Poznań, Łódź i Warszawa!

W trakcie całej trasy 9 muzyków zagrało 15 imponujących setów muzyki niezwykle swobodnie improwizowanej. Każdego dnia w nieco innych zestawieniach personalnych.

Wraz z Luisem Vicente (trąbka), grali Seppe Gebruers i Witold Oleszak na fortepianach, Michał Dymny i Paweł Doskocz na gitarach elektrycznych, Sławek Janicki na kontrabasie, Paweł Sokołowski na saksofonach oraz Vasco Trilla i Onno Govaert na perkusjach.

Wszystkie koncerty dwudniowego Spontaneous Music Festival 2018 - Live in Dragon w Poznaniu, który stanowił najważniejszy element składowy trasy koncertowej, zostały zarejestrowane i być może zostaną kiedyś wydane.

Poniżej ulubione zdjęcia redakcji z tej niezwykłej trasy. Podziękowania za zdjęcia dla Maksa, Konrada i dwóch Krzysztofów!











Więcej zdjęć odnajdziecie na najpopularniejszym portalu społecznościowym świata, na profilu Trybuny Muzyki Spontanicznej. Na profilu zaś osobistym Pana Redaktora, także werbalne impresje z każdego dnia.


****


Poniższy wywiad z Luisem Vicente przeprowadzony został przeze mnie dla portalu jazzarium.pl i tamże opublikowany w przededniu trasy koncertowej.


Luis Vicente – Słuchanie i skupienie, wywiad po polsku


Już za kilka dni, dokładnie 5 maja, rozpoczyna się "Rezydencja Luisa Vicente w Polsce". To szczególnego rodzaju objazdowy festiwal muzyki improwizowanej, organizowany przez Trybunę Muzyki Spontanicznej (szczegółowe informacje były już publikowane na tych łamach).

Pięć dni, cztery miasta, dziewięciu muzyków z kraju i zagranicy, a w roli wiodącej portugalski trębacz. W trakcie trasy światową premierę będzie miała płyta "Live at Ljubljana", którą Vicente nagrał wspólnie z belgijskim pianistą Seppe Gebruersem i holenderskim perkusistą Onno Govaertem. Wydawcą płyty jest seria wydawnicza Multikulti Project i Trybuny Muzyki Spontanicznej.

Nim udamy się na koncerty, nim posłuchamy nowej płyty, proponujemy wywiad z muzykiem, przeprowadzony specjalnie na okoliczność wyżej wymienionych wydarzeń.


Za kilka dni ukaże się płyta nowego trio z Twoim udziałem, nakładem polskiego wydawnictwa. Między innymi z tej okazji wybierasz się do Polski na kilka koncertów. Jest zatem wiele powodów byśmy dziś porozmawiali na łamach polskiego portalu. Zacznijmy może od płyty i partnerów, z jakimi ją nagrałeś. Przybliż ich proszę, także pomysł na improwizujące trio właśnie w takim składzie personalnym i instrumentalnym, a także opowiedz o samym nagraniu, które miało miejsce w okolicznościach koncertowych.

Uważam tę grupę za bardzo wyjątkową, gdyż gram w niej inaczej niż czynię to we wszystkich pozostałych sytuacjach. Tu wszystko jest niespodzianką, nigdy nie wiemy, w którą stronę pójdzie muzyka, od jazzu do współczesności, od muzyki abstrakcyjnej do eksperymentalnego minimalizmu.

Seppe i Onno to fantastyczni, młodzi zawodnicy, ale są też dojrzali i utalentowani, to przykład muzyków, z którymi najbardziej kocham grać.  Pracujemy razem przez już trzy lata i jest to bardzo interesujące od samego początku.

Gramy bez basu, gdyż nie czujemy, żeby muzyka tego potrzebowała, brzmi dobrze bez niego i postanowiliśmy przy tym pozostać, mimo, iż zastanawialiśmy na początku, czy powinniśmy z niego skorzystać.

Album „Live at Ljubljana” nagrany został rok temu podczas festiwalu Sound Disobedience i to pełny koncert, zaprezentowany na płycie dokładnie tak, jak był przez nas grany.


Pomówmy o trasie koncertowej. Jej idea zasadza się na prezentacji dwóch nieco odmiennych składów trzyosobowych z Twoim udziałem. Pierwszym jest trio, o którym przed momentem wspominaliśmy. Drugi, to skład z Michałem Dymnym na gitarze i Vasco Trillą na perkusji. Niemal każdego dnia będziesz grał po dwa koncerty.  To spore wyzwanie dla trębacza? Czego spodziewasz się po tej trasie?

Jestem bardzo podekscytowany tą trasą. Przede wszystkim, będę po raz pierwszy w Polsce, w kraju, który naprawdę mnie interesuje. Słyszałem tak wiele opowieści o pięknie tutejszych miast, o kulturze, ludziach i oczywiście muzycznej scenie.

Wspaniale będzie móc zaprezentować nasz debiutancki album, pokazać naszą muzykę nowej publiczności, to także bardzo dobra okoliczność dla trio, aby zagrać na Festiwalu w Dragonie i wszystkich pozostałych miejscach, w kilku miastach.

Grać dwa różne składy na jednym koncercie, to coś, co nie zdarza się za każdym razem. To bardzo motywujące, że oprócz naszego trio, będą także inne grupy, rodzaj „randki niespodzianki”, gdy kompletnie nie wiesz, co się wydarzy. Czy muzyka będzie dobra, czy nie, coś za działa, coś nie zadziała, nigdy nie wiemy, cóż interesującego może się wydarzyć, gdy spotyka się muzyka po raz pierwszy, a dodatkowo dzieje się to na scenie. Uwielbiam taką sytuację, która możliwa jest tylko w muzyce improwizowanej.

Tak, granie dwóch koncertów tej samej nocy będzie zdecydowanie wyzwaniem, musisz znaleźć równowagę pomiędzy stroną emocjonalną i fizyczną (wytrzymałość!), a jednocześnie zachować interesujące brzmienie. Jestem bardzo podekscytowany i zmotywowany, liczę dni, jakie pozostały do tego wydarzenia.

Zatrzymajmy się na chwilę nad samym procesem improwizacji. Przed chwilą powiedziałeś, że świetnie czujesz się w zupełnie nowych, otwartych sytuacjach scenicznych. Co twoim zdaniem jest najważniejsze w procesie improwizacji? Czy ważniejsza jest własna kreatywność, czy może to, z kim w danym momencie z spotykasz się na scenie i jak wiele może on ci dać w tej sytuacji?

Powiedziałbym, że słuchanie i koncentracja to najważniejsza część procesu, bardziej istotna niż podział na muzykę improwizowaną lub skomponowaną. Kiedy wchodzisz w konwersację z kimś, kogo słuchasz, gdy odpowiadasz zgodnie z tym, co mówi ten drugi, pojawiają się tematy do dyskusji. Jeśli nie reagujesz, to wszystko traci sens, marnujesz swój czas i robisz "puste" przebiegi, nic interesującego się nie dzieje. Prowadzisz monolog, to samo dzieje się w muzyce, jak i w innych sztukach twórczych.

Kreatywność jest oczywiście ważna, jeśli jej nie masz, to jesteś skończony, nie będziesz brzmiał interesująco, a granie lub słuchanie Ciebie będzie nudne. To największe wyzwanie, brzmieć interesująco, świeżo za każdym razem, gdy grasz na swoim instrumencie. A czasami nie jest łatwo "odbudować" siebie i czerpać inspirację. Bywają sytuacje, w których nie możesz się określić ani kontrolować, afektujesz się, pozostajesz pod wpływem wszystkiego, co Cię otacza, w dobry lub zły sposób, to wszystko ujawnia się za każdym razem, kiedy grasz.

Musisz pozostawać w stanie równowagi, ciało i umysł muszą stale współpracować ze sobą, a potem po prostu jesteś z ludźmi, z którymi lubisz grać, otwierasz uszy i pozwalasz, aby wszystko działo się i płynęło naturalnie, tak jak być powinno.


Mam wrażenie, iż jednym z muzyków, z którym najlepiej rozumiesz się w muzyce kreatywnej jest doskonały gitarzysta Marcelo Dos Reis. Nagraliście całe mnóstwo wspaniałej muzyki. Znam Was obu osobiście, zauważyłem, że przede wszystkim darzycie się niebywałym szacunkiem i doceniacie się wzajemnie. Opowiedz o tej przyjaźni.

Powiedziałbym, że nie ma muzyka, z którym bardziej lubię grać niż z innymi, którego uważałbym za swojego ulubionego muzyka. Lubię i podziwiam muzyków, z którymi gram, wszyscy oni mają cechy, które czynią ich wyjątkowymi. Od dawna gram tylko z muzykami, których lubię. Nie widzę siebie dzielącego się moimi wartościami z kimś, kogo nie lubię, lub po prostu nie doceniam jego gry. Lubię uczyć się od ludzi, którzy są lepsi ode mnie. Lubię dawać i otrzymywać, jak ktoś już powiedział: "dzielenie się jest wyrazem troski ...". Lubię dzielić się dobrymi rzeczami w życiu, kochać dobrych i prostych ludzi, po prostu nie mogę znieść pozerów lub ludzi, którzy z jakiegoś powodu lubią, czy wręcz potrzebują okazywać, że są zbyt ważni lub lepsi, kiedy znajdują się obok ciebie.

Marcelo jest interesującym i kreatywnym muzykiem, jednym z kilku (niewielu) gitarzystów, z którymi uwielbiam pracować, jest także dobrym przyjacielem. Robi świetną robotę jako muzyk, a także jako właściciel wytwórni „Cipsela”. Współpracujemy prawie od 10 lat.


Mark Corroto z All About Jazz pisze w liner notes do płyty "Live at Ljubljana", że słyszy w Twojej grze mnóstwo wpływów, nawet samego Louisa Armstronga. Opowiedz proszę o swoich inspiracjach do grania muzyki jazzowej i improwizowanej. Kto i co ukształtowało Cię jako muzyka?

Mamy tu wszystkich trębaczy: Milesa, Dona Cherry'a i Bookera Little'a, Kenny'ego Wheelera, Freddiego Hubbarda, Kenny'ego Dorhama i Mongezi Feza. Wszyscy oni wywarli na mnie duży wpływ. Jeśli chodzi o inne instrumenty, to uwielbiam pośród wielu innych także muzykę Johna Coltrane'a, Ornette Colemana, Erica Dolphy'ego i Evana Parkera. Zawsze byłem i nadal jestem zainteresowany słuchaniem i graniem różnych rodzajów muzyki, od elektroniki po noise, od world music po muzykę klasyczną, a także rock.

Powiedziałbym, że są to oczywiste i oczekiwane wpływy, jeśli chodzi o muzyka, ale są także inne rzeczy, które mnie inspirują, na przykład natura. Dorastałem na wsi i wybrzeżu, to dla mnie duża inspiracja, całe otoczenie wokół mnie, dźwięki ptaków, woda, zapachy, krajobrazy. Uwielbiam też ocean, surfuję i spędzam dużo czasu na plaży, tu naprawdę czuję się jak w domu. Życie we wspólnocie z naturą jest niewymowne...

Wszyscy byli mnie ważni dla mojej muzyki, wszyscy, którzy uczyli mnie lub grali ze mną, od początku do teraz.

Już niebawem w Polsce ukaże się Twoja kolejna płyta. Tym razem będzie to trio z saksofonistą Yedo Gibsonem i doskonale u nas znanym perkusistą Vasco Trillą. To w mojej ocenie zupełnie inna muzyka, niż ta, którą grywasz z Seppe i Onno. Proszę Cie o komentarz i wrażenia ze współpracy z tymi muzykami.

To trio to zupełnie inna muzyka. Eksperymentalna, abstrakcyjna, z użyciem wielu rozszerzonych technik artykulacji. Nigdy wcześniej nie nagrałem czegoś podobnego.

Ta grupa, to pomysł Yedo. Rozmawialiśmy o tym i postanowiliśmy pójść do studia, ale nie napisaliśmy nic, nie rozmawialiśmy o kompozycjach i pomysłach, poza określeniem brzmienia. Ten album skupia się wyłącznie na brzmieniu.

Yedo i Vasco to świetni muzycy, jedni z najlepszych improwizatorów, z jakimi kiedykolwiek grałem. A kiedy grasz z ludźmi takimi jak oni, łatwo jest dostać się w miejsce, w którym czujesz i słyszysz, że muzyka się dzieje, wszystko jest jasne, bez jakichkolwiek zahamowań. Ciekawi mnie, w jaki sposób ten album zostanie przyjęty przez miłośników tej muzyki.

Opowiedz o Lizbonie. O muzykach, o miejscach, w których można grać dobrą muzykę.  Czy muzyk improwizujący jest w stanie przeżyć w tym mieście? Moje pytanie jest oczywiście dość przewrotne. Wiem, że dużo koncertujesz i nagrywasz poza Portugalią.

Lizbona to piękne miejsce do życia, wiele się dzieje, mnóstwo koncertów każdego tygodnia, ale niestety jest tylko kilka miejsc, które mogą zaoferować przyzwoite warunki muzykom. Są nowe miejsca otwarte na free i muzykę awangardową, takie jak SMUP w Parede, czy Bar Irreal, jest też Hot Club, który od czasu do czasu akceptuje mniej "mainstreamową" muzykę.

Trudno jest żyć z tej muzyki, muzycy są zmuszeni do nauczania, dawania lekcji gry na instrumentach, by jakoś funkcjonować.

Opowiedz proszę o Twoich planach artystycznych na najbliższe miesiące. Jakich płyt z Twoim udziałem, poza tymi dwoma, które wydawane są w Polsce, możemy spodziewać się jeszcze w tym roku? Z kim i gdzie będziesz koncertował i rejestrował nagrania?

W tym miesiącu mam tour po Portugalii z In Layers *) i prawdopodobnie nagramy nasz drugi album. W czerwcu będę grał na festiwalu Blurred Edges w Hamburgu z grupą Echoes of Africa. Również Doek Festival w Amsterdamie z 5et, wspólnie z Johnem Dikemanem, Alexandrem Hawkinsem, Hugo Antunesem i Markiem Sandersem; Sierpień - Saalfelden z Chamber 4**). Jest jeszcze więcej propozycji, ale czekam na potwierdzenie.

Pojawi się album kwintetu, o którym wspomniałem wcześniej, debiutancki album grupy Frame Trio ***), mój solowy album, drugi album z kwintetem Zwerv ****), trzeci album Fail Better!. Myślę, że to wszystko.

Dziękuję Luis za wywiad i do zobaczenia w Polsce.



*) partnerują mu - Marcelo Dos Reis, Onno Govaert i Kristjan Martinsson
**) Marcelo Dos Reis, Theo Ceccaldi i Valentin Ceccaldi
***) Marcelo Dos Reis i Nils Vermeulen
****) George Hadow, Henk Zwerver, Raoul Van der Weide i Ziv Taubenfeld



****


Luis Vicente - Listening and focus, interview

Today, on May 5, the "Luis Vicente Residence in Poland" begins. This is a special kind of traveling festival of improvised music, organized by the Spontaneous Music Tribune (detailed information was already published on these pages).

Five days, four cities, nine musicians from Poland and abroad, and a leading Portuguese trumpet player. During the tour, there will be the world premiere of the album "Live at Ljubljana", which Vicente recorded together with the Belgian pianist Seppe Gebruers and Dutch drummer Onno Govaert. The publisher of the album is the publishing series Multikulti Project and Spontaneous Music Tribune.

Before we go to concerts, before we listen to a new album, we suggest an interview with a musician, carried out specifically for the aforementioned events.

In a few days a new trio with your participation will be released by the Polish label. Among other things, on this occasion you are going to Poland for several concerts. There are many reasons we talk today on the Polish portal. Let's start with the CD and partners  you recorded it with. Bring them closer, also an idea for an improvising trio in such a personal and instrumental composition, and  tell about the recording that took place in concert circumstances.

I consider this group a very special one, makes me play differently from all others. It's always surprising we never now which direction music will go, from jazz to contemporary, from abstract to experimental minimal.

Seppe and Onno are fantastic, young players but mature and talented, some of the musicians I love to play with the most. We've been working together for the last three years and it's been very interesting since the beginning.

We play without bass, but we don't feel like the music needs it, sounds good without and we decided to keep it like that. We even discussed at the beginning if we should add it.

The album Live at Ljubljana was recorded a year ago during the Sound Disobedience Festival and it's the full concert exactly as it was played.

Let's talk about the concert tour. The idea is based on the presentation of two slightly different three-person sets with your participation. The first is the trio that we mentioned a moment ago. The second one is the composition with Michał Dymny on the guitar and Vasco Trilla on the drums. You will play two concerts almost every day. Is it a big challenge for the trumpeter? What do you expect from this route?

I'm really excited about this tour. First of all it will be my first time in Poland, a country I'm really curious about. I heard so many stories about the beauty of the cities, the culture, the people and obviously the musical scene as well.

It will be great to have a chance to present our debut album and bring our music to a new audience, a very good opportunity for the trio to play during the Festival in Dragon and all these venues in several cities.

Playing two different groups combinations is something that doesn't happen every time. It's motivating that alongside  our trio the other group will be a blind date. That’s why we never know  if the music is good or not, sometimes it works sometimes not. And that's why it's so interesting when you meet the person the first time and it happens live on stage. I really love this opportunity that happens only in improvised music.

And yes, playing two concerts the same night will be definitely challenging, you have to find a balance between the emotional and the physical side (endurance!) and at the same time sound interesting. I'm motivated and really excited about this moment, counting the days.

Let's stop for a moment on the process of improvisation. You just said that you feel great in completely new, open stage situations. What do you think is more important in the process of improvisation? Is it personal creativity or who you meet on a stage at the moment and how much he can give you in this situation?

I would say listening and focus are the most important parts of the process  in playing improvised-like or composed music. When you're having a conversation with someone you are listening to and then you answer according to what the other is saying, there's an issue being discussed. If you don't pay attention then it makes no sense, you're just wasting your time and it is "empty" and not interesting. It becomes a monologue, the same happens in music and other creative arts.

Creativity is obviously important, if you don't have it then you're done, you won’t sound interesting and it will become boring to play or being listened. That's the biggest challenge – sound interesting, fresh everytime you play your instrument. And sometimes it's not easy to "renovate" yourself and get inspiration. There are certain things you can't determine or control, you're constantly being affected and influenced in a good or bad way by what surrounds you and all of that will come out everytime you're playing.

You have to be in balance, body and mind working consonantly together, then you just have to be with people you love to play with, open your ears and let things happen and flow naturally. That’s how it should be.

I have the impression that one of the musicians you understand with best in creative music is the excellent guitarist Marcelo Dos Reis. You've recorded a whole lot of great music. I know both of you personally, I noticed that first and foremost you have an incredible respect and you appreciate each other. Tell us about this friendship.

I would say I don't have a musician I like to play more or that I can consider him my favourite musician, I like and admire the musicians I use to play with, all of them have a characteristic that make them special. Since long ago I only play with musicians I like, I can not see myself sharing my values with someone I don't like or just don't appreciate his playing. I like to learn with people who is next to me and giving and receiving, like someone already said: "sharing is caring...". I like to share the good things in life, love good and simple people, just can't stand divas or people that for some reason like and need to show that they are too important or superior when they are sited next to you.

Marcelo is an interesting and creative musician, one of the few (not many) guitar players I love to work with and he's a good friend too. He's doing a great job as a musician and also with his own label Cipsela. We've been working together almost for 10 years.

Mark Corroto from All About Jazz writes in liner notes to the album "Live at Ljubljana" that he hears a lot of influences in your playing, even Louis Armstrong himself. Please tell me about your inspirations to play jazz and improvised music. Who and what formed you as a musician?

We have all those trumpet players: Miles, Don Cherry, and Booker Little, Kenny Wheeler, Freddie Hubbard, Kenny Dorham, and Mongezi Feza. All of them had a big influence on me. On other instruments I also love the music of John Coltrane, Ornette Coleman, Eric Dolphy and Evan Parker among so many others. I always was and I still am interested in listening and playing different kinds of music, from electronic to noise, from world music to classical, also rock.

I'd say these are the obvious and expected influences on a musician, then there are other things that inspire me, for example nature. I grew up at the countryside and coast and that is a big inspiration, all the environment that surrounds you, sounds of birds, water, the smells, landscapes. I also love the ocean, I surf and spend a lot of time on the beach, it's where I really feel like home. Living in communion with nature is speechless…

Everyone was important for my playing, everyone who taught me or played with me, from the early beginning till now.

Soon, your next album will be released in Poland. This time it will be a trio with saxophonist Yedo Gibson and perfectly known in Poland drummer Vasco Trilla. In my opinion this is a completely different music than the one you play with Seppe and Onno. I am asking you for a comment and impressions of cooperation with these musicians.

Completely different kind of music this trio, experimental, abstract, lot of extended technics, I never recorded anything like this before.

This group was a suggestion from Yedo. We talked about it and decided to go to studio, but we didn't write anything or talked about compositions or ideas besides sound. The album is only focused on sound.

Yedo and Vasco are awesome players, some of the best improvisers I've ever played. And when you're playing with people like them it's very easy to get into a place where you feel and hear that music is happening, everything is clear, no hesitations. Curious to see how the album will receive by the lovers of this music.

Tell us about Lisbon. About musicians, about places where you can play good music. Is an improvising musician able to survive in this city? My question is obviously quite perverse. I know that you do a lot of concerts and record outside of Portugal.

Lisbon is a beautiful place to live, there're many things happening, lots of concerts every week, but unfortunately there's just couple of venues that can offer decent conditions. There are new places that open doors to free and avantgarde music like SMUP in Parede and Bar Irreal, there's Hot Club that from time to time accepts less "mainstream" music.

It's difficult to live off this type of music, musicians are forced to give lessons otherwise it would be impossible to survive.

Please tell me about your artistic plans for the upcoming months. What records with your participation, apart from the two that are issued in Poland, can we expect this year? With whom and where will you be giving concerts and recording the music?

This month I have a tour in Portugal with In Layers*) and probably recording our second album. In June I'm playing at Blurred Edges Festival in Hamburg with Echoes of Africa. Also Doek Festival in Amsterdam with the 5tet together with John Dikeman, Alexander Hawkins, Hugo Antunes and Mark Sanders; August - Saalfelden with Chamber 4. There's more to come, but I'm waiting for confirmation.

As I've mentioned before the 5tet album will come out, the debut album from Frame Trio**), my solo, second album from Zwerv***), third album of Fail Better! and I guess it's all.

Luis, big thanks for the interview and see you in Poland!


*) with Marcelo Dos Reis, Onno Govaert and Kristjan Martinsson
**) with Marcelo Dos Reis and Nils Vermeulen
***) with George Hadow, Henk Zwerver, Raoul Van der Weide and Ziv Taubenfeld


****

Rezydencja Luisa Vicente promowała wydanie w Polsce płyty tria Vicente - Gebruers - Govaert  Live at Ljubljana, która dostępna jest dokładnie pod tym adresem:




piątek, 11 maja 2018

Nate Wooley lives in Europe!


Nate Wooley, absolutny faworyt redakcji, jeśli chodzi o improwizującą trąbkę po drugiej stronie Atlantyku, zdaje się, że zamieszkał już w Europie.

Tak się bowiem składa, iż dwie jego najnowsze i bodaj jedyne w tym roku wydawnictwa, nie dość, że zostały nagrane w Europie i z muzykami europejskimi, to jeszcze upublicznione zostały przez wydawców z tej strony Wielkiej Wody. Baa, jedna nawet ukazała się w Polsce!

Niezwłocznie zajrzyjmy do środka, bo zdecydowanie warto!




Nate Wooley & Torben Snekkestad ‎ Of Echoing Bronze (CD, Fundacja Słuchaj!, 2018)‎

Lipiec 2015 roku, jesteśmy w Kopenhadze, w ramach inicjatywy estradowej Koncert Kirken – Blågårds Plads. Na scenie dwóch muzyków: Nate Wooley na trąbce i Torben Snekkestad na saksofonie sopranowym i na trąbce. Panowie na okładce płyty sugerują, iż będą grać własne kompozycje. Przy bliższym jednak zapoznaniu się z muzyką, szczęśliwie okazuje się, iż... będą całkowicie swobodnie improwizować. Trzy fragmenty, 47 i pół minuty.

Of Echoing Bronze. Muzycy zaczynają swoją podróż z samego dna ciszy. Spokojne potoki szumiących meta dronów. Torben płynie po falach, Nate ślizga się po szkle. Macają się, jak ssaki w trakcie rui. Uroda sonorystyki współczesnej w pełnym rozkwicie. Sopran brzmi zupełnie nieziemsko, niemal jak połączenie saksofonu i trąbki. 4 minuta, to pierwsze narastanie, pierwsza błyskotliwa konfrontacja na niebotycznie wysokim poziomie. Tuż potem dialog urywanych fraz, toczony w absolutnie genialnych akustycznie okolicznościach koncertowych. Misternie tkana, mistrzowska narracja. Precyzja, dokładność, dosadność. W 11 minucie Nate ponownie popada w błyskotliwy dron. Torben na moment aż milknie z wrażenia. Wybitna muzyka do użytku słuchawkowego. Ileż piękna kryje się za zasłoną ciszy. 15 minuta, to z kolei rozmowa dwóch trąbek, pełna wyszukanych zdarzeń niemal elektroakustycznych, która trąci wręcz geniuszem. Cuda gonią cuda! I jakie wybrzmienie!?!

Breath Droplets. Kolejny krok w głąb ciszy. Stroszymy uszy, by jakakolwiek fonia docierała do nas. Kolejna porcja niebywałych dźwięków! Znów Torben jakby bardziej kanciasty, Nate bardziej płynny, kropelkowy. Kolejny krok w kierunku sonorystycznego absolutu. Gdy dobrze się wsłuchasz, usłyszysz rzeczy niemożliwe! Kawalkada wielobarwnych szumów, post elektronika, meta akustyka. Elementy kreatywnego field recordings? Ktoś coś upuścił? Na scenie, czy na widowni? Wszystko to wspiera genialnych improwizatorów. Ferria barw, ferria najprzeróżniejszych płaszczyzn sonoryzmu. 11 minuta – coś na kształt eskalacji, doskonale skonstruowanej, jeszcze lepiej wytłumionej. 14 minuta… cisza. Jakby start nowej, wyjątkowo urokliwej, śpiewnej opowieści sopranu. Krótki epizod solowy. Trąbka powraca i także ma na końcu języka szczyptę melodii i nostalgii. Dialog szekspirowskich kochanków w Weronie, o poranku. Klimat przesiąknięty wysokimi rejestrami, pełny przepięć akustycznych. 18 minuta, to brudna, piękna ekspozycja na dwie separatywne trąbki. Jakże brzmienie tego instrumentu może być złożone i różnorakie…

Luster. Głośniej, dynamiczniej! Ekspresja finału drugiej części nie poszła na marne! Kolejna odsłona sonorystycznej nieskończoności. Torben błyskotliwie szuka oniryzmu w tubie sopranu, poszukuje rytmu pomiędzy dyszami. Dron Wooleya (what a game!) w drodze w głąb ciszy, ku ukojeniu na sam finał koncertu. Muzycy eksplodują urodą swych dźwięków, wciąż są nieprzewidywalni, precyzyjni, kosmicznie niepowtarzalni. Na ostatniej prostej pocałunki z ciszą! Doskonała płyta!




Teun Verbruggen/ Jozef Dumoulin/ Nate Wooley/ Ingebrigt Håker Flaten ‎ KaPSalon (LP, Rat Records/ Werkplaats Walter/ Off, 2018)

Nagranie koncertowe z Jazz Middelheim, z roku 2014. Kwartet w składzie: Teun Verbruggen – perkusja i obiekty, Jozef Dumoulin – piano Fendera, Nate Wooley – trąbka, Ingebrigt Håker Flaten – kontrabas. Trzy fragmenty, 27 i pół minuty. (Od red. – płytę tytułujemy czterema nazwiskami, na okładce wszakże nie ma jakichkolwiek napisów, a na stronie wydawcy płyta jest firmowana jedynie nazwiskiem belgijskiego perkusisty). Brak znamion komponowanego materiału.

First. Dynamiczny, interaktywny free jazz na kwartet z trąbką i pełną sekcją rytmiczną. Kolektywnie, gęsto, nad wyraz intensywnie. Demokratyczny artystycznie status kwartetu nie pozwala wskazać muzyka, czy muzyków dominujących w narracji. Wszakże Wooley nie może nie zostać uznany za postać tu jednak dominującą. Tak w dostępie do przestrzeni fonicznej, jak w zakresie wkładu w efekt finalny (choćby jazzowe, wykwintne, niemal mainstreamowe solo, 5-6 minuta). Świetny pianista, choć bez preparacji. 11 minuta wyznacza gęstą eskalację. Na koniec nawet szczyptę swingującą. Posmak jazzu jest jednak zmyślnie łamany przez trąbkę i kontrabas.

Second. Ciąg dalszy free jazzowego flow, które silnie eksponuje trębacza. Kolejne solo, pozbawione jednak atrybutów sonorystycznych, na tle gęstej jak olej gry sekcji.

Third. Znacznie spokojniejsze frazowanie. Kontrabas na smyku, trąbka w dronie, błyskotliwie expose piana. Ze wszechmiar urokliwe. Wytrawny, precyzyjny jazz z podwieszonym sonorystycznie Wooleyem (zdecydowanie najlepszy moment tej bardzo krótkiej płyty). Oklaski!



piątek, 4 maja 2018

The Luis Vicente’ Residency in Poland! It’s time to start!


Trybuna Muzyki Spontanicznej zaprasza na pięciodniowy objazdowy festiwal muzyki improwizowanej, który przyjął nazwę Rezydencji Luisa Vicente w Polsce.

Od 5 maja do 9 maja trupa doskonałych improwizatorów odwiedzi Bydgoszcz, Poznań (tam pozostając na całe dwa dni, w ramach wydarzenia Spontaneous Music Festival 2018 – Live in Dragon!), Warszawę i Łódź.

W improwizowanych triach i duetach wezmą udział: Luis Vicente – trąbka, Seppe Gebruers – fortepian/ pianino, Onno Govaert – perkusja, Vasco Trilla – perkusja, Michał Dymny – gitara elektryczna, Witold Oleszak – fortepian/ pianino/ inne instrumenty klawiszowe, Paweł Doskocz – gitara elektryczna, Sławek Janicki – kontrabas i Paweł Sokołowski - saksofony.




Trasa koncertowa, to okazja spotkania improwizujacego trębacza z Portugalii, Luisa Vicente - w dwóch separatywnych artystycznie układach trzyosobowych – w trakcie jednego wydarzenia koncertowego. Pierwsze trio z fortepianem/pianinem, drugie z elektryczną gitarą. Oba składy uzupełniają perkusiści.

Dwa podstawowe koncerty festiwalu, uzupełniają duety i tria stworzone wyłącznie na potrzeby tego wyjątkowego wydarzenia dla miłośników muzyki swobodnie improwizowanej. Będą to pierwsze koncerty muzyków w tych składach personalnych. Zgodnie z regułami wybitnego angielskiego improwizatora – Dereka Baileya – fakt ten gwarantuje świeżość i jakość improwizacji, jakie usłyszymy na koncertach.

Festiwal, to improwizacyjne zderzenie gości z zagranicy (Portugalia, Belgia, Holandia i Katalonia) z muzykami z Polski. W gronie tych pierwszych, niewykluczone, iż najbardziej intrygujący drum perkusjonalista muzyki improwizowanej po tej stronie Atlantyku – Vasco Trilla.

Koncerty promują także wydanie w Polsce debiutanckiej płyty tria Vicente/ Gebruers/ Govaert Live at Ljubljana, dokumentującej koncert tria ze słoweńskiego festiwalu Neposlusno z roku 2017.
Wydawcą płyty jest poznański label Multikulti Project, w ramach nowej serii wydawniczej, dedykowanej muzyce improwizowanej z półwyspu iberyjskiego - Spontaneous Music Tribune Series.

Oto szczegóły rozkład jazdy trasy The Luis Vicente’ Residency in Poland (uwaga! każdy dzień przynosi nieco inny układ koncertów w wymiarze personalnym):

5 maja (sobota), Mózg Club, Bydgoszcz

21.00 Vicente/ Trilla/ Dymny
22.00 Janicki/ Trilla
23.00 Vicente/ Oleszak/ Govaert

6 maja (niedziela), Mały Dom Kultury, Dragon, Poznań

19.00 Dymny/ Doskocz/ Govaert
20.00 Janicki/ Trilla/ Oleszak
21.00 Vicente/ Gebruers/ Govaert




7 maja (poniedziałek) Mały Dom Kultury, Dragon, Poznań

19.00 Vicente/ Oleszak
20.00 Gebruers/ Doskocz
21.00 Vicente/ Trilla/ Dymny

8 maja (wtorek), Dom Kultury i Zabawy (DZiK), Warszawa

20.00 Vicente/ Trilla/ Dymny
20.45 Dymny/ Oleszak/ Trilla
21.30 Vicente/ Gebruers/ Govaert

9 maja (środa), Ciągoty i Tęsknoty, Łódź

20.00 Vicente/ Trilla/ Dymny
21.00 Sokołowski/ Trilla
22.00 Vicente/ Gebruers/ Govaert


****




Płyta Vicente/ Gebruers/ Govaert Live at Ljubljana jest już dostępna w formie elektronicznej. W formacie CD dostępna będzie od pierwszego dnia trasy koncertowej.