piątek, 20 kwietnia 2018

David Birchall & Vernacular Recordings! The full catalogue overview!


Młodej, zbuntowanej muzyki improwizowanej z samego środka Zjednoczonego Królestwa ciąg dalszy! Manchester w natarciu, nie tylko w wymiarze futbolowym!

Dzielna zasada DIY (zrób to sam), szare kartony, kompakty, cd-ry, singiel winylowy, wolność, swoboda, anarchia, improwizacja – jakież to piękne!

Maleńki label prowadzony przez gitarzystę Davida Birchalla – Vernacular Recordings *) – doczekał się właśnie szóstej pozycji katalogowej. Przyjrzymy się jej szczegółowo, a potem także poprzednim pozycjom, zaś jedną tylko przywołamy, gdyż była już na tych łamach recenzowana.




Sam Andreae/ David Birchall/ Otto Willberg ‎ Live in Beppu  (VR 006, 2018)

Beppu, Japonia, kwiecień 2017 roku; Sam Andreae – saksofon altowy, Otto Willberg – kontrabas, David Birchall – gitara elektryczna; 1 fragment, blisko 62 minuty.

Improwizowany environment, trzech muzyków, bar, podwórko tuż obok, dzieci, głosy dorosłych. Odgłosy miasta, pociągi, samoloty, instrumenty i wszystko, co muzycy mają pod ręką. Mikrobiologia dźwięku, bezmiar specyficznego field recordings. W aspekcie czysto muzycznym dużo pojedynczych, urywanych fraz, niedokończonych narracji, zdań kończonych w pół słowa. Improwizacja zaniechania, punkowy brud, anarchia fonicznego rozkładu, programowa nonszalancja, etos kontestatora. 6 minuta, pierwszy przejeżdżający pociąg, niczym kontrapunkt dla zbuntowanej opowieści. Dużo humoru, artystycznych przekomarzań. Równouprawnienie wszystkich dźwięków, każdego zachowania scenicznego. 9-10 minuta, trochę psychodelii wprost z gryfu gitary, wspomaganej wiatraczkiem imitującym nieistniejącą klimatyzację, dobrze robi tej kolektywnej zabawie w nieoczywiste rozwiązania foniczne. Narracja, w której dysonans i natarczywa chęć dekonstrukcji są ważniejsze od snucia spójnej opowieści (15 minuta, kolejny pociąg). 18-20 minuta, nieco więcej muzyki wprost z typowych instrumentów, gitary, saksofonu i kontrabasu. Gdy improwizacja brnie w zabawę, to, co dzieje się wokół w ramach odgłosów świata zewnętrznego, zdaje się być wręcz ciekawsze. 28 minuta, muzycy schodzą do poziomu ciszy i wszyscy zasłuchują się w dźwięki, jakie powstają poza sceną. Oczekiwanie na to, co wydarzy się właśnie tam… Szum ciszy, dzieci, głosy, huk powietrza (smogu?). Muzyka istotnie konkretna - trzaski, obtarcia, brzęczenia. 32 minuta - regulujemy zegarki, przejeżdża bowiem kolejny pociąg. Tajemnicze tło, to zapewne zamierzony efekt. Psie zabawki w użyciu! Kochamy anarchię! Obiekty drżą, jęczą i skomlą. W tubie saksofonu prawdziwa kipiel (35 minuta). Po 40 minucie znów jakby więcej muzyki w naszych uszach, nawet szczypta hałasu. Andreae na przekór wszelkim konwencjom saksofonistów, Willberg, który lubi wisieć na gryfie kontrabasu, Birchall poszukujący, niestrudzony, to właśnie z jego strony dociera do nas najwięcej interesujących rzeczy. 46 minuta, narracja znów prawie staje w miejscu. Słuchamy dzieci. Szum i drobne sprzężenia. Oczekiwanie, leniwe napięcie. Sonoryzm nie podłączony do strony mocy. Grymaśne dźwięki. Zapomniane historie miłosne, onomatopeje. Anarchia zdaje się górować nad improwizacją. 57 minuta, powraca mikrobiologia, woda kapie z sufitu nieba, to chyba próba stłumienia ambiwalencji recenzenta. Punk’s Not Dead? Indeed! Szukamy puenty, a życie wokół toczy się dalej. Kolejny pociąg, już na ostatniej prostej tego występu. Zostajemy sami z brzmieniem świata wokół nas. To chyba nie koncert, raczej uliczna improwizacja terenowa. Live in Beppu!

Poprzedni album tego tria, studyjny A Hair In The Chimney (VR 004, 2017), zrecenzowany został w tym miejscu.




David Birchall/ Colin Webster ‎Gravity Lacks (VR 002, 2016)

Londyn, maj 2015; David Birchall – gitara elektryczna, Colin Webster – saksofon tenorowy; 4 fragmenty (dwa solowe, dwa duetowe), 57 minut.

Colin solo! Głęboko zanurzony w tubie, tańczy na jej krawędzi, skacze pomiędzy dyszami, krzyczy w samym środku ustnika. Sonoryzm w szczytowej fazie rozwoju. Smukła, dociekliwa narracja, dbałość o jakość każdego zadęcia. Saksofon tenorowy w kompulsywnym marszu po swoje. Precyzja, technika, panowanie nad emocjami – jak zwykle u tego muzyka wręcz modelowe. I te wrodzone skłonności do punkowego brudu w brzmieniu! Oklaski!

David solo! Struny i amplifikatory kreślą spójną, nieśpieszną, delikatną opowieść. Szczypta oniryzmu pomiędzy strunami, metalicznego wdzięku każdego … dźwięku. Krok za krokiem, nutka za nutką. Narracja pętli się i narasta, błyskotliwie sprzęga i grymasi. 5 minuta, rodzaj rockowych, nieco hałaśliwych incydentów. Tuż potem szybki powrót do stanu pierwotnego. Dużo foni w jednostce czasu, jakbyśmy słuchali duetu, a nawet tria gitarowego. Prawdziwa ferria barw gitary elektrycznej w żmudnym procesie improwizacji. David doskonale panuje nad instrumentem, także nad emocjami recenzenta. Precyzyjna wolta z posmakiem hinduskiej ragi gdzieś w środku pudła rezonansowego, na ostatnich skrawkach strun. Opiłki geniuszu na gryfie! Doskonałe! 12 minuta przynosi kolejne skrawki noise’u, także drobiny ciszy zawieszone pomiędzy nimi. Prawdziwy poemat improwizacji na gitarę solo! Na finał molekularna ekspozycja ślizgającej się po gryfie kostki, która wprawia struny w mikro rezonans. Jakby gitara pogwizdywała! Na ostatniej prostej taniec zanurzony po uszy w nanobiologii psychodelii. Strictly Wonderful!

Duo 1! Zmasowana, choć odrobinę ulotna sonorystyka tuby i strun. Zwarcia, całusy, gitarowe pętle. Szybki zwrot ku incydentom noise. Colin wisi na dyszach, David jakby kontynuował doskonałe ekspozycje z poprzedniej solowej części. Bracia syjamscy wchodzą w siebie, jak w masło. Marszruty obu muzyków do bólu kompatybilne. Improve crazy noise, improve slow motion! What ever you want! Zejście w ciszę tonie w leniwej psychodelii, która łapie hałas, jak lep na muchy. 8-9 minuta, parada nieco niespójnych dronów, perfekcyjnie jednak skuteczna. Sonorystyka ciszy ma zbliżone parametry, a dopada nas w okolicach 13 minuty. Całusy z dyszy prosto w twarz gryfu, niemal z ust do ust. Ciało w ciało, oddech za oddechem. Perfect identity!

Duo 2! Molekularna gra bez grama struktury i zasad gramatyki. Trudno wskazać poziom intesywności, przy którym ten duet stapia się w jedno ciało bardziej skutecznie. Przy każdym! Tu, kolejne gęste zwarcie, całusy i bąbelki. W tym gronie zdarzyć się może naprawdę wszystko! Nie brakuje imitacji na wysokim poziomie – gitara brzmi jak saksofon, saksofon jakby dostał nowe struny. Soniczni magicy! Pokaz sztuczek i fajerwerków! Cały ten drugi epizod duetowy snuje się jak rozleniwiony wąż. Dopiero na sam finał macha ogonem, którego przecież nie posiada. Perfekcyjna, mała eskalacja. Brawo!




Richard Scott's Lightning Ensemble & Jon Rose  Auslanders: Live in Berlin (VR 001, 2016)

Berlin, czerwiec 2015; Richard Scott – syntezator, David Birchall – gitara akustyczna, Phillip Marks – perkusja, Jon Rose – skrzypce (tylko w drugiej części); 2 fragmenty, 40 i pół minuty.

Trio! Całkiem akustyczna ekspozycja mimo obecności syntezatora. Okazuje się, że utalentowany muzyk także z takim narzędziem potrafi wypuszczać się na prawdziwie akustyczne wyprawy. Rwie przestrzeń nagrania incydentami zdecydowanie non sustained. Przykład wyrafinowanej elektroakustyki z dużą porcją wyobraźni (Birchall na gitarze bez prądu!). Czujny drummer - talerze, perkusjonalia w częstszym użyciu niż werble i tomy. Gęsta, niezwykle zmysłowa, cielesna improwizacja. Wąskie pasmo, ale dobra akustyka koncertu. Syntezator schowany, nieinwazyjny, intrygujący dramaturgicznie. W trakcie eskalacji muzycy z kocią zwinnością wchodzą w atrybuty noise, także w wysokich rejestrach. Dużo dźwięków na minutę, chwilami można zagubić się w miejscach ich powstawania. Wszak sam syntezator ma tak dużo elektroakustycznych możliwości. Warta podkreślenia na każdym kroku świetna robota perkusisty. Gitara Birchalla chwilami wręcz tonie w potoku innowacji, jakie wprowadzają na scenie jego partnerzy. Dramaturgicznie nie możemy być jednak niczego pewni na tym koncercie! Niespodzianki foniczne kryją się w każdym zaułku. 16-17 minuta, odrobina długotrwałych dźwięków. Z syntezatora, może także z gitary, która gdzieś podłapała nieco amplifikacji. Bardziej spokojny fragment, który jest jednak skutecznie dewastowany aktywnościami drummera! Co za ogień! Gitara akustycznie gotuje się, syntezator skwierczy i plumka, ale to ten trzeci instrument pozostaje na pierwszym planie! Reszta jakby lewitowała.

Quartet! Skrzypce wrzucają w tygiel narracji szczyptę konstruktywnego dysonansu. Więcej przestrzeni, wieje od oceanu. Gitara gra, jakby nie miała strun. Syntezator zaczyna dbać bardziej o niskie częstotliwości, podczas gdy reszta czyni metafizyczne aluzje. Nieco bilardowa ekspozycja. Płonące nieopodal skrzypce w pieśni powitalnej, płyną siarczyście i eksplozywnie. Wartka, wielowymiarowa improwizacja. Jeśli wersja w trio bardzo nam się podobała, to cóż powiedzieć o kwartecie?! Birchall w tej części jest zdecydowanie bardziej wyeksponowany. Zdaje się, że zagrać może tu już wszystko! Teraz brzmi jak rosyjska bałałajka! Znów krok ku zagęszczeniu dźwiękowemu narracji tępi nieco percepcje instrumentalną recenzenta. Ale ten nie ma cienia wątpliwości! To wyśmienity koncert! W 13 minucie rodzaj kompulsywnego industrial! Akustyka koncertu na 4+, szkoda, że nie na 5+, być może dałoby się wyłowić jeszcze więcej narracyjnych niuansów. Jakkolwiek – elektroakustyczne cacko!




Dave Jackson/ T.H.F. Drenching/ Kate Armitage Shiny Windmill Bugs (VR 003, 2016)

Manchester, kwiecień 2016; Kate Armitage – wokal i przedmioty różne,  THF Drenching – dyktafon, psie zabawki, głos, piszczałki, Dave Jackson: instrument dęty drewniany, cracklebox, perkusjonalia; 1 fragment, 23 minuty.

Ogród botaniczny w letnim skwarze. Toys w służbie improwizacji. Mnogość mikrodźwięków, kocie drapatki, fonia bogata i wielogatunkowa. Dęte ornamenty. Spora ilość dobrych interakcji, mnóstwo swobody, ale także specyficznej samodyscypliny całej trójki muzyków. Płynna, zwarta narracja, mimo użycia wielu nietypowych przedmiotów, nie do końca noszących znamiona instrumentów. Wszakże nie mają one najmniejszych problemów z zaintrygowaniem ucha recenzenta. Głos kobiecy nadaje tej zabawie posmaku oniryzmu, szczypty transcendencji. Po 10 minucie narracja lekko się wycisza, dostajemy więcej wokalu i fletu, także innych, wyższych częstotliwości. Muzyka smakuje niczym Spontaneous Music Ensemble z Julie Tippets i Trevorem Wattsem – ale na lekkich dragach. Na finał tej niezwykle krótkiej opowieści, nieco więcej perkusjonalnych ekspozycji. Filigranowy występ, takaż improwizacja, wszakże bardzo udana.




David Birchall  Light Rail Recordings: Manchester//Moscow//Tokyo 2015-2017 (VR 005, 2017)

Nagrania terenowe z różnych miejsc i dat (patrz: tytuł); David Birchall – gitara elektryczna, kompozycja, postprodukcja. 2 fragmenty, 8 minut.

Elektryczny dron, post-gitarowa retoryka, more than sustained with no doubt. Sporo elektroakustycznego brudu i trwogi. Tytuł tego skromnego singla sugeruje nagranie terenowe, z pewnością poddane potem procesowi post-produkcji. Druga strona, to ciąg dalszy ekspozycji. Zdaje się, że najciekawsze dzieje się wokół leniwie pulsującego drona gitarowego. Moc post-elektronicznych fajerwerków. Nagranie dość nietypowe dla Birchalla, ale świetnie uzupełnia jego dotychczasowy dorobek artystyczny. Recenzent chętnie poznałby ciąg dalszy tego rodzaju stylistyki w wykonaniu gitarzysty.


*) część pozycji jest wydawana w kooperacji z innym wydawnictwami, po szczegóły odsyłam na stronę bandcampową Vernacular Recordings.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz