Katalońskie trio Phicus już w powietrzu! W szybkim locie do
Polski! Przed nami trzy koncerty, o szczegółach których informowaliśmy już na
tych łamach, a które przypomnimy także na zakończenie dzisiejszej opowieści.
Phicus, czyli Ferran Fages na gitarze elektrycznej, Àlex Reviriego na kontrabasie i Vasco Trilla na perkusji. Ich debiutancka płyta zwie
się Plom i została omówiona w …
poprzedniej opowieści Trybuny.
Niewątpliwie najbardziej rozpoznawalnym muzykiem formacji
jest ten ostatni, czyli Vasco Trilla. Jego dotychczasowe dokonania artystyczne
zostały na tych łamach odmienione przez wszystkie przypadki. Dziś pochylimy się
nad najnowszymi płytami z udziałem tego niezwykle kreatywnego muzyka improwizującego.
Trio i kwintet, a tuż po nich short
lista innych płyt, datowanych na rok 2017. Także zapowiedź jeszcze dwóch
kolejnych, których premiery będą miały miejsce właśnie w trakcie najbliższego
pobytu Vasco w naszym pięknym kraju.
Chain
Na początek przypadek skromnej reakcji łańcuchowej. Piorunujące, reaktywne i drastycznie mobilne trio w
składzie: Yedo Gibson na saksofonie barytonowym i sopranowym, Hernani Faustino
na kontrabasie i Vasco Trilla na perkusji i perkusjonaliach. Muzycy przyjęli
nazwę własną Chain i nagrali
(ubiegłego lata w Lizbonie) album o takimż właśnie tytule, umieszczając dodatkowo
na okładce płyty osobiste imiona i nazwiska. Krążek dostarczył NoBusiness
Records, a pomieszczono na nim sześć odcinków z tytułami, o łącznym czasie
godziny zegarowej i dwóch minut.
One. Start jest
dynamiczny, z prawdziwie free jazzowym przytupem. Agresywny walking kontrabasu (Faustino tak lubi,
tradycyjnie rwie parkiet tembrem swojego dużego strunowca), konwulsyjny drumming
Trilli i sopran Gibsona, który płynie wysoko i szerokim strumieniem.
Intrygujące pyskówki, wymiana zdań nie tylko podrzędnie złożonych. Zaskakujące
efekty foniczne osiąga saksofonista, jakby grał jednocześnie na obu swoich
tubach. Zejście w dół i wyhamowanie narracji – jakże smakowita improwizacja
prowadzona krokiem tanecznym!
Two. Burczący
kontrabas, dygoczące klapy na dyszach, kłute i ciągnione membrany - prawdziwie sonorystyczna sceneria. Gibson
wciąż na sopranie, maluje delikatną melodię z eksplozywnymi zadziorami na
krawędzi ustnika. Improwizacja szyta gęstym ściegiem, trochę up and down z adekwatną dawką emocji.
Precyzyjna wymiana myśli i spostrzeżeń akustycznych. Ciężki kontrabas pod smykiem. Saksofon tańczy, perkusja rezonuje.
Artystyczna demokracja w rozkwicie, z delikatną - incydentalnie - hegemonią
niskich częstotliwości. Na finał galop sopranu oczywistej urody.
Three. Cisza,
rezonujące parsknięcia powietrza. Pojedyncze akordy kontrabasu porządkują
przestrzeń. Baryton snuje niewesołą opowieść, podczas gdy pozostałe instrumenty
ledwie znaczą swoją obecność, wzdychając pasywnie. Ich smutek smakuje żywym
bluesem w trakcie nieudanego poranka. Baryton czuje się jednak w tych
okolicznościach, jak ryba w wodzie i sukcesywnie idzie po swoje. Rytm
ekspozycji ciekawie się pętli, zawiesza w ambientowej nicości.
Four. Solowy taniec sopranu, z elementami sonore. Wejście pozostałych
instrumentów zwiastuje burzę z piorunami. Dynamika, energia, polot i krew!
Trochę w klimatach Steve’a Lacy, ale tych z pierwszej połowy lat 70. Spory
galop, free jazz na ustach, pot na sztandarach! Po 5 minucie stopowanie – jak
zwykle urocze zejście w sonorystyczne zabawy i chwytanie ciszy pełnymi
garściami. Zdaje się, że to cecha charakterystyczna tej wyśmienitej płyty.
Długie, konsekwentne wybrzmiewanie, które nie wieńczy jednak czwartego epizodu.
Muzycy żmudnie budują nową improwizację w ramach najdłuższego odcinka na
płycie. Sucha akustyka trzech
wylęknionych kojotów, jak opowieści z krypty. Wejście na wyższy poziom
intrygująco wyrafinowane i artystycznie precyzyjne (chyba szczyt emocji tego
dysku). A w tubie Gibsona dzieją się rzeczy niesamowite!
Five. Gardło tejże
samej tuby, a może tego samego muzyka, wydaje dźwięki! To baryton, czy sopran?
– pyta zdezorientowany recenzent. Pasaż kontrabasu znów smutny, ale świecidełka Vasco ratują nastrój
(wibratory?). Wszystkie instrumenty porzucają swoje typowe szaty akustyczne i
dobywają dźwięki wbrew naszym przyzwyczajeniom. To jednak sopran! – konstatuje
dzielny recenzent. Trudno tę opowieść nazwać balladą, ale tempo improwizacji
jest doprawdy wyjątkowo dostojne. Choć emocje kipią, zwłaszcza, gdy smyk
Faustino poci się na słodko.
Six. Skromne macanki na boku. Kontrabas, minimalnym
nakładem sił, wyznacza rytm finałowej opowieści. Baryton buduje melodię i jest
zdeterminowany, by przy niej pozostać. Ale i tak popada w sonorystyczny rechot.
Gęsta, dość dynamiczna, nieco spekulatywna opowieść. Yedo stawia stemple
perfekcji, budując kolejną ekspozycję. Zdaje się, że baryton to jego prawdziwie
tajemna broń! Po 5 minucie niezwykle zwinnie powraca do sopranu, a kajet
recenzenta aż pęka w szwach od górnolotnych epitetów. Vasco i Hernani mogą już
tylko popaść w akompaniament i z rozwartymi ustami wydać tchnienie zachwytu!
Nepenthes Hibrida
Przed nami niezwykła hybryda!
Pięciogłowy stwór swobodnej improwizacji, na który składają się: Ernesto
Rodrigues – altówka, Yedo Gibson – saksofon sopranowy i frula (flet bałkański),
Miguel Mira - wiolonczela, Luis Lopes – gitara elektryczna, Vasco Trilla –
perkusjonalia. Spotkanie muzyczne zrealizowane u progu ubiegłorocznych świąt
grudniowych, w Lizbonie (O'culto da Ajuda), na koncercie. Cztery utwory
potrwają 46 minut, płyta z dokumentacją fonograficzną zwie się Nepenthes Hibrida, a ukazała się dzięki
Creative Sources. Podmiotem muzycznym są personalia całej piątki, wymienione w
kolejności, w jakiej prezentowałem muzyków kilka wierszy wyżej.
I. Tłusty ścieg perkusyjny jako tło, kontrastujące
pasaże trzech strunowców (w tym
jednego pod prądem), jako danie zasadnicze. Saksofon sopranowy zaplątany w wewnętrzną improwizację, niczym Trevor
Watts u boku Johna Stevensa, jakieś 45 lat temu. Ze strony każdego z muzyków aż
iskrzy pomysłami. Ciekawe mikrodysonanse elektroakustyczne ze strony Lopesa. W
5 minucie zwinna ekspozycja Miry, na tle pląsów altówki, wiedzie orszak
improwizacji samym środkiem galaktyki. Strings
Rules! Zejście w ciszę ambientu i sonorystyki mistrzowskie! Powrót z
błyskotliwą repetycją sopranu (rodzaj pętli). Kolektywna, konwulsyjna droga na
szczyt, który muzycy osiągają w 10 minucie.
II. Oddech ciszy.
Pojedyncze dźwięki, szepty, chroboty, tarcia i mikroiskrzenia. Step by step muzycy wchodzą w interakcje
i serwują większe partie dźwięków. Ale nadal posuwają się do przodu… stojąc na
palcach (8 min). By nie spłoszyć ciszy, by na powrót się w niej zanurzyć.
Epizody po 11 minucie znów przypominają recenzentowi niezwykłe czasy
Spontaneous Music Ensemble, tym razem tego strunowego, po roku 1975. Eskalacja,
która następuje tuż potem, smakuje perfekcją i niebywałą wrażliwością. Spora
aktywność Trilli i Gibsona stale dynamizuje poczynania kwintetu i nie pozwala strunowcom (zwłaszcza akustycznym) na
kameralistyczne grepsy.
III. Rezonans na
gryfie Lopesa! Trzaski na tomach Trilli! Suchy
oddech Gibsona! Zwinne palcówki Miry i Rodriguesa! Spokojna, ale gęsta
narracja, definitywnie niehałaśliwa. Akustyczne strunowce przejmują dowodzenie! Odrobina pojękiwania w estetyce call & response. Piękny finał!
IV. Vasco popada z
rezonans. Miguel i Ernesto wchodzą mu w pół zdania i pyskują. Yedo snuje
separatywną opowieść w molowej nietonacji.
Altówka ciągnie w raz z nim ten nostalgiczny pasaż. Niespodziewana zmiana
narracji – strunowce idą w galop (ale
bez Lopesa), prawdziwy taniec na gryfach! Struny aż iskrzą! Trochę
molekularnych interakcji, dużo dźwięków w jednostce czasu. Strings rules again! W tle frula Yedo (a może to sopran?). Eskalacja
zdaje się tu być najlepszym rozwiązaniem – pnie się ku górze, krwawiąc obficie
nieoczywistą doskonałością. Muzycy spleceni w jedno ciało, stawiają stempel za
stemplem. Znów szczypta molekularności w estetyce SME. Trilla podłącza jazzowy drumming! Jakże świetny komentarz! Mira
idzie z nim w to wulgarne tango! Gibson dorzuca do ognia niebanalne trzy grosze. Konkretnie free jazzowy
galop! Whaw! Konwulsyjny finał
doskonałej płyty! Puenta ze strony Vasco i Yedo (okaryna?) wyśmienita!
****
W uzupełnieniu tegorocznej dyskografii perkusisty z
Barcelony, warto podkreślić, iż wyżej omówiona płyta nie jest jedyną, jaką
nagrał on dla Creative Sources, w towarzystwie Ernesto Rodriguesa. Tą drugą
jest krążek Blattwerk, a muzykami ją
współtworzącymi: Harald Kimmig (skrzypce), Guilherme Rodrigues i Miguel Mira –
wiolonczele. Prawdziwy String Quartet w perkusjonaliami w roli piątego strunowca.
Dla nikogo z odwiedzających te łamy nie jest tajemnicą, iż
obok Plom Phicusa, Trilla wydał także
w naszym kraju intrygujący kwartet Völga (wraz z Fernando Carrasco, Ivánem Gonzálezem i Àlexem Reviriego). Wydane przez Multikulti Project/ Spontaneous
Music Tribune Series, do przypomnienia tutaj.
O płycie poczynionej z Szilardem Mezei i Mariną Dżukljev Still Now (If We Still), wydanej przez
FMR Records, pisaliśmy w tej opowieści.
Wreszcie czas na wspomniane wcześniej, tegotygodniowe
nowości! Na koncercie piątkowym tria Phicus (Mózg Powszechny, Warszawa, 1.12)
swoją światową premierę będzie miała płyta Catapulta
De Pols D’estrelles, nagrana przez Trillę z Mikołajem Trzaską (Fundacja Słuchaj!).
Na koncercie niedzielnym (Poznań, Dom Tramwajarza, 3.12)
odbędzie się premiera kolejnego duetu perkusisty, tym razem z Yedo Gibsonem. Płyta
zwie się Antenna, a wydawcą jest
Multikulti Project/ Spontaneous Music Tribune Series.
Trasę Phicus po Polsce otwiera koncert w łódzkim klubie
Format (30.11). ZAPRASZAMY!
****
Relacja z pierwszego oficjalnego koncertu Phicus, jaki miał miejsce w Barcelonie, w marcu br., a także koncertu promującego płytę Völga dostępna jest pod tym adresem.
Dla odświeżenia naszych zasobów informacyjnych, drobny skrót
do tekstu opisującego niektóre dokonania artystyczne Ferrana Fagesa. To tutaj.
Tu i tu zapoznacie się z innymi opowieściami, które za podmiot
główny obrały sobie również Vasco Trillę, a które nie zostały przywołane już wcześniej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz