Trybuna Muzyki
Spontanicznej znalazła aż 33 powody, by z muzycznego punktu widzenia
zapamiętać rok 2017, który w wielu aspektach był wyjątkowo dziwny, powykręcany
i … ekstremalnie fascynujący.
Płyty roku, wg ultra subiektywnego widzimisię Pana Redaktora, widnieją na tej stronie od kilku dni.
Pośród nich jest jedna, która, jak dotąd, nie doczekała się jeszcze recenzji.
Czas niezwłocznie nadrobić tę skromną zaległość.
Przenosimy się zatem do Lizbony, a dokładnie do Galeria Monumental. Jest przedostatni
dzień lutego 2017 roku. Na scenie niemal klasyczny kwartet smyczkowy (zamiast
drugich skrzypiec jest … druga wiolonczela) i intrygujący zestaw perkusjonalny.
Personalnie przed nami: Harald Kimmig - skrzypce, Ernesto Rodrigues - altówka,
Miguel Mira i Guilherme Rodrigues – wiolonczele oraz Vasco Trilla –
perkusjonalia. Panowie zagrają dwa improwizowane fragmenty, łącznie 42 i pół
minuty. Dokumentacja fonograficzna koncertu zwie się Blattwerk, a firmowana jest imionami i nazwiskami całej piątki muzyków.
CD dostarcza Creative Sources Records.
Blattwerk I.
Sonorystyka nylonowych (i nie tylko) strun, wspierana szeleszczącymi
przedmiotami z przebogatego zestawu Trilli. Rodzaj rozdygotanej filharmonii, w
krytycznym stanie przedzawałowym. Sporo zawieszonych, stojących pasaży. Cmentarne tańce umarlaków, w oczekiwaniu na cud
zmartwychwstania. Doświadczamy zarówno czystych akustycznie pereł dźwiękowych,
jak i brudnych, upalonych
mikrodystorcji. Vasco stawia swój werbel na sztorc już w 5 minucie i
zachęca kwartet do bardziej energicznych poczynań. Jednocześnie, nie stanowi
dla niego jakiejkolwiek problemu, by generować na swoich cudactwach dźwięki charakterystyczne dla instrumentów
strunowych. Taśma magnetyczna, smyczek, zerwane struny gitary, drżące talerzyki
i dygoczące chrabąszcze. To wszystko
znajdziecie w jego magicznej walizce. 7 minuta, to pierwsza ekspozycja, która
nosi znamiona eskalacji. Na razie, dość skromnej. Zwinnie i zadziornie! W
improwizacji piątki muzyków nie brakuje, rzecz jasna, także drobin
kameralistycznej zadumy i minimalistycznego zatopienia emocji. W 10 minucie strunowce idą w wysoki rejestr. Niewykluczone,
że macza w tym palce także drummer.
Narracja wszakże, w każdym aspekcie ulega ciągłym zmianom. Czasami nawet, co
kilkanaście sekund. Recenzent nie ma szans na nudę. Gęsta, chwilami nawet
demoniczna mikstura dźwiękowa. 13 minuta, symfonia miseczkowa Trilli. Tuż potem, na moment znów jest perkusistą i
nawet … bębni. Końcowe fragmenty pierwszej części pachną reichowskim minimalizmem i błyskotliwą urodą zaniechania. Doskonałe
wybrzmiewanie, w tym gronie muzyków, jest już oczywistą powinnością. Trochę,
jak wielka orkiestra symfoniczna przed prapremierą Święta Wiosny, czynioną dla penitencjariuszy zakładu dla
nierozpoznanych jednostek chorobowych. Demony nie śpią!
Blattwerk II. Mozolne
droczenie się ze strunami. Przepychanki, prychania i obtarcia. Vasco siłuje się
z obręczami swoich tomów, jakby były odrobinę za ciasne. Innymi słowy –
przykład wielkiej sonorystyki na pięć źródeł dźwięku. Więcej niż piękne! Tuż
potem, pójście w galop całej czeredy muzyków pachnie już geniuszem. Miseczki
szczęścia w użyciu! 8 minuta, filharmoniczna zaduma w bardzo niskich
rejestrach, którą puentuje Trilla, robiąc użytek z werbla! Strings też potrafią być armią perkusjonalną! Brawo! Na scenie Galerii dzieje się tak wiele, że pracę
doktorską można śmiało popełnić! 12 minuta – nie pierwszy już dziś taniec
demonów na mokrych od zimnego potu strunach, wspierany rezonującą orkiestrą
Vasco. Krwawa filharmonia w
rytmie Bolero! Talerze w ogniu! Droga
na finałowy szczyt pachnie zdrową sonorystyką, ale zdaje się mieć wznoszącą
trajektorię, definitywnie pod górę. Wiolonczele zupełnie niespodziewanie
sprowadzają nas jednak do parteru, wulgarnym tembrem swych ołowianych, ciężkich
strun. Groźna, bolesna ekspedycja. Ostatnie sekundy rozkładają nas na podłodze
i wprowadzają w stan śmiertelnej medytacji. Cisza smakuje, jak płyn do
odmrażania szyb.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz