Ta historia zaczęła się prawie cztery dekady temu, pod koniec 1983 roku w Berlinie. Trzech niemieckich improwizatorów - Wolfgang Fuchs, Erhard Hirt oraz Hans Schneider, wtedy jeszcze muzycy na dorobku, dziś legendy gatunku, postanowili zewrzeć szeregi z angielskim perkusistą i eksperymentatorem Paulem Lyttonem. Swój muzyczny pomysł nazwali Xpact, a efekty dźwiękowe kilku spotkań zawarli na czarnym krążku Frogman's View*.
Po tym zacnym fakcie, niemal niezauważenie, minęło kilka
epok w muzyce, a w międzyczasie zmarł niestety klarnecista Fuchs. U progu nowej
dekady lat pozostali muzycy postanowili powrócić do idei elektroakustycznych
improwizacji, jakie uprawiali wiele lat temu. Do roli następcy Fuchsa doprosili
świetnie nam znanego saksofonistę Stefana Keune’a. Ostatecznie spotkali się pod
koniec września ubiegłego roku w Kolonii, w miejscu zwanym King Georg, gdzie zarejestrowali materiał na płytę, którą nazwali
niespecjalnie odkrywczo Xpact II.
Nim posłuchamy dalece frapujących dźwięków, jakie wówczas
powstały, poznajmy pełne credits do
albumu. A zatem: Stefan Keune – saksofon tenorowy, Erhard Hirt – gitara i
elektronika, Hans – Schneider – kontrabas oraz Paul Lytton – cytując za okładką
płyty: Trobriander Laptop and
Miscellaneous Table Top Objects (uspokojamy delikatnie zaniepokojonych –
będzie robił to, co potrafi najlepiej, czyli uprawiał bystry drumming, choć nie przy użyciu standardowego
zestawu perkusyjnego, dodatkowo inkrustowany nienachalnymi plamami elektroniki).
Cztery improwizacje - łącznie 52 minuty i 38 sekund, wydawcą płyty CD jest
brytyjski FMR Records.
Ów imponujący spektakl jakże swobodnej improwizacji, która
doskonale wpisuje się w idiom prawdziwie brytyjskiej estetyki, acz realizowanej
z niemiecką precyzją i takimż skupieniem narracyjnym, zaczyna się niemal
trzydziestominutową odsłoną, nazwaną Restart
i zdającą się być kluczową częścią tej zabawy. Sytuacja na wejściu jest następująca
– modulowany sound gitary z lekkim
prądem, szum i szelest akcesoriów perkusjonalnych, drobne podmuchy z tuby
saksofonu, wreszcie skromny smyczek na gryfie kontrabasu. Wszyscy aktorzy wydają
bystre short-cuts, które świetnie ze
sobą współgrają, budują intensywność przekazu, ale nie stymulują specjalnej
dynamiki. Lytton nie byłby jednak sobą, gdy nie dbał o rytm. Buduje go na wszystkich
przedmiotach, które znalazły się w zasięgu jego długich rąk. Keune płynie swobodnie,
pełen atencji dla dokonań Evana Parkera, choć tego ostatniego wcale tu nie
brakuje. Elektroakustyczny post-jazzy freechamber
rodzi się powoli, tkany drobiazgami, mikro akcjami i reakcjami, tudzież swobodnymi
dialogami w podgrupach. Okazjonalnie muzycy pracują w trybie bardziej dynamicznym,
który w ułamku sekundy są w stanie spowolnić wyjątkowo spektakularnymi frazami.
Ponieważ nie brak tu elementów syntetycznych, całość narracji od czasu do czasu
przybiera postać fake sounds, acz generalnie
opowieść dobrze równoważny akcenty akustyczne i elektroniczne, a w skończonej
liczbie przypadków stawia na supremację tych pierwszych. Jakby na dowód tej
tezy, skromna antyteza – w okolicach 10-12 minuty większość dźwięków snuje się
w oparach syntetyki, nawet preparowany dźwięk saksofonu brzmi jakoś tajemniczo nienaturalnie. Narracja płynie
wzgórzami, przeciska się szczelinami, rozpływa dolinami – raz za razem muzycy
dyktują nam zmiany, które w każdym przypadku zdaje się ciągnąć narracyjnie inny
instrument. Smyczek na ogół pięknie spowalnia, drumming Lyttona nawet na gołym
stole zazwyczaj dodaje dynamiki. Saksofonista świetnie czuje się w obu
wariantach, a gitarzysta, choć często pracuje na drugim planie, też dostarcza
nam wyłącznie samych przyjemności fonicznych. Szczególnie pięknie robi się w okolicach
20 minuty, po kolejnym perfekcyjnym zejściu w okolice ciszy. Muzycy pokonują
drogę od akustyki do post-syntetyki, by za moment wyruszyć w kierunku
przeciwnym. Końcowa część pierwszej improwizacji fantastycznie nabiera
rumieńców. Na czele orszaku maszeruje tenorzysta, a tuż za nim kontrabasista,
który sięga bodaj po raz pierwszy po technikę pizzicato. Artyści kończą tę część drobną, ale dotkliwą porcją free
jazzu.
Kolejne trzy improwizacje są znacznie krótsze, trwają łącznie
mniej niż cała pierwsza część. Drugą odsłonę Xpact II zaczyna kontrabas, który płynie cudownym miksem arco & pizzicato. Perkusjonalia
szumią, a gitara i saksofon plamią flow,
ciekawie wybrzmiewając. Mistrzowie subtelności i kreślenia filigranowych,
świetnie skorelowanych ze sobą fraz, pracują jak cztery spirale jednego
mechanizmu, doskonale na siebie oddziaływują. Tu, po chwili, łapią ekspresję
jak ryba wypuszczona do bezkresnego oceanu. Na zakończenie odcinka miast jednak
taplać się w emocjach free jazzu, sięgają po uspokajające, niemal relaksacyjne
dźwięki. Trzecią część zaczynają gitarowe preparacje i wyjątkowy suchy smyczek
na gryfie kontrabasu. Lytton dodaje garść syntetycznych fake sounds, a saksofon Keune’a czeka z pierwszym dźwiękiem aż do
końca trzeciej minuty. Muzycy pracują w tej fazie nagrania dłuższymi frazami,
które leją się wyjątkowo szerokim korytem niemal samej akustyki. Przewrotnie
reguły zaczyna tu ustanawiać elektryczna gitara, a pomaga jej iście parkerowski, ale łagodny tembr tenoru.
Narracja nabiera mroku, a po niedługiej chwili zostaje wzmocniona bardzo
masywną porcją niskich częstotliwości, kreowaną głównie przez kontrabas, ale
nie bez udziału tajemniczych dźwięków gitarowych. Improwizacja gęstnieje - syntetyka
pulsuje i stymuluje akustykę. Muzycy nie eskalują od razu tempa, przez chwilę
kłębią się w sobie, czekają na moment, by paść w objęcia bardziej ognistej
opowieści. Xpact II dociera na swój
najwyższy szczyt, po czym serwuje nam efektowny stopping in real-time! Brawo! Finałowa improwizacja to jedynie
drobne, niespełna czterominutowe encore.
Ale i tu muzycy przygotowali dla nas same smakowitości – drobne molekuły
dźwięków saksofonu i preparowanej gitary, piękna pulsacja basu, którego repeta zdaje
się nie mieć tu końca, wreszcie rytmiczny szelest perkusjonalii. Narracja
naszpikowana wspaniałymi detalami, niesie się drobnym, ostatnim już
wzniesieniem, po czym gaśnie w poczuciu wspaniale spełnionego obowiązku. Xpact never dies!
*) Nagranie jest obecnie dostępne na bandcampie: destination-out.bandcamp.com.
Ta strona konsumuje niemal cały dorobek artystyczny kluczowego dla muzyki
improwizowanej i freejazzowej, niemieckiego labelu FMP Production.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz