środa, 5 czerwca 2019

Agustí Fernández! Locations and Sirulita' Tall Stories!


Najwybitniejszy kataloński muzyk improwizujący, pianista Agustí Fernández, nie wymaga na tych łamach jakichkolwiek rekomendacji. Śledzimy jego dokonania na bieżąco, nie kryjemy naszych niewyczerpalnych zasobów zachwytu nad dźwiękami, jakie tworzy muzyk.

Przeprowadzony niedawno przez redakcję (na potrzeby innej redakcji) wywiad z muzykiem, stanowiący niejako resume dokonań artysty w roku 2018, dowiódł dość ciekawej tezy, iż Katalończyk wydaje ostatnio swoją muzykę głównie … w Polsce! Wyliczyliśmy bowiem, iż w roku ubiegłym wydał w kraju nad Wisłą, Odrą i Wartą aż pięć płyt. Nowy rok nieco zmienił tę optykę. Póki co, muzyk dostarcza nam nowych wydawnictw, które ukazują się wyłącznie w Barcelonie, baa, większość w ramach własnego labelu Sirulita Records. Dziś wszystkie je skrupulatnie omówimy.




Evan Parker/ Agustí Fernández/ Ivo Sans  Locations (Vector Sounds, CD 2019)

Zaczynamy od krążka, który z pewnością wzbudza zainteresowanie w całej improwizującej Europie. Nie pierwsze już spotkanie pianisty z legendą gatunku, Evanem Parkerem (tu, saksofon tenorowy), także nie pierwsze z katalońskim perkusistą, przy okazji inicjatorem spotkania, Ivo Sansem. Studyjna rejestracja z Barcelony sprzed trzech lat, składa się z siedmiu improwizacji, a trwa 46 i pół minuty.

Płytę otwiera kolektywna introdukcja, pleciona przez bardzo aktywnego perkusistę, lekko wycofanego, nastawionego na minimalizm, pianistę i rozprowadzającego soczyste frazy tenorzystę, którego brzmienie i sposób artykulacji dźwięków nie sposób pomylić z czymkolwiek. Narracja z pozoru wydaje się dość spokojna, ale w samym jej wnętrzu aż gotuje się od emocji, jakie mogą mieć miejsce w dalszej części nagrania. Mocne, czarne akordy piana i twarda, delikatnie przesterowana stopa bębna basowego tworzą ciekawą bazę dla rozkręcającego się saksofonu. Druga improwizacja bardziej akcentuje preparowany fortepian, który wspierany jest aktywnym szczotkowaniem werbla. Evan płynie obok stosunkowo krótkimi frazami. Nic nowego – samo piękno! Flow ciągnie się ku górze, głównie wszakże dzięki kreatywności Agustiego. Muzycy, póki co, częściej szukają zadumy niż odnajdują pretekst do soczystej eskalacji. I jakże są w tym dobrzy! Trzecia opowieść skrzy się perkusjonalnymi ornamentami, za które odpowiada zarówno Ivo, jak i Agusti. Subtelny tenorzysta nie pozostaje bez reakcji. Po chwili wstępu – cała trójka rusza po swoje! Perkusja nieco separatywna, świetnie wszakże stymulująca dynamikę ekspozycji, zaś piano i tenor, jak kompulsywne, zrośnięte ze sobą, dwugłowe ciało.

Czwartą improwizację rozpoczyna duet tych właśnie głów! Sans wchodzi po czasie i nie stroni od … swingu! Piano z klawisza, moc jazzowych pomysłów, as kindly free jazz! Stadium galopu muzycy osiągają w mgnieniu oka i czynią ten epizod nie dość, że najdłuższym na płycie, to jeszcze najbardziej ognistym. W 8 minucie perełka – krótkie, ale zmysłowe, cyrkulacyjne solo Parkera. Po powrocie do formuły tria, wyważona narracja, nastawiona na gaszenie płomienia. Piąty fragment trzyma klimat finału części poprzedniej. Preparacje blisko podłogi, suche powietrze z tuby saksofonu i rezonujące talerze. Tuż potem, już w ramach części szóstej, sticky drumming, very deep piano and dancing tenor! Moc kolektywnych zadziorów, intensywność komunikatu dźwiękowego! Brawo! Wreszcie finał, zmysłowy rozchodniaczek. Cool jazzowa woń zakończenia. Styl, klasa, estetyczna wyrazistość – ciepły tembr tenoru, klasycyzujące piano i rezonujące, wyższe partie zestawu perkusyjnego.




Agustí Fernández/ Joe Morris/ Charmaine Lee  Magma (Sirulita, CD 2019)

Pozostajemy w formule tria, albowiem, jak twierdzi nasz dzisiejszy bohater, to optymalne zestawienie dla swobodnej improwizacji, wszak człowiek ma tylko …dwoje uszu do słuchania. Gitarzysta Joe Morris nie wymaga specjalnej introdukcji, co innego Charmaine Lee, pochodząca z Australii improwizatorka, która używa głosu w dalece nieszablonowy sposób. Jeśli chodzi o nią, pewni możemy być tylko jednego – nie śpiewa! Muzyka powstała w słynnym Firehose 12, latem ubiegłego roku. Pięć improwizacji trwa 40 minut i kilkadziesiąt sekund.

Na lewej flance fortepian w stanie permanentnej preparacji (jeśli Agusti w trakcie całego nagrania choć raz uderzył w klawiaturę, to z pewnością uczynił to przez przypadek), zwinna, szybka, sucha, zapętlona gitara na flance prawej, po środku zaś wyjątkowo elokwentne gardło, które zdaje się nie mieć jakichkolwiek ograniczeń w zakresie kreowania fonii. Gęsta sieć narracji, kind of instant improvisation, like full acoustic live proccesing. Moc dźwięków trudnych do zdefiniowania i umiejscowienia w przestrzeni nagrania, choć jednego możemy być pewni – wiele z nich nie pochodzi od fortepianu i gitary. Pani Lee, raz niczym mały kotek na tylnych łapkach, innym razem groźna i zdolna do wszystkiego tygrysica. Dźwięki, które wydaje z siebie są nie mniej groźne niż preparacje jej starszych kolegów. Bywają także powabne i istotnie zalotne. Czasami brzmią niczym skowyt naprawdę złej czarownicy. Przypominają akustyczne obiekty, które tworzą fonię w samym środku przełyku . Pierwszy odcinek mija szybko w gęstwinie intensywnych dźwięków. Drugi rodzi się na samym dnie pudła rezonansowego piana. Struny gitary jęczą pod ciężarem masywnych dłoni muzyka. Spokojny, wyważony flow … szalonych preparacji. Lee poddaje swoje struny głosowe także temu zacnemu procesowi. Opowieść pięknie gęstnieje, dynamizuje się, inspirowana przyspieszonym oddechem tej ostatniej.

Trzecia bajka, i znów na wejściu Agusti preparuje piano od samego dołu. Szeleszczący oddech Charmaine, który brzmi niczym garść elektroakustycznego popiołu. Rezonująca gitara Joe z małym prądem, w strachu przed postępującą ciszą. Głos strapionej kobiety, drżący bez nadmiernej bojaźni. Woda bulgocząca w przełyku, blask pojedynczych strun i dron gitarowego mini przesteru. Narracja czyniona w gęstym mroku, z minuty na minutę, wyłania się na powierzchnię. Delicate sound of industrial – notuje obcojęzyczny recenzent - drone and blue ambient, kind of post electro-acoustic non-music. Epicka drama snuta ze szczegółów lepi się w Magmę.

Czwarty epizod budują jedynie Agusti i Charmaine – znów moc soczystych preparacji zdewastowanego piano, obok dźwięk przełykanej śliny, bukiet szeleszczących migdałków – żywa elektroakustyka tuż u nasady gardła. Jakże piękny dialog z wyjątkowo głębokim brzmieniem fortepianu. Te ostatnie grzmi i łomoce, głos tuż obok buduje misterną sieć fonicznych połączeń. W 5 minucie opowieść nabiera mocy i osiąga intensywność porównywalną z początkiem nagrania. Tłumienie zaś odbywa się na czystych strunach, które zdają się lepić w suchy ambient. Głos wchodzi w zwarcie – garść wzajemnych imitacji odnajduje ostatni dźwięk. Piąta, finałowa historia, rozpoczyna się kolektywnie, we troje, zdaje się być nieco zawieszona w czasie, rytualnie trwa. Szorowaniu strun obu instrumentów towarzyszy zmysłowe pogwizdywanie. Narracja dobrze się zazębia – akcje i reakcje. Skakanie po rozżarzonym palenisku – finałowa dawka dobrego hałasu! Uroda surowej akustyki. Na finał ostateczny Lee zalotnie podśpiewuje, a Fernandez i Morris głaskają struny z zadowoleniem.




Axel Dörner & Agustí Fernández  Palynology (Sirulita, CD 2019)

W dzisiejszej opowieści, poświęconej nowościom wydawniczych Fernandeza, porzucamy nagrania … nowe. Przed nami blok aż czterech płyt, które zawierają nagrania powstałe w ubiegłej dekadzie, baa, jedno nawet w ubiegłym wieku. Zaczynamy od duetu: Axel Dörner – trąbka i elektronika, Agustí Fernández – fortepian. Nagranie studyjne z Barcelony, z roku 2001. Trzy improwizacje, 49 minut i 33 sekundy.

Badania palinologiczne rozpoczyna dźwięk dotkliwie preparowanego fortepianu, powstającego przy wtórze trębackich dekonstrukcji czasu i przestrzeni. Już sam początek nagrania jest niezwykle intensywny i fonicznie dosadny. Trębacz nie dość, że preparuje dźwięk, to wręcz uprawia coś na kształt plądrofonii. W wymiarze akustycznym płyta staje się niemal natychmiast sporym wyzwaniem dla odbiorcy i jego narządów słuchu. Zgiełk, masywny hałas, rwane, rozszarpywane porcje zdeformowanej fonii. Brzmienie samej trąbki zdaje się ginąć w otchłani elektroakustycznych aktywności Niemca. Katalończyk, dla przeciwwagi, koncentruje się na swoim ulubionym deep prepare. On też jednak traktuje struny wielkiego instrumentu z atencją godną grubszej sprawy. Muzycy cierpliwe i konsekwentnie brną w coś, co moglibyśmy, posiłkując się językiem Szekspira, nazwać broken power post-acoustic music, zdobione masywnymi połaciami harshowego szumu analogowej elektroniki. W połowie pierwszej improwizacji, muzycy proponują drobny fragment ciszy, jakby zdawali sobie sprawę, jaki los nam zgotowali. Dźwięk trąbki powraca samym dnem wentyli, struny piana poddawane są delikatnej polerce - kind of music after. Na finał tej challange’owej podróży muzycy wchodzą w silniejsze interakcje, koncertują się na bardziej akustycznych preparacjach, czym sprawiają recenzentowi niekłamaną radość.

Część druga, to nie ostatnia na krążku Palynology wolta stylistyczna. Trąbka płynie spokojnym, ale bardzo niskim dźwiękiem, piano podobnie – bukiet post akustycznych fake sounds staje się naszym niemal wymarzonym udziałem. Szumiąca cisza suchego ambientu wypełnia kosmos studia nagraniowego. Pasma dronów, nadaktywne skupienie na niuansach brzmieniowych. Szum wilgotnych wentyli w opozycji do rytmicznego wygładzania glazury strun fortepianu. Elektroakustyka, tym razem bez prądu. Dziesięciominutowa improwizacja mija w ułamku sekundy.

Najdłuższa, trzecia opowieść, mocą masywnych pasm fonii, zlewa się na samym starcie w jeden jakże piękny strumień dźwiękowy. Początkowo budowany on jest szumem permanentnie eskalujących się dźwięków trąbki, w dalszej części bazujący głównie na niebywałym, od pierwszej do ostatniej minuty, dynamicznym pasażu piana wprost z klawiatury. Flow narracji już po paru chwilach lepi się w gęsty dron, który żyje, pulsuje i gna na złamanie karku. Mocna, epicka opowieść. W 6 minucie temperatura improwizacji przekracza już sto stopni, a jej gęstość przypomina ciekły ołów. Drobne tłumienie płomienia muzycy proponują nam w połowie niemal 20-minutowej improwizacji. Czynią to jedynie po to, by nabrać sił na kolejne spiętrzenie. Taniec wentyli, orgia wilgotnych od potu klawiszy fortepianu. Muzycy znów pędzą na skraj! Płyta, która od początku zdaje się być estetycznym i emocjonalnym rollecasterem, tu stawia nas w obliczu globalnego zachwytu, a chwile skromnej irytacji, jakie były naszym udziałem w trakcie pierwszej części, zdają się uciekać w kosmiczny niebyt. Full acoustic industrial! – notuje zapocony recenzent. Prawdziwy taniec śmierci – wydaje się, iż Kataloński pianista nigdy przedtem, ani nigdy potem, nie grał tak intensywnej ekspozycji. Po 15 minucie strumień klawiszowych dźwięków delikatnie rozlewa się, a trąbka brzmi niczym akumulatory wysokich mocy. Na finał fortepianowa furia jednak powraca! Samo gaszenie płomienia jest równie efektowne, jak jego wzniecanie i wielominutowe utrzymywanie przy życiu. Trębackie wichry towarzyszą nam na ostatniej prostej.




Trio Local  Trio Local (Sirulita, DL 2019)

Agustí Fernández – fortepian, Joan Saura - sampler oraz Liba Villavecchia – saksofon tenorowy i sopranowy, czyli Trio Local - zapewne jedna z ważniejszych formacji muzyki swobodnie improwizowanej, działających w Katalonii dwie dekady temu. Dzięki wydawnictwu pianisty, dziś możemy poznać aż trzy ich nagrania. Zaczynamy od tego pierwszego, z marca 1999 roku (osiem fragmentów, nagranych live w Barcelonie).

Dużo przestrzeni, mocne, rwane frazy piana z klawiatury, prychanie saksofonu, perkusjonalny sampling – zwinna, gęsta i swobodna improwizacja, budowana z oddechem stylowej elektroniki. Od startu dostarcza nam dużo emocji, napięcia wewnętrznego, ale i skupienia, dbałości o szczegóły. Bystry saksofonista, od pierwszego dźwięku przypominający najlepsze frazy Evana Parkera (!), mistrzowski pianista i magik okablowania, poza skończoną liczbą przypadków, rozsądnie dawkujący poziom syntetycznych dźwięków. Narracja wyrazista, celująca w punkt, ani przez moment nieprzegadana. Drugi odcinek lekko tłumi emocje – dużo fonii przypominających żywe perkusjonalia (element charakterystyczny dla Trio Local – wiele dźwięków preparowanego piano tak silnie zrasta się z samplingiem, iż precyzyjne wskazanie źródła konkretnego dźwięku bywa niezwykle kłopotliwe). Bukiet filigranowych abstrakcji, tylko dobre reakcje w grupie, świetna komunikacja. W trakcie ułamka sekundy muzycy są w stanie wejść na poziom intensywnej kipieli, by równie szybko przygasnąć w okolicach ciszy. Tu, w 5 minucie, pasaż zmysłowego sopranu – na tym instrumencie Liba zdaje się mniej przypominać mistrza gatunku z Bristolu. Trzecia opowieść pełna jest mroku powabnej ciszy – piękna introdukcja Agustiego, czyniona wewnątrz pudła rezonansowego fortepianu. Oniryczny komentarz sampli – blask niebanalnej elektroakustyki. Chwilę potem skrzeczące dysze saksofonu skutecznie zapraszają do skoku w ognistą galopadę. Po 10 minucie tej długiej ekspozycji, jakby nowy wątek, budowany falą krótkotrwałych fraz. Czwartą opowieść Fernández buduje na klawiaturze, a towarzyszą mu tańczący sampling i garść powietrza z tuby. Przejście do piątej historii, pełnej emocji, niezwykle zwinne - kolejny dowód na dramaturgiczną maestrię tria. Od ognia do ciszy, od ciszy po ogień. Odrobina posmaku chamber music, a po chwili, z inspiracji samplera, dynamiczne poszukiwanie zakończenia.

Szósta pieśń wyrasta z samego dna tuby i szumiących kabli. Krople rosy na klawiaturze, połysk strun i samplowane echo, które na finał parę razy uderzy w fanfary. Siódma część stawia na urodę pojedynczych dźwięków – ciepły tenor, garść elektrowstrząsów. Duża amplituda zmian nie pozwala na choćby chwilę nieuwagi – znów ogniste pasaże, niemal burza z piorunami. No i sam finał płyty, dwu i pół minutowe zwieńczenie – bukiet dźwięków wszelakich, zmysłowe preparacje saksofonu, pocałunki z ciszą.




Trio Local  Trio Local+ (Sirulita, DL 2019)

Z Lokalnym Triem spotykamy się ponownie po upływie dwóch lat (studio w Barcelonie, wrzesień 2001). Rejestracja, która po roku trafiła nawet na płytę (zatem teraz mamy reedycję), poczyniona została – zgodnie z tytułem – w rozbudowanym składzie. Trzem znanym już nam muzykom towarzyszą: perkusjonalista Lê Quan Ninh (pierwszy i ostatni fragment) oraz kontrabasiści Peter Jacquemyn (trzeci), John Edwards (piąty i szósty) i David Chiesa (ósmy). Łącznie aż dziesięć swobodnych improwizacji, 63 minuty i 56 sekund.

Rozszerzoną wersję tria poznajemy przy udziale perkusjonalisty. Wprowadzenie do opowieści jest dalece nieśpieszne – ciepły tenor, czarne klawisze, wichry z samplera, wreszcie skromne akcenty percussion. Krok ku dynamice odbywa się jednak w ułamku sekundy i stan post-noise-industrial staje się udziałem muzyków. Powrót do ciszy też dzieje się niemal natychmiastowo. Po chwili, znów kipiel emocji: masywne przepięcia mocy, gęsta ciecz udanych dźwięków, także błyskotliwe kilkadziesiąt sekund tenoru, który zdaje się brzmieć nieco mniej po parkerowsku. Druga pieśń, bez gości – głosy i perkusjonalia z kabli, rwane frazy saksofonu - kolektywna przejażdżka, głównie wedle wskazówek samplera. Po 120 sekundach - wrzący tygiel, po kolejnych kilkudziesięciu – mroczna cisza. Piano znów lepi się w preparacjach z syntetyką. Trzecia część ozdobiona jest kontrabasem, traktowanym dynamicznie smyczkiem. Piano tym razem z klawisza, dęte plamy i klimat swobodnie przypalonego chamber. Symbioza gościa z gospodarzami niemal modelowa – aż pięknie iskrzy. Dynamika nagrania na krzywej wznoszącej, zdobiona świetnymi interakcjami, a na finał bukiet drone & ambient. Brawo! Kolejna opowieść znów w wersji saute – rwane, drobne frazy, parkerowski tenor, nieco nachalny sampling i cisza w roli dramaturgicznego interludium. Pomysłów nie brakuje muzykom choćby przez moment - kind of impro contemporary! Znów huśtawka nastrojów, ale wszystko, jak zawsze dobrze się kończy. Na finał bystre preparacje pianisty i … mniej przyswajalne wolty z samplera. Tenorzysta jednocześnie gra i pokrzykuje, w ramach wisienki na torcie.

Piąta i szósta opowieść z dynamicznym i drapieżnym kontrabasem Edwardsa! Moce piekielne wstępują w muzyków, Agusti wręcz demoluje klawiaturę, by po kilku minutach przypomnieć sobie jednak o urokach wyważonej sonorystyki. Dobry moment prawdziwie tygrysiego sopranu (tu Liba znacząco oddala się od swego gatunkowego pierwowzoru). Na finał tych kilku minut z Brytyjczykiem kwiecista wymiana dźwięków w estetyce call & responce. Siódmy odcinek nie może nie być chwilą wytchnienia bez udziału czwartego muzyka – cisza podmuchów suchego powietrza, blue ambient i plamy z samplera. Masywny wielodźwięk, to zaś efekt finalny tych z pozoru spokojnych igraszek z foniczną materią. Czas na ósemkę – znów kontrabas w ramach międzynarodowego wsparcia – kolektywna, zadziorna, ostro frazowana improwizacja – strunowiec traktowany techniką pizzicato, z jednoczesną preparacją (brawo Chiesa!). Krzyk saksofonu, gorące kable, ale i dramaturgiczna lekkość. Dużo dźwięków, zwarta, głośna narracja – być może najlepszy fragment płyty! Noise & Fury! Dziewiąta część, to krótkoterminowy powrót call & responce, czyniony wszakże z dojmującą pikanterią. Muzycy wzajemnie przekrzykują się, ale nawet w tak dynamicznej sytuacji nic nie dzieje się przypadkowo. A potem tenor, który znów gada i drummingowa ekspozycja, zapewne przy udziale piana i samplera. Wreszcie ostatnia opowieść, tym razem z powracającym perkusjonalistą – duże garście rezonującego powietrza, rozkwitający sampler (znów na granicy tolerancji akustycznej). Choć żywe instrumenty zdają się przebywać w defensywnie, nie tracą rezonu, a saksofon sopranowy nawet pozwala sobie na skromną ekspozycję solową. Ostatni dźwięk przypada w udziale preparującemu fortepian Agustiemu.




Trio Local  Vitralls (Sirulita, DL 2019)

Trzecia przygoda z Lokalnym Triem, to koncertowe spotkanie po latach, czyli Sala de Cambra del Palau de la Música Catalana w Barcelonie i rok 2009. Jedna opowieść, która trwa niespełna 48 i pół minuty. Trio w składzie podstawowym.

Spektakl zaczyna się umiarkowanie spokojnie, płynie ciepłym tembrem saksofonu tenorowego, który dość szybko łapie jednak stylową zadziorność, fortepianem, które traktowany bywa dość mało subtelnie i brzmi niczym suwnice fabryczne, wreszcie samplerem, który na wstępie raczej koi emocje niż je wzbudza. Muzycy, jak to mają w swoim zwyczaju, dobrze na siebie reagują i toczą improwizację bez zbędnych zakrętów, ani znaków zapytania. Być może pazury niektórych z nich (zwłaszcza saksofonisty), zdają się po latach być nieco stępione, ale sam żar narracji nie budzi naszych zastrzeżeń. Nowym zjawiskiem możemy tu nazwać, incydentalnie występujące, próby kreowania rytmu przez Saurę, którym towarzyszą syntetyczne fajerwerki.

W 6 minucie muzycy proponują pierwszy poważniejszy stopping – szczypta onirycznego ambientu, z którego trio bardzo zgrabnie wychodzi na prostą na barkach saksofonu, niepozbawionego drobin melodii. W dłuższej perspektywie narrację prowadzi wszakże Fernandez i czyni to oczywiście z mistrzowską precyzją (choćby 12-14 minuta). Po odrobinie mgławej ciszy, muzycy po 19 minucie dobrze wchodzą w free jazzowy step, a tenor Liby znów pachnie na kilometr estetyką Evana Parkera. Komentarze samplingu, choć dosadne fonicznie, czynione są z dużą klasą i dramaturgiczną rozwagą.  W połowie koncertu muzyków dopada chwila wątpliwości i przez moment odrobinę przynudzają w ulubionej przez niektórych estetyce późnego ECM. Potem znów idą w ostrą kipiel, co czynią systematycznie, choć niezbyt często w drugiej części koncertu. Akustyka dużej sali koncertowej nie sprzyja jednak uzyskiwaniu przez każdy z instrumentów selektywnego brzmienia i całość dynamicznej narracji potrafi zlewać się w strumień mniej udanych dźwięków. Zdecydowanie zatem ciekawej jest w partiach granych spokojnie, w skupieniu, w niedalekiej odległości od ciszy. Duch Parkera powraca po 35 minucie - piano w zwinnej eskalacji świetnie wspiera saksofonistę, a burzliwy sampling dodaje smaczku całości. W 40 minucie Agustí prezentuje rozbudowaną ekspozycję wprost z klawiatury, po czym, pod pełną kontrolą, doprowadza koncert do mocno wytłumionego finału.


****

Najnowszą kolekcję wydawnictw Sirulita (uwaga! powracamy do nowych rejestracji!) uzupełnia niespełna siedmiominutowa płyta  - duet fortepianowy Agustí Fernández i Jordina Millà. Nagranie z hiszpańskiej Lleidy, ze stycznia br., nosi tytuł Sicoris (dostępna w pliku).




Krótkie, ale jakże intensywne spotkanie dwóch ostro preparujących, tygrysich pianistów! Stosują podobne techniki, mają równie krwiste temperamenty. Rzucają przedmiotami w struny, gniotą je, miażdżą i polerują. Grzmoty, kołowrotki, dźwiękowe dewocjonalia! Rezonans, także modulowany, krzyk przedmiotów i śpiew umęczonych ptaków, tupoczących o pusty pokład. W samym środku tej miniaturowej perełki fortepianowego free improv muzycy schodzą na poziom błyszczącej ciszy i snują mikroskopijne porcje fonii o niebywałej urodzie. Wreszcie piękne, ambientowe wybrzmiewanie – czy to sprawka naprawdę tylko dwóch w pełni akustycznych fortepianów? Dramatycznie gorąco prosimy o więcej!




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz