wtorek, 31 marca 2020

Laginestra, Bravo & Masing as WIG and their Music For Birds!


Formacja WIG nie ma nic wspólnego z warszawskim indeksem giełdowym, który w ciężkich czasach pikuje do samego dołu, jak ustrzelony jastrząb. To jedynie trójka muzyków z różnych stron muzycznego świata, którzy próbują – dźwiękowymi środkami wyrazu – udowodnić nam, iż ptasie, a także inne zwierzęce mózgi potrafią ogarnąć rzecz tak wysoce intelektualną, jak muzyka.

Muzyka dla Ptaków, czyli Merran Laginestra – vocal, piano, syntezator, Antonio Bravo – gitara oraz Elo Masing – skrzypce. Nagranie z studia Tonus Arcus, poczynione w roku 2017. Improwizowaną, ponadgatunkową, chwilami równie szaloną, jak piękną, opowieść dźwiękową w ośmiu częściach, dostarcza nam od stycznia 2020 roku, na płycie CD, wydawca CRAM Records (płyta w wersji cyfrowej jest osiągalna od 2018r.). Po więcej szczegółów, zwłaszcza w kwestiach ornitologicznych, koniecznie odsyłamy na stronę wigroup.weebly.com/music-for-birds.html *). Poniżej zaś zapraszamy na bystre (jakże by inaczej!) omówienie dźwiękowej zawartości płyty, która trwa mniej więcej trzy kwadranse.




Muzycy i ich zwinne instrumenty od startu wprowadzają nas w klimat ptasich dyskursów – płaskie klawisze fortepianu, smukłe struny skrzypiec i gitary, zadziorne reakcje, płochliwe westchnienia – bystre free chamber, czynione w dobrym tempie. Pierwszą opowieść prowadzi nade wszystko zmysłowy, kobiecy głos, niemal śpiew operowy, z posmakiem gustownego kabaretu, pogwizduje, melorecytuje, innymi słowy – łobuzuje na potęgę! Rytm narracji zdaje się być figlarnie połamany, nic nie dzieje się tu na skróty, a zmiana goni zmianę. Gitara śle post-jazzowe frazy, piano dekonstruuje zasady klasyki, a skrzypce płyną swobodnym, ponadgatunkowym improv. W tak zwanym międzyczasie coś zaczyna skwierczeć po ptasiemu, być może (a nawet na pewno!), to efekt pracy syntezatora. Druga opowieść znów toczy się niezwykle kolektywnie – dialogi i trialogi z ptasimi odgłosami. Narracja chwilami jakby toczyła się dwoma równoległymi duetami (gitara i skrzypce, głos i piano), by po czasie znów zlepić się w zmysłowy kwartet (który jest przecież w aspekcie ludzkim jednak… triem!). I w tej opowieści muzycy bez trudu łapią fazę dynamiczną, gęsto usianą dźwiękami, ale nadal niebywale filigranową. Trzeci epizod jest krótki, łagodniejszy, bardziej zanurzony w dystyngowanej kameralistyce. Płynie bez udziału głosu, z piękną, skrzypcową dominantą. Czwarta część, prawdziwa perła w koronie, nie ostatnia na krążku. Otwarcie należy do psychodelizującej gitary i strzępów syntezatorowych dźwięków. Preparacje, posmak post-industrialny, wewnętrzny, nerwowy rytm. Po czasie w zmysłowy pasaż łączą się abstrakcje syntetyki i żywa krew skrzypiec. W komentarzu głos ludzki, który zdaje się jednak płynąć po grubych kablach.

Piąta opowieść studzi nieco emocje i wzorem trzeciej historii, na powrót ustanawia panowanie dobrej kameralistyki. Piano brzmi czystymi klawiszami, gitara frazuje na jazzowo, ale skrzypce preparują i szukają zwady. Taneczne podrygi tych ostatnich nadają narracji sporej dynamiki, same stawiając zresztą na zdrowy hałas na ostatniej prostej. Szósta improwizacja, to powrót do preparowania dźwięków na wszystkich frontach – gitary, fortepianu i skrzypiec, a barwa głosu i dramaturgiczna głębia, sprawiają, iż recenzent nie może nie uznać tego fragmentu za najpiękniejszy na płycie. Merran niczym kobieta-orkiestra, do akustyki piana i głosu, dodaje jeszcze fermentujący syntezator! Gitara łapie trochę prądu, a skrzypce zdzierają skórę z gryfu. Opowieść po prostu eksploduje! Na finał wszyscy lepią się w gęsty dron. Siódmy epizod rozbrzmiewa wszystkimi barwami strun – kolektywne interakcje, trzy piękne pawie stroszą pióra i czekają na grad oklasków! Tempo rośnie, emocje także – full free chamber in its beauty! Szaleńczy głos dokłada swoje, podobnie czynią preparowane skrzypce! A na koniec klasyczne niemal wybrzmiewanie. Czas na ostatni akord tej niezwykłej płyty – znów preparowane skrzypce, którą budują dron, czarne i białe klawisze fortepianu, wreszcie gitara z odrobiną prądu. Ponownie nie brakuje emocji, choć opowieść toczy się nad wyraz łagodnie, czasami nawet pojedynczymi dźwiękami. Finałowa erupcja piękna jest udziałem przed wszystkim skrzypiec.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz