Kwiat barcelońskiej sceny muzyki kreatywnej – El Pricto, Diego Caicedo i Vasco Trilla – znają się jak łyse konie! Tworzą muzykę w różnych konfiguracjach personalnych i stylistycznych od półtorej dekady (zaczynali od coverowania Franka Zappy!). To doprawdy zaskakujące, iż w formule trzyosobowej zaczęli pogrywać na poważnie mniej niż dwa lata temu. Własne trio nazwali Hung Mung (po chińskim bogu chaosu!), a zadebiutowali w wymiarze fonograficznym w styczniu br., przy pomocy … polskiego wydawcy (to akurat nie jest specjalną niespodzianką).
W kolejnych, już w pełni pandemicznych miesiącach, w ramach
netowego labelu Discordian Records, muzycy upublicznili kolejnych … pięć
rejestracji grupy, zarówno studyjnych, jak i koncertowych, także w formule
trio+ *). Dziś wiele wskazuje na to, iż Hung Mung zagra 9 października 2020
roku na scenie poznańskiego Dragona, by hucznie uczcić początek czwartej edycji
Spontaneous Music Festival. Warto się do tego koncertu dobrze przygotować,
zatem zapraszamy do lektury omówienia krótkiej, ale jakże ekscytującej historii
Hung Mung. Data po dacie, nagranie po nagraniu!
Live at Robadors 23
Zaczynamy od wizyty w słynnym barcelońskim klubie Robadors23, jest 18 stycznia roku 2018 –
El Pricto na saksofonie altowym, Diego Caicedo na gitarze elektrycznej i Vasco
Trilla na perkusji grają ognisty koncert, nie mając chyba jeszcze szyldu Hung
Mung ponad głowami. Dwie improwizacje trwają łącznie 30 minut i kilka sekund.
Pierwsze dźwięki Hung Mung, po kilkudziesięciosekundowej grze wstępnej, pełnej prychów i drżących talerzy, zdają się smakować dobrym,
solidnym … jazzem! W tej estetyce frazuje nade wszystko gitarzysta. Tempo i
dynamika rodzą się w takiej sytuacji niemal samoczynnie. Już po czterech minutach
trio kipi ekspresyjnym free, a rola głównego
prowodyra przypada gotującemu się z emocji saksofoniście. Po kolejnych trzech następuje
efektowne zejście w kierunku ciszy (już teraz odnotujmy – umiejętność efektownego
tłumienia opowieści, tudzież kończenia ekspresyjnych narracji, to niemal znak rozpoznawczy
tych muzyków!). Swoje trzy grosze dokłada Trilla, który rezonuje, niczym wielki
talerz Eddiego Prevosta. Włosy stają nam dęba, a tajemniczy nastrój buduje się
w ułamku sekundy. Gitara dokłada ambientowe tło, saksofon preparuje suche
powietrze w tubie. Wskazanie drogi powrotnej ku dynamice i emocjom przypada w
udziale Caicedo. Przez moment Pricto milknie, a gdy powraca czeka nas już tylko
finałowa big explosion!
Drugi set zaczyna się w aurze kompulsywnego rezonansu. Wszystkiego
ze wszystkim! Artyści bez mrugnięcia okiem przechodzą potem w imitacyjny duet
gitary i saksofonu. Oba instrumenty piszczą jak koty w cieczce. Perkusista cierpliwie
czeka i dopiero po upływie piątej minuty, wyważonym deep drummingiem, wyprowadza strumień dźwiękowy na pole bardziej
dynamicznych działań. Gitara dokłada hałasu, saksofon melodykę i
free-jazz-impro-rockowa eksplozja staje się naszym udziałem. Finał koncertu
huczy z emocji – Caicedo pętli się we frazach godnych psychodelicznego Black
Sabbath, Pricto wyje do księżyca, a Trilla buduje doom drums z gracją baletnicy. Flow
gaśnie w mistrzowski sposób (ale to już anonsowaliśmy).
Chaos And Confucius
Dumnie wkraczamy w marzec 2019 roku, okres szczególnie obfitujący
w aktywności Hung Mung. W trakcie miesiąca muzycy aż czterokrotnie lądują w
studiu nagraniowym. Powstaje prawie 120-minutowy materiał dźwiękowy, który
trafia do potencjalnego wydawcy, ten zaś rozpoczyna żmudny proces selekcji **).
W trakcie jednej z tych sesji (dokładnie 13 marca), do tria dołącza trębacz
Luis Vicente. Trzy improwizacje w kwartecie, trwające niespełna 36 minut,
zostają upublicznione po kilkunastu miesiącach.
Nagranie rozpoczyna się definitywnie kolektywnie i tak po
prawdzie będzie się działo przez cały czas jego trwania. Na wejściu garść
kontaktów rozpoznawczych, kilka seryjnych ekspozycji dźwięk vs. dźwięk. Dużo czystych, wyrazistych fraz o silnie
jazzowych korzeniach. Saksofon i trąbka, rozstawione na przeciwległych flankach,
pozostają w nieustannej dyskusji (Pricto stawia na emocje, Vicente rży jak
klacz), a sekcja rytmu (gitara i perkusja) czyni swoje z narastającym swobodą
narracyjną. Opowieść zdaje się być równie gęsta, jak zwinna, równie masywna,
jak ulotna. Prawdziwe rarytasy czekają nas jednak w drugiej, najdłuższej
improwizacji. Luis i Vasco czynią honory introduktorów. Preparują dźwięki,
kreślą pole rezonansu. Pricto charczy, a Diego buduje zmysłowy dark ambient. Beauty, molecular slow motion! Każdy z muzyków wykluwa z siebie
małe akustyczne i elektroakustyczne cuda (perkusja bębni … samymi talerzami!).
W połowie utworu gitara serwuje nam kilka usterkowych fraz, zapewne z
pick-upów, a w tle świszczą i szumią gołe
dęciaki. Natrafiamy na krótki, ale jakże wyrazisty duet saksofonu i trąbki. Pod
koniec opowieści zaczyna bić …dzwon. Po chwili już wiemy, czyja to sprawka
(gitary!). Moc niespodzianek i dźwiękowych zaskoczeń, prawdziwa perła w
kolekcji Hung Mung.
W ostatnim nagraniu kwartetowej sesji muzycy powracają do
swobodnego, na poły dynamicznego, jazzowego frazowania. Nigdzie się nie
śpieszą, dbają o niuanse, nie tracą jednak tempa i emocji. Taka kolektywna, czupurna
zabawa mogłaby trwać godzinami. Free jazz ze śpiewającym saksofonem, w głowie
mnóstwo skojarzeń historycznych, ale sznyt Hung Mung zdaje się być wyryty aż do
krwi.
Primal Chaos
Kolejny intensywny period w dziejach tria, to wczesna jesień
roku ubiegłego. Zaczyna ją ciężka praca studyjna w barcelońskim Golden Apple, dokładnie 27 września.
Trio w wersji sauté upublicznia z tej
sesji cztery swobodne improwizacje, które trwają niespełna 37 minut.
Post-rockowa gitara, wysoko podwieszony skowyt altu i
masywny drumming budują opowieść od
pierwszego dźwięku, narrację, która jazzowe akcenty, jakie pojawiały się we wcześniejszych
nagraniach HM zostawia w niebycie ich nieadekwatności. Intensywna improwizacja
z brzytwą na gardle (nie tylko muzyków!). Moc leje się szerokim korytem, ale w
okolicach ósmej minuty mistrzowsko przygasa. Diego tapla się w post-metalowym ambiencie,
buduje szklisty dron, który potem z radością rozszarpuje na strzępy. Vasco i
Pricto skaczą w otchłań preparacji. Druga improwizacja zaczyna się nad wyraz
spokojnie, ale niezwykle psychodelicznie. Kind
of rock ballad in post-nuclear taste! Saksofonowe pomruki na dużym pogłosie,
w tle aktywizująca się perkusja. Muzyka nabiera mroku (gitara!), ale i matowego
blasku (saksofon!). Tryb dynamiczny artyści włączają dopiero w połowie ósmej
minuty. Saksofon idzie na szczyt, a gitara rozlewa się po podłodze
post-rockowym dronem, aż do momentu wytłumienia, który znów cuchną zdrową
psychodelią.
Na wejściu w trzeci odcinek moc szorstkich, wulgarnych dźwięków
– tuba parska, gitarowe przetworniki boleśnie zgrzytają, a na tej bazie buduje
się kompulsywny flow perkusji. Gitara
Caicedo przez moment przypomina metaliczne, przestrzenne brzmienie gitary
Ferrana Fagesa, ale podłączonej pod stację wysokiego napięcia. Muzycy dość
szybko stają u bram hałasu – gitara rzęzi na rockowo, saksofon strzela petardy
do samego nieba. Powerfull! Ostatni
akcent najgłośniejszej, najbardziej intensywnej hung-mungowej przygody zaczyna się … serfującą gitarą. Saksofonista
znów spogląda ku górze, a drummer tańczy
na talerzach. Piekielna maszyna zła rusza w ostatnią podróż, ale wokół niej rozpościera
się nad wyraz dużo przestrzeni. Diego ma chyba dziś dzień konia, czego się nie
tknie, same cuda mu wychodzą! Brzmi niczym cała armia najlepszych
post-metalowych gitarzystów świata! Noise,
death but … alive! Vasco stawia na full
drumming, Pricto jednocześnie śpiewa i charczy, jak świder wbity w twardą
ziemię. Obraz całości staje się doprawdy przerażająco piękny! Brawo!
An Offshot Of A Whirlwind
Dokładnie pięć dni później (2 października) Hung Mung gra na
cotygodniowej imprezie Nocturna Discordia
w barcelońskiej Soda Acustic. Pricto
zabiera na koncert nie tylko saksofon altowy, ale także syntezator, którego
chwilami będzie używał symultanicznie z dęciakiem,
w innym momentach puści go zaś w żywioł improwizacji, tuż po uprzednim zaprogramowaniu.
Trzy swobodne improwizacje znajdą polskiego wydawcę i na fizycznym nośniku
staną się debiutanckim albumem Hung Mung. Ponieważ nagranie to zostało już skomentowane
na tych łamach, zapraszamy jedynie do kliknięcia w poniższy link:
https://spontaneousmusictribune.blogspot.com/2020/02/pricto-caicedo-trilla-as-hung-mung-in.html
Adversity Yields Flair
Mija kolejne sześć dni i Hung Mung koncertuje w klubie Sinestesia (oczywiście pozostajemy w
stolicy Katalonii). Tym razem wątek trio+, a czwartym do brydża jest rosyjski
pianista (także flecista) Roman Stolyar. Muzycy grają dwie rozbudowane
improwizacje (łącznie 47 minut z sekundami) i tyleż trafia do publikacji kilka
miesięcy później. Dodajmy, iż Pricto korzysta tu jedynie z saksofonu altowego.
Kwartet rozpoczyna nagranie bardzo kolektywnie, nie tracąc
czasu na introdukcyjne igraszki. Narracja pachnie post-jazzem, tudzież jego otwartą
formułą, chylącą się ku estetyce free.
Główna w tym zasługa pianisty, który w trakcie całego pierwszego seta często bierze
na siebie rolę wiodącą. Nie w każdym jednak przypadku efekt powala nas na
kolana (choćby kameralne solo po klawiszach w drugiej części seta). Jak zwykle
na dużo konstruktywnego fermentu możemy liczyć ze strony gitarzysty. Diego włącza
tryb post-rockowej psychodelii już przed upływem dziesiątej minuty, gdy zwinnie
komentuje duet piana i talerzy. W dziele niszczenia zbyt oczywistych fraz
dzielnie wspiera go alcista, który nie stroni od preparacji. Drummer raczej nie opowiada się po
żadnej ze stron tego ciekawego (jakkolwiek) dysonansu stylistycznego. W trakcie
seta kwartet często rozbija się na duety, ale tuż przed upływem dwudziestej
minuty łączy się w kolektywny tygiel zdrowego hałasu, pełen rockowego
temperamentu (Diego brzmi tu przez moment równie efektownie, jak w formule doom metalowego Low Vertigo!), swobodnych
porcji saksofonowych torsji i emocji czarnych klawiszy fortepianu.
Drugi set radykalnie zmienia klimat. Pianista sięga także po
flet, a pozostali muzycy szukają wyłącznie nowych i ciekawych rozwiązań,
zarówno dramaturgicznych, jak i brzmieniowych. Poświata jazzowa idzie w niepamięć,
a idiom swobodnej improwizacji staje się udziałem wszystkich aktorów spektaklu.
Vasco częściej sięga po perkusjonalne grepsy, Pricto – raz za razem - wdziera
się na szczyt swoim piskliwym altem, a Diego skutecznie mąci tu każdy wątek. W
dziesiątej minucie muzycy serwują nam bystre spowolnienie. Garść pianistycznych
abstrakcji, gitara z dużym echem, good
drums, znów kilka fraz z fletu. Całość topi się w onirycznej aurze, pełnej
nie do końca zidentyfikowanych dźwięków. Gitara śle na poły syntetyczne drony,
które lepią się z akcentami percussion
(także ze strony piana?). Finał seta stawia na emocje i dynamikę, ale nie jest
nadmiernie masywny. Rządzi post-rockowa gitara (a jakże!), ale ciekawie płynie
pod nią wyjątkowo filigranowe piano. Wysokie frazy saksofonu kończą dzieło
zniszczenia. Perfekcyjny finał, to jakby oczywisty stan rzeczy. Brawo za drugi set!
Chaophagous
W nowym roku 2020 spotykamy się z Hung Mung ponownie w Soda Acùstic (dokładnie 4 marca),
ponownie w kwartecie. Do trójki autochtonów dołącza Liba Villavecchia na
saksofonie altowym. W tej sytuacji scenicznej El Pricto decyduje się na granie
wyłącznie na syntezatorze***). Cztery swobodne improwizacje potrwają prawie 39
minut.
Wysoki alt (choć nie w ustach Pricto!), drżące rytmicznie
talerze, prog-rockowa gitara i pulsacja analogowej elektroniki, to obraz otwarcia
koncertu, kreowany z wyrazistym posmakiem … fussion
jazzu. Ogień free dopada jednak muzyków
z siłą wodospadu już po kilku pętkach narracji, gęstej, czupurnej, bogatej w
zdarzenia dźwiękowe. Nim wybrzmi pierwsza część, flow przygasa, a Caicedo serwuje nam intrygujące, bardzo nietypowe,
niemal oniryczne solo gitarowe. Druga opowieść zdejmuje nogę z pedału gazu,
płynie powoli i leniwie, upstrzona elektroakustycznymi niespodziankami. Delikatny
saksofon podśpiewuje, a narracja buduje się z pajęczyny drobnych, fonicznych
koincydencji, nie bez posmaku post-industrial.
Tryb dynamiczny zostaje włączony w połowie piątej minuty. Gęsty sos ocieka
pięknym expo niemal hard-rockowej gitary.
Saksofon Liby stawia na intensywny wrzask. Tak zmyślnie ukształtowana fire music przygasa, oczywiście, w
mistrzowskim stylu!
Trzecia improwizacja syczy elektroakustyką i rezonansem
talerzy. Preparacje, tradycyjnie kilka perełek z gryfu gitary (pre-noise?), pomruk opustoszałego
kosmodromu. Dronowe strużki elektrycznego pyłu z przeciwległych flanek - całość
muzyki faluje, piętrzy się, przygasa, huczy i drży. W tym tyglu niespodzianek i
dźwiękowych szaleństw najrozsądniejszym wydaje się być saksofonista. Po pewnym
czasie z otchłani niebytu wydobywa się wreszcie Trilla, który z mozołem buduje
nowy wątek improwizacji. Kwartet potrzebuje kilku chwil, by rozpocząć porządne
hałasowanie! W roli przodownika mocy niepodziewanie … saksofonista! W procesie
gaszenia płomienia narracji dużo dobrego ze strony syntezatora. Wreszcie finał
koncertu, szyty od startu gęstym ściegiem, dynamiczny, w tempie. Cztery
improwizowane strumienie dużej mocy płoną zdrowym ogniem free. Mistrzem zakończenia zostaje Caicedo, który najpierw wrzuca
rockowy drive, po czym, w ułamku
sekundy, uspokaja kolegów i wysyła ich … do baru po napoje chłodzące!
Live at Robadors 23,
Discordian Bootlegs, DL 2020
Chaos And Confucius,
Discordian Records, DL 2020
Primal Chaos,
Discordian Records, DL 2020
An Offshot Of A Whirlwind, Multikulti Project/ Spontaneous
Music Tribune Series, CD 2020
Adversity Yields Flair, Discordian Records, DL 2020
Chaophagous, Discordian Records, DL 2020
*) jako rzecze El Pricto, to nie jest koniec tej lawiny
wydawnictw.
**) nagrania spoczywają na twardych dyskach przynajmniej dwóch
osób, so everything is possible…
***) … i tak będzie czynił już prawie zawsze (choćby w
trakcie ostatnich koncertów Hung Mung z Tomem Chantem). Na specjalne jednak
życzenie organizatorów Spontaneous Music Festival, w Poznaniu artysta ponownie
sięgnie po saksofon altowy (nie rezygnując, rzecz jasna, z syntezatora).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz