środa, 30 września 2020

Hung Mung! The fast and tall story!


Kwiat barcelońskiej sceny muzyki kreatywnej – El Pricto, Diego Caicedo i Vasco Trilla – znają się jak łyse konie! Tworzą muzykę w różnych konfiguracjach personalnych i stylistycznych od półtorej dekady (zaczynali od coverowania Franka Zappy!). To doprawdy zaskakujące, iż w formule trzyosobowej zaczęli pogrywać na poważnie mniej niż dwa lata temu. Własne trio nazwali Hung Mung (po chińskim bogu chaosu!), a zadebiutowali w wymiarze fonograficznym w styczniu br., przy pomocy … polskiego wydawcy (to akurat nie jest specjalną niespodzianką).

W kolejnych, już w pełni pandemicznych miesiącach, w ramach netowego labelu Discordian Records, muzycy upublicznili kolejnych … pięć rejestracji grupy, zarówno studyjnych, jak i koncertowych, także w formule trio+ *). Dziś wiele wskazuje na to, iż Hung Mung zagra 9 października 2020 roku na scenie poznańskiego Dragona, by hucznie uczcić początek czwartej edycji Spontaneous Music Festival. Warto się do tego koncertu dobrze przygotować, zatem zapraszamy do lektury omówienia krótkiej, ale jakże ekscytującej historii Hung Mung. Data po dacie, nagranie po nagraniu!  

 


Live at Robadors 23

Zaczynamy od wizyty w słynnym barcelońskim klubie Robadors23, jest 18 stycznia roku 2018 – El Pricto na saksofonie altowym, Diego Caicedo na gitarze elektrycznej i Vasco Trilla na perkusji grają ognisty koncert, nie mając chyba jeszcze szyldu Hung Mung ponad głowami. Dwie improwizacje trwają łącznie 30 minut i kilka sekund.

Pierwsze dźwięki Hung Mung, po kilkudziesięciosekundowej grze wstępnej, pełnej prychów i drżących talerzy, zdają się smakować dobrym, solidnym … jazzem! W tej estetyce frazuje nade wszystko gitarzysta. Tempo i dynamika rodzą się w takiej sytuacji niemal samoczynnie. Już po czterech minutach trio kipi ekspresyjnym free, a rola głównego prowodyra przypada gotującemu się z emocji saksofoniście. Po kolejnych trzech następuje efektowne zejście w kierunku ciszy (już teraz odnotujmy – umiejętność efektownego tłumienia opowieści, tudzież kończenia ekspresyjnych narracji, to niemal znak rozpoznawczy tych muzyków!). Swoje trzy grosze dokłada Trilla, który rezonuje, niczym wielki talerz Eddiego Prevosta. Włosy stają nam dęba, a tajemniczy nastrój buduje się w ułamku sekundy. Gitara dokłada ambientowe tło, saksofon preparuje suche powietrze w tubie. Wskazanie drogi powrotnej ku dynamice i emocjom przypada w udziale Caicedo. Przez moment Pricto milknie, a gdy powraca czeka nas już tylko finałowa big explosion!

Drugi set zaczyna się w aurze kompulsywnego rezonansu. Wszystkiego ze wszystkim! Artyści bez mrugnięcia okiem przechodzą potem w imitacyjny duet gitary i saksofonu. Oba instrumenty piszczą jak koty w cieczce. Perkusista cierpliwie czeka i dopiero po upływie piątej minuty, wyważonym deep drummingiem, wyprowadza strumień dźwiękowy na pole bardziej dynamicznych działań. Gitara dokłada hałasu, saksofon melodykę i free-jazz-impro-rockowa eksplozja staje się naszym udziałem. Finał koncertu huczy z emocji – Caicedo pętli się we frazach godnych psychodelicznego Black Sabbath, Pricto wyje do księżyca, a Trilla buduje doom drums z gracją baletnicy. Flow gaśnie w mistrzowski sposób (ale to już anonsowaliśmy).

 


Chaos And Confucius

Dumnie wkraczamy w marzec 2019 roku, okres szczególnie obfitujący w aktywności Hung Mung. W trakcie miesiąca muzycy aż czterokrotnie lądują w studiu nagraniowym. Powstaje prawie 120-minutowy materiał dźwiękowy, który trafia do potencjalnego wydawcy, ten zaś rozpoczyna żmudny proces selekcji **). W trakcie jednej z tych sesji (dokładnie 13 marca), do tria dołącza trębacz Luis Vicente. Trzy improwizacje w kwartecie, trwające niespełna 36 minut, zostają upublicznione po kilkunastu miesiącach.

Nagranie rozpoczyna się definitywnie kolektywnie i tak po prawdzie będzie się działo przez cały czas jego trwania. Na wejściu garść kontaktów rozpoznawczych, kilka seryjnych ekspozycji dźwięk vs. dźwięk. Dużo czystych, wyrazistych fraz o silnie jazzowych korzeniach. Saksofon i trąbka, rozstawione na przeciwległych flankach, pozostają w nieustannej dyskusji (Pricto stawia na emocje, Vicente rży jak klacz), a sekcja rytmu (gitara i perkusja) czyni swoje z narastającym swobodą narracyjną. Opowieść zdaje się być równie gęsta, jak zwinna, równie masywna, jak ulotna. Prawdziwe rarytasy czekają nas jednak w drugiej, najdłuższej improwizacji. Luis i Vasco czynią honory introduktorów. Preparują dźwięki, kreślą pole rezonansu. Pricto charczy, a Diego buduje zmysłowy dark ambient. Beauty, molecular slow motion! Każdy z muzyków wykluwa z siebie małe akustyczne i elektroakustyczne cuda (perkusja bębni … samymi talerzami!). W połowie utworu gitara serwuje nam kilka usterkowych fraz, zapewne z pick-upów, a w tle świszczą i szumią gołe dęciaki. Natrafiamy na krótki, ale jakże wyrazisty duet saksofonu i trąbki. Pod koniec opowieści zaczyna bić …dzwon. Po chwili już wiemy, czyja to sprawka (gitary!). Moc niespodzianek i dźwiękowych zaskoczeń, prawdziwa perła w kolekcji Hung Mung.

W ostatnim nagraniu kwartetowej sesji muzycy powracają do swobodnego, na poły dynamicznego, jazzowego frazowania. Nigdzie się nie śpieszą, dbają o niuanse, nie tracą jednak tempa i emocji. Taka kolektywna, czupurna zabawa mogłaby trwać godzinami. Free jazz ze śpiewającym saksofonem, w głowie mnóstwo skojarzeń historycznych, ale sznyt Hung Mung zdaje się być wyryty aż do krwi.

 


Primal Chaos

Kolejny intensywny period w dziejach tria, to wczesna jesień roku ubiegłego. Zaczyna ją ciężka praca studyjna w barcelońskim Golden Apple, dokładnie 27 września. Trio w wersji sauté upublicznia z tej sesji cztery swobodne improwizacje, które trwają niespełna 37 minut.

Post-rockowa gitara, wysoko podwieszony skowyt altu i masywny drumming budują opowieść od pierwszego dźwięku, narrację, która jazzowe akcenty, jakie pojawiały się we wcześniejszych nagraniach HM zostawia w niebycie ich nieadekwatności. Intensywna improwizacja z brzytwą na gardle (nie tylko muzyków!). Moc leje się szerokim korytem, ale w okolicach ósmej minuty mistrzowsko przygasa. Diego tapla się w post-metalowym ambiencie, buduje szklisty dron, który potem z radością rozszarpuje na strzępy. Vasco i Pricto skaczą w otchłań preparacji. Druga improwizacja zaczyna się nad wyraz spokojnie, ale niezwykle psychodelicznie. Kind of rock ballad in post-nuclear taste! Saksofonowe pomruki na dużym pogłosie, w tle aktywizująca się perkusja. Muzyka nabiera mroku (gitara!), ale i matowego blasku (saksofon!). Tryb dynamiczny artyści włączają dopiero w połowie ósmej minuty. Saksofon idzie na szczyt, a gitara rozlewa się po podłodze post-rockowym dronem, aż do momentu wytłumienia, który znów cuchną zdrową psychodelią.

Na wejściu w trzeci odcinek moc szorstkich, wulgarnych dźwięków – tuba parska, gitarowe przetworniki boleśnie zgrzytają, a na tej bazie buduje się kompulsywny flow perkusji. Gitara Caicedo przez moment przypomina metaliczne, przestrzenne brzmienie gitary Ferrana Fagesa, ale podłączonej pod stację wysokiego napięcia. Muzycy dość szybko stają u bram hałasu – gitara rzęzi na rockowo, saksofon strzela petardy do samego nieba. Powerfull! Ostatni akcent najgłośniejszej, najbardziej intensywnej hung-mungowej przygody zaczyna się … serfującą gitarą. Saksofonista znów spogląda ku górze, a drummer tańczy na talerzach. Piekielna maszyna zła rusza w ostatnią podróż, ale wokół niej rozpościera się nad wyraz dużo przestrzeni. Diego ma chyba dziś dzień konia, czego się nie tknie, same cuda mu wychodzą! Brzmi niczym cała armia najlepszych post-metalowych gitarzystów świata! Noise, death but … alive! Vasco stawia na full drumming, Pricto jednocześnie śpiewa i charczy, jak świder wbity w twardą ziemię. Obraz całości staje się doprawdy przerażająco piękny! Brawo!

 


An Offshot Of A Whirlwind

Dokładnie pięć dni później (2 października) Hung Mung gra na cotygodniowej imprezie Nocturna Discordia w barcelońskiej Soda Acustic. Pricto zabiera na koncert nie tylko saksofon altowy, ale także syntezator, którego chwilami będzie używał symultanicznie z dęciakiem, w innym momentach puści go zaś w żywioł improwizacji, tuż po uprzednim zaprogramowaniu. Trzy swobodne improwizacje znajdą polskiego wydawcę i na fizycznym nośniku staną się debiutanckim albumem Hung Mung. Ponieważ nagranie to zostało już skomentowane na tych łamach, zapraszamy jedynie do kliknięcia w poniższy link:

https://spontaneousmusictribune.blogspot.com/2020/02/pricto-caicedo-trilla-as-hung-mung-in.html



 

Adversity Yields Flair

Mija kolejne sześć dni i Hung Mung koncertuje w klubie Sinestesia (oczywiście pozostajemy w stolicy Katalonii). Tym razem wątek trio+, a czwartym do brydża jest rosyjski pianista (także flecista) Roman Stolyar. Muzycy grają dwie rozbudowane improwizacje (łącznie 47 minut z sekundami) i tyleż trafia do publikacji kilka miesięcy później. Dodajmy, iż Pricto korzysta tu jedynie z saksofonu altowego.

Kwartet rozpoczyna nagranie bardzo kolektywnie, nie tracąc czasu na introdukcyjne igraszki. Narracja pachnie post-jazzem, tudzież jego otwartą formułą, chylącą się ku estetyce free. Główna w tym zasługa pianisty, który w trakcie całego pierwszego seta często bierze na siebie rolę wiodącą. Nie w każdym jednak przypadku efekt powala nas na kolana (choćby kameralne solo po klawiszach w drugiej części seta). Jak zwykle na dużo konstruktywnego fermentu możemy liczyć ze strony gitarzysty. Diego włącza tryb post-rockowej psychodelii już przed upływem dziesiątej minuty, gdy zwinnie komentuje duet piana i talerzy. W dziele niszczenia zbyt oczywistych fraz dzielnie wspiera go alcista, który nie stroni od preparacji. Drummer raczej nie opowiada się po żadnej ze stron tego ciekawego (jakkolwiek) dysonansu stylistycznego. W trakcie seta kwartet często rozbija się na duety, ale tuż przed upływem dwudziestej minuty łączy się w kolektywny tygiel zdrowego hałasu, pełen rockowego temperamentu (Diego brzmi tu przez moment równie efektownie, jak w formule doom metalowego Low Vertigo!), swobodnych porcji saksofonowych torsji i emocji czarnych klawiszy fortepianu.

Drugi set radykalnie zmienia klimat. Pianista sięga także po flet, a pozostali muzycy szukają wyłącznie nowych i ciekawych rozwiązań, zarówno dramaturgicznych, jak i brzmieniowych. Poświata jazzowa idzie w niepamięć, a idiom swobodnej improwizacji staje się udziałem wszystkich aktorów spektaklu. Vasco częściej sięga po perkusjonalne grepsy, Pricto – raz za razem - wdziera się na szczyt swoim piskliwym altem, a Diego skutecznie mąci tu każdy wątek. W dziesiątej minucie muzycy serwują nam bystre spowolnienie. Garść pianistycznych abstrakcji, gitara z dużym echem, good drums, znów kilka fraz z fletu. Całość topi się w onirycznej aurze, pełnej nie do końca zidentyfikowanych dźwięków. Gitara śle na poły syntetyczne drony, które lepią się z akcentami percussion (także ze strony piana?). Finał seta stawia na emocje i dynamikę, ale nie jest nadmiernie masywny. Rządzi post-rockowa gitara (a jakże!), ale ciekawie płynie pod nią wyjątkowo filigranowe piano. Wysokie frazy saksofonu kończą dzieło zniszczenia. Perfekcyjny finał, to jakby oczywisty stan rzeczy. Brawo za drugi set!

 


Chaophagous

W nowym roku 2020 spotykamy się z Hung Mung ponownie w Soda Acùstic (dokładnie 4 marca), ponownie w kwartecie. Do trójki autochtonów dołącza Liba Villavecchia na saksofonie altowym. W tej sytuacji scenicznej El Pricto decyduje się na granie wyłącznie na syntezatorze***). Cztery swobodne improwizacje potrwają prawie 39 minut.  

Wysoki alt (choć nie w ustach Pricto!), drżące rytmicznie talerze, prog-rockowa gitara i pulsacja analogowej elektroniki, to obraz otwarcia koncertu, kreowany z wyrazistym posmakiem … fussion jazzu. Ogień free dopada jednak muzyków z siłą wodospadu już po kilku pętkach narracji, gęstej, czupurnej, bogatej w zdarzenia dźwiękowe. Nim wybrzmi pierwsza część, flow przygasa, a Caicedo serwuje nam intrygujące, bardzo nietypowe, niemal oniryczne solo gitarowe. Druga opowieść zdejmuje nogę z pedału gazu, płynie powoli i leniwie, upstrzona elektroakustycznymi niespodziankami. Delikatny saksofon podśpiewuje, a narracja buduje się z pajęczyny drobnych, fonicznych koincydencji, nie bez posmaku post-industrial. Tryb dynamiczny zostaje włączony w połowie piątej minuty. Gęsty sos ocieka pięknym expo niemal hard-rockowej gitary. Saksofon Liby stawia na intensywny wrzask. Tak zmyślnie ukształtowana fire music przygasa, oczywiście, w mistrzowskim stylu!

Trzecia improwizacja syczy elektroakustyką i rezonansem talerzy. Preparacje, tradycyjnie kilka perełek z gryfu gitary (pre-noise?), pomruk opustoszałego kosmodromu. Dronowe strużki elektrycznego pyłu z przeciwległych flanek - całość muzyki faluje, piętrzy się, przygasa, huczy i drży. W tym tyglu niespodzianek i dźwiękowych szaleństw najrozsądniejszym wydaje się być saksofonista. Po pewnym czasie z otchłani niebytu wydobywa się wreszcie Trilla, który z mozołem buduje nowy wątek improwizacji. Kwartet potrzebuje kilku chwil, by rozpocząć porządne hałasowanie! W roli przodownika mocy niepodziewanie … saksofonista! W procesie gaszenia płomienia narracji dużo dobrego ze strony syntezatora. Wreszcie finał koncertu, szyty od startu gęstym ściegiem, dynamiczny, w tempie. Cztery improwizowane strumienie dużej mocy płoną zdrowym ogniem free. Mistrzem zakończenia zostaje Caicedo, który najpierw wrzuca rockowy drive, po czym, w ułamku sekundy, uspokaja kolegów i wysyła ich … do baru po napoje chłodzące!

 

Live at Robadors 23, Discordian Bootlegs, DL 2020

Chaos And Confucius, Discordian Records, DL 2020

Primal Chaos, Discordian Records, DL 2020

An Offshot Of A Whirlwind, Multikulti Project/ Spontaneous Music Tribune Series, CD 2020

Adversity Yields Flair, Discordian Records, DL 2020

Chaophagous, Discordian Records, DL 2020

 

*) jako rzecze El Pricto, to nie jest koniec tej lawiny wydawnictw.

**) nagrania spoczywają na twardych dyskach przynajmniej dwóch osób, so everything is possible…

***) … i tak będzie czynił już prawie zawsze (choćby w trakcie ostatnich koncertów Hung Mung z Tomem Chantem). Na specjalne jednak życzenie organizatorów Spontaneous Music Festival, w Poznaniu artysta ponownie sięgnie po saksofon altowy (nie rezygnując, rzecz jasna, z syntezatora).

 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz