piątek, 24 czerwca 2022

Dead Neanderthals! Perceptual Motion! Imbernon & Vega! Doce Fuegos! Serries! Rizoma! Diciotto! ORD! The Swinging June Round-up!


Ulubiona forma edytorska Trybuny, to rzecz jasna comiesięczna zbiorówka recenzji świeżutkich płyt! Epistoła jak zawsze starająca się pokazać, że świat jest jeden, nie istnieją w jego obrębie jakiekolwiek granice, a odmienny kolor, czy język są jedynie dowodem na cudowność tegoż świata i jego niezwykłą różnorodność! W enklawie muzyki kreatywnej, improwizowanej, czy jak ją zwał, zjawiska powyższe uwypuklają się jeszcze dosadniej! Cytując klasyka: One World it’s enough for all of us!

Do dzisiejszego tygla buzujących emocji wrzucamy dużo ognistych fraz, sporo niemal rockowych sekwencji z gitarą w roli głównej, a także porcję kameralnego free jazzu, kiść elektroakustycznych niespodzianek i kilka uroczych, skandynawskich piosenek dla niegrzecznych dziewczynek i takiż chłopców!

Zaczynamy w Holandii, pokazując, iż pewne nasze ulubione freak duo potrafi rozrosnąć się do kwartetu w intrygujących okolicznościach koncertowych! Potem skok na Półwysep Iberyjski i kilka gitarowych, ale przy tym jakże metaforycznych kanonad - pierwsza katalońska, dwie kolejne andaluzyjskie! Po nich lecimy do Brukseli na tłumiące nasze rozszalałe emocje improwizacje na gitarę akustyczną i to dość wiekową! W dalszej kolejności obiecany kameralny free jazz wprost z Argentyny, elektroakustyczne wariacje w wydaniu po części krajowym, a na final szwedzkie piosenki z tekstem, jakże daleko przesuwające granicę tego pokrętnego określenia!




Dead Neanderthals  IXXO (Burning World Records, LP 2022)

Roadburn Festival (scena Redux), Tilburg, Holandia, nagranie z edycji 2021 (jeśli pamięć nas nie myli, bez udziału publiczności): Aafke Romeijn, Jonge Woudloper, Otto Kokke – wszyscy instrumenty klawiszowe oraz Rene Aquarius – perkusja. Jeden utwór, 35 i pół minuty.

Dead Neanderthals, to formacja Otto i Rene, która z nieustannego powtarzania fraz uczyniła dzieło sztuki! Ta holenderska mantra zaczynała się kilkanaście lat temu w estetyce punk-rocka i heavy jazzu (ktoś jeszcze pamięta takie określenie?), potem zaś ekspresję saksofonu przełożyła na moc siermiężnego syntezatora. Czasami uroczo tapla się w mrocznych, niemal black metalowych koincydencjach, bywa też przekornie lekka, syntetyczna w formie i mniej zagadkowa w brzmieniu. Ubiegłoroczny Roadburn zaproponował nam ostatnią z tych wersji. I znów DN triumfują! Jednostajny beat żywej perkusji i trzy syntezatorowe pasma wystarczają, by już po kilka minutach mieć ochotę zostać tam w środku na dłużej (a może na zawsze?), a po wybiciu 36 minuty myśleć tylko o jednym: play it again!

Słowo się rzekło, nowe nagranie DN (tu w wersji IXXO), to jednostajny, rockowy rytm perkusji oraz trzy syntezatorowe pasma. Jedno stabilne, basowe, siarczyście brzmiące, które zamienia się w loop (i takim pozostaje do ostatniej sekundy), dwa pozostałe hasające po scenie z większą swobodą, czasami brzmiące niczym popromienny new romantic, innym razem formujące się w gęstą strugę ambientu. Wszyscy uczestnicy spektaklu nie przestają powtarzać swych fraz, wszak repetycja, to konstytucja koncepcji Martwych Neandertalczyków. Tempo nagrania jest stabilne, umiarkowanie szybkie, poziom intensywności na niezmiennym poziomie (czasami można odnieść wrażenie, że flow pęcznieje, a pasma ambientowe jakby szerzej rozpościerały skrzydła). W połowie seta mamy najważniejsze wydarzenie dramaturgiczne – perkusista zdejmuje nogę z gazu i trzyma rytm jedynie na talerzach. Bierze oddech, słucha, jak pracują syntezatory (a tam bez zmian!) i z nieznacznie zmodyfikowanym beatem rusza w dalszą podróż. Znów wydaje nam się, iż syntezatory nieznacznie zmieniają swoje pozycje strategiczne. Jedno wszak jest pewne - drummer urozmaica flow kilkoma rockowymi przejściami. Im bliżej końca czegoś, co końca nie ma, można odnieść wrażenie, iż brzmienie syntezatorów nabiera psychodelicznego posmaku. Całość ostatecznie gaśnie - najpierw umiera perkusja, a bas rozlewa się szerokim korytem. Potem martwe echo łapią gościnne syntezatory.



 

Nuno Rebelo/ Pablo Schvarzman/ Diego Caicedo  Perceptual Motion (Discordian Records, DL 2022)

Cykl koncertowy Nocturna Discordia, edycja #224, Soda Acústic, Barcelona, wrzesień 2019: Nuno Rebelo – gitara elektryczna (środek), Pablo Schvarzman – gitara elektryczna (kanał lewy), Diego Caicedo – gitara elektryczna (kanał prawy). Trzy improwizacje, 41 minut.

Początek katalońskiego, gitarowego summitu, to echo płynące z kabli i szum amplifikatorów. Narracja zostaje zawiązana jednak dość szybko i od startu stawiać będzie na różnorodność. Lewa strona pogrążona w mrocznym ambiencie, prawa w gitarowych eksperymentach, środkiem sceny rządzi zaś post-jazz i basowe figury geometryczne. Każdy ze strumieni ma swoją własną strukturę wewnętrzną - frazy na flankach szklą się rockowym blichtrem, pulsują i stroszą pióra, na środku dostrzegamy zaś więcej dbałości o obraz całej improwizacji. Mimo, iż artyści leją na struny dużo prądu, potrafią w ułamku sekundy tłumić emocje do brzmienia pojedynczej struny. Nie brakuje pick-upowych preparacji, dubowej poświaty, psychodelicznych smaczków i akcentów perkusjonalnych. Muzycy doskonale panują na dramaturgią, za nic nie chcą pohałasować, a my jesteśmy naprawdę im za to wdzięczni. Pierwszy, najdłuższy odcinek koncertu wysoko stawia poprzeczkę, a muzycy są zdolni utrzymać jej poziom do samego końca.

W dwóch kolejnych, nieco krótszych improwizacjach artyści serwują nam jeszcze więcej skupienia i dbałości o drobiazgi. Pracuje echo, pomysł goni tu pomysłem, a ich dźwiękowe efekty raz za razem zaskakują. Frazy post-bluesa i americany? Mroczne zagadki? Pulsujące drony post-gitarowej elektroniki? Niczego nam tu nie brakuje. W finałowej części wszyscy zdają się rozciągać struny i badać ich odporność na ból. Bliżej lewej flanki pojawia się smyczek, dużo siarczystego brzmienia leje się zaś prawą stroną. Trzy jakże odmiennie od siebie, gitarowe spirale narracyjne wieńczą fanatyczny wieczór wyjątkowo filigranowymi dźwiękami.



 

Imbernon & Mikel Vega  Eolian Dawn (Sentecia Records, CD 2022)

Kokkola, Finlandia, sierpień 2021: Jon Imbernon – gitara i efekty, Mikel Vega – gitara i efekty. Sześć improwizacji, 42 minuty.

Ponownie same gitary, tu w kooperacji fińsko-andaluzyjskiej i w rękach artystów mających duże doświadczenie w ciężkich i mrocznych odmianach rocka! To słychać od pierwszej do ostatniej sekundy nagrania, to sprawia też, iż sama improwizacja wydaje się być dalece intrygująca, a brzmienia kategorycznie niebanalne. I bodaj najcenniejszy walor tych gitarowych improwizacji – strugi oleistych, niekiedy post-rockowych fraz niemal bez przerwy kąpane są w dubowej poświacie. Echo tu pracuje, łagodzi obyczaje, ale czasami buja muzykami, niczym zburzony ocean.

Muzycy dbają o nasze emocje od samego początku! Najpierw strzygą uszami i zapraszają nas do środka swoją powolnością, pewną nieprzewidywalnością, oferując naprawdę dużo przestrzeni, ale i nieskrywaną prostotę niektórych rozwiązań dramaturgicznych. Gitarowe efekty pracują, muzycy incydentalnie decydują się na rockowe spiętrzenia, ale ich blask topi się w dubowym echu. Wolą raczej zagrać o jeden dźwięk mniej, niż o dwa za dużo. W drugiej części proponują nam garść zgrzytów i sprzężeń, nawet zbliżają się po poziomu hałasu i zioną post-industrialnymi wyziewami. W trzeciej drgają i pulsują, zanurzają się w mroku i produkują sporo elektronicznych fraz na wyjściu. W czwartej szukają melodii, są przy tym głęboko skupieni, wrażliwi na brzmieniowe niuanse. W piątej dubowe echo decyduje o ich wyjątkowo powolnych, wręcz leniwych ruchach. Całość narracji nabiera tu onirycznego posmaku i budzi przyjemne skojarzenia z estetyką wytwórni 4AD z odległych lat 80. ubiegłego stulecia, oferując dużo mrocznych, ale nie intensywnych doznań. Wreszcie finałowa koda, niepełne dwie minuty i … czyste szaleństwo! Muzykom puszczają hamulce i serwują nam porcję hałaśliwego, metalicznego, jakże efektownego wybuchu emocji! Ale i to robią z wyjątkowym smakiem! Brawo!



 

Doce Fuegos  Vita Brevis (Sentecia Records, CD 2022)

Nagrania domowe, Sevilla, od marca do czerwca 2020: Miguel Palou – skrzypce, mandolina, instrumenty perkusyjne. Sześć utworów, 30 minut i kilkanaście sekund.

Jeden muzyk, trzy instrumenty, domowe okoliczności pierwszego lockdownu i dużo pracy na etapie post-produkcji dają pod szyldem Doce Fuegos efekt bardziej niż intrygujący! Ponadgatunkowe, dobrze ustrukturyzowane improwizacje - każda zdaje się być odrobinę inna, każda ciekawie dawkuje nam emocje. Niektóre piosenki bywają rzewne, inne nerwowe, jeszcze inne gotują się od złych emocji i szczerzą kły.

Na początek skrzypce i delikatne, bijące mikroskopijny rytm perkusjonalia. Tu jakby folkowe inklinacje szukały artystycznego ujścia u podnóża … filharmonii. W drugiej części pojawia się mandolina i dobrze współpracuje z echem. Całość nabiera minimalistycznego sznytu godnego berlińskiego post-techno, a na dokładkę zdobią ją post-kameralne skrzypce. Trzecia opowieść przypomina oniryczną piosenkę w estetyce starego, dobrego 4AD! Dodatkowe inkrustacje strunowe udanie wspierają rozśpiewaną mandolinę. Kolejna narracja, to drobna porcja czystego frazowania ze strony skrzypiec. Folkowy barok? Skojarzenia recenzenta idą doprawdy w ciekawym kierunku! W piątej odsłonie najpierw pracuje mandolina, która walczy z obłokiem szumów. Potem do gry wchodzą barokowe, nieco przesłodzone skrzypce, które potykają się o post-perkusyjne zgrzyty i preparowane dźwięki. Finałowa narracja w początkowej fazie zdaje się być repryzą pierwszej opowieści. Molowa, zrezygnowana, smutna historia do opowiedzenia. Kolejny dysonans, wykreowany przez percussion, sprawia, iż skrzypce uciekają w czerstwe echo zakończenia.



 

Dirk Serries  Solo Acoustic Guitar Improvisations II/III (A New Wave Of Jazz, 2 LP 2021/22)

Sunny Side Inc. Studio, Anderlecht, Bruksela, listopad i grudzień 2020: Dirk Serries – gitara akustyczna. Dwadzieścia sześć improwizacji, niespełna 70 minut.

Nasz ulubiony belgijski gitarzysta przeszedł doprawdy imponującą drogę artystyczną - od plądrofonicznej, młodzieżowej elektroniki, przez dronowy ambient gitary elektrycznej aż po improwizacje na akustycznych gitarach z tzw. epoki (tu z lat 50. ubiegłego stulecia). Choć dziś skupia się głównie na tych ostatnich, wciąż nie unika grania muzyki ambientowej i zdaje się, że obie pasje stymulują go do kreowania jeszcze ciekawszych procesów muzycznych. Muzyk w trakcie pierwszego roku covidowego nagrał w sumie trzy zestawy improwizacji na gitarę akustyczną. Pierwszy poznaliśmy u progu ubiegłego roku, teraz dostajemy dwie kolejne części, zebrane na podwójnym winylu. Reasumując jednym zdaniem – znów bez artystycznych zaskoczeń, ale jednocześnie, jak zawsze, efekt końcowy jedyny w swoim rodzaju!

Improwizacje Serriesa w takiej formule, to dużo minimalizmu i pewne drobne, rockowe, a nawet post-bluesowe naleciałości. Jego opowieści pozostają jakby w pół drogi do budowania zwartej struktury narracyjnej. W głowie zawsze jest plan, nie ma pogoni za czymkolwiek, jest skupienie i pewność każdego ruchu. Muzyk lubi szukać kantowi i zadziorów, bywa wtedy nawet dość dynamiczny (druga improwizacja), nie stroni też od preparacji, ale te stosuje zawsze z umiarem (czwarta, siedemnasta). Okazjonalnie pośpiewuje martwą wersję rockabilly (szósta), albo przeciąga struny i szuka szumu na gryfie (siódma), czy też snuje dłuższe frazy, co nie jest proste na strunach wysuszonych na wiór (ósma). Czasami znajduje rytm w bardziej basowych frazach (jedenasta), czasami jego instrument piszczy i rezonuje (dwunastka), innym razem definitywnie pragnie melodii i szuka jej na wszystkie sposoby (piętnasta). Nie stroni od riffów, także tych bardziej agresywnych (szesnasta), miewa balladowe nastroje, pełne szorstkich uczuć (osiemnasta), a jak sięga po smyczek, to snuje efektowną kołysankę dla wampirów (dziewiętnasta). Bywa, że jego frazy są ulotne, mikroskopijne (dwudziesta), albo lepią się poemat małych zgrzytów i mechanicznych trać (dwudziesta pierwsza). W opowieści dwudziestej trzeciej narracja znów zdaje się być wyjątkowo filigranowa, nie brakuje w niej ciszy, a brzmienie jest bardzo rozmyte, jakby na gryfie pojawiły się kawałki szkła. W dwudziestej piątej sceną znów rządzi smyczek, a struny cierpią prawdziwe katusze. Tenże sam smyczek kończy tę epopeję improwizowanych miniatur, rozmawia z ciszą i oddycha gasnącym echem.



 

Martin Proscia & Federico Solomiewicz  Rizoma (Neue Numeral Records, DL 2022)

Estudio Calle 5, Berazategui, Argentyna, grudzień 2021: Martín Proscia – saksofon barytonowy (utwory 1, 3, 6), sopranowy (4) i tenorowy (2, 5) oraz Federico Solomiewicz – kontrabas. Sześć improwizacji, niespełna 24 minuty.

Nagrania z muzyką improwizowaną z Argentyny trafiają do nas coraz częściej i to doprawdy wspaniała wiadomość! Wspomniany wyżej duet saksofonowo-kontrabasowy śle nam moc jakości, jaką znamy z innych opowieści tamtego zakątka świata, także powiew wyjątkowej świeżości i … dość krótką porcję intrygujących impro-koincydencji.

Gęsty strumień smyczkowego brudu, saksofonowa nawałnica z barytonowej tuby i drobne plastry ciszy – dwuminutowe otwarcie stawia nas na nogi i utrzymuje w tej pozycji do samego końca! W drugiej improwizacji pojawia się tenor, ale narracja toczy się wedle melodyjnych, post-barokowych fraz smyczka. Rozhuśtany dęciak najpierw ledwie oddycha, potem rzewnie śpiewa. Oba instrumenty wchodzą w serie urokliwych interakcji. W kolejnej części powraca baryton i buduje wspólnie ze smyczkiem pulsujący i świszczący dron gorącego powietrza. Narracja gęstnieje i pęcznieje, nadyma się jak free jazz zrywający swe kameralne korzenie. Emocje idą w górę, ale brzmienie obu instrumentów staje się bardziej osobne i czystsze. W czwartej części na niedługo pojawia się skoczny i melodyjny sopran, a towarzyszy mu delikatnie skonfundowany smyczek. Po kilku nawrotach sytuacja dramaturgiczna ulega odwróceniu. W piątym epizodzie jedyny raz kontrabasista frazuje pizzicato. Tenor zdaje się być zaintrygowany, ale jazzowa opowieść dość szybko znajduje swoje zakończenie. Finałowa, najdłuższa improwizacja, to prawdziwe crème de la crème tego mini albumu! Oba instrumenty wchodzą w nurt rzeki na raz. Smyczek skacze po strunach, baryton prycha i gwiżdże. Nerwowa, meta dynamiczna narracja łyka free jazz pełnymi garściami, ale nie jest pozbawiona dramaturgicznych i brzmieniowych subtelności. Saksofonista daje tu prawdziwy popis! W połowie nagrania smyczek zmienia tryb pracy na bardziej minimalistyczny. Reakcje saksofonu znów doskonałe! Improwizacja pnie się ku górze, przechodzi przez fazę szumów i lodowatych podmuchów, a kończy plejadą drobnych, urokliwych fraz! Brawo!

 


Diciotto  Dis-Connected (Jacek Chmiel’ bandcamp self-released, DL 2022)

Miejsce i czas akcji nieznane, być może Szwajcaria: Paride Guerra – perkusja, Jacek Chmiel - elektronika, zither. Cztery improwizacje, 29 minut z sekundami.

Połowa omawianego na tych łamach Bolka i Lolka Na Dzikim Zachodzie powraca, wyposażona jedynie w akcesoria do produkowania dziwnych dźwięków, ale za to w towarzystwie całkiem żywego perkusisty! Ich bystra, nieprzegadana, nade wszystko elektroakustyczna przygoda nosi wiele znamion dalece interesującej!

Pierwsze sekundy nagrania skwierczą mieszaniną elektroakustycznych mikro zdarzeń. Rezonuje talerz perkusyjny, obok tlą się piskliwe dźwięki i garść tych preparowanych, ale pochodzących z nieznanego źródła. Zgiełk oczekiwania na foniczne wydarzenia nie jest jednak nadmiernie dokuczliwy. Półpreparowany ambient na koniec zdobi tu mały drumming na dużym echu. W trakcie drugiej improwizacji początkowo obcujemy jedynie z akustycznymi frazami – przedmioty moszczą się na werblu, jakieś struny szeleszczą, a wszystko tapla się w echu niekończącej się przestrzeni. W połowie utworu pojawiają się niespodziewane dźwięki. Po chwili wiemy już, że to fale radiowego eteru niosą nam strzępy fonii. W tle pracuje wyjątkowo delikatna perkusja, do której z czasem doklejają się elektroniczne post-dźwięki. W trzeciej improwizacji muzycy cedzą frazy przez szczelnie zaciśnięte zęby. Dużo minimalizmu, ciszy i skupienia. Wszystko oddycha, zarówno akustyka, jak i elektronika. Celebracja dramaturgii trwa w najlepsze. Zauważmy, iż mikro frazy syntetyczne nie są tu w stanie zakłócić filigranowej, zmysłowej akustyki. Muzycy zdają się dotykać swoich instrumentów końcówkami paznokci, a w tle odradza się radio. Końcowa improwizacja trwa ledwie dwie minuty, wydaje się utkana jedynie z żywych fraz perkusji i zitheru.



ORD  Hemligheter på vägen (Havtorn Records, LP/CD 2022)

Elementstudion, Gothenburg, Szwecja, czas nieznany: Karin Johansson – fortepian, także preparowany, kompozycje i aranżacje, tekst jednego z utworów (większość, to poezje Tomasa Tranströmera), Jenny Willén – głos, śpiew, Niclas Rydh – puzon, Gunnel Samuelsson – klarnet basowy, saksofon tenorowy oraz Hasse Westling – kontrabas. Dziewięć utworów, 46 minut.

Album, którego tytuł możemy tłumaczyć jako Tajemnice w Drodze, to nagranie dość szczególne, zwłaszcza z punktu widzenia witryny, która lubuje się w muzyce swobodnie improwizowanej. Kompozycje szwedzkiej pianistki, to w dużej części zgrabnie zaaranżowane piosenki z tekstem, zaśpiewane lub wyrecytowane pięknym głosem, zdobione ciekawymi harmoniami, pewnym transcendentalnym smutkiem, ale i pełną zgodą na los doczesny. Muzyka balansuje między zmysłową kameralistyką, a wytrawnym jazzem, nie stroni wszakże od improwizacji! I tu tkwi sedno naszej rozprawki! Gdy kwintet (po prawdzie kwartet instrumentalny) przełącza tryb narracji na improwizacje, chwilami nad wyraz swobodne, nagranie robi się niebywale smakowite. Szkoda jedynie, iż fragmenty te pozostają w mniejszości na albumie, który trwa niewiele ponad trzy kwadranse.

W kontekście powyższych rozważań (czytaj: ambiwalencji), szczególnie udane momenty plyty, to choćby trzecia kompozycja. Smutna, nostalgiczna recytacja z pianem w tle przekształca się w mroczny, improwizowany suspens, budowany prychającym klarnetem basowym, puzonowymi westchnieniami i preparacjami piana. Podobnie dzieje się w części piątej. Tu pracuje także wokal, a w rolę mąciciela prawa i porządku wciela się saksofon tenorowy. Wreszcie szósta narracja, chyba top of the album! Bystry tembr kontrabasowego smyczka, pobudzone piano także w formule inside i wzdychający klarnet basowy kreują nerwową opowieść, którą resumuje świetnie improwizujący puzon. Podoba nam się także ósma kompozycja. Tu narracja dokonuje pewnej dramaturgicznej metamorfozy. Zaczyna się słodko i piosenkowo, kończy histerycznymi spazmami, pełnymi improwizowanych fraz, szczególnie ze strony kontrabasu.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz